Avila - cień Szatana

Avila położona jest wysoko. Więcej niż tysiąc metrów ponad morzem. W październiku wiatr w miasteczku jest wszechobecny. W XII wieku mury dawały być może jakieś złudzenie bezpieczeństwa. Dzisiaj jednak wichura zdaje się szydzić z dawnych budowniczych. Jak jej pustynny powinowaty. Tyle że tutaj zamiast piasku powietrze roznosi wodę i zimno. Chorągwie rozwieszone z okazji nadchodzącej fiesty świętej Teresy oszalały i wyją jak potępione dusze. W dzień i w nocy. W nocy głośniej.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

Gian Lorenzo Bernini (1598-1680) "Ekstaza św. Teresy", kościół Santa Maria della Vittoria w Rzymie /
Gian Lorenzo Bernini (1598-1680) "Ekstaza św. Teresy", kościół Santa Maria della Vittoria w Rzymie /

Przychodził do niej często. Parł w konkury z desperacką konsekwencją recydywisty. Zobaczyła go raz w postaci ohydnego murzynka. Stał u jej boku. Zgrzytał zębami, gdyż wielogodzinne udręczenia i ból, których był przyczyną, podarowała Bogu, prosząc, by trwały choć do końca świata. A innym razem przyszedł i mówił, a ona wpatrzona w diable usta usłyszała, że wprawdzie udało jej się umknąć, ale to nie koniec. Bo bardzo chciał Szatan mieć świętą na własność. Jak zimny i nienasycony dworski kochanek, jak Maur dziki, jak zazdrosny grand, jak kondotier pijany na ulicach dogorywającego miasta chodził za nią i odgrażał się. Zakrwawioną szablę wytarł w pludry i za mniszkami się rozglądał. Płomień buchał z jego ciała niby żądza, co spopieli nawet nieśmiertelność. A niczym to światło nie było przyćmione. Bo cienia za sobą nie ciągnął.

Zgadzając się na osobność, osobowość, wolność i - z naszego gregoriańskiego punktu widzenia - wieczność Szatana, przyjmuję pogląd o nim jako materialnym i osobistym przeciwniku Chrystusa. Zazdrosnym konkurencie, który nie cofnie się przed najbardziej nawet odrażającym czynem, by pognębić innego zalotnika. A święta Teresa kochała Jezusa. Z wzajemnością.

Święty oblubieniec Teresy z Avila nie miał ciała. Kształtu nawet żadnego nie miał. Gdy zaczyna się mistyczne zachwycenie, kończy się zapotrzebowanie na formę. Wściekły adorator Diabeł co i rusz jakąś formę przyjmował i prezentował się godnie, choć mu spod pach cuchnęło siarką. Teresa nie chciała Diabła, tylko Jezusa. Kiedy przychodził Diabeł, ból był nie do zniesienia.

W muzeum przy klasztorze świętego Józefa można obejrzeć kość z lewej ręki Teresy. Oprawną w drogie kamienie relikwiarza. I skrzynię, w której przez jakiś czas przechowywano ciało. Właściwie skrzynkę niewielką, do której się cały człowiek nie zmieści, chyba że się go potnie i poukłada. W XVI wieku ćwiartowano chętnie. Zarówno heretyków, jak świętych. Tych ostatnich, by jak najwięcej miejsc kultu obsłużyć, by wiernych we wszystkich zakątkach znanego świata uradować. Święci w częściach wyruszali w ostatnią misję. Teresa długo podróżowała, całkiem niedawno jej ręka wróciła z sypialni generalissimusa Franco. A to nie koniec. W przyszłym roku święta Teresa przybędzie do Polski.

W muzeum przy klasztorze świętego Józefa jest także zrekonstruowana cela, w której żyła święta. Krzyż, który trzymała - jak głosi tradycja - w chwili śmierci, pióro, kilka zapisanych kartek. I kloc drewna, służący za poduszkę, ułożony na niewielkim łóżku. Całość za jedno euro.

W drugim muzeum przy kościele imienia świętej nie ma kostki z lewej ręki, ale cela odtworzona jest z równą pieczołowitością. Ten sam krzyż, pióro, kartki. Tylko drewnianej poduszki nie ma na łóżku. Jest zwykła, miękka, długa. Dwa euro.

