Koniom lżej

Najbardziej na całej tej historii zyska może polszczyzna. Zawsze będzie o parę idiomów więcej: młode pokolenia nie wiedziały już, kim był Paduranu, teraz będą mogły konstruować paradygmat krzywdy wokół nazwiska Webb - aż dla kolejnych pokoleń pojawi się kolejny zły sędzia (a imię jego...), który przejmie pałeczkę w sztafecie polskich prześladowców.

17.06.2008

Czyta się kilka minut

Mamy ciut lepiej od Czechów; czynnik zewnętrzny imieniem Webb odegra w narodowej narracji - jakkolwiek będzie ona samokrytyczna - rolę fatalnego przeznaczenia, karzącej nie wiadomo za co ręki. Czesi natomiast uwięzili się niedzielnym meczem w prywatnym horrorze sado-maso; doprawdy trudno było przewidzieć, że to ta właśnie nacja stanie się tak szybko i skutecznie Herostratesem obecnego Euro, podpalaczem własnej, solidnej (2:0 do 75. minuty!) świątyni.

Jak tłumaczyć klęskę austriacką? Smolarek, który naśladując tatusia przy narożniku pola karnego, traci piłkę, co skutkuje fatalnym wolnym dla Austrii, ściągnął nieszczęście na głowę. "Nie rób tego!", krzyczałem, czując, że to powtórzenie jest w koszmarnie złym guście i nie spodoba się losowi. Z drugiej strony obok nadrzędnych praw Opatrzności, obok igraszek z przeznaczeniem, nie da się nie mówić o ogólnej słabości ekipy, której panika i histeria pierwszej półgodziny, zbiorowa epilepsja całej obrony i pomocy, były wzruszająco oczywistym dowodem; to nie była w tych chwilach drużyna, to była sekta paralityków, oddział świętego Wita.

Cokolwiek wszak powiedzieć, zabrakło piętnastu sekund; futbol raz jeszcze udowodnił swą paradoksalną naturę. Gra, która - jak każda nowoczesna gra - powstała, by zagadać pustkę i przypadkowość życia w zdesakralizowanym świecie, objawia na tych mistrzostwach z mocą jeszcze większą niż zazwyczaj bezsens, którego poczucie miała łagodzić. W tamten wieczór doznała go cała Polska; cała Polska przeżyła błyskawicznie egzystencjalne doświadczenie absurdu bez lektury Sartre’a, Camusa i Kierkegaarda. Zważywszy, że w dzisiejszej piłce bramek jest mało i jedna decydować może nieodwołalnie o wyniku, rosnące znaczenie przypadku (na przykład przepis o spalonym kompletnie nie bierze pod uwagę możliwości ludzkiej percepcji - czego w piątek doświadczyli Włosi) w przyjemny sposób zbliża piłkę do życia, czyniąc z niej skondensowaną praktykę jego nieujarzmionej kapryśności, nieprzewidywalnej mechaniczności, przeto naturalnej niesprawiedliwości. Filozoficznie futbol jest - tak jak wynik wiedeńskiego meczu - bez zastrzeżeń.

Dość wszak ogólników, skoro jest Holandia. Jak 35 lat temu, Holandia zdaje się ratować futbol przed stoczeniem się w nudę, czyli wówczas w catenaccio, a teraz w "mądre rozgrywanie piłki". Czysta, fizjologiczna przyjemność, która roznosi się po ciele widza, gdy Holender przejmuje piłkę i posyła ją do przodu, zbawia tę całą uniwersalną kopaninę i nadaje jej estetyczny wymiar. Jeżeli nawet po drodze Oranje polegną, przegrają z mądrością, to i tak jako jedyni spoczną w krypcie królów.

Dlatego narzekania na nieudaną próbę niderlandyzacji naszej piłki i nieuleczona tęsknota za mądrością, czyli murowaniem tyłów, czyli w naszym przypadku usprawnianiem biernej stateczności, czekaniem na to, co się zdarzy, wychodzą z małych serc. Ostra jazda antyholenderska chłopców z Polsatu i dopominanie się o posady, jak rzecze Hajto, "naszych Polaków" zwiastuje możliwy powrót do piłki bardziej bezpiecznej, lecz niezdolnej do transgresji, zatem do wchodzenia na Olimp. Tymczasem może trzeba poświęcić romantycznie parę pokoleń kibiców, żeby przestawić zegary mentalne, jak zdarzyło się to w meczu z Portugalią. Mówiliśmy wówczas: to wyglądało, jakby grał ktoś inny. Nie chodziło tylko o to, że graliśmy dobrze. Chodziło o to, że graliśmy "nie jak my". Mecz z Portugalią zbudował nam w wyobraźniach Złote Miasto, Miasto nas jako właśnie innych. Przyszedł za wcześnie, zasiał okropne marzenie, lecz czy należy z tej utopii już rezygnować? Na razie bolesnym paradoksem pozostanie to, że najlepsza drużyna Euro i drużyna najsłabsza są niejako dwiema stronami tego samego: stroną złotą, piękną i jej karykaturą, żałosną próbą niemożliwej alchemii.

Ostatni akapit o ćwiczeniach z utraty w meczu z Chorwatami, który przed chwilą dobiegł końca, nie może być silny i zwarty, takich przymiotników na tym Euro od naszych się nie nauczyliśmy. Można było odnieść wrażenie, że uczestniczymy w spektaklu alegorycznym: to nie była zwykła powolność, nieumiejętność, bezsilność. To defilowały przed nami Powolność, Nieumiejętność, Bezsilność okraszone Zrywem w ostatnim kwadransie. Wóz mistrzostw pojedzie dalej żwawo i wesoło. Koniom będzie lżej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2008