Koszty leczenia dla wielu z nas są zbyt wysokie. Polaków nie stać już na życie w zdrowiu

Debata o kryzysie finansowym skupiła się wokół cen żywności oraz energii. Tymczasem równie dotkliwe stały się koszty opieki medycznej. Ceny wizyt, badań i zabiegów rosną dynamicznie już od trzech lat.

20.03.2023

Czyta się kilka minut

Protest pracowników ochrony zdrowia, Warszawa, wrzesień 2021 r. / JAKUB KAMINSKI / EAST NEWS
Protest pracowników ochrony zdrowia, Warszawa, wrzesień 2021 r. / JAKUB KAMINSKI / EAST NEWS

Wzrost cen usług medycznych boli tym bardziej, że publiczny system ochrony zdrowia mocno niedomaga, zmuszając nas do korzystania z płatnej opieki. I o ile żywność oraz energia drożeją od półtora roku, to ceny wizyt, badań i zabiegów rosną dynamicznie już od trzech lat – od początku pandemii.

W rezultacie utrzymanie dobrego stanu zdrowia w Polsce słono kosztuje. Nie jest to zmartwieniem dla ludzi najbogatszych, którzy mają nie tylko pieniądze na prywatną opiekę, ale często też znajomości, dzięki którym otrzymują szybką i fachową pomoc bez czekania w kolejkach. Jednak dla większości obywateli informacja o poważnej chorobie to dziś realna perspektywa poważnego kryzysu, a nawet bankructwa.

Model jak z Trzeciego Świata

Według OECD łączne nakłady na zdrowie w Polsce w 2021 r. (nowszych danych nie ma) wyniosły 6,6 proc. PKB, z czego wydatki państwa zapewniły tylko 4,8 proc. PKB. Pozostałe nakłady, sięgające niemal 50 mld zł, pochodziły z naszych portfeli. Inaczej mówiąc, Polacy sami finansują przeszło jedną czwartą opieki medycznej w kraju. Dla porównania, w dużo bogatszych Niemczech z prywatnych kieszeni pochodzi tylko 14 proc. nakładów na zdrowie. Z czego to wynika?

– Pierwszą przyczyną są wydatki na leki, nie tylko te na receptę. W naszym systemie istnieje bardzo wysoki poziom współpłacenia pacjentów – wyjaśnia Maria Libura, członek Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta i kierowniczka Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. – Drugim czynnikiem są rosnące wydatki na wizyty u specjalistów i na usługi szpitalne. Do tego dochodzą abonamenty i ubezpieczenia komercyjne. To efekt niskiej dostępności świadczeń w systemie publicznym i wielu niezaspokojonych potrzeb. Ci, których na to stać, omijają więc publiczną ochronę zdrowia i kupują usługi medyczne na rynku.

W rezultacie powstał w Polsce dualny system, będący unikalnym jak na Europę połączeniem sektora publicznego i prywatnego. Pomiędzy tymi dwiema składowymi lawirują nie tylko pacjenci, lecz także pracownicy ochrony zdrowia. Z lekarzami na czele. – Dopuściliśmy do sytuacji, która charakteryzuje bardziej kraje rozwijające się niż wysokorozwinięte, nie regulując skutecznie relacji pomiędzy tymi sektorami. Trochę zabrakło wyobraźni, ale przede wszystkim chciano zaoszczędzić. Idea była taka, że pozwolimy pracownikom ochrony zdrowia dorabiać, a dzięki temu będziemy mogli im słabo płacić za pracę w sektorze publicznym. Był to na pewnym etapie sposób ograniczania kosztów publicznej ochrony zdrowia – mówi ekspertka.

