Krajobraz po bitwie

Czy energia, którą kipiał ruch kobiecy pod koniec zeszłego roku, właśnie się wypaliła, roztrwoniona przez osobiste ambicje, środowiskowe konflikty i błędy popełnione na etapie prób instytucjonalizacji protestów?

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Strajk Kobiet w Krakowie, 29 stycznia 2021 r. / JACEK TARAN
Strajk Kobiet w Krakowie, 29 stycznia 2021 r. / JACEK TARAN

Gdy 22 października zeszłego roku Trybunał Konstytucyjny ogłosił wyrok w sprawie aborcji, sieć organizacji kobiecych wywodzących się z tradycji Czarnego Protestu okazała się zdyscyplinowaną, gotową do działania armią, która w szybkim tempie wyprowadziła na ulice dziesiątki tysięcy manifestantów. Miała też zdecydowane i charyzmatyczne liderki. Tak jak nagle wdarły się na polityczną scenę, żądając od ekipy Mateusza Morawieckiego dymisji w siedem dni, tak po pięciu miesiącach nagle znikły.

5 października tego roku mijała piąta rocznica Czarnego Protestu, czyli żywiołowego kobiecego ruchu kojarzonego do dziś z czarnymi parasolkami. Ogólnopolski Strajk Kobiet i inne ruchy uczciły to święto, organizując w wielu miastach zbiórki podpisów pod projektem ustawy „Legalna Aborcja. Bez Kompromisów”. Choć akcja była sprawnie zorganizowana, to nie przerodziła się w wydarzenie o masowym charakterze. W porównaniu z Czarnym Protestem z 2016 r. wypadła dość blado. Czy to już efekt wypalenia?

– Oglądamy za dużo filmów – Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, nie zgadza się z krytyką. – W filmach jest zła władza i wielki tłum wściekłych obywateli zjednoczonych pod wspólnym sztandarem, a potem nagle jest już wszystko dobrze i pięknie. Nikt za to nie robi filmów o tym, jak było w Polsce w 1984 czy 1985 r., kiedy ten sztandar trzymało raptem ze 30 osób. OSK działa od 2016 r. i to jest działanie w określonym społecznym cyklu. Teraz, po dziewięciu miesiącach od protestów trwających sto dni, wciąż jest czas na pracę innego rodzaju, a także odpoczynek i leczenie ran.

Lempart podkreśla, że OSK stworzył system psychologicznego wsparcia dla aktywistek, które ucierpiały w wyniku interwencji policji i spraw sądowych za udział w protestach.

– Szykujemy się na jesienne i zimowe protesty, które są nieuchronne – dodaje.

Polityczne ambicje i podziały

Lempart wystąpiła 10 października 2021 r. u boku Donalda Tuska na warszawskim wiecu po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, odczytanym przez opozycję jako niemal jawna zapowiedź pol­exitu. A dzień po demonstracji, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, zgłaszała wręcz konkretne postulaty związane z trybem układania ewentualnych wspólnych list wyborczych opozycji – opowiadając się, razem z Pawłem Kasprzakiem i Obywatelami RP, za ideą prawyborów, które miałyby zadecydować o kształcie list.

– Jeszcze w zimie stało się dość wyraźnie widoczne, że część aktywistek Strajku Kobiet ma pewne ambicje polityczne, być może zmierzające do powołania regularnej „armii” w oparciu o OSK – mówi profesor Maria Wincławska, politolożka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ale trochę co innego mówi jedna z liderek OSK, Katarzyna Kotula, wybrana do Sejmu z list Wiosny. Kotula wywodzi się ze środowiska Kongresu Kobiet, była jedną z liderek Czarnego Protestu i zeszłorocznego Strajku Kobiet.

– To ja proponowałam utworzenie partii jeszcze w 2019 r. – mówi. – Wtedy ten pomysł nie zyskał akceptacji większości. A dziś trudno mi ocenić, czy któraś z liderek SK zdecyduje się na założenie ugrupowania.

Sam OSK wydaje się dziś działać na wolnych obrotach. Aktywistki prowadzą konta organizacji w serwisach społecznościowych, co daje wrażenie ciągłości. Ale już większość treści na stronie OSK nie była aktualizowana od lutego.

