Gorączka złota

Kłopoty klientów para banków wykazały nie tylko prawdziwość powiedzenia „chciwy dwa razy traci”. Obnażyły też bezradność urzędników wobec instytucji, które gromadzą oszczędności klientów, nie dając im żadnej gwarancji, że te do nich wrócą.

11.08.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Mustafa Ozer / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Mustafa Ozer / AFP / EAST NEWS

Naiwny byłem – denerwuje się starszy pan, stojący przed oddziałem firmy Amber Gold w stolicy. Powierzył jej 10 tys. zł. Liczył, że zarobi gwarantowane kilkanaście procent. Koniec lokaty minął, a tu ani obiecanych odsetek, ani wpłaconego kapitału. Drzwi zamknięte. Dookoła jeszcze kilkunastu klientów, a także ekipy telewizyjne. Wszyscy czekają, aż spółka wreszcie zacznie wypłacać pieniądze. Na razie bezskutecznie.

Dzień później grupa klientów szturmuje oddział innego parabanku, firmy Finroyal. Wynoszą, co się da, bo – jak tłumaczą – chcą odzyskać wpłacone oszczędności. W tym samym czasie prokuratura stawia szefowi firmy zarzut nielegalnego prowadzenia działalności bankowej. Na wniosek klientów bada również wątek ewentualnego oszustwa.

PARABANK KONTRA NADZÓR FINANSOWY (Z LATANIEM W TLE)

Chociaż działalność obu firm, które jeszcze niedawno słynęły ze sporych kampanii reklamowych, od dawna budziła wątpliwości osób działających w branży finansowej, to jednak dopiero bankructwo linii lotniczej OLT Express spowodowało, że klienci zadali sobie pytanie, co stanie się z ich pieniędzmi. Właścicielem przewoźnika była bowiem firma Amber Gold.

W ciągu trzech lat spółka stała się znaczącym graczem na rynku finansowym. Ponad 60 oddziałów w całej Polsce, często w prestiżowych lokalizacjach, kilkuset pracowników, reklamy w prasie i na billboardach. Czołowy produkt Amber Gold to lokaty w złoto przy gwarantowanej wysokości odsetek. Do tego pożyczki na dowolny cel. Bank? Prawie.

Już w 2009 r. Komisja Nadzoru Finansowego wpisała Amber Gold na tzw. listę ostrzeżeń publicznych. Znajdują się na niej firmy, co do których nadzór ma podejrzenia, że prowadzą działalność bankową bez wymaganej licencji. Inaczej mówiąc: gromadzą depozyty od klientów, obciążając je potem ryzykiem w postaci inwestycji bądź udzielania pożyczek.

KNF wysyła doniesienie do prokuratury. Ta najpierw odmawia wszczęcia śledztwa, potem sprawę bada, ale nie dopatruje się znamion czynu zabronionego. Po kolejnym zażaleniu Komisji sprawa trafia ponownie do prokuratury i wreszcie w lipcu 2012 r. przejmuje ją Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Co ciekawe, przez cały ten okres nie powstaje nawet jedna opinia biegłego w tej sprawie.

Od początku lipca do Prokuratury Okręgowej wpływają też pierwsze doniesienia od klientów, którzy nie dostali na czas pieniędzy z kończących się lokat. – To osoby z różnych stron Polski, ich historie są jednak bardzo podobne. Wszystkie zaufały firmie, wpłacając do niej pieniądze, i po terminie nie dostały ani odsetek, ani kapitału – mówi prokurator Wojciech Szelągowski z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

W tym czasie o sprawie Amber Gold jest już głośno, bo banki wypowiadają jej umowy rachunków. To daje prezesowi firmy pretekst do ostrego ataku na urzędników i media. Niespełna 30-letni Marcin Plichta zarzuca im, że nękają jego firmę, że prowadzą działania, które najpierw doprowadziły do zniszczenia OLT Express, a teraz szkodzą spółce-matce. Po co? Bo jego zdaniem OLT Express stało się tak dużą konkurencją dla narodowego przewoźnika LOT, że państwo postanowiło ukrócić działania prężnego biznesmena. Ile w tym prawdy? Prokuratura będzie musiała zbadać również ten wątek, bo sam Plichta złożył w niej doniesienie na KNF.

