Jesień Lecha Wałęsy

Kiedyś miliony Polaków poszłyby za nim w ogień. Dziś nie bronią go już nawet najwięksi zwolennicy, zażenowani kolejnymi internetowymi wybrykami laureata Pokojowej Nagrody Nobla.

01.11.2021

Czyta się kilka minut

Lech Wałęsa w drodze na  „Święto Wolności 2021” w 41. rocznicę podpisania porozumień sierpniowych w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, 31 sierpnia 2021 r. / PIOTR ZAGIELL / EAST NEWS
Lech Wałęsa w drodze na „Święto Wolności 2021” w 41. rocznicę podpisania porozumień sierpniowych w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, 31 sierpnia 2021 r. / PIOTR ZAGIELL / EAST NEWS

W tym, co były prezydent ostatnio mówi – a jeszcze częściej pisze lub publikuje w postaci nagrań w mediach społecznościowych – pobrzmiewają dwa lejtmotywy. Pierwszy to przemijanie, choroby, odchodzenie, łącznie z publicznym ustalaniem dość często zmieniających się szczegółów pogrzebu i pokazywaniem zdjęć stopy cukrzycowej. Wygląda to tak, jakby Lech Wałęsa, który niedawno skończył 78 lat, publicznie żegnał się ze światem.

– Tak, oczywiście, że się żegnam. Patrzę w kalendarz i wiem, że to czas na pożegnania. Nikomu nie udało się nie przejść na tamtą stronę. Wszyscy przejdziemy. Pan też – były prezydent nie pozostawia miejsca na wątpliwości.

Drugi temat to pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Te, które Wałęsa stracił, te, których mu brakuje – i te, które chciałby jeszcze zarobić.

– Tak mi dobrze szło, że nie musiałem patrzeć, skąd płyną, bo ładnie płynęły. Ale tak było, póki byłem na fali. Kiedy fala się skończyła, to skończył się ich dopływ. I kiedy się rozglądam, to widzę, że część z tego przepuściłem, a resztę rozdałem. I teraz naprawdę mam problemy. Wiele o tym myślę – potwierdza.

Dwa inne do niedawna stale obecne tematy dziś niemal poszły w odstawkę. Mniej się słyszy o teczkach „Bolka” i konsekwentnej negacji przez Wałęsę wszystkich dokumentów, dowodów i poszlak świadczących o jego współpracy z SB. A także o jego krytyce rządów PiS, której Wałęsa częściowo wyrzekł się w zeszłym roku, ogłaszając, że wycofuje się ze spraw publicznych – choć czasem jednak do nich powraca. Ostatnio po wyroku TK w sprawie wyższości prawa krajowego nad unijnym.

Wszystkie te tematy łączy jedno. Wałęsa wykorzystuje do ich podejmowania przede wszystkim media społecznościowe, a nie te tradycyjne. I robi to we własnym, dość niepowtarzalnym stylu, który od lat wywołuje konsternację nawet największych stronników byłego prezydenta, a jest pożywką dla jego wrogów i okazją do produkcji ośmieszających memów.

Ze wsi do globalnej wioski

Przygoda Wałęsy z internetem i mediami społecznościowymi zaczęła się wcześnie – były lider „S” zdecydowanie wyprzedził tu polską klasę polityczną.

– Używam takich środków komunikacji, które odpowiadają epoce, które są sprytne, powszechne i skuteczne. Pokolenie moich rodziców prawie nie opuszczało swojej wioski, więc będzie zapamiętane i oceniane w skali swojej wioski. My dostaliśmy znacznie lepsze narzędzia, więc z nich korzystajmy – mówi.

Wałęsa już w 2005 r. stał się aktywnym użytkownikiem bardzo popularnego wówczas komunikatora Gadu-Gadu. W rozmowach z dziennikarzami twierdził, że kontakt ze światem za pośrednictwem GG pochłania mu cały wolny czas. Wtedy też z Wałęsą mógł sobie popisać w Gadu-Gadu dosłownie każdy, a przynajmniej każdy, kto trafił na właściwy moment.

Potem była era Skype’a, po której Wałęsa nie bez pewnej ekstrawagancji zainstalował się na pełnym nastoletnich trolli Wykopie – prowadząc tam mikroblog. Wreszcie w 2016 r. były prezydent opuścił i tę internetową przestrzeń, przenosząc się na Facebooka.

