Koniec ulgowej taryfy

Bułgaria i Rumunia, które do Unii przyjmowano w pośpiechu, nie zawiodły swych krytyków. Pierwszy kraj Bruksela objęła sankcjami, drugi jest temu bliski. To pierwszy taki przypadek w historii.

05.08.2008

Czyta się kilka minut

Choć to wakacje, gdy także w Brukseli zamiera życie polityczne, Komisja Europejska nie mogła dłużej chować głowy w piasek. Raporty kontrolne, z którymi od dawna wracali z Sofii unijni urzędnicy, nie mogły nie wywołać alarmu: pieniądze z Unii giną w labiryncie przestępczych powiązań; administracja przeżarta jest korupcją; sądy lekceważą prawo; agencje zajmujące się przepływem pieniędzy z Unii nadają się do wystrzelenia na księżyc. Upomnienia z Brukseli lądują w koszach, a euro w prywatnych kieszeniach. Giną fundusze na budowę dróg, rolnicy obchodzą się smakiem…

Od stycznia 2007 r., gdy Bułgaria została członkiem Unii, nie uczyniła nic, by zwalczyć korupcję. Przeciwnie: teraz, gdy do kas rządowych dopływała gotówka z Brukseli, hydra wydaje się nienasycona.

Kradli wszyscy, ale nie tak

Wspólnotowe pieniądze kradli wcześniej Grecy. Lepkie ręce mieli (i mają) Włosi. Również w Belgii, Hiszpanii, Francji czy w Niemczech nie brak aferzystów, którzy chcą doić unijną krowę. Ale takiego złodziejstwa jak w Bułgarii dotąd nie było.

W Komisji Europejskiej rozkładają ręce: "Mówiliśmy, że przyjęcie Bułgarii i Rumunii, a zwłaszcza Bułgarii, jest przedwczesne. Ostrzegaliśmy, że kasy są tam bez dna. Nic nie pomagało". Nie pomagało, bo przyjęcie obu państw do Unii jak najszybciej było politycznym postulatem Francji, od spełnienia którego uzależniała zgodę na wejście do Unii takich krajów jak Polska czy Litwa. Był taki moment, że naciski Paryża sparaliżowały nawet rokowania z Warszawą i innymi stolicami - gdy taryfa ulgowa wobec Bułgarii i Rumunii przekraczała skalę politycznej przyzwoitości.

Oba kraje w końcu przyjęto - wbrew zdrowemu rozsądkowi, który podpowiadał przesunięcie całej operacji do czasu, gdy struktury państwa prawa staną na mocnych fundamentach. Ale przeciwnicy szybkiego wejścia Bułgarii i Rumunii wymusili wpisanie do traktatu akcesyjnego specjalnych klauzul bezpieczeństwa - z nadzieją, że będą wystarczającą gwarancją przyzwoitości. Ale gwarancje okazały się papierowe. Bułgarzy i Rumunii rzucili się na unijne pieniądze - i Bruksela musiała wyciągnąć brzytwę.

Bułgaria pod pręgierzem

Wśród ogłoszonych pod koniec lipca sankcji największym ciosem dla Bułgarii jest wstrzymanie finansowania jednego z najważniejszych programów pod nazwą "Transport". Narastanie wydatków związanych z realizacją projektów drogowych i komunikacyjnych sprawi, że wstrzymana suma sięgnie 2,5 mld euro - i to pod warunkiem, że Bruksela nie zażąda zwrotu przynajmniej części wypłaconych już pieniędzy.

Już teraz zatrzymano dopływ gotówki do Sofii (825 mln euro), więc zanim skończy się ten rok, kanały, którymi płynęła gotówka, wyschną na dobre. Pieniądze na renowację systemu transportowego (m.in. budowa metra w Sofii, budowa 210 km magistrali, modernizacja 800 km linii kolejowych itd.) zaplanowane były do roku 2011. Jest mało prawdopodobne, by władze Bułgarii zdążyły z ustaleniem rozmiaru malwersacji, z opracowaniem systemu zwalczania nadużyć, z zamknięciem w więzieniach winnych zorganizowanej przestępczości - a takie są warunki wznowienia pomocy dla Bułgarii, aby w rozsądnym czasie Bruksela znów zaryzykowała.