Dobrze, że są muzea, kiedy tak wieje na zewnątrz.

Diabeł świętej Teresy nie ma cienia. Pozbawiony zewnętrznego znaku rzeczywistego istnienia jest niepełny. Jak te wszystkie dziwadła w historii świata, którym ludzkość w tekstach kultury zabroniła odbijać się w lustrze. Za kilka wieków Adalbert von Chamisso uaktualni wątek faustowski i każe Szatanowi zawrzeć pakt z Peterem Schlemihlem, a jego przedmiotem nie będzie tym razem dusza nieszczęsnego, ale jego cień. Diabeł odkupuje cień i rusza w świat ukształtowany w pełni, formalnie bez zarzutu, nie wzbudzając już wśród ludzi-ofiar niepokoju. Ale to dopiero za trzysta lat.

Na razie nie ma cienia. Tyle że dla świętej ten brak nie wiąże się z rozpoznaniem przeciwnika i pewnością, że nadchodzi zalotnik inny niż oczekiwany. Brak cienia symbolizuje tu znacznie więcej. Jest fundamentalny dla pojęcia miłości. A przez to dla życia, które pojawia się jako skutek miłości.

Otóż Szatan świętej Teresy z Avila, ten chełpliwy i zarozumiały uwodziciel, ten król cielesności i dosłowności - on jest po prostu bezpłodny.

Mniej lub bardziej współcześni świętej demonolodzy zgodnie odmawiają Diabłu prawa do tworzenia, a także do cielesności. Pozwalają mu jednak na dowolne działanie na nasze zmysły poprzez elementy stworzenia. Diabły powodują z łatwością złudzenia istnienia lub nieistnienia, gdyż spośród rzeczy z tego świata nie ma takiej, która mogłaby się oprzeć ich woli. Ekwilibrystyka szatańska pozwoliła Teresie zobaczyć ohydnego murzynka, a tym samym ułudę cielesności, a jednocześnie dowód na wyjątkową przebiegłość Złego, pojawiającego się pod pozorem postaci, która w ówczesnym języku wcale nierzadko oznaczała człowieka niedobrego. Nadzwyczajnie zastanawiająca szczerość odrzucanego wciąż adoratora. (Wizja ta powraca w późniejszej tradycji kultury na przykład u Kazantzakisa, którego Chrystus, wybrawszy żywot ojca i męża, ma przy boku takiego właśnie czarcika, który nie wiadomo skąd się zjawia i żyje w tej postaci do końca ostatniego kuszenia.)

Dlaczego więc uposażony w taką moc Diabeł nie stworzył na użytek świętej cienia, pozorując przynajmniej cielesność i potencję? Odpowiedź zdaje się prosta: naruszyłby w ten sposób porządek wieczny i taka uzurpacja nie mogłaby nawet jemu ujść bezkarnie. Nie chodzi nawet o to, że będąc bezpłodnym, próbowałby stworzyć wrażenie płodności. Wszak robił to nie raz. Idzie o to, że potencji nie wolno oznaczać za pomocą cienia. Ten symbol jest w tradycji zarezerwowany i zarówno Szatan, jak i święta Teresa doskonale o tym wiedzą.

Gdy Gabriel informuje Maryję, że pocznie Syna, rozprasza jej wątpliwości co do sposobu, w jaki się to odbędzie. Referujący tę rozmowę św. Łukasz Ewangelista używa słowa episkiazein na określenie czynności, która stanie się udziałem mocy Najwyższego. Najczęściej tłumaczy się ten fragment jako “moc Najwyższego cię osłoni", zdarzają się także bardziej dosłowne wersje: “moc Najwyższego zacieni cię". Nie ma znaczenia dla tego tekstu roztrząsanie jakości tłumaczeń. Większość badaczy jest zgodna, że greckie episkiazein, oznaczające “okryć cieniem", odwołuje się do semickiego słowa, którego semantyka obdarzyła cień również mocą zapładniania. Dowodzący tej tezy Victor I. Stoichita za “Złotą legendą" przedstawia trzy interpretacje tego zdarzenia językowego. Cień jako alegoria wcielenia; sformułowanie: “objąć kogoś cieniem" jako ofiarowanie komuś opieki; i neoplatońska interpretacja, w której czasownik episkiazo jest tożsamy z aktem odwzorowywania. Każde z tych rozumień poddaje się analizie i broni w kontekście językowej próby odtworzenia tajemnicy poczęcia.