Część środowisk stanowiących zaplecze zeszłorocznego Strajku Kobiet jest w mniej lub bardziej otwartym konflikcie z OSK czy też z częścią jego liderek. Pytam jedną z uczestniczek tych sporów, czy ze Strajkiem jest tak, jak z tym żartem o polskich politykach. Wystarczy ich dwóch, by natychmiast powstały trzy zaciekle zwalczające się organizacje.

– Trochę tak – odpowiada Anna Maria Żukowska, posłanka Lewicy związana od lat z ruchami kobiecymi, a w okresie Czarnego Protestu współtworząca grupę Dziewuchy Dziewuchom, która jednak w ostatnim czasie ma nie po drodze z OSK. – W całym ruchu kobiecym jeszcze w czasach Czarnego Protestu toczyło się mnóstwo różnych sporów, czy też, by użyć częściej stosowanego w praktyce określenia, „inb”. Prawie cała komunikacja odbywała się w sieci, a inby wybuchały praktycznie o wszystko. O to, kto ma prawa do nazwy, kto wymyślił hashtag, a kto czarny kolor. Skąd się wzięły parasolki. No i oczywiście najważniejsze, kto jest prawdziwą liderką.

Szczególna animozja, sięgająca jeszcze czasów Czarnego Protestu, dzieliła będące najbardziej wyrazistymi twarzami tamtego ruchu Martę Lempart i Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk. Lempart w wewnętrznej korespondencji OSK na Messengerze nazwała Dziemianowicz-Bąk m.in. „śliczną i podłą kłamczuchą”. ­Zarazem ten personalno-hierarchiczny konflikt przebiegał dokładnie po linii głównych politycznych podziałów wewnątrz ruchu kobiecego – tych między liberałkami, jak Lempart, a przedstawicielkami lewicy, jak Dziemianowicz-Bąk. Te podziały stały z reguły u podłoża poważniejszych spięć w przestrzeni publicznej.


Zuzanna Radzik: Chodzi o protest kobiety wcielonej. Ciało, nad którym państwo i Kościół chcą mieć kontrolę, mówi: dość.


 

Przykład? Żukowska wspomina, jak ścięła się z liderkami OSK pod koniec kwietnia, gdy próbowały nakłonić jej ugrupowanie do zmiany decyzji dotyczącej głosowania (razem z PiS) za przyjęciem w Sejmie Krajowego Planu Odbudowy. „W sprawie Lewicy ogłaszamy krótko: wóz albo przewóz. Doba na ogarnięcie się albo zaczynamy ogólnopolską akcję wybijania głupoty z głowy Lewicy” – taki wpis pojawił się wtedy na Twitterze OSK.

„Strajk Kobiet traktuje nas gorzej niż PiS, bo rządowi dał 7 dni ultimatum, a nam tylko dobę” – mówiła wtedy Onetowi Żukowska. Dziś między częścią środowisk lewicowych a liberalną grupą liderek OSK trwa rodzaj zimnej wojny. – Na szczęście nie uniemożliwia to współpracy w najważniejszych sprawach – podkreśla jednak Żukowska. Np. przy okazji projektu ustawy „Legalna Aborcja. Bez Kompromisów” i podczas zbiórek podpisów na jego rzecz.

Ulica poczuła się silna

Zeszłoroczny Strajk Kobiet był powszechnym ruchem protestu. Liczne demonstracje pod znakiem błyskawicy trwały przez ponad miesiąc. 30 października, w najliczniejszej manifestacji SK w Warszawie wzięło udział niemal 100 tys. osób. Tym samym była to jedna z kilku największych manifestacji w historii kraju po 1989 r., być może większa niż Czarny Protest i marsz KOD z 2016 r.

– Czarny Protest objął 150 miast. Protesty z 2020 r. miały miejsce w 430 – mówi Katarzyna Kotula.

– W 500 miastach – to z kolei szacunki Marty Lempart, której zdaniem jesienne protesty przyniosły konkretne sukcesy.

