Kostium Szatana

Wiele dróg w Izraelu i na terytoriach palestyńskich nie doprowadzi tam, dokąd kiedyś. Ktoś je pomieszał i popsuł. Palestyńscy mieszkańcy Abu Dis przeciskają się z domu do pracy lub meczetu przez niewykończony jeszcze fragment muru. Izraelczycy chcący odwiedzić krewnych w osiedlach na Zachodnim Brzegu Jordanu lub w Strefie Gazy nadkładają często kilka godzin, by przejechać bezpiecznie. Ludzie tu wiedzą, które drogi są groźne.

05.09.2004

Czyta się kilka minut

Okolice Jerycha /
Okolice Jerycha /

Na drodze z Jerozolimy do Jerycha od zapisanych czasów grasowali zbóje. Pewien człowiek, któremu dopomógł miłosierny Samarytanin, tę właśnie drogę wybrał na swoje nieszczęście. I wielu innych później, gdy jeszcze nie było wiadomo, jaką ten trakt spełni rolę w historii ludzkości. W każdym razie: to go wyróżnia spośród innych gościńców. Ten konsekwentny nadmiar włóczęgów i łotrów.

I jeszcze coś. Kiedy się dzisiaj jedzie tą drogą, łatwo ulec złudzeniu, że wszyscy są przebrani. Izraelski kupiec, którego interesy wyganiają na Zachodni Brzeg, okleja samochód napisami “TV", mając nadzieję, że kamuflaż pozwoli uniknąć zamachu. Chłopcy w palestyńskim obozie wojskowym na przedmieściach Jerycha są przebrani za żołnierzy. Nie dostaje mundurów i broni, więc przebieranka nabiera znamion zabawy. Beduińskie dzieci z osad przy drodze są przebrane za żebraków. Młodzi izraelscy psychologowie, nauczyciele, lekarze (na marginesie: również przebrani za żołnierzy) przy wjeździe do Jerycha dokładnie kontrolują przybyłych. Może od razu zakładają, że mają do czynienia z przebierańcami? Bezpieczniej nie pytać, tylko uszanować odwieczny pustynny rytuał. Jednocześnie wszyscy sprawiają wrażenie, jakby bezgranicznie sobie ufali. Kiedy otwiera się torbę, by udowodnić, że nic złego się w niej nie znajduje, nie pozwolą sięgnąć do zamka. Wzrok twardnieje. Gest zatrzymuje. “Nie otwieraj, powiedz!". Łatwo urazić tutejszych okazując, że się nie ma zaufania do ich wiary w słowo obcych. Tutejszych znaczy: tych i tych. A głównie oznacza wszystkich przebranych.

---ramka 337849|prawo|1---Trzeba się strzec. Przebrani lubują się w kłamstwie. Kłamie się łatwiej, będąc przebranym.

Nic nie jest na swoim miejscu na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Wielkie kasyno stoi bez sensu puste i brzydkie. Restauracje są zamknięte, a plastikowe krzesła, których od lat sprzed nich nie usunięto, żółkną od piasku Pustyni Judzkiej. Wiatr znosi butelki i puszki po napojach na zasieki. Naczynia wypełniają się na powrót prochem ziemi, widać nie znoszą próżni. To chyba już od dziesięciu tysięcy lat tu grzęzną, bo nie ma wokół ludzi, którzy mogliby naśmiecić. Dawno, dawno temu, starsi pamiętają, Jerycho odwiedzało 700 tys. turystów rocznie. Jechali z Jerozolimy, by zobaczyć Tel Jerycho i wspiąć się na Górę Kuszenia. W języku polskim to nowa nazwa, oficjalnie obowiązuje niespełna rok; możemy być z siebie dumni, nawet w Europie wiemy, że pewne miejsca trzeba nazywać od nowa. Góra, zgodnie z tradycją, wybrana została na scenę rozmowy Jezusa Chrystusa z Diabłem po czterdziestodniowym poście. Nie dowiemy się ani od Mateusza, ani od Łukasza, ni od Marka, za kogo przebrany był Diabeł. Po prostu przyszedł kusiciel i zaproponował chleb, a później cały świat.

