Wszystkie twarze Madsa Mikkelsena

Ma prawie 60 lat, jeszcze więcej tytułów na koncie i niemal tyle samo nagród, ale co jakiś czas któryś z reżyserów odkrywa jego nieznany dotąd potencjał.

26.03.2024

Czyta się kilka minut

W filmie "Bękart", reż. Nikolaj Arcel / Materiały prasowe
W filmie „Bękart”, reż. Nikolaj Arcel, 2023 r. // Materiały prasowe

Trudno rozpocząć szkicowanie tego portretu od innej, równie reprezentatywnej sceny. Oto po tragicznej śmierci kumpla trójka nauczycieli, których w kryzysie wieku średniego wyraźnie przerosły eksperymenty z alkoholem, idzie do portowej knajpki i przyłącza się do zabawy z udziałem szkolnej młodzieży. Widzimy, że jednego z głównych bohaterów wyraźnie coś gryzie, coś w sobie próbuje przewalczyć, ale po kolejnym drinku, przy piosence „What a Life” zespołu Scarlet Pleasure, rzuca się w ekstatyczny taniec. Zakończony straceńczym skokiem do wody.

Film „Na rauszu” (2020) zamyka taka właśnie, zatrzymana w powietrzu stopklatka, która doczekała się wielu interpretacji, również krytycznych. Te ostatnie krążyły wokół pytania, czy dramat Thomasa Vinterberga, traktujący przecież o poważnym uzależnieniu, nie jest w finale nazbyt beztroski. Najlepiej podsumowuje go w wywiadach sam Mads Mikkelsen: że połowa jego bohatera chciałaby pofrunąć, a połowa utonąć.

Nie byłaby to jednak scena aż tak mocna i wieloznaczna, porównywana do analogicznej z „Greka Zorby”, gdyby nie choreografia – na poły pijacka, na poły wręcz akrobatyczna, godna zawodowego tancerza, jakim odtwórca postaci Martina był przed laty. Z pewnością zaskoczyła tych, którzy sądzili, że duński aktor to przede wszystkim charakterystyczna twarz.

Mads Mikkelsen w filmie „Na rauszu”, reż. Thomas Vinterberg, 2020 r. // Materiały prasowe BestFilm

Duńskie talenty

Dziś uchodzi za jedną z najbardziej rozpoznawalnych i zarazem najbardziej prominentnych gwiazd kina. Trudno znaleźć innego aktora z Europy, w dodatku nieanglojęzycznej, który byłby tak rozchwytywany za oceanem, i to w najbardziej kasowych produkcjach, zaliczając uniwersum Bonda, Marvela i „Gwiezdnych wojen”. Równolegle zaś będąc twarzą wyrafinowanego kina spod znaku głębokiej psychologii czy kostiumowej intrygi.

Faktem jest, że najchętniej zalicza się go do kategorii „twarzowców” – jakby to intrygująca fizjonomia była w jego przypadku głównym wyznacznikiem aktorskiego fenomenu. W sieci znaleźć można poważne badania antropometryczne, analizujące (oczywiście pod kątem idealnego wzorca męskości) zarys jego szczęki, kształt stalowoniebieskich oczu, wykrój ust, rozstaw kości policzkowych… I chociaż tego rodzaju pomiary raczej źle się kojarzą, zabawnie jest patrzeć, jak próbuje się sformułować „przepis na Mikkelsena”. Raczej daremnie, bo takiej twarzy, zwłaszcza „w działaniu”, po prostu nie sposób skatalogować czy podrobić.

Odkrył ją dla kina nie kto inny, jak przyszły twórca kultowego „Drive”, Nicolas Winding Refn. Ich wspólny debiut, czyli niezależny „Dealer” (w oryginale „Pusher”) z 1996 r. przyniósł eksplozję dwóch duńskich talentów, rychło też eksportowych. Zaowocował zresztą dalszą ich współpracą przy filmach „Bleeder” (1999) czy „Pusher II” (2004), a potem przy ekstrawaganckiej przypowieści „Valhalla: Mroczny wojownik” (2009).

Zanim jednak usłyszał o nich świat, stworzyli wespół energetyczne kino gangsterskie, zanurzone w brutalnych realiach Kopenhagi lat 90., ze społecznym zacięciem i wyraźnie egzystencjalną nutą. Takiego kina wówczas w Danii nie było. A wygolony i wytatuowany Mikkelsen, który dopiero wówczas, będąc już koło trzydziestki, zaczynał uczyć się aktorstwa przy stołecznym Teatrze Aarhus, wniósł na ekran swój bezbłędny instynkt. 