– Parlament Europejski uznał prawo do aborcji za prawo człowieka – mówi Lempart. – Platforma porzuciła obronę zakazu aborcji i opowiada się za liberalizacją ustawy. Numer Aborcji Bez Granic stał się trzecim najbardziej rozpoznawalnym numerem infolinii w Polsce. Bardzo trudno jest teraz prawicy kłamać, że zakaz powoduje, iż aborcja zanika. I bardzo trudno jest też prawicy twierdzić, że obowiązujące w Polsce prawo jest jakimkolwiek europejskim standardem, bo stało się wiedzą powszechną, że tylko my i Malta mamy jeszcze tak drakońską ustawę. I chyba najważniejsze: 60 proc. ludzi w Polsce opowiada się dziś za legalną aborcją.

Prof. Wincławska wymienia sześć powodów, dla których sposób, w jaki rozwijały się protesty po wyroku TK, miał wyjątkowy charakter. – Po pierwsze, masowa skala. Nie dość, że manifestacje osiągnęły niespotykane rozmiary, to jeszcze odbywały się w trakcie drugiej fali pandemii i w niesprzyjających jesienno-zimowych warunkach. Po drugie, niezwykły był też zasięg terytorialny protestów. Odbywały się one nie tylko w dużych ośrodkach, ale i w małych miasteczkach. Po trzecie, rozwijały się błyskawicznie i spontanicznie, a ich rozproszone zaplecze, składające się nie tylko z OSK, ale też ze środowisk wokół grupy Dziewuchy Dziewuchom, partii Razem, a nawet części KOD-u, okazało się sprawne organizacyjnie. Po czwarte, ogromną rolę odegrał w Strajku Kobiet internet.

– Część protestujących – tłumaczy Wincławska – brała aktywny i realny udział w całym ruchu, w ogóle nie wychodząc na ulice. Gdy nie możemy się trzymać za ręce na ulicy, to róbmy to przynajmniej w sieci – twierdził hiszpański socjolog Manuel Castells. I według prof. Wincławskiej to właśnie zobaczyliśmy.

– Po piąte, w Strajk Kobiet angażowały się osoby, które dotąd nie uczestniczyły w polityce i życiu publicznym, a przy tym byli to ludzie w różnym wieku. Przez to Strajk Kobiet odróżniał się od demonstracji KOD-u o wiele większym udziałem osób młodych i swoistą wielopokoleniowością uczestników. Po szóste, rzeczą dotąd niewidzianą była niezwykle twarda reakcja państwa, która zaogniła nastroje. Rząd bardzo mocno starał się te protesty stłumić, wykorzystując różne mechanizmy. Chodziło i o ogłaszanie, że uczestnicy protestów stanowią zagrożenie dla zdrowia, i o wezwania do obrony kościołów, które skutkowały mobilizacją agresywnych grup skrajnej prawicy i środowisk kibicowskich. W niektórych miejscach natarczywie lub brutalnie zachowywała się też policja. Dość szczególna była również rola MEN, które groziło konsekwencjami uczniom i nauczycielom uczestniczącym w manifestacjach – mówi prof. Wincławska.


Strajk Kobiet: czytaj więcej w naszym serwisie specjalnym


 

Ciekawą interpretację sukcesu SK proponuje socjolożka kultury, prof. Małgorzata Jacyno z UW: – Na całym świecie protesty kobiet mają zawsze miejsce w warunkach kryzysu społecznego, ekonomicznego. A ten akurat był bardzo spóźniony. Ale nie chodzi mi o analogie z rokiem 1968, lecz o opóźniony o prawie trzy dekady protest zarówno w odniesieniu do tego, co nazwano kompromisem aborcyjnym, jak i w odniesieniu do transformacji. Bo przecież polska transformacja nie byłaby możliwa bez zaprowadzenia pewnego rodzaju nowej nierówności między kobietami i mężczyznami.

Zdaniem prof. Jacyno, przyjęty w okresie transformacji model rozwoju przyniósł konsekwencje dla kobiet, na co nakładał się również sposób narzucenia surowego na tle Europy prawa aborcyjnego. Źródeł buntu z 2016 i 2020 r. należałoby więc szukać w latach 90.