Święta przywiązuje wielką wagę do cienia i jego możliwości. Gdy rozmyśla nad wersetem z “Pieśni nad pieśniami", kiedy Oblubienica mówi: “Pod cieniem Jego, którego pragnęłam...", intuicyjnie przywołuje scenę zwiastowania i porównuje obie sytuacje - w poszukiwaniu sensu owego “cienia niebiańskiego" dochodzi do przekonania, że szczęśliwa dusza, której taką osłonę dano. Innym razem, w poezji, więcej jeszcze mówi. Nie poprzestaje bowiem na prostym rozumieniu dualności roli cienia w Nowym Testamencie, jako tego, co ciemność znaczy, i jako tego, który moc Boską znaczy, gdy przed skwarem chroni.

W wierszu “Droga Krzyża" cień krzyża w dzień upalny nie jest jedynie obietnicą ożywczego chłodu. Staje się także - w bardzo gęstej metaforze - światłem w “mroczny życia dzień". A to już nie jest tylko moc, która osłania czy nawet (choć święta nigdzie o tym w ten sposób nie mówi wprost) daje życie. To jest, poprzez użycie kategorii oświetlania, także drogowskaz, również nadzieja, a cień krzyża, jako przeciwieństwo rzeczywistości drewna, urealnia się w symbol, którego sensu możemy szukać tylko w paradoksie nierozsądnej przenośni oksymoronu.

Znowu wieje szatańsko, a myślenie o cieniu przerywają głosy radosne. Na placu przed katedrą w Avila pojawiają się ludzie. Ściśle rzecz ujmując, dziewczęta nieletnie. Opierają się o zimne i ciężkie drzwi, wlewają alkohol do opróżnionych w połowie dużych plastikowych butelek coli. Późno jest, ale nocne kluby jeszcze zamknięte. Ponadto nie podają tam wódki dzieciom, więc dziewczyny piją tutaj i gadają głośno. O mężczyznach. Bo one chodzą z chłopcami, ale marzą o mężczyznach. Wiatr wyprawia z ich spódniczkami mini takie cuda, że wracam w myślach do diabelskiej kreacji złudzeń. I nie mogę się skupić. Bo za głośno. Do tej pory sądziłem, że nie da się przekrzyczeć tej wichury.

Diabeł w kwestiach językowych zdaje się być troszkę upośledzony. Wprawdzie opętany potrafi mówić nieznanymi sobie wcześniej językami, ale zapisy takich sytuacji wskazują dobitnie, że najczęściej mamy do czynienia z cytatami. Diabeł ma kłopot z oryginalnością wypowiedzi. Może to wynikać z faktu, że głównym przedmiotem jego działania na człowieka są zmysły, a słuch nie jest wśród nich najważniejszy. Może dlatego właśnie chorobliwe pożądanie, jakie odczuwa w stosunku do świętej Teresy, nie słabnie, mimo że dawno powinien był pojąć, że w tej walce nie ma szans. Może on - tamten XVI-wieczny z Avila - rozumuje jak XIX-wieczny materialista i nie potrafi pojąć, że język, który Teresa wybrała na formę opisu swych spotkań z Oblubieńcem, nie oznacza sublimacji instynktu seksualnego ani zewnętrznego wyrazu tłumienia pożądania. Może mu się zdaje, że jest w stanie wkroczyć między zakochanych, z których jedno - sądząc po tym, co i jak mówi - najwyraźniej potrzebuje cielesnych igraszek, choćby nieświadomie, a drugie - o zgrozo - nie rozumie, o co tu chodzi. Wszechwiedzący, a nie wie!

Pięćdziesiąt lat temu Denis de Rougemont, diablo przenikliwy badacz zła, dowodził ułomności argumentów, które służą przeróżnym myślicielom do sprymitywizowania doświadczenia mistycznego i sprowadzenia go do niegroźnego wprawdzie, acz uciążliwego zboczenia seksualnego. Te argumenty, używając aparatu poznawczego na poziomie młotka, cepu i sierpa, próbują opisać prawdziwie niepoznawalne doświadczenie. Jako rozstrzygający pojawia się argument o języku używanym przez mistyków, odnoszącym się bezpośrednio do słownika zmysłowości cielesnej. Innymi słowy, każdy, kto mówi językiem miłości, przemawia językiem seksu, a więc jest, nawet jeśli nieświadomie, erotomanem.