Przeglądanie jego postów to jazda bez trzymanki. Choć przeważają okolicznościowe fotografie ze spotkań w Instytucie Wałęsy i różnych miastach Polski, to od czasu do czasu laureat Pokojowego Nobla zjawia się tam w całej okazałości swojego ego – a to wzywając naród do opamiętania, a to dzieląc się szczegółami swych chorób, a to narzekając na kłopoty finansowe czy wreszcie dając ogłoszenie o poszukiwaniu pracy.

– Ostatnie miesiące Wałęsy to dla mnie smutny finał upadku tej kiedyś wielkiej postaci. On po odejściu z polityki ani nie był w stanie odnaleźć się w nowych realiach, ani nie był zdolny do jakiejkolwiek refleksji. Był za to całkowicie impregnowany na wszelką krytykę – mówi prof. Antoni Dudek, badacz historii politycznej Polski po 1989 r. – Nie zwalajmy tego na karb podeszłego wieku. Przecież ten dzisiejszy Wałęsa w gruncie rzeczy niczym nie różni się od Wałęsy z lat 90., poza tym, że wtedy nie było Facebooka, gdzie mógłby na bieżąco dokumentować swoje potoki myśli. Pamiętajmy, że to człowiek, który pełniąc funkcję prezydenta wysyłał do gazet rozwiązane krzyżówki i publicznie chwalił się nagrodami. Uważam zresztą, że Wałęsa jest ofiarą mediów społecznościowych i tego, że tak łatwo może każdą swoją, choćby najbardziej absurdalną wypowiedź natychmiast w nich zamieszczać. Trochę tego czytałem, trochę słuchałem. I dla mnie to katastrofa wizerunkowa – podkreśla Dudek, zaznaczając, że mimo to Wałęsa za swoje dokonania z lat 80. i tak w pełni zasłużył na pomniki.

– Lech Wałęsa niewątpliwie znalazł sposób na funkcjonowanie w mediach społecznościowych. Tyle że to nie jest obecność w roli polityka, a raczej patocelebryty – uważa Michał Fedorowicz, założyciel i szef Instytutu Badania Internetu i Mediów Społecznościowych, twórca serwisu „Polityka w Sieci”. – Paradoks polega na tym, że to typ obecności dość charakterystyczny dla starszych generacji. To ostatnie pokolenia, które wykorzystują sieć do dzielenia się swym życiem i doświadczeniami w sensie dosłownym, zupełnie tak, jakby media społecznościowe były jakąś areną prawdy. Do nich Wałęsa trafia pewnie całkiem nieźle.

Rzeczywiście, Wałęsa ma duże zasięgi. Tylko w pierwszej połowie tego roku ekwiwalent reklamowy publikacji na jego temat – czyli przybliżona kwota będąca miernikiem realnej popularności w mediach firm i osób publicznych, jaką należałoby wydać, gdyby te materiały były płatnymi reklamami – wyniósł według wyliczeń Instytutu Przywództwa niemal 11,5 miliona zł. Daje to Wałęsie 17. miejsce wśród wszystkich polskich polityków, plasując go m.in. przed Beatą Szydło, Grzegorzem Schetyną, wszystkimi liderami Lewicy czy postacią tak kontrowersyjną i angażującą emocje opinii publicznej, jak Janusz Korwin-Mikke. Wałęsa wyprzedza też znacząco obu swych następców: Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego.

Ale noblista twierdzi, że wcale nie zależy mu na liczbie odtworzeń i lajkach.

– Nie, nie liczę ich, nie sprawdzam zasięgów. Nie wolno tak! To internet ma nam służyć, a nie my mamy służyć internetowi – mówi.

Instytut objazdowych występów

22 grudnia 1995 r., dokładnie w dniu, w którym odchodzący prezydent przekazywał władzę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu – powstał Instytut Lecha Wałęsy. Początkowo miał być wyborczym wehikułem czy też zalążkiem nowego Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Ale po wyborach 2000 r., w których Wałęsa przegrał z kretesem z wynikiem zaledwie 1 procenta głosów, stał się po części przedłużeniem biura byłego prezydenta, a po części jego impresariatem. Nic dziwnego: głównym źródłem zarobków Wałęsy stały się wówczas rozmaite formy aktywności publicznej za granicą. Instytut miał kilku szefów – w ostatniej dekadzie byli to kolejno: Piotr Gulczyński, Mieczysław Wachowski, Jerzy Stępień i Adam Domiński, który kieruje nim do dziś.

