Kościół – tak, Chrystus – nie

O. Józef Puciłowski, dominikanin, historyk: Nacjonalizm jest groźny dla Kościoła, bo jest prokościelny i anty-Chrystusowy. Tymczasem wierzący powinni nieustannie baczyć, czy to, co robią, jest zgodne z nauką Chrystusa.

04.10.2016

Czyta się kilka minut

Organizacje narodowe przygotowują się do marszu ku czci rotmistrza Pileckiego. Łódź, maj 2016 r. / Fot. Marcin Michalec / AGENCJA GAZETA
Organizacje narodowe przygotowują się do marszu ku czci rotmistrza Pileckiego. Łódź, maj 2016 r. / Fot. Marcin Michalec / AGENCJA GAZETA

ARTUR SPORNIAK: Co Ojciec sądzi o budowaniu „katolickiego państwa narodu polskiego” – celu zapisanym w deklaracji programowej Młodzieży Wszechpolskiej?

O. JÓZEF PUCIŁOWSKI OP: To już kiedyś było. Jan Józef Lipski swojej krytycznej monografii przedwojennego radykalnego ruchu narodowego dał właśnie taki tytuł: „Katolickie państwo narodu polskiego”. Kilka lat temu młody naukowiec z UJ Krzysztof Szczerski opublikował w „Pressjach” artykuł o podobnym tytule: „Polska – republika wyznaniowa”. Cytuję: „Republika wyznaniowa przyjmuje wszystkich, którzy zgadzają się, by sfera publiczna w państwie była regulowana przez cnoty chrześcijańskie”. I w Senacie Szczerski znajduje nawet miejsce dla przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich z dominującą jednak reprezentacją Episkopatu Kościoła katolickiego. To jest ta sama przedwojenna idea expressis verbis powielana przez obecnego pana ministra, bliskiego współpracownika prezydenta Rzeczypospolitej. Profesor Szczerski mówił to wówczas z pozycji politologa. Dziś uczestnicy wieców wykrzykują to samo, z pięściami wygrażającymi tym, którzy nie są Polakami-katolikami.

Dlaczego idea katolickiej Polski podoba się tak wielu księżom?

Nie wiem, jak wielu – nie badam tego – ale niektórym na pewno. Odpowiada im hasło „Polak-katolik”, które samo w sobie zawiera już obronę przed „nie-Polakami” i „niekatolikami”. Jest proste, jasne, niewymagające specjalnie myślenia, ma podtekst historyczny, od razu można pokazać, kto jest wrogiem, a kto nie. Uważam, że to bardzo niemądre, bardzo niebezpieczne i bardzo nie w duchu nie tylko Franciszka, ale także encykliki „Caritas in veritate” Benedykta XVI, który mówi, że inne religie mogą wnieść wkład w powszechny rozwój ludzki. Wskazuje na braterstwo, społeczeństwo obywatelskie, współpracę, spotkanie kultur. Zatem myślenie narodowo-radykalne jest na pewno antychrześcijańskie, zamykające.

Ks. Jacek Międlar, porzucając swoje zgromadzenie zakonne, zapowiedział, że wybiera się na wojnę – także z ludźmi Kościoła, którzy mu się narazili. Już widać tego efekt – publicznie sypie oskarżeniami, wymienia nazwiska biskupów. Czy ten flirt nacjonalizmu z katolicyzmem, który tak spektakularnie uosabia, czegoś Kościół w Polsce nauczy?

To zależy, kto czego chce się nauczyć. Ufam, że dla wielu katolików ks. Międlar będzie przestrogą. On idzie drogą wykluczania innych, a przecież Kościół z samej nazwy jest katolicki – czyli powszechny. Takie wykluczanie jest niezgodne nie tylko z nauczaniem ostatnich papieży, ale w ogóle z Ewangelią. Ksenofobia nie ma nic wspólnego z wezwaniem „idźcie, nauczajcie wszystkie narody”. Gdyby pierwsi uczniowie Jezusa myśleli ksenofobicznie, zostaliby w grajdołku palestyńskim i nigdy by stamtąd nie wyszli, bo cały świat był przeciwko nim, a była ich przecież tylko garstka. Dlatego dziwię się, że ktoś po skończeniu studiów teologicznych może gadać takie głupstwa.

