Kościół prostytutek i celników

Kard. Christoph Schönborn, metropolita Wiednia: Synod powinien spojrzeć na życie osób w związkach nieuregulowanych nie tylko przez pryzmat braków, ale także pozytywów.

21.09.2015

Czyta się kilka minut

Kard. Christoph Schönborn / Fot. Franco Origlia / GETTY IMAGES
Kard. Christoph Schönborn / Fot. Franco Origlia / GETTY IMAGES

KS. ANTONIO SPADARO SJ:Jaka była, zdaniem Eminencji, intencja zwołania nadzwyczajnego zgromadzenia Synodu ds. rodziny? Mówiło się o radości płynącej z rodziny i o wyzwaniach stojących przed rodziną.

KARD. CHRISTOPH SCHÖNBORN: Kiedy Franciszek zostawał papieżem, temat następnego synodu był już ustalony przez jego poprzednika, papieża Benedykta: ogólne zagadnienia antropologii chrześcijańskiej, a przede wszystkim problemy bioetyczne. Podczas pierwszego spotkania z radą synodu, papież Franciszek od razu zauważył, że będzie trudno stawić czoła takim kwestiom poza fundamentalną ramą rodziny i małżeństwa. W konsekwencji tematyka uległa stopniowo przesunięciu, ale bez pomijania pytań antropologicznych. Zostały one po prostu skojarzone z pierwotną antropologią, jaką jest biblijne nauczanie o mężczyźnie i kobiecie, o ich związku oraz o ich powołaniu. 

Po co wracać do tematu, który św. Jan Paweł II rozwinął w sposób niemal wyczerpujący w trakcie 27 lat swego pontyfikatu?

Sądzę, że Franciszek chciał nas przede wszystkim zachęcić, byśmy spojrzeli na piękno i życiową wagę małżeństwa oraz rodziny oczyma Dobrego Pasterza bliskiego każdemu człowiekowi. Uruchomił ten synodos, czyli wspólne podążanie drogą, podczas którego jesteśmy wezwani, by spojrzeć na stan rzeczy nie z góry, wychodząc od abstrakcyjnych idei, lecz wzrokiem pasterzy, odbierających dzisiejszą rzeczywistość w duchu ewangelicznym. Owo spojrzenie na rzeczywistość rodziny i małżeństwa nie jest spojrzeniem przede wszystkim krytycznym, nie podkreśla każdego uchybienia, jest zaś dobrotliwe, dostrzega, ile jest dobrej woli i ile się czyni wysiłków, nawet pośród znacznych cierpień. W gruncie rzeczy wymaga się od nas aktu wiary: mamy zbliżyć się, jak Jezus, do różnorodnego tłumu nie lękając się, że będzie nas dotykać. 

W zwołaniu przez papieża synodu poświęconego rodzinie można więc odczytać pragnienie konkretności, bliskości…

Tak, pragnienie patrzenia na konkretne osoby w ich radościach i cierpieniach, pogrążone  w codziennych smutkach i lękach; pragnienie, by nieść im Dobrą Nowinę i odkrywać że żyję Ewangelią pośród wielu trudów, ale i okazując wielką dobroć. Trzeba oderwać się od naszych książek, by wejść w tłum i wystawić się na dotyk cudzego życia. Patrzeć na osoby, poznawać ich położenie, mniej lub bardziej niestabilne, poznawać głębokie pragnienia skrywane w sercu. To metoda ignacjańska: szukać obecności Boga i Bożego działania w najmniejszych detalach życia codziennego. Jesteśmy jeszcze dalecy od realizacji tego życzenia papieża Franciszka. Nie osiągnęliśmy jeszcze tego wymiaru w dyskursie kościelnym i w pracach Synodu. Wciąż za bardzo operujemy językiem złożonym z pustych pojęć. 

Według niektórych cel synodu powinien być w pierwszym rzędzie doktrynalny. Inni z kolei lękają się wręcz o doktrynę. 

Wyzwanie rzucone przez papieża Franciszka polega na tym, byśmy uwierzyli, że umocnieni odwagą płynącą z prostej bliskości, z codzienności zwykłych ludzi, nie oddalimy się od doktryny. Kiedy towarzyszymy ludziom w ich wędrówce, nie grozi nam rozwodnienie jasności doktryny, bo sami jesteśmy wezwani, by kroczyć w wierze. Doktryna nie jest w pierwszym rzędzie szeregiem abstrakcyjnych twierdzeń, lecz światłem Słowa Bożego ukazanym przez świadectwo apostolskie w sercu Kościoła i w sercu wierzących, którzy idą przez dzisiejszy świat. Jasność światła wiary i jej rozwój doktrynalny w każdej osobie nie stoją w sprzeczności z wędrówką, jaką Bóg czyni wraz z nami. Czyli z ludźmi często dalekimi od przeżywania w pełni Ewangelii. 

Wobec jakich wyzwań stanie zatem październikowy Synod?

