Kontener w procesie

„Klienci socjalni” zamieszkujący poznańskie kontenery żyją co drugi dzień: tak jest oszczędniej. Na egzystencję w pełnym wymiarze godzin nie bardzo mogą sobie pozwolić.

11.05.2014

Czyta się kilka minut

Bogdan Werecha, jeden z mieszkańców kontenerów przy ul. Średzkiej w Poznaniu. / Fot. Filip Springer
Bogdan Werecha, jeden z mieszkańców kontenerów przy ul. Średzkiej w Poznaniu. / Fot. Filip Springer

Zadziałało to mniej więcej tak, że gdyby Bogdan nie poślizgnął się podczas zbierania złomu, nie złamałby nogi. A wtedy nie trafiłby do szpitala. Później by z niego nie wyszedł, karetka nie przywiozłaby go z tym złamaniem do kontenerów, nie wymagałby żadnej opieki. A wtedy pani Irenka nie zaglądałaby tu tak często, to znaczy codziennie, i nie uświadomiłaby sobie, że spod kontenerów chłopaków nikt już dawno śmieci nie wywoził. Do tej pory pryzmę odpadków mijała, ale jakoś starała się jej nie widzieć. Tamtego dnia, może trochę bardziej przejmując się losem Bogdana, zobaczyła. No więc gdyby się to wszystko nie wydarzyło, nie wpadłaby w swój Irenkowy, dobroduszny szał działania. Nie zadzwoniłaby do opieki, nie usłyszałaby, że oni to nic nie mogą. Nie zadzwoniłaby potem po telewizję, nie usłyszałaby, że zaraz będą z kamerą, bo oni to akurat zwykle mogą.

Przyjechali, nagrali. Panie z opieki jakimś cudem były po dwóch godzinach. Śmieci zniknęły następnego dnia.

Więc trochę sprawę upraszczając można napisać, że gdyby Bogdan nie złamał sobie nogi, nikt by śmieci sprzed kontenera nie wywiózł. Bo dzięki tej nodze chłopaki stali się na krótką chwilę wizerunkową sytuacją kryzysową.

Kłopot polega na tym, że wszyscy razem mają tylko 16 nóg. Na długo nie wystarczy.

W ramach skromnych możliwości

Lidia Leońska, Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu: – Skończyły się czasy, w których słowo „opiekuńczość” opisuje to, czym zajmują się pracownicy socjalni. Teraz używamy słowa „partycypacja”, a osoby objęte naszymi programami to nie podopieczni, tylko klienci MOPR-u. I jeśli klient jest aktywny, jeśli klient łaknie zmiany w życiu, to my mu tę zmianę ułatwiamy. W ramach skromnych możliwości.

– Ale może trudno w kliencie to łaknienie wzbudzić, jak jest zesłany na odludzie i tonie w śmieciach? – dopytuję.

– Dla nas te kontenery to narzędzie, dzięki któremu pracownicy socjalni mogą pomagać tym ludziom wychodzić na prostą.

– Pani ich kiedyś widziała?

– Pisze się teraz o nich i mówi, że tacy pozostawieni sami sobie, bezradni. A zamieniali sąsiadom życie w piekło. Ja mam na biurku dokumenty, z których wynika, że oni są zupełnie inni, niż się ich przedstawia.

Miejsce po przecinku

Mógłby Bogdan po prostu uciec, ale żeby to zrobić, trzeba mieć za co, dokąd i przede wszystkim którędy. Na drodze do kontenera nie ma ani chodnika, ani ulicznego oświetlenia. Po zmroku woli więc nigdzie nie wychodzić, ma niedowład stopy, mocno nią powłóczy. Byle dziura i się wywraca. Ale nie narzeka, bo nauczył się, że w rachunku wizerunkowych zysków i strat miasta, w którym żyje, zajmuje dalekie miejsce po przecinku.

– Widać każdy ma takie miasto, na jakie sobie zasłużył. Pretensji nie mam – mówi i rozgląda się dookoła.

Z tego też powodu apeli żadnych pisać nie będzie, łaski nie potrzebuje, skarżyć się zresztą nie umie. O to czasem ma do niego pretensje pani Irenka. Bogdan mówi, że stracił już złudzenia, Irenka tego słuchać nie może, więc bierze sprawy w swoje ręce i gdy problemy znów nabrzmiewają, dzwoni do prasy. Doświadczenie uczy, że ta strategia daje efekt, ale boleśnie krótkotrwały. Wszak gazeta jest jak motyl, żyje jeden dzień, a potem ląduje w kociej kuwecie. Wraz z nią lądują tam problemy chłopaków.

