Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wilbur należy jednak do kategorii samobójców-nieudaczników i choć nie raz zasmakował śmierci, zawsze jakimś cudem udawało mu się jej wywinąć. Złośliwość przedmiotów martwych czy też wkalkulowana w cały proceder rozmyślna nieskuteczność? Bywało różnie, zawsze jednak ktoś zdążał na czas i cudem przywracał go do życia.
Zazwyczaj był to jego starszy brat Harbour. To on w ostatniej chwili zakręcał kurki z gazem i obwiązywał skrwawione nadgarstki. To on odbierał rozpaczliwe telefony i gnał co sił w nogach na miejsce wypadku. Samobójstwo - zdaje się mówić Lone Scherfig - to nie tylko odruch rozpaczy, to także wykwit choroby zwanej egoizmem. Samobójca, wbrew deklaracjom, myśli w tym szczególnym momencie przede wszystkim o sobie. Jakby wołał: “Liczę się tylko ja i moje cierpienie. A ci, co zostaną, niechaj dalej męczą się na tym nędznym padole beze mnie!".
Samobójstwo jako wyreżyserowany spektakl, jako dramatyczny list wysyłany do najbliższych, wreszcie - jako gest odwrócenia się plecami do wszystkiego i wszystkich - w czarnej komedii Lone Scherfig znajdzie się miejsce na różne odcienie. W końcu jednak pojawi się niespodzianka: okaże się, że samounicestwienie, czyn straszliwy i powszechnie potępiany, może czasami okazać się gestem pozytywnym. Trudnym do przyjęcia, ale jednak heroicznym darem złożonym tym, których kochamy. Lone Scherfig, znana u nas z sygnowanego “Dogmą" “Włoskiego dla początkujących" mierzy się z tematem samobójstwa w sposób brawurowy. To, co w większości kultur stanowi tabu, w jej filmie zostaje jeśli nie oswojone, to z pewnością zniuansowane, poddane wielostronnemu oglądowi.
Film, wyprodukowany przez firmę Zentropa Larsa von Triera, nakręciła w Glasgow z udziałem szkockich aktorów (jak sama twierdzi - ze względu na uniwersalny charakter języka angielskiego, ale też zapewne ze względu na typowo brytyjski absurdalno-wisielczy humor), choć historia notorycznego samobójcy mogłaby rozegrać się wszędzie. U Scherfig scenerią jest zakurzony antykwariat, który Wilbur i Harbour odziedziczyli po zmarłym ojcu i na którego tyłach mieszkają.
Miejsce to zaiste przeklęte, naznaczone tragicznymi wspomnieniami z rodzinnej przeszłości. Wilbur nie otrząsnął się jeszcze po śmierci matki, której bezradnym świadkiem, a poniekąd i sprawcą był jako pięciolatek. Jego czas upływa teraz pomiędzy pracą w przedszkolu, zajęciami terapii grupowej i kolejnymi samobójczymi próbami. Starszy brat trwa tymczasem w swym pogodnym starokawalerstwie, krząta się po zakamarkach podupadłego antykwariatu - w którym więcej jest sprzedających niż kupujących - pielęgnując z zapałem kłopotliwą schedę. Jedną z jego klientek jest Alice, wiecznie niezorganizowana samotna matka, sprzątająca sale operacyjne, która znalezione w szpitalu czytadła sprzedaje Harbourowi za grosze.
Dziwaczny trójkąt zawiązuje się w sposób typowy (ona, on i jego brat), ale nieoczekiwanie odsłania znacznie więcej niż tylko obyczajową historyjkę. Wszystko, co dzieje się pomiędzy bohaterami, okazuje się dla nich samych niespodziewane, nagłe, kapryśne. Alice i Harbour pobierają się, zamieszkują razem w obskurnym mieszkanku na zapleczu, jednocześnie opiekując się jej córką i kłopotliwym Wilburem. Jednak rodzinne szczęście niespecjalnie się klei. Gwałtowny poryw namiętności pomiędzy Alice i Wilburem, śmiertelna choroba Harboura, którą próbuje utrzymać w tajemnicy - położą się cieniem na tej zwodniczo frywolnej historii.
W życiu tak nietypowej, zaimprowizowanej naprędce rodziny pojawią się nagle sekrety i kłamstwa - choć przecież serwowane bliskim w najlepszej wierze. Pojawi się poczucie winy - tym bardziej przygniatające, kiedy ujawni się ponura tajemnica Harboura. Przy tym wszystkim jednak zaobserwujemy coś zaskakującego: stopniowe dorastanie Wilbura do życia. Miłość (choćby i nawet zakazana) w iście cudowny sposób oczyszcza go z samobójczych myśli. Domyślimy się tego w scenie, kiedy sam uratuje tonącą samobójczynię. Tym bardziej poruszająca okaże się w finale decyzja umierającego na raka Harboura; ten, który zawsze stał po stronie życia, paradoksalnie właśnie w jego imię sięgnął po śmiertelną dawkę tabletek.
Film Scherfig pokazuje, że uczucia, emocje, subtelne drgania pomiędzy ludźmi niechętnie wpasowują się w proste sztance. Najtragiczniejszą postacią w filmie nie będzie wcale niedoszły samobójca, ale ten, który przez lata zmagać się musiał z towarzyszącą bratu obsesją śmierci. Dlatego tak trudno nam przyjąć jego finałową ofiarę. Tak trudno przyznać, że w miłości nie posiadamy drugiej osoby na własność; że czasem największą sztuką jest właśnie umieć się wycofać, ustąpić miejsca, odejść. I tylko dzięki świeżemu, niewymuszonemu spojrzeniu twórców filmu udaje nam się przyjąć tę niewygodną prawdę.
Czy Harboura spotka kiedykolwiek nagroda za to, co zrobił dla swych ukochanych? Śmierć - jak mówi doświadczony w tej materii jego brat - to po prostu Nic. Żadnych świateł, tuneli, zostaje po nas tylko marny “kopczyk kreta". Duńska reżyserka pokazuje świat rozluźnionych więzi - rodzinnych i społecznych, świat, którym władają zrządzenia losu i niespodziewane porywy serca. Ale przy tym wszystkim autorka zdaje się wierzyć w sens “międzyludzkiego kościoła". Jej film, pomimo gorzkiego zakończenia, tchnie nadzieją. Rodowód tego optymizmu wydaje się bajkowy w swym dobrotliwym tonie i szlachetnej czystości. Jedno jest pewne: we współczesnym kinie, cynicznym i wątpiącym, niewielu twórcom udałoby się nas do tego przekonać.
“WILBUR CHCE SIĘ ZABIĆ" (“Wilbur Wants to Kill Himself"). Reż.: Lone Scherfig, scen.: Lone Scherfig i Anders Thomas Jensen, zdj.: Jorgen Johansson, muz.: Joachim Holbek, wyst.: Jamie Sives, Adrian Rawlins, Shirley Henderson, Lisa McKinlay, Mads Mikkelsen, Julia Davis i inni. Prod. Dania / Szwecja / Wielka Brytania / Francja 2002. Dystryb.: Gutek Film. Premiera 14 maja.