Można wskazać kilka newralgicznych punktów. Pierwszy to uzmysłowienie sobie wymiaru historycznego i społecznego małżeństwa i rodziny. Zbyt często jako teologowie, biskupi, duszpasterze i strażnicy doktryny zapominamy, że życie ludzkie rozgrywa się w warunkach ustanowionych przez społeczeństwo (o charakterze psychologicznym, społecznym, gospodarczym, politycznym) i w pewnych ramach historycznych.

Jak można zapominać np., że małżeństwo nie zawsze było dostępne dla każdego? Przez kilka stuleci, a może i tysiącleci, nie było przecież tym, co Biblia nam mówi o związku mężczyzny i kobiety. Dla ogromnej liczby ludzi było nieosiągalne z powodu uwarunkowań społecznych. Pomyślmy choćby o niewolnikach. Pomyślmy o wielu kategoriach zawodowych, dla których było wykluczone nie tylko z powodów ekonomicznych, ale i ex professo. Na wsi, jeszcze trzy pokolenia temu, pośród służby były chłopki, które nie wychodziły za mąż, bo nie mogły uzbierać posagu. Bardzo w Austrii lubiany błogosławiony Franz Jägerstätter był nieślubnym dzieckiem służącej, która nigdy nie miałaby szansy na małżeństwo, gdyby nie pewien chłop, który ulitował się nad nią, ożenił i usynowił chłopca. W rejestrach chrztów XIX-wiecznego Wiednia połowa to nieślubne dzieci służących rodzin mieszczańskich, którzy nie mogli zawrzeć małżeństwa z przyczyn finansowych.

Trochę zgorszył mnie fakt, że podczas Synodu rozmawiamy o małżeństwie abstrakcyjnie. Mało kto mówił o rzeczywistych warunkach życia młodych pragnących zawrzeć małżeństwo. Ubolewamy nad niemal powszechnym zjawiskiem związków nieformalnych, czyli ludzi współżyjących bez zamiaru zawarcia małżeństwa cywilnego, nie mówiąc już o kościelnym. Spotykamy się, by potępić to zjawisko, zamiast zapytać: „Co uległo zmianie w warunkach życia?”.


TEMAT TYGODNIKA: Czego Bóg nie złączył. Papież ułatwia stwierdzanie nieważności małżeństw. Przewodnik po nowym prawie

„Reforma Franciszka dąży do skrócenia czasu trwania procesu, redukując procedury.
O ile dotychczas stwierdzenie nieważności małżeństwa przez sąd I instancji skutkowało automatycznym zaskarżeniem tego wyroku do sądu II instancji (aby małżeństwo Kościół uznał za nieważne, potrzebne były dwa pozytywne wyroki), od początku Roku Miłosierdzia (czyli od 8 grudnia) obowiązek apelacji przestaje istnieć”. 

​Takiej dyskusji wśród hierarchów jeszcze nie było: toczonej przy podniesionej kurtynie, bez autocenzury, z głęboką znajomością nie tylko teologii, ale też życiowych realiów.


Eminencja jest arcybiskupem Wiednia. Co się dziś dzieje w Austrii?

Młodzi ludzie żyjący razem w nieformalnych związkach – a jest ich większość – jeśli wezmą ślub, są traktowani niekorzystnie przez fiskusa. Poza tym ich sytuacja na rynku pracy jest często niepewna, z trudem znajdują stałą i długotrwałą posadę. Jak możemy sobie wyobrazić, że będą w stanie stworzyć dom, założyć rodzinę w takich warunkach? To konfiguracja społeczna często występująca w zeszłym stuleciu: wielu jest odciętych od dobra, jakim jest małżeństwo, z powodu własnego położenia. Nie mówię, że jest w tym coś dobrego, ale musimy przyglądać się rzeczywistości uważnie i ze współczuciem. Zbyt łatwo wytknąć palcem hedonizm i indywidualizm naszego społeczeństwa. Większego wysiłku wymaga uważna obserwacja realiów.

Widzę, że Eminencja ufa w zdolność ludzi do czynienia dobra pomimo wszystko.

Musimy dać świadectwo głębokiemu zaufaniu do człowieka, dziecka Bożego, kochanego przez Boga, oraz zaufaniu do małżeństwa i rodziny.
Bardzo mnie uderzył ten pozytywny ton u papieża Franciszka. Np. podczas Synodu napomniał nas: „Nigdy nie mówicie nic o dziadkach!”. To prawda, nasze debaty były często takie formalne! Ileż razy zaś on opowiadał o swojej babci, która tak bardzo zaważyła na jego życiu.

Proszę mi wybaczyć osobisty wtręt, ale doświadczenia Waszej Eminencji są naznaczone przez rozwód rodziców...