Na początku dotyczyło to lekarzy, ale obecnie zjawisko to występuje również w środowisku pielęgniarek oraz techników szpitalnych. Podczas pandemii głośny był przypadek radiologa ze szpitala w Łomży. Mężczyzna dorabiał także w szpitalu w Warszawie, gdzie prawdopodobnie zakaził się koronawirusem. ­Następnie przywlókł go nie tylko do swej macierzystej placówki w Łomży, ale też do trzeciego zleceniodawcy, czyli szpitala w Grajewie. Przez model łączenia pracy w wielu placówkach niepotrzebnie ­zamknięte zostały dwa oddziały szpitalne.

Zaproszenie do łączenia pracy w wielu placówkach – zarówno publicznych, jak i komercyjnych – przynosi różne negatywne efekty. Jednym z mniej zauważanych jest rozbicie zespołów medycznych. – Praca w zgranym zespole to podstawa wysokiej jakości usług medycznych. Gdy lekarz jest kilka godzin tu i kilka godzin tam, obsługując odmienne placówki, cierpi na tym bezpieczeństwo i ciągłość opieki nad pacjentem – uważa Libura.

System wozów drabiniastych

Chorobę systemu najlepiej widać na przykładzie stomatologii. Usługi dentystyczne w Polsce są w zdecydowanej większości sprywatyzowane. Stało się tak z powodu odległych terminów wizyt, a także niskiej jakości usług i materiałów używanych w ramach NFZ. Większość pacjentów nie bierze ich nawet pod uwagę. Chyba że chodzi o usunięcie kamienia nazębnego, do czego pacjenci mają prawo raz do roku (o czym wielu z nich nie wie). Według OECD środki prywatne stanowią aż trzy czwarte wydatków na usługi dentystyczne nad Wisłą. We Francji i Niemczech zaledwie jedną trzecią. Niestety, przyjęty w naszej stomatologii model stopniowo rozlewa się na pozostałe dziedziny medycyny.

– Jeżeli w systemie publicznym decydujemy się na niską wycenę świadczeń i ograniczamy ich wachlarz, to placówki oferują w ramach NFZ niską jakość. Tak się najpierw stało w stomatologii, gdzie jeszcze do niedawna królowały wypełnienia z amalgamatu w zębach trzonowych – tłumaczy Libura. – Wąska i nieatrakcyjna oferta sprawia, że ludzie odpływają do gabinetów prywatnych. Gdybyśmy w miastach oparli transport publiczny na wozach drabiniastych, to ludzie też masowo przestaliby z niego korzystać, a włodarze miast mogliby się chwalić, że pojazdy nie są przepełnione, więc w sumie niepotrzebne.

Obecnie już tylko w stosunku do opieki szpitalnej oraz podstawowej opieki zdrowotnej można powiedzieć, że są niemal w pełni publiczne. Jednak w przypadku konsultacji u lekarzy specjalistów aż 30 proc. nakładów finansowych pochodzi ze środków prywatnych. W Niemczech stanowią one zaledwie 11 proc., w Czechach 3 proc. Rehabilitacja (wraz z urządzeniami do terapii) jest w jeszcze większym kryzysie – w 60 proc. opiera się na prywatnych wydatkach.

Wysoki popyt sprawia, że ceny prywatnych usług medycznych dynamicznie rosną. Według najnowszych danych GUS w lutym 2023 r. wizyty lekarskie zdrożały o 16 proc. rok do roku. Podobnie wzrosły ceny usług szpitalnych (np. prywatnych operacji) oraz stomatologicznych. I nie jest to tylko efekt rosnących kosztów, gdyż drożyzna w prywatnej opiece medycznej trwa od wielu lat. W sumie w latach ­2010-2021 cena przeciętnej konsultacji lekarskiej wzrosła o przeszło sto procent, choć ceny w Polsce zwiększyły się w tym czasie zaledwie o jedną czwartą.

