Żeby TO nie było tabu

Iwona Chmielewska, ilustratorka, pisarka: Ludzie wciąż boją się kobiecej płodności jako nieokiełznanej, nieznanej siły. Przeraża ich biologiczna strona kobiety. Stąd chyba cały problem.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

ANNA DZIEWIT-MELLER: Szłam na tę rozmowę podekscytowana, ale myślałam też, że narazimy się na nieprzychylne reakcje. Mówienie o menstruacji bywa odbierane jako perwersyjne.

IWONA CHMIELEWSKA: Co ciekawe, bywa perwersyjne zwłaszcza dla kobiet. Wszelkie ataki na moją książkę „Królestwo dziewczynki” pochodziły od kobiet. Mężczyźni mnie nie atakowali.

Dla mnie samej miesiączka jest nadal tajemnicą. Nie jestem z tym aspektem mojego życia oswojona, nigdy nie byłam. Gdy poprosiłaś o wywiad, odpowiedziałam: „na szczęście mam TO już za sobą”. Dojrzewałam w latach 70. W owym czasie pierwsza miesiączka była doświadczeniem przykrym i smutnym. Nikt się nie zastanawiał nad zmianami, które zachodzą w głowie i duszy dziewczynki. Zwłaszcza 10-letniej, bo ja miałam 10 lat, gdy miałam pierwszy okres.

Pamiętam czas czekania na pierwszą miesiączkę. Dziewczynki w szkole licytowały się, która już ma, która jeszcze nie, a ja byłam z tych raczej późniejszych, co odczytywano trochę jako porażkę.

Słyszałam, że teraz oczekujące dziewczynki uroczyście noszą w plecakach szkolnych te ślicznie opakowane i finezyjne podpaski, na wypadek gdyby...

Ja też nosiłam. W tajemnicy.

Ja za to byłam zupełnie zaskoczona i przerażona tym wydarzeniem, bo nikt wtedy mnie nie przygotowywał ani ze mną na to nie czekał. Myślałam, że mam jeszcze dużo czasu. Wiedziałam mgliście, że coś takiego przyjdzie.

A skąd?

Już nie pamiętam. Wiem, że w tym dniu odbyłam bardzo ogólną rozmowę z mamą, kiedy już wróciła z pracy. Ale mama nie była przygotowana do takich rozmów, ponieważ była sierotą wojenną, wychowywaną przez babcię, i z nią też raczej nie rozmawiano. To był smutny dzień, pamiętam – szary listopad i ja sama z tą watą, którą znalazłam w apteczce. Gdy ją rozwijałam, myślałam: „Ile mam tego wziąć, jak mam to złożyć?”. Czułam się chora, zraniona.


CZYTAJ TAKŻE:

MAMY MIESIĄCZKĘ: Wstyd, ból i temat tabu. Czy o kobiecej fizjologii można otwarcie rozmawiać?


Zapytałam kiedyś dziewczyn w mediach społecznościowych, z czym im się kojarzą miesiączki. Jedna napisała: „uważam, że to dowód, że Bóg nienawidzi kobiet”.

Mogłabym się z tym zgodzić (śmiech). Ja w ogóle mam taki problem ze swoim ciałem, że się czuję głową na patyku, takim trochę bezcielesnym tworem. Może dlatego tak mi się spodobał wiersz Urszuli Zajączkowskiej o tym, że zbudził ją w nocy chrupnięciem jej własny kościotrup. Dzięki temu wierszowi zaczęłam rozpoznawać swojego kościotrupa, dotykać go, poczułam, że rzeczywiście on tam jest i ochrania te wszystkie miękkie tkanki typu macica, jajniki. Urodziłam czworo dzieci, ale nigdy nie zastanawiałam się nad swoją fizjologią. Te kanały, którymi coś przepływa, dostarczam sobie czegoś lub nie, cała ta ciężka praca, która w każdej sekundzie się we mnie odbywa, jest poza mną. Ale to chyba normalne, nie mamy z tym kontaktu.

A można by pomyśleć, że wręcz przeciwnie – fizjologia jest dla Ciebie ważna. W Twojej książce o miesiączce krew nie jest niebieska, jak w reklamach podpasek, tylko czerwona.

To chyba nie tyle fizjologia, ile myśli towarzyszące temu, co się dzieje wtedy z ciałem. Bo tak naprawdę przyznam się, że gdy czytam o tych pęcherzykach ­Graafa, o tych jajeczkach, to po prostu... Wczoraj pomyślałam, że przygotuję się jakoś do naszego wywiadu, zaczęłam więc czytać i czułam, jak mi wosk ucho zarasta. Nie chcę tego słuchać i widzieć – to mnie tak nudzi, że w ogóle tego nie przyswajam.