Próbowano go sobie wyobrazić. Ikonografia spotkania jest bogata. Najczęściej naprzeciw Jezusa stoi potwór straszliwy. Stoi jak człowiek, na łapach dwóch. Nie dajmy się jednak omamić. To nie jest człowiek. Bydlę z wielu zwierząt się składa. Chociaż u Duccia di Buoninsegna na przełomie XIII i XIV w. złośliwy anioł unoszący się na wielkich skrzydłach - których krój przypomina ten z psałterzy końca pierwszego milenium - członki ma ludzkie, to jednak pazurami nie dotyka ziemi, tak jakby obawiał się zbliżyć do stojącego na Górze Chrystusa i objąć w posiadanie swoją ojcowiznę. Zgodnie z zasadą proporcji średniowiecznej u stóp dramatis personae rozciągają się maleńkie królestwa. Na piętnastowiecznym miedziorycie, autorstwa jednego z mistrzów, sygnujących prace dwiema literami, z kolan wystają Szatanowi ptasie łby, niby gargulce ze średniowiecznych katedr. I to jedna z ostatnich bestii kusząca Jezusa. Później Diabeł będzie się uczłowieczał.

Botticelli ukaże nam go w przebraniu mnicha. Z pleców jeszcze wyrastają fałszywemu słudze Bożemu smocze skrzydła, byśmy nie pomyśleli, że to może człowiek jednak. Niemniej artystę najwyraźniej fascynuje ciało ludzkie. W dwóch aktach kuszenia (w scenie z chlebem i tej na wieży Świątyni) Chrystus toleruje jeszcze przebranie. Nagle, w odsłonie na Górze, szaty opadają ze strąconego w przepaść Diabła i obnażają męski tors. Chrystus nie przyjął oferty, ale to nie przeciwnika przebranego za mnicha zrzucił na ziemię, a mężczyznę, który, mimo okropnych zwierzęcych akcesoriów, musiał się renesansowym widzom Botticellego wydać nieledwie doskonale proporcjonalny. To nadal jednak tylko sugestia i nie pozwala myśleć o powtórnie strąconym jako o człowieku tylko. Szczególnie, że w zamierzeniu artysty ta właśnie demistyfikacja miała Szatana odczłowieczyć.

Tak jakby to strój był ludzkim atrybutem, a nie ciało.

Habit mnisi założył także Diabeł Juana de Flandes w pierwszych latach XVI w. Hiszpański malarz wyposażył go w rogi, by się zbyt człowieczy nie wydał. Dlaczego odnoszę wrażenie, że to tylko rekwizyt teatralny? Że to nie szata zakonna, ale rogi są tu niepotrzebne? Takie białe i pochylone, jakby niedokładnie zaczesane. Dlaczego nie mam pewności, kto tu się za kogo tak naprawdę przebrał?

Nie należy polegać na tych świadectwach. Stwierdzenie, że coraz bardziej zrozpaczeni uczłowieczamy Szatana będzie równie pochopne jak to, że demonizujemy człowieka. Szczególnie, że zamknęliśmy wyobrażenia spotkania na Górze w klimatyzowanych muzeach i nieliczni już odczują żar pustyni, czyli nieodłączny kontekst tamtych wydarzeń.

Podobnie bezradni będziemy, próbując sobie wyobrazić, za kogo przebierają się posłańcy, którzy przychodzą do matek i proponują chleb, i cały świat, w zamian za życie ich córek i synów? Obywa się raczej bez karnawałowych masek. Może jakiś kaptur najwyżej. W ciemnościach i tak nikt nie doceniłby subtelności stroju. Ponadto przedmiot targu śpi w kołysce i zbudzony nagle mógłby się przestraszyć smoka albo węża. Jak to niemowlę. Dzieci się jeszcze trochę boją bestii. Zresztą, po cóż pompa? W zamian za “wszystko" tak niewiele trzeba zrobić. Należy się tylko przebrać za bombę.

A jakich słów używają ci, którzy namawiają swoje potomstwo do osiedlenia się w żydowskim osiedlu Vered Jerycho? Jak tłumaczą obecność dużej zabawki przy pasie tatusia? Fajna, czarna, kaliber 9 mm, a nie wolno dotykać. Głupia zabawka. Najpierw nie wolno dotykać, a potem trzeba z tym spać. Narzuca się cyniczne porównanie z pewnym sakramentem implikującym nierozerwalność. A kiedy nadejdzie już ten czas, że wytłumaczą przeznaczenie zabawki, gdy na przykładzie zademonstrują jej sens, właściwie kiedy już wyjaśnią przeznaczenie w ogóle, to co mówią dzieciom o Ziemi Izraela? Czy nadal rozciąga się ona dalej nawet niż może pokazać Szatan, który bez końca wspina się za człowiekiem na najwyższą w okolicy górę?