Diabeł z Avila myślał Freudem! Zawsze umiał antycypować ludzki geniusz, szczególnie ten żywiący się dwuznacznością.

Szatan jest z natury anachroniczny.

De Rougemont odpowiada, że po pierwsze święta Teresa rozmawiała ze współczesnymi językiem dworskiej poezji miłosnej i romansu rycerskiego, w których swego czasu - tego świeckiego jeszcze - była zaczytana, a po drugie na jej przykładzie (oraz innego mistyka z Avila, świętego Jana od Krzyża) dowodzi, że język był dla ludzi XVI wieku znacznie bardziej niewinny niż dla nas. Święta Teresa nie mogła zrozumieć tych, którzy uważali czytanie “Pieśni nad Pieśniami" w czasie nabożeństwa za świętokradztwo. Myśliciel mówi więcej: to nie mistycy są erotomanami, ale szaleńczo zakochani namiętni bohaterowie miłosnej poezji dworskiej są bezwiednymi mistykami.

Niedługo po Teresie twórca kwietyzmu Miguel de Molinos powiada: nawet jeśli duchowe zjednoczenie mistyka z Bogiem jest pozbawione jakichkolwiek wrażeń cielesnych, to przebywając w stanie zachwycenia mistyk, nie mający w tym momencie świadomości swojego ciała, może stać się obiektem ataków diabelskich. Krótko mówiąc, ciało mistyka w chwili Boskiej ekstazy oddane zostaje na pastwę Diabła, który wreszcie ma szansę sobie pofolgować. Zdaniem Molinosa mistyk w takim przypadku nie grzeszy. Potępiony bullą papieską i odosobniony przez Inkwizycję do końca życia w klasztorze, Molinos ma szczęście. Ma szczęście, że Inkwizytor Generalny Tomasz de Torquemada, zwany chętniej Wielkim Inkwizytorem, spoczywa od z górą wieku w Avila i nie było mu dane zapoznać się z koncepcją kwietysty za życia.

Dziewczęta są już pijane i zachwycone stanem, w jakim się znalazły. Kilku młodzieńców przyłącza się do zabawy. Odchodzą razem. Spotkam ich jeszcze tej nocy, rozproszonych w pary, pod kilkoma kościołami. W olbrzymich wnękach drzwi, w amfiladach, za kolumnami, w zaułkach świątyń trochę mniej wieje.

“Ekstaza świętej Teresy" w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie to przedstawienie, które zdominowało nasze myślenie o świętej. Żadna wizualizacja postaci Teresy z Avila nie wpłynęła w taki sposób na wyobraźnię potomnych - nawet te niezwyczajnie piękne dłonie świętej na obrazie Velázqueza. Marmur ciała matki Teresy od Jezusa obojętnie przyjmował działania dłuta Berniniego, który zdaje się być oprawcą genialnym. Obojętnie i najpewniej nieświadomie. Historycy sztuki i różni ciekawscy toczą jałowy spór o tę rzeźbę. Podobny do tego, który ma za przedmiot uśmiech Mony Lizy. Czy na twarzy świętej utrwalono ból? Ekstazę seksualną? Zachwycenie duchowe? Dotknięcie miłości Bożej strzałą przedefiniowanego Erosa? Nieprzedefiniowanego? Zdaje się, że nie mieli tego problemu współcześni Berniniego.