„W związku ze złożonymi ślubami, nie jestem w stanie łączyć prawdy i Bożego Słowa z liberalną narracją, w jaką środowiska żydowskie, gejowscy lobbyści, a zatem i moi przełożeni, próbowali mnie wpisać”. 

Do Koryntu nie idźmy, bo tam są prostytutki. Do Rzymu nie idźmy, bo to przecież poganie. Gdzieś tam dalej nie idźmy, bo to są Słowianie, jeszcze gorsi przecież niż poganie w Rzymie. To jest z gruntu niemądre i – powiem szczerze – właśnie bardzo pogańskie.

Wszystko to nie świadczy dobrze o środowisku, z którego wyszedł ks. Międlar. Gdzie byli jego przełożeni? Przecież on nie stał się radykałem z dnia na dzień! Moja znajoma – żona akademickiego profesora – mieszka na wrocławskim Oporowie, dzielnicy w dużej mierze zamieszkałej przez inteligencję, gdzie ks. Jacek Międlar trafił po święceniach jako wikary i gdzie zaczął uprawiać swoją agitację polityczną podczas niedzielnych mszy. Opowiadała mi, że tego nie dało się słuchać i wielu mieszkańców zaczęło omijać kościół parafialny. Przełożeni tego nie widzieli?

Ks. Międlar nie jest odosobnionym przypadkiem. Ale spróbujmy zrozumieć, skąd zapotrzebowanie w Kościele na nacjonalizm. Naród, ojczyzna to wartości, na których przecież powinno nam zależeć... 

Tego nikt nie kwestionuje. Naród to przede wszystkim kultura. Jestem pół-Węgrem. Między Polską a Węgrami odnajdziemy kulturę słowacką, czeską, niemiecką. Każda z tych kultur niesie coś specyficznego, i nad tym wszystkim jest chrześcijaństwo, rozmaitej denominacji – od katolickiej poprzez prawosławną, greckokatolicką do protestanckiej. Ci ludzie mogą i powinni ze sobą na różne sposoby współpracować. Tylko współpraca gwarantuje rozwój tych wszystkich narodów i kultur. Historia pokazuje, że gdy takiej współpracy zaczyna brakować, to zwykle źle się to kończy.

Po transformacji ustrojowej w polskim Kościele pojawił się nurt tzw. teologii narodu, który w narodzie widzi coś więcej niż tylko kulturę. Na przykład dla związanego ze środowiskiem Radia Maryja ks. prof. Czesława Bartnika naród to byt ustanowiony przez Boga, któremu należy podporządkować życie. To nie wspólnota narodowa ma służyć rozwojowi jednostek, lecz jednostki mają służyć rozwojowi narodu. Nurt ten daje teologiczne alibi nacjonalistom. 

Jeżeli w polskim narodzie widzimy coś nadrzędnego, to przestaniemy zauważać, że w Polsce mieszkają także Ukraińcy, Niemcy, Tatarzy, Białorusini, że oprócz katolików mamy też różne inne wyznania. A ta różnorodność – jak to się pięknie mówi – ubogaca przecież Polskę.

Chodzi o duszę narodu, która ma być „katolicka”.

Nikomu nie trzeba się wyrzekać tego, co ma szlachetnego. Zauważmy, że gdy Kościół katolicki otworzył się ekumenicznie na inne denominacje, skorzystał na tym. Liturgia w języku narodowym – to przecież postulat reformacji. Po wprowadzeniu mszy po polsku ks. prof. Janusz Pasierb powiedział, że ludzie na mszy wreszcie czują się jak na nabożeństwie majowym – wszyscy w niej uczestniczą. Otwarcia na Pismo Święte również nauczyliśmy się od protestantów. Rady parafialne to ich wynalazek. Nic nie tracimy z naszej tożsamości, jeśli popatrzymy, co sąsiad robi. A może warto coś zacząć naśladować? Warto też się konfrontować, bo jeżeli stwierdzam, że sąsiad źle robi, to się utwierdzam w tym, co ja robię dobrze.