GWARANTOWANIE ZYSKÓW TO BZDURA

W tym miejscu kończą się fakty dotyczące całej sprawy. Reszta pozostaje w sferze mniej lub bardziej prawdopodobnych spekulacji, a to dlatego, że tak naprawdę nie wiadomo, ile dokładnie depozytów od klientów zgromadziła spółka. Nie wiadomo, jak były inwestowane. Nie wiadomo nawet, ilu klientów powierzyło jej oszczędności. Z komunikatów Amber Gold wynika, że obecnie kwota depozytów to ok. 80 milionów zł od 50 tysięcy klientów. Prezes twierdzi, że jest w stanie ich spłacić, i na dowód publikuje wykaz majątku spółki. Wśród najważniejszych pozycji można znaleźć m.in. metale szlachetne o wartości ponad 60 mln, czy nieruchomości w centrum Gdańska za 35 mln.

Problem w tym, że przez cały okres swojej działalności firma ani razu nie pokazała sprawozdania finansowego, które byłoby zweryfikowane przez niezależnego audytora. Nie wiadomo również, ile ma złota, i jakim cudem może gwarantować klientom wysokie odsetki w momencie, gdy cena kruszcu na rynku spadła w ciągu roku o ok. 10 proc. – To niemożliwe. Na rynku surowcowym nie można gwarantować jakichkolwiek zysków – odpowiada doświadczony menedżer z funduszu działającego rynku metali inwestycyjnych.

Pytania można mnożyć. Dlaczego przez trzy lata firma gromadząca oszczędności od ludzi – a więc bądź co bądź instytucja zaufania publicznego – nie opublikowała sprawozdań finansowych? Dlaczego żaden urząd się ich nie domagał? Dlaczego nikt dokładnie nie zbadał, jak inwestowane są pieniądze? Czy prokuratura zrobiła wszystko, co możliwe, by rozwiać wątpliwości? Robert Nogacki, prawnik specjalizujący się w sprawach gospodarczych, który wielokrotnie reprezentował klientów poszkodowanych przez instytucje finansowe, działania funkcjonariuszy państwa ocenia zwięźle: – Nieudolność.

Według Nogackiego błąd został popełniony już na samym początku, bo wszyscy skupili się na badaniu tego, czy Amber Gold to bank, tyle że bez licencji, a nie na tym, co dzieje się z pieniędzmi klientów. Bo przecież nie wiadomo nawet, czy i gdzie jest jakiekolwiek złoto.

Sam prezes długo nie próbował się uwiarygodnić. Unikał mediów. Podczas spotkań nie pozwalał się fotografować, bo – jak twierdził – nie jest celebrytą. Ujawnił się, co prawda, podczas ostatniej konferencji prasowej. I chociaż zapewnił, że klienci dostaną pieniądze co do grosza, a opóźnienia w wypłatach wynikają z powodu wypowiedzenia rachunków przez banki, to jednak wątpliwości wcale nie zostały rozwiane.

Tym bardziej że Marcin Plichta ma już za sobą konflikt z prawem. Przed kilkoma laty został skazany prawomocnym wyrokiem za przywłaszczenie pieniędzy z sieci okienek kasowych Multikasa – i jako człowiek z takim wyrokiem nie powinien zasiadać we władzach spółek prawa handlowego. Nie przeszkodziło mu to w rozkręceniu kolejnego biznesu w branży finansowej, a o tamtej historii mówi: „błędy młodości”.