Tak, moi rodzice byli rozwiedzeni, ojciec ożenił się ponownie. Moi dziadkowie też już wówczas byli rozwiedzeni. Dlatego szybko poznałem sytuację rodzin patch- workowych. Ale doświadczyłem także radykalnego dobra rodziny. Pomimo kryzysów i wszystkich tych ideologii (które trzeba potępić i jasno nazwać), małżeństwo i rodzina pozostają podstawową komórką życia człowieka i społeczeństwa.

Zauważyłem podczas Synodu brak dwóch rzeczy: zwrócenia uwagi na dzieci oraz ujęcia rodziny jako rozległej sieci relacji (dziadkowie, wnuki, wujkowie itd.). Wydaje mi się, że ojcowie synodu mieli przed oczami podstawowy model rodziny złożonej z żony, męża i ich dzieci i rozważali różne sytuacje z punktu widzenia pary małżonków. Czy Eminencja nie sądzi, że spojrzenie z punktu widzenia dzieci, a także dostrzeżenie szerszych więzi rodzinnych mogłoby doprowadzić do innego, pełniejszego oszacowania sytuacji?

Podczas Synodu nasze wystąpienia były prawie wyłącznie skupione na strukturze złożonej z mężczyzny, kobiety i dziecka. Przypomniałem – a inni podjęli ten wątek i znalazło się to w końcowym dokumencie Synodu – że kiedy dwie osoby biorą ślub kościelny albo zaczynają życie razem, zawsze dotyka to dwóch rodzin. To podstawowy, codzienny fakt w każdym małżeństwie, nieraz naznaczony trudnościami. Rodzina to pierwsza sieć relacji w społeczeństwie. 

Może nasze spojrzenie na małżeństwo jest do tego stopnia abstrakcyjne, że zapominamy, iż przez tysiąclecia małżeństwo było w pierwszym rzędzie sojuszem zawartym przed dwie rodziny...

Podczas Synodu była o tym mowa w związku z sytuacją w Afryce, gdzie często tradycyjne małżeństwo zawiera się przede wszystkim pomiędzy dwiema rodzinami. Ale w ogóle nasza koncepcja małżeństwa dwóch odrębnych i samoistnych osób, które tworzą parę jest bardzo abstrakcyjna. W tle spotkania chłopaka i dziewczyny, które prowadzi do ślubu istnieje cała sieć relacji, zaangażowane są dwie rodziny. Kościół musi silnym głosem wesprzeć istnienie tych sieci rodzinnych, tworzących fundamentalną tkankę całego społeczeństwa. 

Jaką postawę przyjąć wobec par będących w nieuregulowanej sytuacji?

Podczas Synodu zaproponowałem pewien sposób rozumienia, który wzbudził wiele dyskusji i został wspomniany w „Relatio post disceptationem”, ale nie pojawił się już w końcowej „Relatio Synodi”. Była to analogia do eklezjologicznego podejścia zawartego w konstytucji o Kościele „Lumen gentium”, w art. 8.
Podstawowe w tym kontekście pytania brzmią: „Gdzie znajduje się Kościół Chrystusowy? Gdzie konkretnie się wciela? Czy istnieje naprawdę Kościół Jezusa Chrystusa, taki, jakiego On chciał i jaki założył?”. Sobór odpowiedział na to sławnym stwierdzeniem, że jedyny Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim, „subsistit in Ecclesia catholica”. Nie jest to proste utożsamienie – stwierdzenie, że Kościół Jezusa Chrystusa to Kościół katolicki. Sobór stwierdził: „trwa w Kościele katolickim” wraz z papieżem i prawowitymi biskupami. Ale dodał jeszcze kluczowe zdanie: „choć i poza jego organizmem znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy, które jako właściwe dary Kościoła Chrystusowego nakłaniają do jedności katolickiej”.

Inne wyznania, inne Kościoły, inne religie nie są po prostu nicością. Sobór Watykański II wykluczył eklezjologię w duchu „wszystko albo nic”. Wszystko spełnia się w Kościele katolickim, ale są w innych Kościołach, czy wręcz religiach, elementy prawdy i uświęcenia. W tym świetle uzasadnione jest podejście Soboru nieszukające w innych Kościołach, wspólnotach chrześcijańskich i religiach braków, lecz tego, co pozytywne. Odnajduje się nasiona Słowa, semina Verbi, elementy prawdy i uświęcenia.

W jaki sposób tę intuicję można zastosować do rodziny? Czy istnieją elementy uświęcenia i prawdy w niedoskonałych formach małżeństw i rodzin? W tych formach brakuje sakramentalnego przymierza małżeńskiego, ale, jak się wydaje, nie stanowi to przeszkody, by istniały elementy będące prawie obietnicą takiego przymierza: wierność, wzajemna uważność, wola tworzenia rodziny. To nie wszystko, ale już coś. Czy można dostrzec w tym „nasiona” prawdy o rodzinie, które duszpasterze mogą wspomóc w procesie wzrostu i wydawania owoców?