Antoni Dudek: – Trzeba przyznać, że Instytut Lecha Wałęsy miewał cenne inicjatywy. W jednej sam brałem udział, to były szkolenia dla kubańskich dysydentów prowadzone w czasach, gdy Instytutem kierował Gulczyński.

Ale głównym obszarem aktywności noblisty były wykłady – pod tym hasłem kryją się zarówno publiczne wystąpienia, jak i sama obecność Wałęsy na różnych imprezach. Występował najczęściej w USA, gdzie zakorzeniła się kultura objazdowych występów bohaterów czasów minionych.

Za wykłady lub uświetnianie swą obecnością rozmaitych uroczystości i imprez dostawał każdorazowo nie mniej niż 10 tys. dolarów, choć bywało, że stawka sięgała wielokrotności tej kwoty. O czym mówił? W pierwszych latach prezydenckiej emerytury najczęściej o historii Solidarności, przedstawianej jako awangarda albo wręcz wiodąca siła globalnej manichejskiej walki z komunistycznym imperium zła. Ten nieco hollywoodzki romantyzm w opisie ruchu robotniczego na amerykańskim rynku sprawdzał się znakomicie, ale w końcu publika zaczęła się nudzić i trzeba było wymyślić coś nowego.

Na początku XXI w. historia „S” i krótki speech o jej dziedzictwie stanowiły już tylko wstęp do właściwego programu, który budowała opowieść o mniej lub bardziej autorskiej wizji potencjalnych skutków globalizacji. W 2005 r. przy okazji wywiadu z Lechem Wałęsą sam miałem okazję wysłuchać dość zawiłego wywodu na ten temat. Gdy sięgam dziś do tamtych notatek, odczuwam to samo pomieszanie znużenia z konsternacją – w tele­graficznym skrócie tezy Wałęsy sprowadzały się do tego, że ludzkość może uniknąć licznych rysujących się na horyzoncie katastrof, jeśli tylko nauczy się ze sobą współpracować...

Na takie przemyślenia nie było wielkiego zapotrzebowania, a stawki za występ spadły. Nie zmienia to jednak faktu, że w najlepszym okresie Wałęsa zarabiał nie mniej niż 2 mln zł rocznie (tak mówią ostrożne szacunki serwisu money.pl). W sumie mogło to być do dziś ok. 20 mln zł, choć według innych źródeł – nawet 60 mln. Te pieniądze trafiały do Funduszu Wałęsy – osobnej instytucji o charakterze powierniczym, funkcjonującej obok Instytutu Lecha Wałęsy, lecz w powiązaniu z nim.

Co się z tym wszystkim stało? Dlaczego były prezydent podkreśla na każdym kroku, w jak trudnej sytuacji materialnej się znalazł, i publicznie zarzuca żonie, że wydaje więcej, niż on jest w stanie zarobić (jak powiedział ostatnio w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”)? Wedle audytu przeprowadzonego w 2017 r. przez zarządzającego Instytutem Wałęsy przez krótki czas Jerzego Stępnia, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego – długi tej instytucji sięgały 1,7 mln zł. Tę ruinę Instytut zawdzięcza przede wszystkim czasom powrotu do łask Wałęsy jego słynnego „kapciowego” z czasów prezydenckich, czyli Mieczysława Wachowskiego. Wachowski, który zaczął zarządzać Instytutem w 2014 r., korzystając z kruczków prawnych i statutowej furtki otwartej jeszcze przez Piotra Gulczyńskiego, w końcu przejął Fundusz Wałęsy i wyprowadził go do własnej fundacji, niemającej już żadnego związku z noblistą.

– Każdy pracuje i ma w tym swój interes. Jeden mniejszy, inny większy. On miał chyba głównie swój własny interes – i chwała mu. Ja mu po chrześcijańsku wybaczam. Staram się tylko zrozumieć, czym się kierował ten i ów, dlaczego postępował tak, a nie inaczej – kwituje to dziś Wałęsa. Pytanie, czy to nie nazbyt daleko idąca wyrozumiałość wobec człowieka, który przejął materialny dorobek jego życia, na byłym prezydencie nie robi wrażenia. Ucina temat.

„Bolek” nie do obrony

A temat teczki „Bolka”? Właściwie to może nawet i dobrze, że były prezydent przestał do niego wracać.

