Ładowanie...
Kokardka na ogonie
Kokardka na ogonie
Chmielewska, wybitna polska ilustratorka, twórczyni m.in. „Pamiętnika Blumki” o Domu Dzieci Korczaka, której prace nadają graficzny charakter wystawie „W Polsce króla Maciusia”, otwartej właśnie w muzeum POLIN, od lat publikuje w Korei. Polski rynek otworzył się na jej niełatwe, wysmakowane picture-booki dopiero niedawno, lata po tym, kiedy mieszkająca w Toruniu artystka zdobyła prestiżową nagrodę na targach książki dziecięcej w Bolonii. Najciekawsze pozycje współczesnej polskiej literatury dziecięcej dostajemy drogą przez Azję.
„Królestwo dziewczynki” wprowadza w świat płciowego dojrzewania z subtelnością, która wydaje się mieć sporo wspólnego właśnie z estetyką Dalekiego Wschodu. Ilustracje – charakterystyczne tkaninowo-rysunkowe kolaże Chmielewskiej – są tu jeszcze bardziej niż zwykle u tej autorki oszczędne i eleganckie. Dobór kolorów – zgaszonych róży, bieli, ecru – daje wrażenie oddechu, niemal medytacyjnej przestrzeni do namysłu. Wykończenie grzbietu atlasem i brzegów kartek złotą farbą to introligatorskie prezenciki; zachwycają precyzją wykonania i urodą. Złoto, koronki, róż: mogłoby „Królestwo dziewczynki” znaleźć się w każdym „królestwie dziewczynki” – stereotypowo urządzonym kąciku zabaw, gdyby nie gust, z jakim zostało zrobione, tak rzadki w świecie lalek, spinek i kucyków, i gdyby nie temat.
CZYTAJ TAKŻE:
Iwona Chmielewska, ilustratorka, pisarka: Ludzie wciąż boją się kobiecej płodności jako nieokiełznanej, nieznanej siły. Przeraża ich biologiczna strona kobiety. Stąd chyba cały problem.
Ciekawe, że tworząc enklawy dziewczynkowatości w przedszkolach, centrach handlowych, prywatnych domach, zdajemy się nie rozumieć, co tak naprawdę celebrujemy. Bo jaka jest najbardziej fundamentalna, najbardziej „różowa” różnica między chłopcami i dziewczynkami? Anatomiczna, fizjologiczna, seksualna oczywiście, którą w pokoikach i kącikach lalkowo-kuchennych przemilczamy. „Królestwo dziewczynki” używając dziewczęcego sztafażu, otwarcie porusza temat miesiączkowania. Wydaje się grać ze stereotypem słodkiej młodej damy, nie podważając go jednak, nie pozbawiając słodyczy. Miesiączka u Chmielewskiej jawi się zza półprzejrzystej zasłony: na kolażach przykrytych tiulem i batystem, symbolizowana przez pianę w misce z praną bielizną i w wannie przygotowanej na rozluźniającą kąpiel. Jak gdyby elegancką lalkę o porcelanowej twarzy i prawdziwych włosach, taką jaką pewnie można było kupić w sklepie Rzeckiego, wyposażyć w zestaw ręcznie robionych, precyzyjnie wyszywanych miniaturowych podpasek. Tradycja, konwencja, zachowawczość i rozsadzający je atrybut. Oto efekt, jaki w swojej książce osiąga Chmielewska.
„Królestwo dziewczynki” trudno przy tym postawić obok „Wielkiej księgi cipek” i „Małej książki o miesiączce” albo „Nocnika nad nocnikami” i „Czy Zuza ma siurka” – nielicznych książek dla dzieci o seksualności wydawanych dziś po polsku. W tym wąskim gronie „Królestwo…” wydaje się równie nie na miejscu, co w gromadzie komercyjnych wydawnictw o kucykach i księżniczkach. Chmielewska zdaje się rzucać zwolennikom przełamywania tabu wyzwanie: sugerować, że można mówić o fizjologii i seksualności otwarcie, ale posługiwać się nieprzezroczystym językiem. Że można nie żyć pod dyktando tabu, ale wciąż je zachowywać. W tym celu wybiera język nie naukowy, i nie potoczny. Decyduje się na stylizację na baśń.