Zaproponowałem, by ten klucz eklezjologiczny zastosować do rzeczywistości sakramentu małżeństwa. Skoro małżeństwo jest Kościołem w małej skali, ecclesiola, wydaje się uprawnione ustanowić analogię i powiedzieć, że sakrament małżeństwa w pełni realizuje się tam, gdzie istnieje sakrament między mężczyzną a kobietą, żyjącymi w wierze. Ale poza tą pełną realizacją sakramentu małżeństwa mogą istnieć elementy małżeństwa, elementy pozytywne, które są znakami oczekiwania.

Weźmy np. małżeństwo cywilne...

Tak, uważamy je za coś więcej niż prosty związek partnerski. Dlaczego? To li tylko umowa cywilnoprawna, z punktu widzenia ściśle kościelnego bez znaczenia. Ale uznajemy, że w cywilnym związku małżeńskim istnieje większe zobowiązanie, a więc silniejsze przymierze niż w związku partnerskim. Dwoje ludzi bierze na siebie zobowiązanie w obliczu społeczeństwa, wobec innych i wobec siebie, prawnie obwarowane, z sankcjami, powinnościami, uprawnieniami. Kościół uważa, że to krok dalej w stosunku do zwykłego konkubinatu. W tym przypadku jest już bliżej do małżeństwa sakramentalnego. Coś jakby obietnica, znak oczekiwania. Zamiast wyliczać, czego tu brak, można zbliżyć się do takich sytuacji, zauważając wszystko to, co jest pozytywne w miłości, która się stabilizuje.

Dla Synodu będzie więc ważne, jakie spojrzenie kierować na sytuacje, w których występują obiektywne braki. 

Powinniśmy patrzeć nie tylko z punktu widzenia tego, czego brakuje, lecz także z uwagi na to, co jest już obecne, co jest obietnicą. Zresztą Sobór dodaje, że o ile w Kościele zawsze jest obecna prawdziwa świętość, jest on jednak złożony z grzeszników i kroczy drogą ku nawróceniu. Zawsze potrzebuje też oczyszczenia. Katolik nie może stawiać się szczebel wyżej od innych. We wszystkich Kościołach chrześcijańskich, a nawet innych religiach, są święci. Jezus dwa razy rzekł poganom, kobiecie i rzymskiemu urzędnikowi: „takiej wiary nie znalazłem w Izraelu”. Prawdziwa wiara, którą Jezus odnalazł poza narodem wybranym.

Jeśli zastosujemy to do małżeństwa, podział nie będzie między ludźmi żyjącymi w małżeństwie sakramentalnym (ci są, by tak rzec, w porządku) a resztą ludzkości, która żyje z trudem w niedoskonałych postaciach tego, co powinno być sakramentem małżeństwa.

Osoby cieszące się łaską i radością życia w małżeństwie sakramentalnym, w wierze, pokorze i wzajemnym wybaczeniu, w zawierzeniu Bogu, który uobecnia się codziennie w naszym życiu, umieją patrzeć i rozpoznać w parze żyjącej nieformalnie pierwiastki czystego heroizmu, miłości chrześcijańskiej, wzajemnego obdarowywania się. Nawet jeśli musimy wobec tej pary powiedzieć: „to jeszcze nie jest pełna rzeczywistość sakramentu”. Ale kimże jesteśmy, żeby osądzać i stwierdzać, że nie istnieją w nich elementy prawdy i uświęcenia?

Kościół jest ludem, który Bóg przyciąga do siebie i do którego wszyscy są wezwani. Rola Kościoła polega na towarzyszeniu każdemu we wzroście, w wędrówce. Jako pasterz doświadczam tej radości wędrowania pośród wierzących, ale także pośród wielu niewierzących.

Z jednej strony słuszne jest posiadać obiektywne kryteria, potrzebujemy ich, ale z drugiej strony te kryteria nie wyczerpują całej rzeczywistości...

Podam prosty przykład dotyczący mężczyzny i kobiety. Zawarli małżeństwo cywilne, bo on był już rozwiedziony. Ten związek poniósł klęskę, rozeszli się. Kobieta teraz jest w drugim małżeństwie. W tym przypadku mąż nie zawarł wcześniej żadnego kościelnego małżeństwa, a kobieta miała z poprzednim mężem tylko ślub cywilny. Mogli zatem zawrzeć małżeństwo sakramentalne. Obiektywnie to uzasadnione, poprawne. Ale co by się stało, gdyby pierwszy mąż tej kobiety nie był rozwodnikiem? Gdyby pierwsze małżeństwo, które się rozpadło z jakichś powodów, miało charakter kościelny, to następny związek tej kobiety byłby nieuregulowany pod względem kościelnym.

