Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od pięciu miesięcy polska polityka znajduje się w stadium psychologicznego "stanu nadzwyczajnego". To wynik nie tylko celowego działania (straszenie wyborami jako spoiwo, łączące "koalicję" popierającą Marcinkiewicza), ale też - nieunikniony - efekt dynamiki, gdy rząd pozostaje mniejszościowy i ciągle na nowo musi zdobywać poparcie. W warunkach normalnych - to znaczy, gdy gabinet ma poparcie większości parlamentarnej - jest tak: rząd robi swoje, a opozycja swoje (czyli wszystko, by rządowi podłożyć nogę). Obie strony są świadome, że takie są reguły gry i że ci, którzy dziś mają władzę, za kilka lat mogą być opozycją.
Ale skoro nie jest normalnie, a równocześnie rządzący mają poczucie misji i wolę fundamentalnych zmian (z taką wolą szły do wyborów i PiS, i PO), trudno się dziwić, że logika walki nie zanikła pięć miesięcy temu, ale stała się elementem stałym. Ma to swoją cenę. Myślenie w kategoriach wojny i fundamentalnego starcia - jako cechy porządkującej życie polityczne - z czasem skłania do wyboru "mniejszego zła", jak to nazwał kiedyś gen. Jaruzelski (w "warunkach frontowych" nie mieliśmy innego wyjścia, jak sięgnąć po Leppera i Giertycha - tak pewien polityk PiS tłumaczył ów krok). Podpowiada rozwiązania "na skróty", jak sięganie po służby specjalne (wykorzystanie ABW do sporu rządu z NBP nasuwa skojarzenie z wykorzystaniem UOP-u przez Millera w sprawie "Orlenu"). Wzmacnia poczucie "oblężonej twierdzy" i skłonność do postrzegania rzeczywistości w kategoriach manichejskich: tylko my jesteśmy dobrzy i chcemy dobrze, tylko my jesteśmy patriotami, zaś polityczny przeciwnik jest z gruntu zły i patriotą być nie może. Opozycja przestaje tu być opozycją, czyli konkurentem. Staje się wrogiem, którego należy zwalczyć.
I bodaj najgorsze: jeszcze pięć miesięcy temu taki sposób opisywania Polski - w kategoriach "dobrzy" kontra "źli", "nasi" kontra "wrogowie", "patrioci" kontra "anty-patrioci" - prezentowały środowiska sytuujące się, mimo wszystko, na marginesie, by wymienić z jednej strony Andrzeja Leppera, a z drugiej retorykę Radia Maryja. Dziś myślenie manichejskie przesuwa się do głównego nurtu polityki. Problemem jest nie tylko, że Jarosław Kaczyński przy każdej okazji używa magicznego słowa "układ", że swym przeciwnikom odmawia patriotyzmu, zaś Leszka Balcerowicza kreuje na emanację czystego zła. Problemem jest i to, że taką logikę zdaje się akceptować dwustu posłów i senatorów PiS.
Wracając do punktu wyjścia, czyli kolejnego "poważnego ostrzeżenia" przewodniczącego PiS: jeśli sądzi on, że najlepszym wyjściem jest wydanie 200 mln złotych na przedterminowe wybory, niech poda rząd do dymisji. To byłoby najuczciwsze: świadczyłoby, że propozycja jest naprawdę poważna. Bez cudzysłowu.