– Bo przecież państwo neoliberalne, jakim była i jest Polska, nie byłoby w stanie przetrwać bez subsydiów w postaci nieopłacanej pracy kobiet, i bez ich niskoopłacanej pracy w sektorach publicznych. To, że decyzja TK zapadła akurat w trakcie kryzysu pandemicznego, ma swój szczególny wymiar. Po raz pierwszy od dawna mogliśmy w Polsce usłyszeć, że państwo jest nam jednak do czegoś bardzo potrzebne, bo dokonało wielkich transferów w ramach tarcz antykryzysowych. To, że wyrok Trybunału usłyszeliśmy właśnie wtedy, było ciosem od tego samego państwa. I to ciosem w czuły punkt – tłumaczy Jacyno.

Kryzysowe konteksty

Strajk Kobiet rozwijał się w określonym otoczeniu społecznym. Jego atmosferę, oprócz samej reakcji na wyrok TK, wyznaczały także warunki jesiennego lockdownu (młodzi ludzie chcieli wyrwać się z domów i dać wyraz swej frustracji), a także coraz ostrzejszy spór pokoleniowy. Kolejnym elementem był pogłębiający się w Polsce kryzys Kościoła. Został przez uczestniczki i uczestników protestów zidentyfikowany jako dość oczywisty wspólnik, jeśli nie inspirator obozu rządzącego w kwestii ograniczenia prawa do aborcji. I choć sprawy w swoje ręce próbował wziąć sam Jarosław Kaczyński, wzywający do „obrony kościołów”, to jednak udało mu się zmobilizować jedynie skrajnych prawicowców, niekoniecznie głosujących na PiS.

– Mam ten komfort, że od początku ostrzegałem przed możliwymi konsekwencjami – twierdzi polityk PiS. – A jednak w partii zwyciężyło intuicyjne myślenie, że oto w środku drugiej fali pandemii zamknięci w domach, przygnębieni ludzie po prostu nie zwrócą większej uwagi na rozstrzygnięcie Trybunału. Nikt nie rozumiał, że ci sfrustrowani ludzie potrzebowali tylko iskry.

Samokrytyczna interpretacja polityka PiS i tak sugeruje korzystne dla rządzących wyjaśnienie skali, natury i całej żywiołowości protestów. W tym ujęciu to pandemia miałaby stać się głównym źródłem emocji. Trochę to zbyt życzeniowe i trywialne, by mogło być pełnym wyjaśnieniem. Niemniej tego typu spostrzeżenia mają i uczestniczki protestów.

Katarzyna Kotula: – Tak, pandemia miała wpływ na nastroje. To był obiektywnie zły czas, w którym społeczna frustracja tylko narastała. To z pewnością pomogło w mobilizacji.

Sukces SK ma jeszcze jedno źródło. Na wybuch, w którym po raz pierwszy w III RP (nie licząc krótkiej akcji przeciwko ACTA) to młodzież stanowiła najliczniejszą grupę uczestników, nałożył się ostry spór pokoleniowy. Czyli wojna cyfrowego „roszczeniowego gówniarstwa” z analogowymi „boomersami” i „dziadersami”.

To spięcie dodało iskier buntowi kobiet przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, a tym samym przeciw PiS-owi i Kościołowi. To zaś mocno polaryzowało nastroje wokół Strajku Kobiet. Pokolenie 40+, choć wspólnie z młodzieżą demonstrowało przeciwko decyzji TK, w większości niechętnie odnosiło się do haseł „aborcji na życzenie”. Byli też zszokowani słownictwem protestów.

Katarzyna Kotula: – To jest język młodzieży, język rebelii, język buntu, język rewolucji. To język praw kobiet.

– Zastosowanie tego języka niekoniecznie było funkcjonalnym posunięciem – zauważa z kolei prof. Wincławska. – Z jednej strony on był jakoś naturalny, zwłaszcza dla młodszych uczestników protestów, z drugiej część potencjalnych sojuszników zwyczajnie odstraszył, a nawet zgorszył. Sfera publiczna rządzi się określonymi prawami, nie do końca jest w niej miejsce na wulgaryzmy.