Socjologowie religii zwracają uwagę, że wraz z modernizacją społeczeństw nasza wiara coraz bardziej się indywidualizuje. Taką postawę dobrze streszcza hasło: „Jezus – tak, Kościół – nie”. Ktoś zauważył, że nacjonalizm, jako przeciwieństwo społecznego indywidualizmu, streszcza hasło odwrotne: „Kościół – tak, Chrystus – nie”. Kościół nas spaja. Natomiast Chrystus przeszkadza, bo jest słaby, idzie do prostytutek, do grzeszników, jest otwarty na wszystkich. 

Nacjonalizm jest groźny dla Kościoła, bo jest prokościelny i jednocześnie anty-Chrystusowy. Głównym zadaniem Kościoła i ludzi wierzących jest nieustanne spoglądanie na Chrystusa: czy to, co w Kościele robimy, jest zgodne z Jego nauką? Niestety tak zaperzyliśmy się w tej doskonałości instytucjonalnej, że nie widzimy, iż żywa wiara martwieje w ludzkich sercach. Myślimy: tylko te sposoby wyznawania, tylko ta forma... Kłania się nieczytanie Pisma Świętego. Kłania się także całe to oddzielenie od kultury żydowskiej, która może nas wiele nauczyć – również dzisiaj.

Przecież teologia narodu odwołuje się właśnie do Starego Testamentu. Cały ruch mesjański polega na tym, że my, Polacy, tak jak kiedyś Żydzi, jesteśmy nowym narodem wybranym... 

Uważanie siebie za nowy naród wybrany naprawdę nie ma nic wspólnego z Panem Jezusem. To czysty nacjonalizm! Ale dobrze, że o to się spieramy, że dyskutujemy, czym jest naród, a czym Kościół. Gorzej, gdybyśmy się zatrzasnęli każdy we własnym myśleniu.

Nie uczymy się jednak na błędach. 18 kwietnia 2013 r. w archikatedrze częstochowskiej nacjonaliści świętowali 75. rocznicę powstania ONR – po mszy zorganizowano pochód zakończony wiecem. Sytuacja powtórzyła się w kwietniu tego roku w katedrze w Białymstoku z udziałem ks. Międlara. Co prawda Kościół instytucjonalny odciął się później od tych uroczystości, ale fakt, że takie świętowanie mogło się na terenie kościelnym powtórzyć, jest niepokojący. 

Wiem, że nacjonalistyczny rynsztunek robi wrażenie, zwłaszcza w kościele. Jest kolorowo, butnie, głośno. Sądzę, że im właśnie o to chodzi – żebyśmy mieli wrażenie, że ich jest więcej, że są silniejsi. Współczuję proboszczowi katedry, że nie wiedział, kim jest ks. Międlar – a powinien to wiedzieć! Poza tym zawsze można wyprosić panów z chorągwiami, mówiąc: „Hola, hola, tu jest kościół!”. Myślę, że po tym występie w katedrze białostockiej księża będą uważniej badać intencje mszalne i zaglądać w celebret duchownych proszących o możliwość odprawienia mszy.

Nie bagatelizowałbym jednak rosnącego zapotrzebowania na radykalną ideologię. Spójrzmy na liczby uczestników kolejnych marszy niepodległości: w 2008 r. – 400 osób, w 2010 – kilka tysięcy, w 2011 – ponad 20 tys., w 2013 – ataki na bezdomnych i na ambasadę Rosji, 12 policjantów rannych. W ciągu pięciu lat.

Zgadzam się, że problem narasta. Ale to jest sprawa i zadanie przede wszystkim dla służb specjalnych. Choć zdaje się, że obecnej władzy taka radykalizacja jest raczej na rękę...

Nie ma więc szans na mocniejszy głos biskupów? 

Przeciwnie – on jest bardzo teraz potrzebny.

„Aprobata dla tego typu myślenia nie tylko jest niewłaściwa, ale wręcz heretycka – tak nie może być. To odciąga od tego, co jest istotą chrześcijaństwa” – powiedział o nacjonalizmie prymas abp Wojciech Polak.