KLIENCI ZAŚLEPIENI BLASKIEM ZŁOTA, KTÓREGO NIGDY NIE WIDZIELI

Jeśli szef Amber Gold mówi o błędach młodości, to jego klienci mogą mówić o swojej naiwności. Jak to się stało, że nikomu nie zapaliła się czerwona lampka, nikt nie spojrzał krytycznie na ofertę i nie zastanowił się, czy gwarantowanie kilkunastoprocentowych zysków jest w ogóle możliwe?

Prof. Tomasz Zaleśkiewicz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu, który specjalizuje się w psychologii inwestowania, przyznaje, że cała sprawa go nie zaskoczyła. – Brak wiedzy ekonomicznej i pokusa łatwych zysków sprawiają, że ludzie ignorują wszelkie sygnały ostrzegawcze – wylicza psycholog. Dodaje, iż bardzo ważnym czynnikiem jest to, że Amber Gold oferuje lokaty w złoto. A przecież historia pokazuje, że właśnie złoto w czasach kryzysu było zawsze najbezpieczniejszą lokatą kapitału. Cóż może być lepszego od pewnej inwestycji, która dodatkowo daje pokaźne zyski? Dlaczego jednak żadnemu inwestorowi nie przyszło do głowy, by choćby zobaczyć to złoto, które ponoć staje się jego własnością?

Dlaczego ludzie są gotowi zaufać tylko umowie, certyfikatowi czy obietnicy, że za ich pieniądze zostaną kupione metale szlachetne? – Żyjemy w świecie wirtualnych inwestycji. Giełdowych akcji też nikt nie ogląda i inwestorom wystarczy pokwitowanie. Przyzwyczailiśmy się – ocenia prof. Zaleśkiewicz.

Taka postawa klientów budzi za to zdziwienie przedstawicieli innych firm inwestujących w metale szlachetne. – U nas klient dostaje złoto do ręki. Może je zdeponować w naszym skarbcu, ale wiąże się to z podpisaniem specjalnego oświadczenia i opłatami – mówi Piotr Wojda, wiceprezes Mennicy Wrocławskiej, jednej największych tego typu firm na polskim rynku.

Prof. Zaleśkiewicz dodaje również, że cechą charakterystyczną osób lokujących oszczędności w instrumentach finansowych jest to, że mają krótką pamięć. I że nawet najbardziej doświadczeni gracze potrafią być zaślepieni. Do tego nie uczą się na błędach. Inwestują w parabankach beż żadnych gwarancji, choć pamiętają Bezpieczną Kasę Oszczędności Lecha Grobelnego. A w USA oddają 50 miliardów dolarów (!) Bernardowi Madoffowi, który na ich naiwności zbudował wielką piramidę finansową.

Takie historie są stare jak świat. I z pewnością będą się powtarzać. Ale trzeba pamiętać, że żadne prawo nie ochroni ludzi lepiej niż zdrowy rozsądek i podstawowa wiedza ekonomiczna.

KASYNO ZAWSZE WYGRYWA

O tę wiedzę postanowiły właśnie zadbać instytucje nadzorujące rynek finansowy w Polsce. KNF, resort finansów oraz NBP planują kampanię poświęconą parabankom. Chcą informować, że depozyty w nich gromadzone nie są zabezpieczone w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, oraz że te firmy nie podlegają obostrzeniom obowiązującym banki.

Nie zmienia to faktu, że urzędnicy mają problem z tego typu instytucjami. W tym kontekście sprawa z Amber Gold jest niezwykle ciekawa. Jak to jest, że KNF przed spółką ostrzega, a jednocześnie prokuratura nie potrafi wykazać nieprawidłowości?

KNF tłumaczy, że tzw. lista ostrzeżeń publicznych ma charakter tylko informacyjny. Czy jednak w takim przypadku nie wydaje się zasadne pytanie, czy można informować o podejrzeniach, nie mając dowodów na nieprawidłowości? Te wszystkie niejasności – bez względu na obecne okoliczności – dają argumenty prezesowi Plichcie, by atakować urzędników. Zwłaszcza jeżeli założymy, że spłaci wszystkich klientów, a dochodzenie prokuratorskie znów nic nie wykaże.