Wygon z napisem KONIEC

Ulica Średzka, obrzeża miasta. Rozjeżdżona droga, z jednej strony zarośnięte torowisko, z drugiej magazyny i warsztaty. Na samym końcu piaszczysty wygon otoczony murem. Na murze ktoś napisał wielkimi literami KONIEC. Dalej rzeczywiście nic już nie ma. Na środku wygonu 10 białych kontenerów ustawionych w rzędzie. Przed nimi maszt, na nim dumnie zatknięta kamera. Pustka, cisza. To tu mieszkają chłopaki, jak mówi na nich pani Irenka.

Miejsce stworzył dyrektor poznańskiego Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych Jarosław Pucek. Postanowił przesiedlić tu „uciążliwych lokatorów” – awanturujących się alkoholików, ludzi z wyrokami eksmisyjnymi, zalegających z czynszem i nierokujących ponoć na poprawę. Wyselekcjonowano ich starannie, żyją tu najgorsi z najgorszych, żywe ostrzeżenia dla kolejnych planujących się wykoleić.

– Osiedle kontenerowe to nie ma być alternatywa dla braku mieszkań socjalnych, ale nauczka dla innych – mówił Pucek „Gazecie Wyborczej”, jeszcze zanim ono powstało. – Kontenery dają możliwość uwolnienia spokojnych poznaniaków od trudnych sąsiadów.

Pytany o stygmatyzację, jaką takie osiedla wyzwalają, przyznawał: – Niespecjalnie mnie to wzrusza, bo wiem, kto ma trafić do kontenerów. To nie są osoby, z którymi należałoby się łagodnie obchodzić. Zresztą w każdej chwili istnieje możliwość przywrócenia takiej osoby do mieszkania. Warunek jest taki, że musi współpracować z MOPR-em i uczestniczyć w programach socjalnych.

Lidia Leońska z MOPR-u (wypowiedź dla „Gazety Wyborczej” z czerwca 2010 r.): – Żeby taki program się powiódł, ludzie muszą chcieć coś w swoim życiu zmienić. Do tego potrzebna jest motywacja. A ci samotni mężczyźni nie mają żadnej motywacji. Co więcej: każdą pomoc traktują jak ingerencję w ich prywatne sprawy, a to daje odwrotny skutek. To tak jakby hospicjum budować i mieć nadzieję, że się pacjentów wyleczy. A my nie jesteśmy cudotwórcami.

Prezydent cytuje Herberta

Lipiec 2012 r. W Poznaniu nabrzmiewa dyskusja o kontenerach socjalnych. Przeciwko budowie protestują przedstawiciele organizacji pomocowych. Tomasz Sadowski, prezes Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Barka”, tłumaczy: – Kontenery to getto, w ten sposób wyłącza się ludzi z problemami poza społeczność. Trudno zakładać, że po takim odrzuceniu będą chcieli do tej społeczności wrócić.

Sadowski daje przykłady z Europy. Mówi, że jeszcze się nie zdarzyło, by zesłanie ludzi do kontenerów rozwiązało jakiś problem.

Dwustu przedstawicieli poznańskiej kultury jest podobnego zdania. Piszą list do prezydenta miasta, w którym sprzeciwiają się powstaniu osiedla. Ryszard Grobelny odpisuje, cytując Herberta. „Mam wrażenie – i jest to smutna konstatacja – że tak jak Hamlet, żyjecie Państwo w świecie doświadczeń pośrednich, zupełnie odległym od codziennej rzeczywistości; w świecie, który obserwujecie przez ekran szklanego monitora czy artykułu w gazecie. Dlatego na koniec chciałbym Państwu dedykować »Tren Fortynbrasa« Zbigniewa Herberta – wiersz, który przywraca światu właściwe proporcje:


Teraz masz spokój Hamlecie zrobiłeś
co do ciebie należało
i masz spokój. Reszta nie jest milczeniem
ale należy do mnie
wybrałeś część łatwiejszą efektywny sztych
lecz czymże jest śmierć bohaterska wobec wiecznego czuwania.


Chwilę później kontenery na Średzkiej są gotowe do przyjęcia pierwszych chłopaków.

Ludzie z problemami

Bogdan Werecha był tu pierwszy. W kontenerze mieszka od listopada 2012 r.: – Wcześniej mieszkałem w miejskim lokalu, nie dawałem rady z czynszem, przyjąłem pod dach rodzinę z dzieckiem. Po jakimś czasie przestali płacić, robili balangi. A mieszkanie było na mnie. Gdy zrobiło się ponad 50 tys. długu, wyleciałem. Moja wina – mówi.

W piach przed drzwiami wsadził kilka sztucznych kwiatów, na blaszanych ścianach powiesił obrazy z poprzedniego mieszkania. Wstawił powiązany sznurkiem stelaż, który miał służyć za łóżko.