Powinniśmy zatem być powolni obiektywnemu porządkowi rzeczy, ale zarazem uważni na złożoność życiowych sytuacji. Są przypadki, kiedy dopiero w drugim czy trzecim związku osoby naprawdę odkrywają wiarę. Znam osobę, która we wczesnej młodości żyła w małżeństwie kościelnym, raczej bez wiary. Rozpadło się, następnie był drugi, a potem trzeci związek cywilny. Dopiero wtedy pierwszy raz osoba ta odkryła wiarę i stała się wierząca. Nie chodzi zatem o odłożenie całkiem na bok kryteriów obiektywnych, ale towarzysząc danej osobie w jej drodze, muszę być obok niej.

Co zatem czynić w takich okolicznościach?

Kryteria obiektywne mówią nam jasno, że osoba będąca jeszcze w małżeństwie sakramentalnym nie będzie mogła w pełni uczestniczyć w sakramentalnym życiu Kościoła.

Subiektywnie przeżywa ona swoją sytuację jak nawrócenie, jak wielkie życiowe odkrycie do tego stopnia, że można by w jakiś sposób orzec – analogicznie do przywileju Pawłowego [prawo do rozwiązania małżeństwa przez osobę, która została chrześcijaninem, w sytuacji, gdy jej małżonek niechrześcijanin nie chce utrzymywać dalej związku – red.], choć inaczej – że dla dobra wiary można poczynić krok dalej poza to, co obiektywnie stanowi reguła. Sądzę, że stoimy w obliczu sprawy, która będzie miała znaczną wagę podczas Synodu. Nie ukrywam przy tym, że zaszokowało mnie, jak ludzie prezentujący czysto formalistyczny sposób rozumowania wymachują, niczym siekierą, argumentem odwołującym się do intrinsece malum [czynu wewnętrznie złego, czyli niemoralnego niezależnie od intencji i okoliczności – red.].

Dotyka Eminencja bardzo ważnego punktu. Czy można go pogłębić? Jaki problem jest związany z tym, co definiuje się jako intrinsece malum?

W praktyce wyklucza się wszelkie odwołanie do argumentu ze stosowności, który dla św. Tomasza zawsze był sposobem, by okazać ostrożność. To nie jest ani utylitaryzm, ani łatwy pragmatyzm, ale sposób wyrażenia poczucia odpowiedniości, słuszności, harmonii.

W sprawie rozwodu nasi nieprzejednani moraliści systematycznie wykluczali ten rodzaj argumentacji. Źle pojęte intrinsece malum dławi dyskusję o okolicznościach i sytuacjach życiowych, z definicji złożonych. Ludzki akt nigdy nie jest prosty, istnieje ryzyko sztucznego „usztywnienia” prawdziwych zależności między przedmiotem czynu, okolicznościami i celami, które trzeba odczytywać w świetle wolności i przyciągania do dobra. Akt wolnej woli zostaje zredukowany do aktu fizycznego w taki sposób, że jasność logiki dławi wszelką dyskusję moralną i rozważenie okoliczności tegoż aktu.

Paradoks tkwi w tym, że skupiając się na intrinsece malum, traci się całe bogactwo, powiedziałbym wręcz: piękno moralnej argumentacji. Ulega ona w sposób nieunikniony zniszczeniu. Nie tylko analiza moralna różnych sytuacji staje się jednostronna, ale osoba tak postępująca odcina się od globalnego spojrzenia na dramatyczne konsekwencje rozwodów: na ich skutki gospodarcze, pedagogiczne, psychologiczne itd. Jest to prawdziwe w odniesieniu do wszystkiego, co dotyka sprawy małżeństwa i rodziny. Obsesja na punkcie intrinsece malum tak bardzo zubożyła debatę, że nie skorzystaliśmy z szerokiego wachlarza argumentacji na rzecz jedyności, nierozerwalności, otwarcia na życie, ludzkiego fundamentu doktryny Kościoła. Zatraciliśmy uwrażliwienie na rozmowy o takich rzeczywistościach ludzkich.

Jedną z kluczowych spraw dla Synodu jest rzeczywistość chrześcijańskiej rodziny, nie z punktu widzenia wykluczającego, lecz włączającego. Rodzina chrześcijańska to łaska, dar Boży. Jest też misją i z natury swej – o ile jest przeżywana po chrześcijańsku – również czymś, co trzeba przyjąć. Przypominam sobie ofertę pielgrzymki dla rodzin, na którą organizatorzy chcieli zaprosić wyłącznie rodziny praktykujące naturalną kontrolę urodzin. Podczas spotkania episkopatu zapytaliśmy ich, jak to zrobią: „Wybierzecie tylko tych, którzy praktykują w stu procentach, w »n« procentach, czy jak?”. Przykład nieco karykaturalny, ale widać, że jeśli przeżywa się rodzinę chrześcijańską w tej optyce, z konieczności zostaje się sekciarzem. Żyje się w osobnym świecie. Jeśli ktoś szuka pewników, nie jest chrześcijaninem. Jest skupiony tylko na sobie!