Co w takiej sytuacji zrobić? Zdaniem prawników rozwiązaniem mogłoby być rozszerzenie kompetencji nadzoru finansowego, który obecnie nie ma możliwości kontrolowania parabanków. Pozwoliłoby to również wyraźnie usankcjonować instytucję ostrzeżenia publicznego. Być może powinno się również wprowadzić obowiązek, by para banki informowały klientów, że depozyty u nich nie podlegają gwarancjom w BFG.

Jednak, chociaż możliwości są, to znów wypada podkreślić, że nic nie zastąpi zdrowego rozsądku. Tego, że każdemu, kto widzi zbyt atrakcyjną ofertę instytucji finansowej, powinna zapalić się wspomniana czerwona lampka. Kolejne znane wśród inwestorów powiedzenie mówi przecież, że kasyno zawsze wygrywa.

PARABANKI TO NIE TYLKO DEPOZYTY BEZ GWARANCJI

Niewątpliwie konieczność znalezienia racjonalnego rozwiązania problemu parabanków jest w Polsce palącym problemem: z ich usług korzysta coraz więcej osób.

Nie brakuje głosów, że do rozwoju tego rynku przyczynił się sam nadzór finansowy. Wprowadzone przez niego ograniczenia w kredytowaniu klientów indywidualnych przez banki (tzw. rekomendacja T) spowodowały, że część osób, która nie może dostać pieniędzy w banku, idzie do instytucji parabankowej. A te z kolei, by móc pożyczać pieniądze, zbierają depozyty na wysoki procent. I biznes się kręci.

Trudności z rynkiem instytucji parabankowych sprawia już samo oszacowanie jego wielkości, bo działające na nim instytucje w przeciwieństwie do banków nie podlegają kontroli KNF. Pojawiają się tylko ostrożne wyliczenia. Serwis internetowy Finansowysupermarket. pl podaje, że zadłużenie w parabankach skoczyło w ciągu roku o ponad jedną czwartą – do 1,8 miliarda zł. Takim firmom znacznie prościej udzielać pożyczek, ale jednocześnie ich klienci często nie zdają sobie sprawy z kosztów, które wiążą się z wzięciem gotówki. Parabanki skutecznie omijają bowiem również przepisy ustawy antylichwiarskiej, która nakazuje, by oprocentowanie kredytu nie było wyższe niż czterokrotność stopy lombardowej NBP.

Taka sytuacja, jeżeli nie zostaną wprowadzone odpowiednie regulacje, może doprowadzić do tego, że coraz większa liczba Polaków będzie wpadać w pętlę zadłużenia, bo na spłatę jednych pożyczek będą brali kolejne.

KILKA BANALNYCH PRAWD POZWOLI UNIKNĄĆ KŁOPOTÓW

Dziś trudno powiedzieć, czy klienci firmy Amber Gold odzyskają pieniądze Firma deklaruje, że po opóźnieniach związanych z „problemami technicznymi” zaczęła wreszcie regulować zobowiązania.

Nawet jeżeli to prawda, nie zmienia to faktu, że osoby, które niejednokrotnie mają do czynienia z oszczędnościami całego życia, powinny dwa razy sprawdzić instytucję, której chcą je powierzyć.

Co więcej, nie wolno inwestować wszystkich oszczędności w jednym miejscu czy w jednym instrumencie finansowym, choćby był najbezpieczniejszym z bezpiecznych.

Należy pamiętać też o tym, że żaden dokument nie zastąpi złota w postaci prawdziwej sztabki czy monety. Oczywiście pod warunkiem, że myślimy o inwestowaniu długoterminowym, a nie o spekulowaniu na rynku. A im większy potencjalny zysk, tym większe ryzyko poniesienia strat.

Tych kilka rad wielu osobom może się wydać banalnych. Ale one wystarczą, by uniknąć kłopotów, i nie mówić potem o swojej naiwności.


ŁUKASZ PAŁKA jest analitykiem portalu finansowego Money.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2012