Po nim przyszli inni, też kłopotliwi. W sumie jest ich teraz ośmiu. Niezaradni, chorzy, alkoholicy, z zasiłkami albo rentami, z których komornik potrąca sporą część na spłatę zadłużenia z poprzednich mieszkań.

– Jeden ma fobię, ciągle się myje, boi się wyjść na zewnątrz, bo wszędzie widzi zarazki. Gdyby nie Irenka, to by umarł z głodu – opowiada Bogdan. Inny nie potrafi załatwić swoich potrzeb fizjologicznych, musi używać pieluch. Ale nie stać go na nie. Czasem Irena przyniesie paczkę, czasem nie da rady.

Każdy za życie w kontenerze płaci ok. 120 zł miesięcznie. Plus prąd, 350-400 zł na dwa miesiące. Ten, co się ciągle myje, musi płacić nawet 700. Jak nie płaci, to mu wyłączają: koledzy wtedy dzielą się­ kablem. W obliczu tych cyfr nauczyli się, że najlepiej jest tu żyć co drugi dzień. Jedną dobę przesypiają, wtedy nie muszą jeść. Drugiego dnia idą pozbierać złom, pomogą komuś przy malowaniu płotu albo sprzątaniu podwórka. Po południu przyjdzie pani Irenka. Przyniesie zupy w słoikach. Pogadają.

– Działam w lokalnym Caritasie, mieszkam w pobliżu. Gdy chłopaki się wprowadziły, pomyślałam, że zajrzę. Wzięłam koleżankę, bo wszyscy wokół mówili, że same żule. Trochę się bałyśmy. Poznałam fantastycznych ludzi, tyle że z wielkimi problemami – mówi pani Irenka.

– Z mężem nosimy jedzenie, paczki na święta. Zrobiliśmy z sąsiadami raz grilla, narobiłam sałatek, „Barka” kupiła mięso. Bogdana zaangażowaliśmy też kiedyś do pilnowania ołtarza na Boże Ciało. Ubrał się elegancko, 9 godzin stał. Proboszcz mu potem z imienia i nazwiska podziękował. W życiu nie widziałam nikogo tak dumnego.

Irenka nie mówi, że zaprosili potem Bogdana do domu, na kolację.

Nie mówi też, że tamtego dnia płakał.

Topless przed piekarnikiem

Wraz z upałami zaczęły się problemy. Bo kontenery, choć białe, w słońcu nagrzewają się jak piece. W pobliżu stoi tylko jedno drzewo, cień rzuca lichy, i to raptem przez kilka godzin. Chłopakom zaczęło się ścinać białko, więc siedzieli na zewnątrz, zastanawiając się, jak w takim ukropie przetrwają noc. Bo kontenery nagrzewają się szybko, ale stygną długo. Taka technologia. Irenka, jak to ona, zadzwoniła do prasy, przyjechali reporterzy, zrobili zdjęcia Adama, jak topless stoi przed swoim „piekarnikiem”. Potem zapytali dyrektora Pucka, co o tym myśli. Odpowiedział rzeczowo: – Zapraszam na czwarte piętro do budynku ZKZL przy ul. Matejki. Jeśli ktokolwiek dziwi się, że latem jest gorąco, niech zobaczy, w jakiej temperaturze pracują nasi pracownicy. Trudno żeby nie było gorąco, gdy jest gorąco.

Potem przyszła zima, rachunki za prąd poszybowały pod niebo, a Bogdan złamał tę nieszczęsną nogę. W szpitalu zapytali o bliskich, podał numer Irenki, inny jakoś nie przychodził mu do głowy. Przyjechała z pidżamą męża, bo od salowej się dowiedziała, że leży chłop bez koszuli. Poleżał tak tydzień, wyszedł w połowie lutego, dwa dni później radio nagle przestało grać. Leżał Bogdan w ciszy myśląc, że to przerwa w programie, ale wokół tężał mróz. Bo radio jest na prąd i kaloryfer też jest na prąd. A akurat tak się złożyło, że Bogdanowi prąd odłączyli.

Kilka tygodni trwało wyjaśnianie, dlaczego firma energetyczna do kontenera Bogdana nie podłączyła licznika, ale naliczała mu opłaty. Bogdan żadnych rachunków nie dostawał, więc nie płacił – jego błąd.

Firma energetyczna na skutek medialnego zamieszania (znów Irenka) przyznała, że doszło do pomyłki, zaznaczając ustami rzecznika, że „dołożyła wszelkiej staranności i nie poczuwa się do winy”. Dobrodusznie 1600 zł zaległości rozłożyła Bogdanowi na 10 rat, więc teraz z tego, co mu zostaje po odpisie komornika, musi Bogdan wygospodarować jeszcze 160 zł na poczet prądu, którego przecież nie odda, bo jak.