Zarazem jednak warto odnotować, że oprócz nurtu „wyp...lać” był jeszcze drugi kod językowy Strajku Kobiet. Ten z mikrotransparentów. „PiS myśli, że Mazurek Dąbrowskiego to ciasto”, „Jesteście gorsi niż piosenki Dżemu”, „Takiej patologii nie da się zrobić nawet w Simsach”, „Ten rząd jest potrzebny jak alarm w Multipli”. To było coś zupełnie innego niż ofensywne wulgaryzmy. Muzeum Gdańska utworzyło nawet kolekcję podobnych transparentów i banerów.

Złe emocje zatruły strajk

Po pierwszej fali ubiegłorocznych protestów rozpoczęły się intensywne próby ich instytucjonalizacji. Większość nie skończyła się niczym, co przyczyniłoby się do rozwoju ruchu kobiecego. Rozszerzały się listy postulatów, każde kolejne ultimatum stawiane rządowi ustępowało zaraz następnej, ostrzejszej wersji, wreszcie się okazało, że Strajk Kobiet nie jest już protestem przeciwko wyrokowi TK, tylko ruchem na rzecz radykalnej liberalizacji tego prawa oraz platformą wielu środowisk lewicowych. Aż 1 listopada została ogłoszona wstępna lista członków nowo powołanej Rady Konsultacyjnej OSK.

– Zobaczyłam rzędy ludzi w maskach z nastroszonymi brwiami. To wyglądało trochę jak konferencje ETA z lat 90. – twierdzi Anna Maria Żukowska. I przypomina, że właśnie w latach 90. słynna baskijska organizacja terrorystyczna oklapła i straciła zmysł społeczny.


Dariusz Kosiński: Polityka przyszłości, którą ustanawiają protesty kobiet, domaga się całkowitej zmiany modelu życia publicznego. 


 

Wokół składu Rady wybuchła burza – znaleźli się w niej m.in. związany z PO Michał Boni, Paweł Kasprzak (Obywatele RP) oraz kilka innych osób, których na co dzień nikt nie kojarzył z ponadprzeciętnym zaangażowaniem w ruch na rzecz kobiet i wrażliwością na ludzką krzywdę. Szybko też powołano 14 zespołów roboczych przy Radzie, co sprawiało wrażenie, jakby miał to być co najmniej gabinet cieni. Kiedy pod koniec zeszłego roku Rada Konsultacyjna ogłosiła pierwsze efekty prac tych 14 zespołów, nie było wśród nich np. kwestii legalnej aborcji.

– Dziś ta Rada chyba w ogóle nie działa – konstatuje prof. Wincławska.

– W pracach 14 zespołów Rady brało udział łącznie 800 osób. Wiem, że wielu zarzuca nam, iż zajmowaliśmy się dosłownie wszystkim, ale takie właśnie było oczekiwanie uczestników protestów, pracowaliśmy wyłącznie nad postulatami, które oni zgłaszali – mówi Marta Lempart.

Równolegle z pracą w zespołach pojawiły się też konflikty. Sprzeczne emocje budziła oczywiście Lempart, a potem także pisarka Klementyna Suchanow. Ma opinię bardzo apodyktycznej i dominującej, przez aktywistki z różnych stron ruchu kobiecego bywa wskazywana jako inicjatorka działań na rzecz „nadmiernej radykalizacji protestów”. Z nią właśnie wiąże się historia, która również miała dość istotny wpływ na postrzeganie Strajku Kobiet i na klimat w części współtworzących go środowisk.

Najlepiej zindeksowane w wynikach wyszukiwania artykuły o Suchanow nie pochodzą z lewicowych serwisów, ale niemal wyłącznie z prawicowych portali. Tę dość zawiłą historię z życia osobistego współliderki Strajku Kobiet prorządowe media, z TVP na czele, wykorzystały do bólu. W telegraficznym skrócie: słynna i budząca skrajne emocje Margot z Kolektywu Stop Bzdurom opisała w mediach społecznościowych okres, w którym była współlokatorką Suchanow, oraz oskarżyła ją o przemoc psychiczną, molestowanie i doprowadzenie do bezbronności, a także – pośrednio – o transfobię. Suchanow nigdy nie ustosunkowała się do tych oskarżeń publicznie – i miała rację, bo podgrzałoby to tylko dyskusję, a publiczny spór z Margot trwałby pewnie do dziś. Nikt zresztą nigdy całej tej historii nie zweryfikował.