Pod koniec życia mistrz powtarza ujęcie, które Philippe Aričs bezceremonialnie nazywa “makabrycznym erotyzmem", wietrząc początek nierozerwalnego związku Erosa i Tanatosa w kulturze. Chodzi o rzeźbę nagrobną błogosławionej Ludwiki Albertoni w kościele San Francesco a Ripa. Można powiedzieć, że Bernini zapoczątkował modę na pewną szczególną sytuację słodkiej śmierci. Podobnego przedstawienia zażąda Aurora Bertiperusino i doczeka się go w kościele San Pantaleone. Jednak Bernini nie poprzestaje w wypadku “Ekstazy" na rozmachu spektaklu i doskonałym oświetleniu sceny. Zgodnie ze zwyczajem epoki (w tym przypadku wydaje się, że zwyczaj znajduje swoje głębokie, dalekie od jednoznaczności, uzasadnienie) po obu stronach rzeźby umieszcza loże, w których rzeźbi członków rodziny Cornaro, fundatorów kaplicy. Widz stojący przed rzeźbą uzyskuje świadomość teatralizacji, mając przed sobą również loże, z których inni, znieruchomiali z wrażenia, także oglądają spektakl.

Widz współczesny - a i dawniejszy, jak mówią świadectwa - podwójną uzyskuje satysfakcję. Podgląda nie tylko samą rzecz. Podgląda także podglądaczy. Rozpoczyna się epoka masowej relikwii ikonograficznej.

Fiesta już trwa. W nocnych klubach Avili gęsto od ciał i dymu. Późną nocą, która w sztucznym oświetleniu i lekkim powiewie klimatyzatora straciła kontekst strachu, poprawny do czasu taniec zamienia się w bachanalia. Albo w obrazy piekła u Boscha. Pęka marmur konwenansu, dziewczęta tulą się do partnerów i przymykają oczy, może z miłości, a może wiruje im w głowach. Chłopcy rzeźbią mocnymi dłońmi wymarzone kształty swoich i nie swoich partnerek. Nie wyglądają jak całujący “worek nawozu", używając terminologii Odona, opata Cluny, ani jak wchodzący we Wrota Piekieł (za Tertulianem). Raczej jak rajscy ogrodnicy bez umiaru zrywający jabłka wprost z drzewa. Spieszą się, życie jest krótkie, a makabryczny erotyzm najwyraźniej wyszedł z mody. W cenie jest inny, ten z kolorowych reklam, których w średniowiecznym Avila nie brakuje. Bo tu wszędzie jest święta Teresa, rzeźbiona jak lalka albo świątek, ustawiana w rzędy na wystawach, w rozmiarach dowolnych, cenowo zróżnicowana zależnie od wielkości, ale są też inne kobiety, te z reklam bielizny i perfum, walczące o swoje miejsce na oczach i w głowach przechodniów. Znacznie skuteczniej realizujące założenie współczesnej relikwii ikonograficznej. Dają seks, dają się wziąć, są sfotografowanym marzeniem i zachętą do zaspokojenia. I, co najważniejsze dla młodych chłopców i dziewcząt z Avila, nie są ukryte za fasadą obłudnych koncepcji mistycznych i teologicznego gadania, którego normalny człowiek nie pojmie.

Dostępność i prostota idei i gładkiej skóry na udach gwarantuje ich prawdziwość. A jeśli nie, to zwracamy pieniądze.

Wychodzę z klubu nad ranem. Wiatr się wzmaga.

Źródła oddalone od Kościoła donoszą, że pomysł na narzędzie tortur nazywane czasem “żelazną dziewicą" przyszedł Torquemadzie do głowy, gdy rozmodlony przed figurą Matki Bożej Bolesnej wyobraził sobie, że gdyby otworzyć ją, napełnić żelaznymi ostrzami, wsadzić do środka kacerza i zamknąć, to pojęcie ad maiorem Dei gloriam uzyskałoby zupełnie nową jakość. Jako że Torquemada nie wymyślił “żelaznej dziewicy", rozpowszechnianie nadal takich tez, nawet przez autorytety, sprawia, że znajdujemy dowód na nienawiść, która towarzyszy do dziś jego imieniu. Podobnie jak w starej - datującej się jeszcze na czasy jego życia - historii, w której demoniczny sześćdziesięciolatek Tomasz de Torquemada korzystając z wszechwładzy dopuścił się wszystkich możliwych niegodziwości (najmniejsza z nich to zgwałcenie kobiety na oczach torturowanego męża), by zdobyć uległość ciała i duszy niejakiej Concepción de Saavedra.