Nasz człowiek odwiedza to miejsce

Pytam w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie, jak to jest z tymi programami, które miały chłopaków z kontenerów powyciągać.

– Mamy tu program wsparcia rodziny i w jego ramach pracujemy też z rodzinami zagrożonymi eksmisją albo po eksmisji – odpowiada Lidia Leońska. – Ci panowie są po eksmisji i pod ten program podpadają.

– Czyli żaden program specjalnie dla tego miejsca nie ruszył. Został tam skierowany pracownik socjalny?

– Pracownik obsługujący kontenery ma pod opieką około 60-70 rodzin. Wie pan, my się bardzo staramy, ale podjąć działania to jedno, a odnieść w tych działaniach sukces to drugie. Nasz człowiek był tam wielokrotnie, odwiedza to miejsce średnio raz na półtora tygodnia i bez przerwy natyka się na zamknięte drzwi.

(Bogdan później przyzna, że rzeczywiście tak mogło być, bo siedzieć w kontenerze jest bez sensu, lepiej szukać złomu. To w odniesieniu do niego i jeszcze paru innych. Bo ten z fobią akurat nie wpuszcza nikogo, z tych samych powodów, dla których ciągle się myje).

Lidia Leońska kontynuuje: – Zarzuca się nam, że przychodzimy w godzinach, w których oni zbierają złom. No, ale ja tego, proszę pana, nie przeskoczę, pracujemy od 7.30 do 15.30 i w tych godzinach staramy się zrobić wszystko, aby tym ludziom pomóc. No, a gdy ich nie ma na miejscu, to nasze możliwości komunikacyjne z nimi są ograniczone.

Po rozmowie Leońska wysyła mi pakiet informacji o działaniach MOPR-u na osiedlu kontenerów. Pisze m.in.: „Bezpośredni kontakt pracownika socjalnego z mieszkańcami połączony z możliwością przeprowadzenia wywiadu środowiskowego, a tym samym złożonym wnioskiem o pomoc miał miejsce w przypadku 5 osób, przy czym systematycznie z pomocy MOPR korzysta 3 klientów (...) Do 2 mieszkańców (z pozostałymi brak kontaktu lub ze względu na zaburzenia psychiczne brak możliwości podjęcia pracy) skierowano ofertę Programu Wsparcia Rodziny. Jeden ze skierowanych już na początkowym etapie odmówił uczestnictwa, drugi po kilku umówionych spotkaniach, na które w większości się nie zgłaszał, zrezygnował z uczestnictwa”.

I jeszcze: „Pracownik socjalny, który wizytuje ten rejon średnio raz na półtora tygodnia, wielokrotnie podejmował próby wejścia w środowisko osób, które nie są mu znane, i zostawiał informacje o dyżurach pracownika socjalnego. Mieszkańców tych jednak nigdy nie zastano w kontenerach”.

Irena słucha tego w milczeniu. Ona jest tu kilka razy w tygodniu – widać za każdym razem musieli się mijać; taki pech. Panie z opieki widziała może ze dwa razy. W tym raz wtedy, gdy zadzwoniła do telewizji, poskarżyć się na te śmieci.

Najbardziej jednak Irenę zastanawia, jak to możliwe, że ludzie z opieki, którzy są tu tak często, mogli nie zauważyć góry śmieci wysokiej gdzieś tak na trzy miesiące zbierania. Bo tyle mniej więcej nikt tu śmieciarki nie widział. Szczury i pełne szambo łatwo przeoczyć, Irenka to rozumie, opowie o tym pracownikom socjalnym, gdy tylko ich spotka.

Kowale własnego losu

Prof. Krzysztof Podemski, socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza: – Poznań jest miastem silnie neoliberalnym. Tradycja gospodarności, niezły poziom życia, niskie bezrobocie – wszystko to sprawia, że pogarda dla ludzi, którzy sobie nie radzą, pojawia się tu nieco łatwiej niż gdzie indziej. W komentarzach do tej sprawy często używane było słowo „nieudacznik”. Dominuje przekonanie, że każdy jest kowalem własnego losu i że nie ponosimy jako społeczność żadnej odpowiedzialności za tych, którzy łamią przyjęte normy, i nie jesteśmy zobowiązani do okazywania im solidarności.

– Po półtora roku istnienia kontenerów można powiedzieć, że taka forma karania ludzi się sprawdza? – pytam Lidię Leońską.

– Jeśli mnie pan pyta, czy kontenery to sukces, czy porażka, to ja panu odpowiem filozoficznie: jesteśmy w procesie.
Zobacz pełną panoramę miejsca, o którym pisze Filip Springer: wejdź na stronę powszech.net/kontenery

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2014