I podczas gdy „Na rauszu” rodziło pytania, czy rzeczywiście był w stanie tak przekonująco odegrać alkoholika, będąc całkowicie trzeźwy, to w przypadku dresiarskiego „prawdziwka” również był podejrzewany o chemiczne wspomaganie. Te wczesne, mięsiste role utrwaliły jego wizerunek „złego chłopca”, który będzie z powodzeniem podtrzymywał, przełamywał lub niuansował – jak na wszechstronnego aktora przystało.

W filmie „Doktor Strange”, reż. Scott Derrickson, 2016 r. // Materiały prasowe Disney Studio

Urodzaj na łotrów

O tym, że trudno uciec od własnej „gęby”, przekonał się Mikkelsen wielokrotnie, postanowił więc się nią zabawić – i nieźle na tym zarobić. Hollywood pokochało lekko sepleniącego Duńczyka z ciekawie wyrzeźbioną facjatą, zasypując go propozycjami w głośnych filmowych franczyzach. Bycie demonicznym Le Chiffrem, bankierem sponsorującym terroryzm w „Casino Royale” (2006) Martina Campbella, tak się obu stronom spodobało, że aktor użyczył potem swojego głosu i twarzy w oryginalnej wersji gry komputerowej „007 Quantum of Solace”. 

Rola doktora Lectera w trzech sezonach serialu „Hannibal” (2013-2015) Bryana Fullera, wyrosłego z „Milczenia owiec”, została namaszczona przez samego Anthony’ego Hopkinsa – za to, że duński odtwórca psychiatry o kanibalskich skłonnościach znacznie bardziej skomplikował i tym samym uatrakcyjnił tę postać. Jako Kaecilius w kinowym hicie „Doktor Strange” (2016) Scotta Derricksona miał za zadanie odtworzyć zło w czystej postaci i upiornym makijażu, jednakże zafascynował go psychodeliczny wymiar komiksowej historii, a sceny kung-fu przyniosły mu samą radość, albowiem mógł obudzić swoje wygimnastykowane niegdyś ciało. Z kolei nordycka fizis pomogła mu wcielić się przekonująco w doktora Jürgena Vollera, eksnazistowskiego naukowca na usługach NASA, który w filmie „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (2023) Jamesa Mangolda staje na drodze sławnego archeologa.

Pytany o ten amerykański urodzaj na łotrów w jego filmografii, odpowiada skromnie, że to zapewne obcy, skandynawsko brzmiący akcent czyni go oryginalnym. Lecz nie da się ukryć, że pojawienie się na ekranie Mikkelsena dodaje prestiżu kosztownym produkcjom dla masowej widowni.

Dlatego można uznać za niezłe mrugnięcie okiem występ aktora w kozackim teledysku do piosenki Rihanny „Bitch Better Have My Money” z 2015 r., tym razem w roli szemranego księgowego. Ale zanim się na to zgodził, jeden z najbardziej zapracowanych aktorów na świecie musiał wypytać własne, wówczas już dorosłe dzieciaki, kim w ogóle jest owa śpiewająca pani. Nie był też nigdy zapalonym kinofilem, prędzej fanem komiksów, co przydało mu się w Hollywood, zaś stosunkowo późny debiut zaszczepił go skutecznie na ostentacyjne gwiazdorstwo. Ponoć scenariusz do „Casino Royale”, przełomowego dla zagranicznej kariery, przed wzięciem udziału w castingu zostawił – z roztargnienia – w samolocie.

W filmie „Casino Royale”, reż. Martin Campbell, 2006 r. / Materiały prasowe

Szkoła przetrwania

Uważa się za typ zadaniowca i stara się nie wartościować aktorskich dokonań, choć jedynie w ojczyźnie udało mu się uniknąć łatki czarnego charakteru, obsadzanego „po warunkach”. We wspomnianej „Valhalli” grał przecież postać heroiczną, wplątaną w tryby dość umownie potraktowanej historii i religii. Z mroków średniowiecza wyciągnął Refn germańską legendę i przerobił ją na opowieść o jednookim gladiatorze, który ucieka z niewoli, przyłącza się do krzyżowców i rusza na Jerozolimę. Ta niema rola w okrutnym antywidowisku fantasy jest najbardziej w dorobku Mikkelsena powściągliwa i mocno cielesna. Już wtedy zadaje kłam przekonaniom, iż wszystko ma wypisane w twarzy, w tym przypadku prawie nieruchomej, pokiereszowanej, zaciętej w jednym grymasie. 