– Zwycięzcy się nie sądzi! Miałem swoje metody walki i skutecznie doprowadziłem wszystkich do zwycięstwa. Oczywiście bez ludzi wokół siebie i bez narodu bym tego nie dokonał, ale jednak dokonałem – tak zaczyna odpowiedź na pytanie o „ipeenowskie sprawy”, jak sam zwykł to nazywać. Dalej następuje mniej więcej to, co zawsze. – Przecież nawet mój największy wróg Wyszkowski przyznał, że byłem na podsłuchu od lat 70. Przez lata podejrzewaliśmy, że ktoś kablował, a tymczasem to wszystko były informacje z podsłuchu, i to ten podsłuch miał kryptonim „Bolek”. To była dokumentacja przeciwko mnie, którą ktoś lata później przerobił na agenturalną. Sam Kiszczak też to przyznał na nagraniu, które trafiło do mnie za późno, bym zdążył mu przebaczyć.

W byłym prezydencie nie ma żadnej woli odniesienia się do coraz wyraźniejszego konsensusu naukowego historyków wokół kwestii jego współpracy z SB. Już w 2016 r. prof. Andrzej Friszke, znawca epoki, który długo i konsekwentnie bronił Wałęsy przed przesadnymi oskarżeniami, przyznał, że w świetle wszystkich dostępnych dokumentów nie da się obalić tezy, że Wałęsa do 1976 r. rzeczywiście był współpracownikiem SB. Zarazem brak jakichkolwiek dowodów ani nawet bardziej przekonujących poszlak, by tę współpracę kontynuował w dobie Wolnych Związków Zawodowych i Solidarności, kiedy wykazywał się niezwykłą odwagą w walce z komunizmem. To zaś mit o rzekomym pozostawaniu marionetką SB aż do Okrągłego Stołu jest dziś tym, co najbardziej Wałęsie szkodzi – zwłaszcza w oczach ludzi niepamiętających PRL-u z własnego doświadczenia.

Pytam byłego prezydenta, czy choćby ze względu na nich nie odczuwa pokusy, by spróbować jednak opowiedzieć własną historię na nowo.

– A po cholerę. Było, minęło, moje zwycięstwo macie, róbcie z nim, co chcecie. Mnie na tym nie zależy. I mnie, i pana, i innych Pan Bóg rozliczy, a ja czekam, aż stanę przed Panem Bogiem – odpowiada Wałęsa.

Robert Krasowski w swym książkowym cyklu o historii III RP dowodzi, że Wałęsa był najwybitniejszym i najbardziej rasowym politykiem epoki, zdetronizowanym – jedynie częściowo – dopiero przez Jarosława Kaczyńskiego.

Prof. Antoni Dudek ma na ten temat zupełnie przeciwne zdanie: – Wszystko, co robił Lech Wałęsa po 1989 r., było stopniowym przekreślaniem i wymazywaniem jego najcenniejszego dorobku z lat 80. Miał wówczas status bohatera narodowego, który niemal całkowicie zaprzepaścił. Był bardzo złym prezydentem, który doprowadził kraj do realnego chaosu. I głównie nasze szczęście sprawiło, że nie była to zupełna katastrofa. Po zakończeniu prezydentury zachowywał się jeszcze gorzej. Może ktoś kiedyś zrobi o nim film, dużo lepszy niż cukierkowa opowieść Wajdy. Ten film może zaczynać się w 2000 r. sceną, w której Wałęsa siedzi przed telewizorem i ogląda powtórkę wieczoru wyborczego, podczas którego skończył z wynikiem 1 procenta. To była miara jego politycznego upadku, z którego nie wyciągnął żadnych wniosków.

Polacy nie są aż tak krytyczni wobec Wałęsy. Po ujawnieniu teczek z „szafy Kiszczaka” w 2016 r. 64 proc. Polaków zadeklarowało w sondażu IBRiS, że twórca „S” i tak pozostaje dla nich bohaterem narodowym.

Michał Fedorowicz z IBIMS: – Jedno na pewno trzeba o Wałęsie i jego obecności w internecie powiedzieć. Niczego nie gra, na nikogo nie pozuje, nie sprawdza nawet, czy zdjęcie dobrze wyszło. Jest w każdym calu prawdziwy. Aż do bólu.

Pytam Lecha Wałęsę, jak chciałby zostać zapamiętany.

– To akurat najmniej mnie obchodzi. Mnie obchodzi tu i teraz, bo mam odbiór, bo czuję, bo widzę. A kiedy już będę spalony i rozsypany po morzu, to czy będzie mnie interesowało, co sobie o mnie myślicie?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2021