Dużo piasku przesypał ognisty wiatr, nim odkryliśmy człowieka pod szatańskimi zwierzęcymi atrybutami. Wieki całe się rozbierał, jak dziewka rozpalając pożądanie. Jeszcze gdy odwiedzał Lutra, spod mnisiego habitu wystawały mu ptasie pazury. Świadczy o tym Godelmannus w 1591 r. Nie rezygnując ze zwierzęcych atrybutów - jako pies na przykład - towarzyszy człowiekowi w przeróżnych drukach sławiących przygody niezliczonej ilości Faustów. Gdy jednak rozpoczyna atak na dusze uwodzonych, zawsze przychodzi jako człowiek. U Szekspira książę demonów jest już dżentelmenem.

W tym samym nieomal czasie Tintoretto w scenie kuszenia Chrystusa maluje Lucyfera o twarzy mistycznie oświetlonej, bez mała ekstatycznej. Jakby po wiekach pozostających w cieniu Książąt Ciemności nadszedł czas, by przynieśli światło nad swoje królestwo. Piękny jest Lucyfer Tintoretta. Kusi prawie nagi, w pozie niedbałej, ledwie lędźwie zakrył. I nie szpecą go nawet skrzydła, bo pierwszy raz bodaj w wyobrażeniach kuszenia na Górze są one białe i pierzaste, anielskie. Ma w sobie demon coś przerażająco człowieczego, bo to ciało się wymknęło klasycznym proporcjom. Jest niemalże androgyniczne.

Ukoronowanie tego nierządnego przedstawienia, które nam w zamian za niewielkie przysługi oferuje Diabeł, znajdziemy u Blake’a. W akwarelowym Kuszeniu przedstawia on demona jako “małpę Boga". Upozowany na Boga Ojca siwowłosy i siwobrody kusiciel ma wprawdzie czarną aureolę i niezdarnie próbuje małpować Jezusa - czy też raczej nawzajem się na zmianę naśladują - ale różnicą, która uderza najmocniej, jest kontrast długiej szaty Chrystusa i mocarnego, nagiego ciała Szatana. Przypominając Botticellego, znów zaryzykuję tezę: to ciało musiało się wydać oświeconym widzom Blake’a absolutnie bez skazy.

I tak właśnie stał się człowiekiem. Powłóczy jeszcze później czasem nogą, ale czyż to nie jest nadzwyczaj ludzkie? Jeszcze go w XIX w. Doré i Scheffer narysują ze skrzydłami. Ale wiek dziewiętnasty już nie ma żadnych złudzeń. Diabeł kuszący na Górze (u Dorégo niemal błagający o przyjęcie całego świata) jest “czarny i piękny niczym młody Egipcjanin", by posłużyć się definicją demona, którą pod koniec wieku ukuje Anatol France.

Siedzę w skwarze, przed którym nawet skorpiony gdzieś się tu pochowały, w przestrzeni bez końca, bo nie wiem dokąd iść, bo popsuli tę drogę już całkiem. Doktryna wojenna, szybkie ruchy wojsk, zmieniające się co godzinę ścieżki za nic mają spokój pustyni. Kiedyś szło się tędy, by umrzeć, by się narodzić albo w kierunku wody. AD 2004 ten podział się nie stosuje. Więc siedzę i mam przed oczami akwarelę Blake’a, roztrzęsioną w gorącym powietrzu. Dlaczego Diabeł człowiek jest nagi, a Chrystus człowiek: ubrany? Kto jest przebrany? Dlaczego?

Sucho w ustach. Pod powiekami piasek, jak po nagłym przebudzeniu. Nie da się wypowiedzieć tajemnicy językiem sztywnym i gorącym, nieruchomym jak pal potępieńca. Nie chcę poznawać tajemnicy. Czuję, że muszę od niej odejść, muszę uciekać. Moje ludzkie ciało domaga się wody i chleba. Nie chce już roztrząsać niewyjaśnialnego. Po co mi ta Góra? Mogę najwyżej w tamtą stronę okiem rzucić jak ten pies na obrazie de Mompera, co z drogi z Jerycha do Jerozolimy, wyprężywszy się ciekawie, obserwuje z daleka dwie postaci na Górze. Chociaż ma lepszy ode mnie wzrok, nie jest w stanie rozróżnić, kto jest kim tam wysoko i o co się sprzeczają. Za psem nadchodzi karawana i nikt w niej chyba nie wie, że ważą się właśnie losy.