Niektórzy chcą mieć obiektywne kryteria, żeby móc zezwolić osobom będącym w nieuregulowanym związku uczestniczyć w sakramentalnym życiu Kościoła. Natomiast niektórzy ojcowie Synodu mówią o konieczności duszpasterskiego rozeznania poszczególnych sytuacji. Oraz o praktyce pokutnej dla osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach, proszących o dostęp do sakramentów.

Jeśli wcześniej zostało zawarte w sposób ważny małżeństwo sakramentalne, drugi związek pozostaje nieuregulowany. Ale istnieje cały wymiar duchowego i duszpasterskiego towarzyszenia osobom pozostającym w nieuregulowanej sytuacji i w nim trzeba umieć poruszać się między skrajnościami „wszystko albo nic”. Nie można przekształcić sytuacji nieuregulowanej w uregulowaną, ale są drogi leczenia ran i pogłębienia, w którym prawo jest przeżywane krok po kroku. Są też sytuacje, gdy towarzyszący ksiądz, który zna osoby w ich życiu wewnętrznym, może dojść do stwierdzenia: „Wasza sytuacja jest taka, że w waszym i moim sumieniu jako duszpasterza widzę wasze miejsce w sakramentalnym życiu Kościoła”.

Jak uniknąć arbitralnych decyzji?

Problem już istnieje, gdyż wielu duszpasterzy dokonuje niefrasobliwie takich wyborów. Ale czyjaś postawa w duchu laissez-faire nigdy nie była powodem, by odrzucić dobrą opiekę duszpasterską. To pasterz zawsze będzie zobowiązany znaleźć drogę odpowiadającą prawdzie i życiu osób, którym towarzyszy. I nie zawsze będzie mógł wszystkim wytłumaczyć, dlaczego mają uznać jakąś decyzję. Kościół jest sakramentem zbawienia. Wiele dróg i wiele wymiarów trzeba zbadać w trosce o „zbawienie dusz”.

Chodzi zatem o bycie otwartym i towarzyszenie?

Papież Franciszek powiedział biskupom austriackim to, co powtarzał już innym: „Towarzyszcie, towarzyszcie”. Zaproponowałem naszej diecezji pewien model towarzyszenia osobom pozostającym w nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej, aby wyjść z kręgu medialnych dyskusji, które stały się swego rodzaju testem dla pontyfikatu Franciszka: „Czy okaże się miłosierny wobec ludzi żyjących w nieuregulowanych sytuacjach?”. Oczekuje się ogólnych rozwiązań, podczas gdy postawa dobrego pasterza polega przede wszystkim na towarzyszeniu ludziom, których dotyka rozwód i nowe małżeństwo, w ich sytuacjach osobistych.

Pierwszy punkt, na jaki chcę zwrócić uwagę, to rany i cierpienia. Trzeba obserwować, zanim zacznie się osądzać. Ale kiedy mowa o miłosierdziu, przypominam, że pierwsze miłosierdzie, o jakie należy prosić, to nie jest miłosierdzie Kościoła, lecz miłosierdzie wobec dzieci. Zawsze stawiam na początku takie pytania: „Przeżyliście klęskę małżeństwa? Czy obarczyliście ciężarem tej klęski, brzemieniem waszego konfliktu dzieci? Czy dzieci stały się zakładnikami waszego konfliktu? Bo jeśli twierdzicie, że Kościół nie ma miłosierdzia dla nowych związków, trzeba wpierw zapytać o wasze miłosierdzie dla dzieci. Bardzo często dzieci noszą potem całe życie brzemię waszego konfliktu i klęski”.

Poza dziećmi jest też kwestia opuszczonego małżonka. 

Mało się mówi o tych jakże licznych osobach, cierpiących z powodu opuszczenia przez małżonka. Czy Kościół zwraca na nie specjalną uwagę? Czy stara się nie stracić ich z oczu, towarzyszyć im? Ale są też kolejne pytania: czy osoby rozwiedzione i będące w nowym związku dołożyły dość starań, by pogodzić się z małżonkiem, z którym się rozstały po to, aby związać się z kimś innym? Czy raczej weszły w nowy związek z całym brzemieniem żalu czy wręcz nienawiści do małżonka, który je porzucił? I wreszcie najdelikatniejsza kwestia, na którą nikt nie może odpowiedzieć poza samymi zainteresowanymi: jak ma się wasze sumienie w obliczu Boga? Obiecaliście wzajemną wierność na całe życie, ponieśliście klęskę... Co to mówi waszemu sumieniu? Nie mówię tego, by pchnąć was w poczucie winy, ale sprawa pozostaje. Obiecałem coś, czego nie mogłem dotrzymać. Wierność jest wielką wartością. Nie mogłem dotrzymać obietnicy albo oboje nie mogliśmy wzajemnie jej dotrzymać.

Pytania te otwierają drogę pokuty i pojednania, inaczej nie miałyby sensu...