Torquemada stał się synonimem Inkwizycji hiszpańskiej, a może każdej, i bardzo często spotykamy jego nazwisko kojarzone ze słowem “cień". A także z przymiotnikami: demoniczny (patrz wyżej), szatański, diabelski. Demonami są inkwizytorzy u Poego, Hugo, jako Diabła traktuje się czasem Wielkiego Inkwizytora Dostojewskiego. Starałem się już pokazać, że cień i Diabeł mają się do siebie nijak. A jednak od czasu, gdy Schlemihl odsprzedał swój cień za brzęczący trzos (nie skorzystał z jego zawartości, ale cóż z tego? Judasz też nie skorzystał), kultura ma pociąg do zestawiania ze sobą tych dwóch bytów.

Nic dziwnego, teksty kultury zajmujące się Diabłem są sui generis obrazoburcze i podejrzanie niekonsekwentne.

Współcześni historycy starają się oczyścić trochę obraz Torquemady. Zwraca się uwagę - podając wszakże dla równowagi liczbę 100 000 procesów i 2000 straconych - na fakt, że uporządkowawszy zasady działania hiszpańskiej Inkwizycji poprzez sławne “Instrukcje" jawi się on po prostu jako zdolny funkcjonariusz, które to słowo ma usprawiedliwić okrucieństwo i przemoc.

Eichmann w piekle właśnie się uśmiechnął.

I nie tylko on. Czyż Szatan nie jest najrzetelniejszym funkcjonariuszem nienawiści?

Siedemdziesiąt lat z górą spoczywał już w pokoju Wielki Inkwizytor w klasztorze świętego Tomasza w Avila, który sam ufundował ze środków pochodzących z konfiskat, kiedy siostra Teresa od Jezusa udała się do inkwizytora Franciszka de Salazara. Obawa, iż wizje mogą być dziełem diabelskim - Torquemada wprowadził w krąg zainteresowań Inkwizycji kobiety, które dały się zwieść i pozwalały otaczać się czcią, podczas gdy uległy złudzeniu somnia diabolici generis - spowodowała, że późniejsza święta postanowiła wykluczyć taką możliwość, udając się do instytucji do badania spraw ciemnych powołanej. Powiedziała o słowach wewnętrznych, ekstazach, zachwyceniach i lewitacjach. Późniejszy biskup Salamanki odesłał ją jednak do Jana od Krzyża, mówiąc że mąż ten, w sprawach modlitwy biegły, z pewnością potrafi właściwie zdiagnozować objawy.

Święta Teresa była osobą bardzo praktyczną - sama przestrzegała zakonnice przed spowiednikami, polecając zmianę przewodnika duchowego, jeśli by wydało się którejś z sióstr, że powoduje nim coś więcej niźli tylko dbałość o duszę zakonnicy (warto w tym miejscu dodać, że to właśnie rozczochrany barok rozmnożył instytucję spowiednika i przewodnika duchowego). W listach do ojca Gracjana przestrzegała go przed jedzeniem w klasztorach karmelitów trzewiczkowych, gdyż bez wątpienia spróbują oni otruć prowincjała zakonu, całą duszą oddanego reformie terezjańskiej. Czy wobec tego jej wizyta u inkwizytora była natury taktycznej? Być może, gdyż z tekstów przebija głębokie przekonanie o prawdziwości objawienia. Ponadto, mimo wizji przerażających, był to już czas, w którym zdarzało się wykształconym teologom naśmiewać z Szatana. Jeśli Teresa od Jezusa chciała wyprzedzić jakieś działania Inkwizycji, to okazała się jak zwykle osobą bardzo dalekowzroczną.

Następnego dnia po nocy wietrznej, pierwszego ranka fiesty świętej Teresy udałem się do klasztoru świętego Tomasza, by spojrzeć na usta wielebnego Tomasza de Torquemady wyrzeźbione na grobowcu. Okazało się jednak, że miejsca spoczynku Wielkiego Inkwizytora nie można odwiedzać. Więc nawet nie wiem, czy tam jest jakaś płaskorzeźba i jakie są te usta. Ani czy projektując grobowiec uwzględniono dostęp światła, by operowało po kamieniu wyobrażającym zmarłego, jak to było w zwyczaju. Odszedłem w przekonaniu, że panuje tam ciemność, wilgoć i zimno.