Aferę eksploatowały media prawicowe, ale dużo większą rolę odegrała ona w środowisku warszawskiej lewicy, przyczyniając się zresztą do kolejnych podziałów w ruchu kobiecym. Rozpętała się tam polska wersja sporu o tzw. TERF-y, który zaczął się w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, by po kilku latach trafić w końcu do Polski. Pod skrótowcem TERF skrywa się rozwinięcie terminu trans-exclusionary radical feminism (czyli „wykluczający osoby trans feminizm radykalny”) – chodzi tu o te działaczki feminizmu, którym inne działaczki feminizmu zarzucają, że nie chcą traktować transkobiet na równi z kobietami biologicznymi – a przynajmniej nie w każdym aspekcie. Ten problem jest dziś jednym z głównych punktów zapalnych na mapie feminizmu. I zarazem jest traktowany przez część społeczeństwa jako przykład oderwania działaczek od realnych problemów kobiet w Polsce.

Z tej panoramy wyłania się obraz ruchu, który utkwił w rozmaitych didaskaliach i wydaje się skazany na dryf bez wyraźnego celu. Tymczasem na horyzoncie widać sporo okazji, które mogą dać mu znowu wiatr w żagle.

Niezałatwione sprawy

Prof. Jacyno przypomina, że kobiety mają do wyrównania społeczno-ekonomiczne rachunki o znacznym bilansie: – Nie przypadkiem anglosaskie badaczki zaraz po kryzysie 2008 r. zainteresowały się takimi kwestiami, jak kapitał emocjonalny. Czyli tym wszystkim, co sprawia, że oficjalna ekonomia oparta na kapitale finansowym w ogóle może funkcjonować. Chodzi o tę część pracy, która będąc cały czas nieopłacana, musi być wykonana – bo bez tego nie zdarzy się nic innego. To jest iluzja, że mamy i ekonomię, i społeczeństwo. Ekonomia jest częścią społeczeństwa. Ktoś musi ubrać dzieci, ktoś musi je pocieszać, ktoś musi je karmić i motywować do nauki. To jest dług, który neoliberalne państwo zaciąga u społeczeństwa. A właściwie u kobiet. I o to mniej więcej chodzi, gdy szukamy społecznego i emocjonalnego podłoża protestów, źródeł ich energii.

Maria Wincławska dodaje, że istnieją solidne przesłanki do tego, by ruch spod znaku błyskawicy mógł w odpowiednim momencie zapłonąć na nowo i sypnąć niejednym piorunem: – Energia społeczna na pewno została rozbudzona, do tego narasta poczucie solidarności i sprawczości. To wszystko jest bardzo ważne, bo jeśli tylko pojawi się kwestia odpowiednio istotna dla opinii publicznej, ten cały potencjał będzie można rozbudzić na nowo. Organizacje kobiece mają już do tego odpowiednie doświadczenie, organizacyjne know-how.

Prof. Jacyno dorzuca do tego perspektywę globalną: – W dyskursie akademickim na świecie wszyscy się dziś spodziewają protestów kobiet. Do kobiet adresowanych jest coraz więcej oczekiwań związanych z jakimś przełomem, wielką zmianą. Sądzę, że tym, co mogą wnieść kobiety, jest możliwość wyobrażania sobie całkowicie innego porządku społecznego. Kiedy śpiewam dziecku kołysankę, z punktu widzenia ekonomisty rynkowego inwestuję w rozwój tego dziecka, przekazuję mu kapitał emocjonalny. Ale z punktu widzenia kobiety ja to dziecko po prostu usypiam, pocieszam, śpiewam mu.

I zwraca uwagę na wyzwania cywilizacyjne, które dotkną mocniej kobiety: – Nadchodzący kryzys klimatyczny sprawi, że będą jego pierwszymi ofiarami. Będzie bowiem jeszcze więcej tej pracy, którą kobiety wykonują już dzisiaj, związanej z ekonomią nieoficjalną, z dbaniem o więzi społeczne, z opieką. Czy poradzimy sobie wtedy bez ułożenia na nowo kwestii społecznych praw kobiet?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021