„Stomatologizacja” systemu stale postępuje i obejmuje w pierwszej kolejności te specjalizacje, które są najmniej dofinansowane. W efekcie dochodzi do sytuacji dramatycznych. – W publicznej psychiatrii dziecięcej nastąpiła katastrofa, więc prywatni specjaliści mogą dyktować ceny właściwie dowolne. Spotkałam się z sytuacją w pewnym odległym zakątku Polski, w której rodzice dziecka z poważnymi zaburzeniami psychicznymi usłyszeli, że „na cito” lekarz może ich przyjąć, ale za tysiąc złotych – mówi Libura.

Zdrowie dla szczęśliwców

Niedomagania polskiej ochrony zdrowia wynikają z jej niedofinansowania i ciągłego „syndromu zbyt krótkiej kołdry”, ale też wad systemu, w którym pacjent sam koordynuje własne leczenie. Maria Libura zaznacza, że wzrost nakładów powinien iść w parze z głęboką reformą, która skoncentruje się na usprawnieniu całej ścieżki pacjenta i poprawie dostępności świadczeń.

Bardzo ważnym problemem jest także marna refundacja leków na receptę. Przyzwyczailiśmy się, że za leki wypisane przez lekarza musimy płacić, co w Europie wcale nie jest normą. Według OECD tylko 35 proc. wydatków na leki w Polsce jest refundowane z NFZ. We Francji i Niemczech – ponad 80 proc.

Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Współpłacenie za leki w Polsce” w 2018 r. Polacy musieli wyłożyć na leki z własnej kieszeni 7,4 mld zł. Stanowiły one 1,5 proc. budżetów konsumpcyjnych polskich domów – to czwarty najwyższy wynik w UE. I dlatego 40 proc. Polek i Polaków określa obciążenie wydatkami na leki jako wysokie. Tak źle nie jest w żadnym innym państwie Unii. Co siódme gospodarstwo domowe w Polsce wydaje na zdrowie więcej niż jedną dziesiątą budżetu – to szósty najwyższy wynik w UE. Na dodatek obciążenie kosztami łączy się z ogromnymi nierównościami. Według raportu PIE wśród najbiedniejszych gospodarstw domowych aż w co czwartym wydatki na leki przekraczają o 40 proc. ich możliwości finansowe. Wśród najzamożniejszych z nadmiernymi kosztami za leki mierzy się ledwie 0,06 proc. Nierówności te przekładają się na różnice w stanie zdrowia między poszczególnymi klasami społecznymi.

– Nierówności w zdrowiu w Polsce są jeszcze większe niż nierówności w samym dostępie do usług medycznych. Ich źródła sięgają już najwcześniejszych etapów życia – zaznacza Libura. – Mamy ogromne różnice w oczekiwanej długości trwania życia między osobami o różnym wykształceniu. Trzydziestolatek z dyplomem studiów wyższych ma przed sobą 12 lat życia więcej niż jego rówieśnik po zawodówce. Osoby z niższym wykształceniem są też częściej otyłe i częściej cierpią na choroby cywilizacyjne. To efekt zarówno coraz wyższych kosztów utrzymania dobrego stanu zdrowia, jak i fatalnych rozwiązań w innych obszarach. Mamy na przykład beznadziejną politykę dotyczącą alkoholu, który jest bardzo tani i wciąż uchodzi za usankcjonowany kulturowo sposób redukcji stresu.

Dwunastoletnia różnica w długości trwania życia między polskimi mężczyznami z wyższym i niższym wykształceniem jest trzecią najwyższą w OECD. Większe dysproporcje w tym względzie występują tylko w Słowacji i Estonii. W Holandii, Wielkiej Brytanii i Szwecji różnica ta jest nie większa niż cztery-pięć lat. Z kolei dysproporcja w oczekiwanej długości trwania życia między polskimi kobietami o wyższym i niższym wykształceniu sięga sześciu lat – to czwarty najwyższy wynik w OECD. Jeśli nie zaczniemy na poważnie naprawiać systemu opieki medycznej w Polsce, nierówności w zdrowiu nadal będą przypominać bardziej Amerykę Południową niż Europę Zachodnią. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jeszcze bardziej chorzy