Jedyne ograniczenie plotki polega na szybkości docierania poczty. Zaczęło się od spekulacji na temat dziwnego związku matki Teresy z ojcem Gracjanem. A później było coraz gorzej. Jakaś nowicjuszka oskarżyła świętą przed trybunałem Inkwizycji o herezję iluminacką. Kilku zakonników oznajmia inkwizytorom rzeczy, z których najprzyzwoitszą było - jak zapisała przeorysza Maria od św. Józefa - że stara wiedźma (Teresa) pod pozorem zakładania nowych klasztorów “wykorzystuje młode dziewczęta, by z nich uczynić kobiety lekkich obyczajów". Święta, śmiejąca się ze zdumieniem z tych oskarżeń, postanawia usunąć się do jednego z oddalonych klasztorów. Gracjan protestuje. Nie ucieka się przed Inkwizycją, to źle wróży, Torquemada zadbał o jasną wykładnię takiego zachowania.

Były to zarzuty poważne. Hiszpania nie skazywała na śmierć za czarostwo - za czasów Torquemady nie było ani jednego takiego przypadku - ale Wielki Inkwizytor, niestrudzony prześladowca Żydów i Arabów, znacznie poszerzył kompetencje Świętego Oficjum w zakresie badania wykroczeń związanych ze zmysłowością. Surowo nakazywał karać na przykład mężczyzn, którzy wpierw uwiódłszy kobietę namawiali ją następnie do ukrywania tego faktu przed spowiednikiem. Uczulał na wszelkie przejawy zgody na uwiedzenie, którą kobiety udzielały Diabłu, głosząc własną niezwykłość i mistyczne ekstazy w obecności Jezusa. Należało reagować, gdyż epoka, jak żadna inna, obfitowała w fałszowanie świętości. Wspomniany ojciec Hieronim od Matki Bożej, Gracjan, oskarżony został w słowach bluźnierczych o karygodny związek z Maryją, której konterfekt miał zwyczaj nosić przy sobie.

Niektórzy współcześni świętej najwyraźniej mieli te same problemy z językiem i ikonografią, co XIX-wieczni naukowcy o mentalności zakompleksionych mieszczan.

Pomyślałem chwilę. Nie jestem przeciwnikiem idei mieszczańskich. Rozumiem je tylko trochę inaczej niż Szatan, najgorętszy orędownik badania swych działań przez ograniczonych i uprzedzonych mądrali w surdutach. To są takie ubrania, których nie ściąga się nawet w małżeńskim łożu, by zawsze być gotowym do rozważania spraw najważniejszych.

Santa Madre Teresa de Jesus umiera wieczorem czwartego października 1582 roku. Długo umiera, bowiem następnego dnia jest już piętnasty października. W katolickim świecie wprowadzono właśnie kalendarz gregoriański. Tak jakby w nagrodę za życie, również w naszym czasie święta uzyskała okazję do długiego upojenia wydarzeniem, o które się modliła.

Wyjechałem z Avila pociągiem do Madrytu i dopiero wysiadając na dworcu Atocha ze wstydem uświadomiłem sobie, że jest jedenasty dzień października. I że mija równo siedem miesięcy od największego zamachu terrorystycznego w Europie, który przeprowadzono na tym dworcu, zabijając setki ludzi. Rozglądając się wokół zrozumiałem, że nie jestem jedynym, który nie pamięta. Tłumy ludzi podążające we wszystkich kierunkach, odpoczywające przy kawie pod palmiarnią, którą urządzono w holu dworca, zajęte były sobą, zegarkami i bagażem. Dziewczęta wbiegające po ruchomych schodach metra mocniej przyciskały krótkie spódniczki do ciała. Chociaż nie wiało. Tylko patrzyliśmy.

Autor dziękuje Ewie Mruk i Arturowi Witkowskiemu z Mleczarni za umożliwienie napisania tego tekstu, oraz Jackowi Ślusarczykowi za kapitalny trop, który pozwolił racjonalnie udokumentować intuicję.

“Kuszenie opętanie pakt śmierć - reportaże": taki tytuł nosi cykl artykułów Irka Grina dotykający problemów aktywności diabelskiej zarówno w tekstach kultury, jak i we współczesnym świecie. Autor próbuje zdać sprawozdanie z nieprzerwanego istnienia demonów w siedmiu miejscach niegdyś - zgodnie z tradycją - wybranych na arenę zmagań z ludźmi. Całość ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005