Nie umiem wejść na Górę, a pozostając u podnóża zdechnę jak rytualny kozioł, obarczony grzechami narodów. Nadchodzący cień Góry nie jest zwiastunem odpoczynku, ale całunem. Wracam.

Byłbym ubogi, gdybym nie uczył się od wizjonerów sprzed wieków. Byłbym ślepy, nie widząc, jak ewoluuje obraz kusiciela. Byłbym głupi sądząc, że to tylko intuicja artystów prowadzi mnie do strasznego wniosku: tamtej nocy przed człowiekiem stanął człowiek. I kusił go pełnią człowieczeństwa, a więc nie tylko oferował zaspokojenie głodu i władzę nad królestwami, ale dotykalnie bez mała, bo blisko zawsze kusiciel podchodzi, ciałem ludzkim mamił i nadzieją rozkoszy uwodził. Powiedzą niektórzy - za Baudelairem - diabeł chce, abym tak myślał. Niech więc między nami pozostanie, że wiem. Trochę zamierzam go okłamać. Nie chcę mu dać satysfakcji poruszania moimi ubogimi, ślepymi i szarymi jeszcze na koniec komórkami jak marionetką. Nie w wieku, który wytłumaczył mi, jak te komórki działają.

Snuje się trochę ludzi na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Jest diabelnie gorąco, a na pustyni łatwo o przywidzenia. Szczególnie jeśli mija się samych przebierańców. Wychodząc z Jerozolimy spotkałem świętego Piotra. W krótkich słowach wyjaśnił mi, że ma syndrom Miasta i uciekł, ostrzegając przed wyjazdem na pustynię. Krzyczał, że tam nie znajdę spokoju. Że legiony toczą krwawą bitwę, ale nie zobaczysz od razu, bo krew szybko wsiąka w suchą i spaloną ziemię. Na pytanie o Diabła odpowiedział, wskazując długim brudnym paznokciem na północ.

Równie dobrze mógłby wskazać cały świat. Ziemia, od czasu gdy zgodziliśmy się na jej kulistość, stała się pułapką dla naiwnych wciąż pokazujących w tym samym kierunku.

Tam, gdzie ludzie chcą się zabijać, Szatan trzyma stronę wszystkich uczestników konfliktu. Również tych, którzy mają rację.

Jeśli już kto dotrze do Jerycha, niech pójdzie w miejsce, z którego można dojechać na Górę Kuszenia koleją gondolową. Jest tam wielki sklep, bezludny jak wszystko dookoła. Zapalą dla przybysza światła. Będą namawiać do zakupu pięknych globusów ręcznie wykonanych ze szmaragdowego szkła. Cały świat zaoferują w jednej chwili. Lepiej go na tym globusie kręconym przez ciemnoskórego sprzedawcę widać niźli z Góry. Ale nie wierzcie mu, gdy mówi, że z powodu intifady traci 10 tys. szekli dziennie. Traci znacznie więcej, jeśli ludzie nie kupują globusów. Tylko dlaczego nie słyszę w jego głosie żalu? Czyżby coś zyskiwał dzięki temu, że po kamienistym i niebezpiecznym pustkowiu włóczą się już tylko przebierańcy? Jak wtedy, gdy Izajasz w imieniu Najwyższego odebrał pustyni prawo do błogosławieństwa? Jak wówczas, gdy Ewangeliści dawali wyraz starożytnej intuicji, że w miejscach bezwodnych diabeł odpoczywa, gdy nie ma żadnych pilnych zadań albo gdy precz z opętanego wyjdzie?

Powrót do Jerozolimy szybkim samochodem zajmuje niespełna pół godziny. Już noc. Miasto przyodziało się we wszechobecne niebieskie błyskotki niemych świateł, oszalałe na dachach policyjnych samochodów, i kusi. Zapatrzony w światła również staram się nie wydać dźwięku, gdy przesuwają po mnie wykrywacz metalu. Dzięki temu mogę wejść na urodzinowe przyjęcie do jednego z kultowych pubów. Ochroniarz uchyla drzwi. Wpadam w roztańczony tłum. Jubilat dostrzega mnie i schodzi zgrzany z parkietu. “Gdzie się podziewałeś?" - pyta. “Byłem w Jerychu". Długo na mnie patrzy. Tak się patrzy na kogoś, kto wrócił z Marsa.