Trochę więcej miał do zagrania we francusko-niemieckim filmie „Michael Kohlhaas” (2013) o XVI-wiecznym przywódcy chłopskiego powstania z Brandenburgii, bo równie dobrze jak szwarccharaktery sprawdzają się u niego różnej maści antysystemowcy i buntownicy, z dużym potencjałem słusznego gniewu, który wcześniej czy później musi znaleźć ujście.

Trochę inaczej było we współczesnych „Jeźdźcach sprawiedliwości” (2020), czarnej komedii Andersa Thomasa Jensena. Zagrał duńskiego weterana z Afganistanu i samotnego ojca – postać nieco groteskową w swoim zagubieniu pośród teorii spiskowych, w swoich próbach ogarnięcia i naprawienia świata. Ubrany w wojskową kurtkę brodacz jest tutaj dyskretną parodią dzisiejszych przeterminowanych twardzieli, toteż jego odtwórca musiał dla roli sporo przypakować. 

Legendy z planu głoszą, że scena, w której bohater z wściekłości rozbija głową łazienkowe lustro, nie została sfingowana. I nie było to największe poświęcenie w karierze: wcześniej, w islandzkiej „Arktyce” (2018) Joego Penny'ego, zaprezentował Mikkelsen istną szkołę przetrwania w ekstremalnych warunkach, także w wydaniu aktorskim. Powstał w znacznej mierze film jednego tylko aktora i podobno najtrudniejszy w całym jego dorobku, a już na pewno fizycznie. Któż inny mógłby lepiej wyrazić na ekranie determinację i wytrwałość człowieka zmagającego się samotnie z siłami północnej natury?

W filmie „Polowanie”, reż. Thomas Vinterberg, 2012 r. // Materiały prasowe HBO

Sprzedawca mięsa

To jednak nie wyczynowością, ale w rolach kameralnych objawia się najbardziej sugestywny Mikkelsen. Ma dziś prawie 60 lat, jeszcze więcej tytułów na koncie i niemal tyle samo nagród, ale co jakiś czas któryś z reżyserów odkrywa jego nieznany dotąd potencjał.

Jak choćby wspomniany na początku Vinterberg, który zakończywszy przygodę z manifestem filmowym Dogma ’95 długo szukał swojego tonu i dopiero w 2012 r. nakręcił doskonałe „Polowanie”. Wybitność swą zawdzięcza ono w ogromnym stopniu Mikkelsenowi, nic więc dziwnego, że rola rozwiedzionego wychowawcy przedszkolnego z małej miejscowości, niesłusznie oskarżonego o molestowanie podopiecznej, przyniosła mu canneńską Złotą Palmę. Otrzymaliśmy sugestywny obraz zbiorowego zaszczucia i zatrucia, angażujący emocjonalnie i jednocześnie niewygodny w odbiorze. Zadawał bowiem pytania o żywotność stadnych instynktów w nowoczesnym społeczeństwie, o kulturę podejrzliwości niweczącą racjonalny osąd, a pośrednio o role i stereotypy genderowe.

Scenę, w której napiętnowany mężczyzna nieoczekiwanie zjawia się w kościele podczas bożonarodzeniowej mszy, chciałoby się w zachwycie rozkładać na pojedyncze klatki pod kątem aktorskiej ekspresji: od wystudiowanego spokoju, przez stopniowy napływ goryczy, po wybuch rozpaczy. Mikkelsen nie zabiega tu o naszą sympatię, zazwyczaj bywa po swojemu wycofany, lecz jego intensywna obecność promieniuje na cały film, zamieniając historię o insynuowanej winie w przypowieść o kolektywnie utraconej niewinności.

„Polowanie” i „Na rauszu” stanowią niezbity dowód na to, że ulubiony aktor Vinterberga ma dużo większe pole do popisu w rodzimym kinie – tam nawet w epizodach i niewiele znaczących tytułach Mikkelsen potrafi zabłysnąć. Nie mówiąc o filmach tworzonych przez czołówkę duńskiej kinematografii, jak Lone Scherfig („Wibur chce się zabić”, 2002), Susanne Bier („Otwarte serca”, 2002; „Tuż po weselu”, 2006) czy przywołanego wyżej Jensena („Jabłka Adama”, 2005; „Mężczyźni i kurczaki”, 2015). 

To zazwyczaj lekkie, obyczajowo-komediowe rólki, lecz paradoksalnie w nich aktor miewa więcej do zagrania, wyłamując się z czysto „twarzowych”, łajdackich wcieleń. Pewnie dlatego zapytany przez magazyn „Vulture”, z którą rolą czuje się związany najbardziej organicznie, wymienia mało znaną u nas makabryczną komedyjkę „Zieloni rzeźnicy” (2003) tegoż Jensena.