To za mało. Biskupi powinni zastanowić się, dlaczego jest zapotrzebowanie na tę herezję, skoro mamy katechezę w szkole, liczne duszpasterstwa młodzieżowe, media katolickie. Powinien zostać ogłoszony list pasterski biskupów. Mądry, krótki – ale zdecydowanie piętnujący mieszanie nacjonalizmu z wiarą. Odczytywany we wszystkich kościołach i wysłany też do „Naszego Dziennika” hołubiącego ruch radykalnie narodowy.

Najbardziej zdumiewa flirt z neofaszyzmem. Jak Polak może hajlować? W marcu 2013 r. przedstawiciele ONR wzięli udział w marszu słowackich nacjonalistów, którzy złożyli kwiaty na grobie ks. Jozefa Tisy, twórcy faszystowskiej Słowacji.

To pokolenie widocznie już nie wie, czym był faszyzm i czym była II wojna światowa. Ks. Tiso wysłał 80 tys. Żydów słowackich do Auschwitz. Słowacja wyszła z wojny z piętnem kolaboracji. Gdyby Pius XII głośniej potępił działalność ks. Tisy, skłonność do wybielania tej postaci byłaby teraz w słowackim Kościele katolickim mniejsza.

Przed wojną Kościół w Polsce nie tylko nie potępiał, ale wspierał endecję. 

Wprost nie popierał, nie przesadzajmy. Prymas kard. August Hlond był człowiekiem mądrym. Natomiast trzeba powiedzieć też, że Kościół nie protestował. Nie było wyraźnego odcięcia się od tego, by jakiś proboszcz nie spotykał się z miejscowymi narodowcami w niechęci do miejscowych Żydów. Owszem, w Niemcach widziano zagrożenie, ale Hitler imponował elicie ONR czy innych ugrupowań radykalnych.

Po wojnie kard. Stefan Wyszyński też postawił na nacjonalizm. Dzisiejsi ONR-owcy mają się do kogo odwoływać. 

To nie był nacjonalizm, to była obrona narodu. Wówczas był inny stan świadomości Kościoła i społeczeństwa niż ten w latach 30. XX wieku. Wyszyński miał przede wszystkim świadomość, z kim ma do czynienia. Świetnie znał klasyków marksizmu. Gdy mówił o Polsce katolickiej czy „katolickim narodzie polskim”, to chodziło mu o to, żebyśmy się nie dali skomunizować. Nie chodziło o wykluczenie „innych”.

Wyszyński odwoływał się do idei Polski Piastowskiej. Dzisiaj zwraca się uwagę, że Jan Paweł II propagował raczej ideę Polski Jagiellońskiej.

Ale czy mogliśmy myśleć wtedy, za czasów komuny, o Polsce Jagiellonów? Czasy Jana Pawła II były już trochę inne. Trzeba było być ślepym, aby nie widzieć, że komunizm się chwieje. Wyszyński mówił: „Dzięki miłości do ojczyzny dochodzimy do miłości całej rodziny ludzkiej”. To był jego uniwersalizm! Myślę, że na Wyszyńskiego trzeba patrzeć jako na obrońcę narodu w momencie wielkiego zagrożenia. Ale to nie był nacjonalizm taki jak ONR-owski, to był patriotyzm. A patriotyzm i nacjonalizm to są dwie naprawdę różne rzeczy.

Myślę, że od strony doktrynalnej sprawa jest jasna: drogą Kościoła jest człowiek, a nie naród, bo jednostka jest ważniejsza od wspólnoty.

Kłania się personalizm katolicki. A przecież ten personalizm chrześcijański to wymysł tych katolickich lewaków z Zachodu! I jesteśmy z powrotem domu.

A nie Jana Pawła II?

Tylko żebyśmy go trochę bardziej na poważnie w Polsce posłuchali. Może byłoby mniej tej niemądrej nacjonalistycznej retoryki. ©℗


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: Ktoś powie, że szum wokół księdza Międlara i poświęcanie mu miejsca w poważnym, katolickim piśmie to przesada.  To zaledwie jeden na ok. 31 tys. księży w Polsce. A tłum wsłuchany w jego słowa? A jego duchowi poplecznicy?

Fałszywy prorok. Tekst Artura Sporniaka.

 „Biskupi nie będą milczeć” - mówi abp Henryk Muszyński, prymas senior.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016