Tej nocy, w hotelu, po raz setny chyba rozłożyłem mapę pustyni i wpatrzyłem się w nieaktualne drogi. Ta z Jerozolimy do Jerycha już w czasach Flawiusza była sławna. Teraz jak ogon jaszczura wije się pośród papieru. Wyczerpanemu drogą wędrowcowi, gdy patrzy w kreseczkę cieniutką zbyt długo, oczy płatają diable figle i nagle widzi dziesiątki czarnych rzęs na papierze. A przecież nie zasypiam. Chcę się tej drogi nauczyć na pamięć. Jak Edmond Jabčs “w bezsenne noce krążę po mapie świata, nie znajdując wytchnienia". I jak on, w nawiasie, pragnę dodać: “kiedy jest się nieobecnym, tylko mapa świata jest rzeczywista". A oto co ujrzałem w rzeczywistej nieobecności.

Droga z Jerozolimy do Jerycha to droga między dwoma wzniesieniami. Wzgórzem (zwanym) Świątynnym i Górą (nazywaną) Kuszenia. Na mapie wyglądają jak rozchylone wargi. Przerwa między nimi to gościniec owiany nieświeżym oddechem śpiącego, jak demonicznym wiatrem pustyni. W języku hebrajskim słowo “język" wzięło swe miano od słowa “wargi". A może było odwrotnie; w tym konkretnym przypadku nie ma to żadnego znaczenia. Aby jednak język zamienił się w mowę, potrzeba, by wargi się złączyły. By brzegi pożarły dzielącą je odległość. Inaczej usłyszymy jedynie gardłowy dźwięk. Ni to przestrachu, ni ostrzeżenia.

Tradycja katolicka każe widzieć w obrazie przeniesienia Chrystusa z Góry Kuszenia na narożnik Świątyni figurę stylistyczną. Tak jakby nie wolno im było razem przebyć drogi. Odpowiadają czasem badacze: dlaczego metafora? Wszak nie takie cuda potrafi Zły dokonać z ciałem człowieczym. A nawet z ciałem Człowieczym. Więc czekam, aż się zewrą wargi na mapie. By stworzyły ścieżkę. Bo jakoś łatwiej mi zrozumieć, że przechadzają się wspólnie, nawet po niesławnym trakcie, niźli wyobrazić sobie, iż siła nieczysta szarpnęła świętym ciałem i z zaskoczenia, w sposób nieledwie upokarzający, przeniosła kilkadziesiąt kilometrów, żeby zaspokoić kaprys przeznaczenia. Wiem, że trzeba zatrzymać czas. Ale kiedy zaczyna się mowa, czas staje w miejscu. Na tej drodze nie ma rzeczy niemożliwych.

W planie Boskim, na mapie świata, nie przewidziano rzeczy niemożliwych.

Jeśli się stworzy droga między górami warg, jeśli powstanie mowa, a czas się zatrzyma, można dosłyszeć.

I słyszę wyraźnie, choć wykreślając drogę palcem ranię ostry róg mapy czerwoną kroplą atramentu, a papier przyjmuje ją wdzięcznie niczym sucha ziemia. I gorąco jest jak w Dzień Sądu.

Ktoś idzie drogą z Jerycha do Jerozolimy. Dwóch idzie.

Znam ten obraz. Gdzieś widziałem tych dwóch. Ale mam w głowie burą dziurę i nie pamiętam.

- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego zabieram cię do Jerozolimy? - mówi jeden. - Właściwie sam się zastanawiam. Nie chciałeś chleba tam na Górze, wyczerpany, głodny, poraniony. Nie myśl, że ci współczuję. Wykonujesz swoją misję, a ja swoją. I tak jak ty jesteś skazany, zapamiętaj to słowo, na zwycięstwo, tak ja na porażkę. Więc nie wiem, po co to robię. I jeszcze czas trzeba zatrzymać. Chociaż na pustyni to akurat łatwe. Tu się nic nie rusza. Tylko ten wiatr. To moi przyjaciele. Demony szukają wytchnienia. A ty masz przyjaciół?

