Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy się czyta coraz to nowe wypowiedzi zdeterminowanych ojców i matek (spotkałam nawet zapowiedź emigracji, jeśli nie powiedzie się protest) - człowiek faktycznie traci wiarę w siłę racji, dla których postanowiono otworzyć przed dziećmi wcześniej niż dotąd wielką przygodę wiedzy i uspołecznienia. Może to nieprawda, że do tej pory większość dzieci, pozbawiona wychowania przedszkolnego, chowała się samopas, byle jak, nie to, że bez komputera i lekcji języków obcych, ale i bez wspólnego czytania, a jeszcze często w niedostatku? Ba, wkraczają tu i akcenty ideologiczne. "Szkoła sięga po sześciolatki" - widziałam i takie tytuły, nieukrywające, że tu chodzić o ochronę dusz dzieci skrywanych dotąd przez rodziny przed złym wpływem (świata? państwa nieprzyjaznego obywatelom? złych mocy?). Czy rodziny troskliwe, te lękające się przemocy ze strony rozwydrzonych szóstoklasistów i bezradności maluchów w przepełnionych klasach, to zarazem zasobne rodziny, radzące sobie same z wszystkimi potrzebami rozwojowymi swoich dzieci? Potrafią szkołę zmienić?
Tak, reforma może się nie udać. Zaniedbania i ignorancja odpowiedzialnych czynników to nie jest w Polsce doświadczenie obce. Z osłupieniem słucham o zjawisku, które nie było tak dotkliwe nawet w latach najwyższego przyrostu naturalnego (głęboki PRL, lata szkolne moich dzieci): szkoły-kolosy, z czterocyfrowymi liczbami uczniów, gimbusy krążące z dziećmi ponad godzinę po drogach, zanim pozbierają wszystkich i upchają w ciasnej świetlicy na długie godziny. Najprostsza i najbardziej skuteczna reforma: zgoda na to, by klasy były o wiele mniej liczne, nigdy nie zdołała być wprowadzona (za to mieliśmy już za ministra Handkego zjawisko łączenia klas i likwidowania szkół "za małych"). Możemy topić ogromne sumy w wielu drastycznie głębokich dziurach budżetowych, ale dla szkół i dobrych w nich nauczycieli wciąż pieniędzy za mało.
Komu więc kibicować, gdy rację mają i rodzice, i pani minister Hall, każde w swoim zakresie, a pewne jest tylko jedno: że jeśli się nie uda, to wygranych po żadnej stronie nie będzie?