Powołał tam do życia najbardziej, jego zdaniem, irytującą postać – zdziwaczałego współwłaściciela mięsnej jatki, wiecznie spoconego, z fatalnym zaczesem i rozbieganym wzrokiem. „Odkryłem, niestety, że mamy ze sobą wiele wspólnego” – wyznaje. Ale właśnie to, że będąc kojarzony z aktorstwem bardziej realistycznym, pozwolił sobie nagle na „kreatywne samobójstwo”, które wydaje mu się najciekawszym wyzwaniem. Bo przy okazji nadał odpychającemu typowi rysy bardzo ludzkie. A fakt, iż jego bohater zaczyna sprzedawać niczego nieświadomym klientom ludzkie mięso, okazał się zabawnym preludium do późniejszego serialu o wytrawnym kanibalu.

„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”, reż. James Mangold, 2022 r. / Materiały prasowe Warner Brothers

Poskramiacz wrzosowisk

Tymczasem na ekranach polskich kin obejrzeć można najnowszy film z Mikkelsenem. To zrealizowany epickim gestem, choć zarazem duszny od przemocy „Bękart”, na podstawie wydanej u nas niedawno książki Idy Jessen, oczywiście z Madsem na okładce. Adaptację wyreżyserował Nikolaj Arcel, twórca „Kochanka królowej” (2012), gdzie ten sam aktor zagrał człowieka, który w połowie XVIII w. próbował zreformować duński dwór, także pod względem obyczajowym i z dużym zaangażowaniem osobistym.

Teraz powraca do tamtej epoki, ale w zgoła innym kostiumie i otoczeniu. Wciela się w „poskramiacza wrzosowisk”, który gdzieś w bezludnej części Jutlandii, na przekór wszystkiemu i wszystkim, chciałby zamienić jałowy ugór w żyzne pola. W ten sposób on, nieślubne dziecko pana i służącej, samotny weteran wojenny w pocerowanym mundurze, pragnie zasłużyć sobie u króla na szlachecki tytuł.

Mikkelsen doskonale stapia w tej roli plebejską godność z szorstką szlachetnością. Na tle upudrowanych peruk jego bohater zdaje się częścią surowego pejzażu, a w obliczu feudalnego okrucieństwa z trudem ukrywa swoją wrażliwą i jednocześnie gwałtowną naturę. Za to miejscowego dziedzica od początku traktuje z należną mu wzgardą i rychło skupia wokół siebie innych społecznych wyrzutków. Kieruje nim nie tylko ambicja nisko urodzonego – jest w tej walce z nierównościami, uprzedzeniami i żywiołami nieomal iskra obłędu, charakterystyczny złowrogi błysk, raz po raz przeszywający pobrużdżoną kamienną twarz. Również wtedy, gdy z desperacją rozgrzebuje ziemię rękoma, gotów własnym ciałem uchronić pierwsze kiełki ziemniaka od przemarznięcia. Sam Mikkelsen aż tak poświęcać się nie musiał: w kwietniu 2010 r. syn pielęgniarki wychowany w robotniczym środowisku Kopenhagi, dorabiający we wczesnej młodości przy sprzątaniu czy za barem, otrzymał z rąk królowej tytuł Kawalera Orderu Danebroga za szczególne zasługi cywilne dla państwa duńskiego.

W dużej mierze za sprawą aktorskiej charyzmy jego bohaterowie, nawet kiedy przegrywają, to jednak w naszych oczach wygrywają. Choć dobrze byłoby czasem zrobić wyjątek od tej reguły, np. jeśli wcieli się kiedyś w postać Putina. Przy niewielkiej charakteryzacji wygląda dokładnie jak Władimir Władimirowicz, co zdążyła zresztą wychwycić internetowa twórczość obrazkowa. Trochę gorzej może być z akcentem: w średnio udanym filmie „Chanel i Strawiński” (2009) Jana Kounena mówiący wieloma językami Duńczyk z pewnością nie brzmiał jak Rosjanin. Co ciekawe, jego młodszy brat Lars Mikkelsen, też aktor z międzynarodową renomą, w trzecim sezonie serialu „House of Cards” przeistoczył się z powodzeniem w… rosyjskiego prezydenta, który jako żywo przypominał panującego.

Na jedno możemy liczyć: jeszcze bardziej podobny do oryginału Mads Mikkelsen nie zamieni kremlowskiego dyktatora w płaską imitację czy grubą karykaturę, ale rozwalcuje go na zimno.

Filmy i seriale, kino polskie i zagraniczne. Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Ta twarz brzmi złowrogo