Ten drugi milczy. Obejrzał się tylko za pewnym człowiekiem, co szedł drogą i odprowadził go wzrokiem.

- Raczej nie masz. Ale do rzeczy. Czasu nie da się zatrzymać w nieskończoność. Mówiłem już, że nie wiem, po co ta przechadzka? I tak się nie rzucisz z tych murów, co? Z południowego narożnika, tam przy dziedzińcu dla pogan. Rzucisz się, by cię aniołowie unieśli i ci usługiwali? No nie. To po co idziemy, chciałbyś zapytać, a ja chciałbym wiedzieć. Otóż przyszło mi do głowy, wybacz nadmierną antropomorfizację, ale za dużo przebywam wśród ludzi, że kiedy poproszę cię o udowodnienie Boskości, to nie podziała. Przez chwilę myślałem, by tam z Góry nie pokazywać ci świata i przepysznych królestw, które mogą do ciebie należeć, ale żeby ci cierpienia, nędzę, okrutną śmierć każdego z najmniejszych twoich braci w tej chwili, gdy zamkniesz oczy by mrugnąć, w tej jednej chwili, żeby ci to pokazać. I zaproponować, powiedz, żeś Synem Bożym, a nikt już na świecie nie będzie cierpiał. Też byś się nie zgodził, ale by zabolało, co?

Milczy ten drugi. W gromadę zbójów się wpatrzył, co w krok za pewnym człowiekiem postępowali. Ten pierwszy pomachał im wesoło i dalej mówił.

- Powiedziałbyś mi, że przyszedłeś nauczać, iż cierpienie nie jest grzechem. Może byś nawet - przepraszam za wyrażenie - faryzejską łzę utoczył. Bo to całe kuszenie ciebie nie ma sensu. Dlaczego wobec tego zabieram cię do świątyni i czas, co stanął, tracimy? Przecież mogliśmy na Górze zostać, nie? Ładny widok. Zresztą wrócimy tam jeszcze.

Tu się zamyślił, a może tylko zamilkł przezornie, bo właśnie ich dobry Samarytanin mijał.

- Słuchaj - podjął - mam taki pomysł. Rzuć się z tej Świątyni. Co ci zależy? Przecież nawet ja zasługuję na odrobinę miłosierdzia. A może ty się boisz, że spadniesz do Gehenny i na zawsze pamięć o tobie zaginie w brzuchu Molocha? Nie bój się, tak staniemy, żebyś spadł do doliny Cedronu. Obiecuję. Przecież nie wymagam dużo, prawda? Nawet nie chcę mieć satysfakcji, że cię czart okpił. I tak cię uniosą, i wiesz co? To będzie fajne, jak wzlecisz nad tą Synagogą Szatana - swoją drogą jest mi miło, nie każdy się za życia doczekał kościoła - i spojrzysz kapłanom z góry w mordy przerażone i wykrzywione i zaśmiejemy się razem, ty z radości, bo jest fajnie latać, przekonasz się. I ja też z radości.

Milczy ten drugi. A ja ucho zbliżam do mapy, chcąc lepiej dosłyszeć. Ale prostuję się gwałtownie, jak człowiek, co senność próbuje opanować albo jak ten, co go nagle przestraszyli.

- Zastanów się. Pokażesz im, że Syn Boży nadleciał. W jednej chwili nowy kościół zbudujesz. Przecież cię anieli uniosą. Nie pogruchoczesz tych ludzkich kości. Bez obawy. Uniosą cię i już. Nowa historia zaczęta, bez bólu, krzyża, poniżenia. I - co najważniejsze - bez spekulacji. Bo będzie widać. W twarz im rzucimy prawdę. Tym Żydkom. Dobra? Setki ludzi pozostawią niewątpliwe świadectwo nadejścia Mesjasza. Hop, do góry, w powietrzu ze dwa kółka i już. O kronikarzy się nie martw. Oni wiedzą, że historia to plastelina. Długo ich uczyłem.

Idą i idą, a ja nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to wcześniej widziałem. Tylko ta bura dziura. Nie pamiętam.