Wszystko to powinno przygotowywać do wkroczenia na drogę pokory i niepostrzegania kwestii dostępu do życia sakramentalnego jedynie z perspektywy wymogów, lecz jako zachęty do nawrócenia, które może otwierać nowe wymiary spotkania z Panem pełnym miłosierdzia. Trzeba dostrzegać to, co pozytywne – nawet w najtrudniejszych, opłakanych sytuacjach. W rodzinach patch- workowych też znajdujemy przykłady zaskakującej dobroci. Wiem, że zgorszę niejednego tymi słowami. Ale można zawsze się czegoś nauczyć od osób, które obiektywnie tkwią w nieuregulowanej sytuacji. Papież Franciszek chce, byśmy umieli tak patrzeć.

Czy Eminencja może tu opowiedzieć o swoich doświadczeniach duszpasterskich?

Mam niezatarte wspomnienie z czasów, gdy studiowałem w dominikańskim Saulchoir [uczelni teologicznej – red.] w Paryżu. Nie byłem jeszcze księdzem. Pod mostem na Sekwanie prowadzącym do klasztoru w Évry żyła para kloszardów. Ona była prostytutką, on nie wiem, co robił wcześniej w życiu. Na pewnonie mieli ślubu, nie chodzili do kościoła, ale za każdym razem, gdy przechodziłem obok, mówiłem sobie: „Mój Boże, wspierają się nawzajem w tak trudnym życiu”. Kiedy zaś widziałem objawy czułości między nimi, mówiłem sobie: „Mój Boże, to takie piękne, że tych dwoje biedaków sobie pomaga, jakie to wielkie!”. Bóg jest obecny w tym ubóstwie, w tej czułości.

Należy wyjść z ograniczonej perspektywy określającej dostęp do sakramentów w nieuregulowanej sytuacji. Pytania brzmią: „Gdzie jest Bóg w ich życiu? W jaki sposób ja jako duszpasterz mogę dostrzec i rozpoznać obecność Boga w ich życiu? A oni, jak mogą pomóc lepiej rozeznać dzieło Boże w życiu?”. Musimy umieć odczytać Słowo Boże in actu „między wierszami” życia, a nie tylko między wierszami inkunabułów!

Czy dla Bożego miłosierdzia istnieją sytuacje nieodwracalne, i to do tego stopnia, że Kościół może tylko wykluczyć definitywnie dostęp do sakramentu pojednania i Eucharystii?

Z pewnością mogą być sytuacje samowykluczenia się. Kiedy Jezus mówi: „Ale nie chcieliście”. Wobec czegoś takiego Bóg w pewnym sensie jest bezbronny, bo dał nam wolność... A Kościół musi uznać wolność powiedzenia „nie”. Trudno chcieć pogodzić za wszelką cenę złożone sytuacje życiowe z pełnym uczestnictwem w życiu Kościoła. Ale to nigdy nie może być przeszkodą dla nadziei, dla modlitwy. Będzie to też stanowić zachętę, by powierzyć taką sytuację Bożej opatrzności, która nieustannie może zapewnić narzędzia zbawienia. Drzwi nigdy nie są zamknięte.

Pojawiają się żądania, by uznać za małżeństwo związek osób tej samej płci. Jak znaleźć słowa mogące towarzyszyć realistycznie i ewangelicznie osobom o orientacji homoseksualnej na drodze wiary?

Można i trzeba uszanować decyzję o stworzeniu związku z osobą tej samej płci, o poszukiwaniu w prawie cywilnym narzędzi zdolnych ochronić własne współżycie i własną sytuację, czyli praw zapewniających taką ochronę. Ale jeśli ktoś od nas wymaga, by Kościół orzekł, że jest to małżeństwo, musimy odrzec: non possumus. To nie jest dyskryminacja osób: rozróżniać nie znaczy dyskryminować. To absolutnie nie przeszkadza, by szanować, mieć w przyjaźni albo współpracować z parami pozostającymi w takich związkach. A przede wszystkim: nie można nimi pogardzać. Nikt nie jest zobowiązany, aby przyjąć to nauczanie, ale nie można oczekiwać, by Kościół go nie głosił.
 

Czy Eminencja napotkał sytuacje osób homoseksualnych, które zwracały się z takim pytaniem?

Tak, znam na przykład osobę homoseksualną, która przez wiele lat miała szereg doświadczeń, nie z jedną osobą w stałym związku lecz częste kontakty z różnymi osobami. Teraz zaś odnalazła stałą relację. Jest to poprawa, choćby na płaszczyźnie ludzkiej, kiedy ktoś stabilizuje się w relacji opartej nie tylko na seksualności. Dzieli z kimś życie, radości i cierpienia, obie osoby udzielają sobie wsparcia. Trzeba uznać, że osoba ta uczyniła ważny krok na rzecz swojego dobra i dobra innych, choć z pewnością nie jest to sytuacja, którą Kościół mógłby uznać za uregulowaną. Osąd aktów homoseksualnych jako takich jest konieczny, ale Kościół nie musi najpierw zaglądać do sypialni, lecz do jadalni! Trzeba towarzyszyć. 