„Odtąd co miesiąc przez kilka dni dziewczynka była Panią swojego królestwa, a władza ta spadała na nią punktualnie i niezawodnie. Na swoich mapach odkrywała tylko rwące rzeki, spadające znienacka wodospady i wybuchające wulkany”... Zdaniom tym w książce towarzyszą wizerunki rozwierającego się miękkiego piórniczka, z którego wyziera czerwona, ostro zastrugana kredka, kolców róży, dziurki w pończosze. Nachalnie Freudowskie? Nie bardziej niż klasyczne baśnie. Śnieżka, Śpiąca Królewna, Królewna na ziarnku grochu, Królowa Śniegu pojawiają się na kartach książki Chmielewskiej, wnosząc symbolikę krwi i archetypy kobiecości. Główna bohaterka reprezentuje baśniowe postacie, dorasta, przemieniając się z miesiączkującej pierwszy raz dziewczynki w dziewczynę i młodą kobietę. Tak jak baśniowym odpowiedniczkom, doskwiera jej uczucie ciasnoty, cierpi niewygody, traci wiele z tego, do czego była przywiązana, prawie że samą siebie, by ostatecznie odnaleźć się na nowo mądrzejsza, bardziej świadoma. Nie zamarza w odległej krainie, przechodzi próbę zwycięsko.
CZYTAJ TAKŻE:
MAMY MIESIĄCZKĘ: Wstyd, ból i temat tabu. Czy o kobiecej fizjologii można otwarcie rozmawiać?
A jednak niektórych niezbywalnych elementów wydaje się brakować na jej drodze. W tej historii zyskiwana kobiecość to damskie buty na wysokim obcasie, wpierw za duże, potem dobrze leżące na nodze. Nie ma tu konfrontacji z niebezpiecznie plamiącą czerwienią, bo ostatecznie pozostaje z niej tylko odrobina w barwie pomadki do ust. W pewnym sensie przemiana dziewczynki zostaje zaprzepaszczona: nie ma transgresywnej mocy. Można powiedzieć, że dziewczynce przydarza się to, co smokowi zamieszkującemu jej królestwo. Królewna nienawidziła go i chciała przed nim uciec. Z czasem udało się jej go „trochę oswoić”, zawiązać kokardkę na ogonie. Nie dane jej jednak było spojrzeć w twarz zagrażającej sile. Czy nie mogłaby, zamiast pętać smoka wstążkami, sama stać się smokiem? I czy nie mogłaby się śmiać? W klasycznej baśni moment oczyszczenia to chwila ulgi z powodu przezwyciężonej grozy albo śmiechu – u Grimmów, ale też u Andersena wszechobecne są humor i groteska. Dziewczynka z Królestwa się nie śmieje, opowieść o niej utrzymana jest w tonie melancholijnej powagi.
Miesiączka, tak jak okres dojrzewania, budzi w naszej kulturze lęk. W potocznych skojarzeniach jest czasem nieczystym, potencjalnym powodem do wstydu. To z tym kulturowym obciążeniem zmaga się „Królestwo…”; jak widać, trudna to walka i wielki ciężar:
„Tron, na którym siadała, był twardy i niewygodny,
a korona była za ciężka i uciskała jej głowę.
Czuła się, jakby nosiła długi, za długi tren,
który plątał się i brudził.”
Znany pedagog Jesper Juul parafrazował kiedyś rozmowy, jakie często stają się udziałem rodziców dorastających dzieci: „‒ Ile lat ma Pani dziecko? ‒ Czternaście. ‒ Ach tak. To trudny wiek!”. Albo: „Ile lat ma Pana dziecko? – Jedenaście. ‒ W takim razie niedługo się zacznie!”. „Zupełnie jakby – komentuje Juul – nastolatki z definicji stanowiły jakiś problem albo były przyczyną problemu. A przecież one robią tylko to, co muszą robić: dorastają”. Chmielewska zdaje się mówić trochę podobnie jak duński pedagog: to się stanie i poradzisz sobie. Tylko że dla niej cała historia owiana jest mgiełką smutku.
Mimo wszystko jednak podarowałabym „Królestwo dziewczynki” siedmiolatce. Chociażby po to, żeby zobaczyć, co z nim zrobi. Widziałam kiedyś w pewnym różowym pokoju elegancką staroświecką lalkę w jednym wózku z pluszowym szczupakiem. Lalka świetnie sobie radziła.
Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]