- Pomyśl. Rozleci się królestwo, i to rzymskie i to judejskie. A cel osiągniesz. Bez cierpienia. Bo mówili ci, że będziesz cierpiał? Wiem, wiem. Cierpienie nie jest grzechem. No to bezgrzesznie będzie bolało. Ale za to jak. Słuchaj, a może ty się boisz bluźnierstwa? Może ty Żydowinom przykrości nie chcesz robić? No, mój drogi, proszę cię. Myślisz, że warto? Przecież oni nawet swoje miano wzięli od Judasza... - tu oddech wziął głęboki, jakby się zagalopował - a może od Judy... nie wiem dokładnie. A może ty... nie chcesz bluźnić? Dlatego nie pozwalasz swoim wysłannikom nazywać siebie Mesjaszem? Ty nie chcesz bluźnić. No, no... brawo. Przyznam ci się, że myślałem, że ze strachu.

Ten drugi w końcu na perorującego spojrzał. Nie dosłyszałem słów, ale zdaje się, że powiedział: zamilcz, daleko jeszcze? Nie dosłyszałem, albowiem zrozumiałem, co widzę. W majaku dojrzałem fresk Signorellego, co się na mapę pustyni położył jak burzowa chmura. Ten z katedry w Orvieto. Tam gdzie łapy włożył nagi Diabeł pod szatę Jezusa, z tyłu przytulony stojąc, tymi łapami oplótł i niby jeden we dwóch stali na podwyższeniu, a ludzie znosili im złoto i klejnoty, a Diabeł kłaniał się niemal w podziękowaniu, jak lalkarz, co zapłatę odbiera za sprawne manewrowanie pacynką. Wiecie, który fresk? Ten, gdzie na ostatnim planie z Synagogi Szatana mrowie czarnych demonów się rozpierzcha i po okolicy poczyna grasować, a Chrystus oczy ma wyłupione, żeby nie było wątpliwości, że nie Chrystus to, a Antychrystus.

Szkoda, żem wcześniej nie pojął.

Idą tak, jeden za drugim, noga za nogą, przywarci do siebie. Spokojny jeden i zdecydowany, i ten drugi gadatliwy, ale cierpliwy jak cień. I wszystkimi znakami cienia obdarzony. Nieustępliwy, czarny i nie zakurzony, choć się po ziemi piaszczystej wlecze. I kiedy już zamierzałem podsłuchiwać dalej, gdy nabrałem pewności, że w tym obrazie tajemnica zarówno człowieczeństwa, jak i przebrania, a i symbol drogi, nowego nabrały sensu i z nową mocą przemówiły, łącząc poprzednie wątki w straszną całość nierozdzielną, więc w tym momencie właśnie coś z wielką siłą w kark mnie uderzyło. Skuliłem się jak skarcony szczeniak. Ale ćma to jeno była, której drogę do lampki nocnej zagrodziłem, podróżując nad mapą pochylony. Odbiła się, za kołnierz wpadła i nieznośnie po plecach harcowała.

Złożyłem mapę, żeby się nie stało nadmiernie symbolicznie, i udałem na spoczynek, zasłużywszy nań długą i niebezpieczną podróżą.

Następnego dnia rano, niewiele pamiętając z nocnych zmagań, poszedłem na Wzgórze Świątynne. Tylko jedno już tam wejście pozostało. Można na chwileczkę na dziedziniec wejść pomiędzy Al Aqsę a Kubbat es Sachra. W tłumie głową poruszać. Odpędzić resztki snu. Dotknąć gorących białych kamieni. I znikąd ochłody, chyba że się w ciepłym cieniu innych ludzi uda skryć.

Nowy dziedziniec dla pogan stworzyli muzułmanie. Jakby się na narożnik ich świątyni jaki szaleniec wdrapał, choćby po to tylko by w dół się rzucić, bo go ktoś przekonał, że nic nie jest nieodwracalne, to by go kule posiekły, nim by Ojcze nasz przebrzmiało. Również z murów od południowej strony nie da się skoczyć. Nie sposób tam dotrzeć. Nie można przejść Jerozolimy dookoła, po murach. Od bramy Jaffo w rejon Zachodniej, zapłakanej, Ściany, a potem już nie wolno. To niedobrze takim się murem otoczyć, którego się obejść nie da. To źle, jeśli straże nie mogą dojrzeć niebezpieczeństwa ze wszystkich stron naraz. A szczególnie od strony Jerycha. To się sprzeciwia zasadom sztuki wojennej.

Fotografie Adrian Fichmann

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004