Jaką więc poprawną, czyli ewangeliczną postawę przyjąć wobec tych wyzwań?

Papież Benedykt XVI wspaniale wykazał, że życie chrześcijańskie jest najpierw nie moralnością, lecz przyjaźnią, spotkaniem z osobą. W tej przyjaźni uczymy się, jak się zachować. Jeśli mówimy, że naszym nauczycielem jest Jezus, to znaczy, że od niego bezpośrednio uczymy się drogi chrześcijańskiego życia. Nie jest to katalog abstrakcyjnych prawd doktrynalnych albo plecak pełen kamieni, lecz żywa relacja. W życiu i chrześcijańskiej praktyce sequela Christi ta droga chrześcijańska ukazuje swoją słuszność i swoje radosne owoce. Jezus obiecał, że na tej drodze „Duch Święty was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”. Całe nauczanie Kościoła nabiera sensu tylko w obrębie żywej relacji z Jezusem, przyjaźni z nim i powolności wobec wskazówek Ducha Świętego.
W tym tkwi siła gestów papieża Franciszka. Sądzę, że naprawdę przeżywa on charyzmat jezuitów i św. Ignacego – oddania się do dyspozycji wobec działań Ducha Świętego. I jeszcze klasyczne nauczanie św. Tomasza o nowym prawie, prawie Chrystusa, które nie jest prawem zewnętrznym, lecz działaniem Ducha Świętego w sercu ludzkim. Z pewnością mamy też potrzebę nauczania zewnętrznego, ale aby ono się urzeczywistniło, musi przejść przez serce.
Kiedy patrzymy na małżeństwo przeżywane po chrześcijańsku, dostrzegamy znaczenie małżeństwa. Tak jak patrząc na Matkę Teresę w działaniu pojmujemy, co znaczy miłować ubogich. Życie uczy nas doktryny bardziej, niż doktryna uczy nas życia.

Synod był pełen debat i napięć wokół sprawy pogodzenia doktryny i miłosierdzia, nauczania i duszpasterstwa. Jak połączyć oba wymiary?

Dotykamy tu sedna metody synodalnej. Doktryna Kościoła to doktryna Dobrego Pasterza. Dla człowieka wierzącego nie istnieje opozycja między „doktrynalnym” a „duszpasterskim”. Nauczanie nie stanowi zbioru oderwanych wypowiedzi, bez związku z tym, co „mówi Duch do Kościołów”. Duszpasterstwo to nie jest zdegradowane, wręcz pragmatyczne zastosowanie doktryny. Doktryna to nauczanie Dobrego Pasterza, który objawia w swojej osobie prawdziwą drogę życia; nauczanie dane przez Kościół, który wychodzi naprzeciw oczekującym na Dobrą Nowinę, oczekującym nieraz potajemnie w sercu. Duszpasterstwo to doktryna zbawienia in actu. Słowo życia Dobrego Nauczyciela dla świata. Dwa wymiary Słowa Bożego, którego nosicielem jest Kościół, są ze sobą splecione. Doktryna bez dusz- pasterstwa jest tylko „cymbałem brzmiącym”, duszpasterstwo bez doktryny tylko „ludzkim widzeniem”.
Doktryna przede wszystkim jest Dobrą Nowiną: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Jest zwiastowaniem fundamentalnej prawdy wiary: Bóg użył miłosierdzia. Wszystko, czego Kościół naucza, jest tym przekazem, który przekłada się na komplementarne doktryny, na prawdziwą hierarchię prawd tyleż dogmatycznych, co moralnych. Musimy ustawicznie wracać do kerygmatu, do tego, co istotne i co daje sens naszemu korpusowi doktrynalnemu, w szczególności nauczaniu moralnemu.

Być pasterzem...

Papież Franciszek wzywa każdego z nas, duszpasterzy, do prawdziwego zwrotu duszpasterskiego. W wystąpieniu kończącym Synod dobrze podsumował to, co usłyszał, słowami, że doświadczenie Synodu to doświadczenie Kościoła, jednego, świętego, katolickiego, apostolskiego, złożonego z grzeszników potrzebujących Bożego miłosierdzia. To Kościół, który nie lęka się jeść i pić z prostytutkami i celnikami. Papież wyraża równowagę, która musi cechować to duszpasterskie nawrócenie. Pod koniec wystąpienia wszyscy spontanicznie powstali, rozległ się jednomyślny aplauz. Do każdego dotarło, że to papież, Piotr, przemówił. ©

Rozmowa z metropolitą Wiednia przeprowadzona przez redaktora naczelnego „La Civiltà Cattolica” ks. Antonia Spadaro SJ ukazała się we wrześniu na stronie internetowej tego pisma.

Przełożył Paweł Bravo

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2015