Ci w Brukseli, którzy przestrzegali przed taką sytuacją, nie zacierają rąk. To żadna pociecha dla sceptyków, którzy ostrzegali przed przyjęciem Bułgarii i Rumunii. "To są dorosłe kraje i nie ma powodu, aby się za nie czerwienić" - mówił kiedyś Günter Verheugen, były komisarz ds. rozszerzenia, który wypracował system "klauzulowych zabezpieczeń" w traktacie akcesyjnym z oboma państwami. Sofia i Bukareszt nie wierzyły w sankcje - i się pomyliły. Ich dotkliwości i nie zmienią deklaracje bułgarskiego ministra spraw zagranicznych, że gospodarka właściwie tych pieniędzy nie potrzebuje.

OLAF przy pracy

W 2007 r. unijny urząd do zwalczania korupcji i malwersacji (w skrócie: OLAF) zanotował kolejny, tym razem o 8 proc., wzrost liczby zgłoszonych mu spraw. Od jego powstania w 2003 r. oznacza to wzrost o 60 proc. Dwie trzecie zgłoszonych w 2007 r. znaczących przypadków korupcji i defraudacji pochodziło z pięciu krajów: Bułgarii, Rumunii, Włoch, Belgii i Niemiec. Jeśli jednak przypadki kradzieży unijnych pieniędzy przeliczymy w stosunku do liczby mieszkańców, to największy procent nieprawidłowości pochodzi z Bułgarii, Rumunii i Grecji (informacje pochodzą ze źródeł unijnych i od indywidualnych informatorów; niektóre przypadki zgłaszane są przez same państwa i ich instytucje kontrolne - takie podejście dominuje w "starych" krajach, w "nowych" doniesienia płyną głównie od sąsiadów i "przyjaciół").

Sam urząd, który zatrudnia 467 urzędników, wydał na swe utrzymanie 50 mln euro, a tylko w 2007 r. jego dochodzenia doprowadziły do odzyskania 203 mln euro. Od początku istnienia OLAF odzyskał 725 mln euro. Skala złodziejstwa jest więc niewielka, jeśli sumę tę odniesiemy do budżetu Wspólnoty (w 2007 r. to 112 mld euro), ale niepokojąca - bo eksperci szacują, że kontrole wyłapują tylko jedną trzecią nadużyć.

Jednak przypadek Bułgarii (w mniejszym stopniu Rumunii) jest wyjątkowy. Tu nie chodzi o rolnika, który oszukał na produkcji mleka, ale o rząd, o kraj, jego instytucje i urzędników, o sędziów, policjantów i prokuratorów, a nawet parlamentarzystów i ich ciemne powiązania.

Polska sobie poradziła

Komisja Europejska, której zależy na dobrych stosunkach z każdym państwem, decyzji o sankcjach nie ogłosiła z lekkim sercem. Jej rzecznik Johannes Laitenberger tłumaczył na okrągło, że sankcje nie oznaczają wotum nieufności i nie należy wiązać ich dyskusją nad przyjęciem obu krajów. Ale w każdej brukselskiej fundacji politycznej, w każdym biurze unijnych ekspertów pogląd jest ten sam: rozszerzenie o Bułgarię i Rumunię było przedwczesne.

I nie dlatego, że tak podpowiadają emocje lub sympatie. Oba kraje nie poświęciły dość siły i chęci, by przygotować swój system do unijnych standardów - bo wiedziały, że polityczna decyzja o ich przyjęciu już zapadła. Teraz Bułgaria ma problem, a wkrótce podobny może mieć Rumunia: zarzuty wobec niej są podobne.

Dziś widać, jak niektórzy mierzą różną miarą. Pamiętam, że gdy Polska zbliżała się do Unii, w Brukseli nie brakowało ostrzeżeń przed brakiem standardów i - co najbardziej bolało - przed "polską lepką ręką". A przecież wkrótce po wejściu do Unii okazało się, że polski system prawny spełnia lepiej unijne wymogi niż np. system Portugalii, gdy w 1986 r. stawała się członkiem Wspólnoty.

Wobec Bułgarii i Rumunii zastosowano taryfę ulgową. Mówiono, tak trochę po polsku, że "jakoś to będzie". Teraz to kosztuje - nie tylko Bułgarię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2008