To ciekawe, że aby porozmawiać o doświadczeniu, które przez tyle lat miałaś, musiałaś trochę poczytać.

No tak, żeby się dowiedzieć więcej o czymś, co miałam przez 40 lat co miesiąc, pomijając ciąże. Ale i tak się nie dowiedziałam. (śmiech)

To chyba wynik paradoksu, w którym kobiety tkwią od zawsze. Z jednej strony jesteśmy postrzegane głównie przez pryzmat swojej płodności, ale gdy wchodzi w grę prawda o ciele kobiety, to wszystko, co ważne, jest gdzieś ukryte, wycofane, wypchnięte. Dlaczego tak uciekamy od swoich ciał i ich naturalnych procesów?

Nie wiem. Jest trochę jak w moim „Królestwie” – bohaterka w gruncie rzeczy nie chce tego, co ma nadejść, ale wie, że nie ma wyjścia, jest na to skazana, TO jest rodzaj jakiejś niewoli cyklicznej.

Nigdy nie myślałam, że miesiączka jest darem, że należy to celebrować, czy że jestem w ten sposób jakoś wyróżniona. No nie. Te wszystkie upokarzające doświadczenia wuefowe! Doskonale pamiętam, że mama mi pisała zwolnienia: „W tym dniu córka jest niedysponowana”. To było takie okropne słowo. „Jestem niedysponowana” – trzeba to było powiedzieć głośno wobec tego nauczyciela, który był młodym mężczyzną, i wobec chłopców z klasy, bo to był koedukacyjny wuef. I usiąść na ławeczce tych dziewczynek, które siedzą ze swoją niedyspozycją. Jak za karę. W dodatku miesiączka czasem po prostu strasznie boli. Łykałam pabialginę, która mnie otępiała. No i to niekomfortowe przeciekanie przez wszystko, bo jednak te skrawki waty nie dawały żadnej pewności, i ten wstyd, że mogę usiąść i okaże się, że tam jest plama po moim wstaniu.

Czytałam o badaniach, w których sprawdzano, jak ludzie postrzegają kobiety mające okres. Podczas rozmów z grupą fokusową kobieta prowadząca tę grupę wyciągała niby przypadkiem z torebki długopis lub tampon. Jedna grupa widziała, jak wyciąga długopis, druga, jak wyciąga tampon. Po zajęciach miano ocenić jej kompetencje. Nie zdziwię Cię, kiedy powiem, że jak wypadł jej tampon, to miała mniej punktów.

No oczywiście, długopis należy do sfery głowy! Ale tampon to był przełom. Wyobrażałam sobie nieraz upokorzenia mojej babci, która mówiła: „My z siostrami miałyśmy takie bindki, czyli szmatki przyczepiane do majtek na guziki, prałyśmy je, suszyły się nad piecem i nasi bracia się z nas śmiali”. Moja mama też używała jeszcze tych szmatek. Uważałam więc, że w porównaniu z nimi jestem jakąś królewną, która dostąpiła zaszczytu posiadania waty, której nie muszę prać, nie muszę rozwieszać i wstydzić się przed nikim.

Ale pamiętam, że na mojej pierwszej wystawie, kiedy pokazałam obrazki z poetyckimi komentarzami, które wydawały mi się raczej uduchowione, jedna z kobiet powiedziała, że to jest tak intymne, jakbym w galerii rozwiesiła swoje podpaski.

Wstydzimy się czegoś, co oznacza, że jesteśmy płodne, że wszystko jest w porządku, że możemy dać życie – czegoś, co powinno być powodem do radości i dumy. Czy wiesz, że po angielsku „blessing”, czyli błogosławieństwo, pochodzi od staro­angielskiego „bleeden”, a dzisiaj „to bleed”, czyli krwawić? Krwawisz, bo jesteś płodna, God bless the Queen!

Myślę, że gdyby mężczyźni mieli okres, to inaczej byśmy rozmawiali o menstruacji. Byłaby ceniona, może nawet świętowana jako dowód siły, płodności. Nie mają, a my jesteśmy krajem, gdzie kobieta jest albo niepokalana, albo grzeszna, a menstruacja to dowód na możliwość poczęcia. Ale i tak mamy nieźle: są kraje, w których „w tych dniach” nie wolno się udzielać publicznie albo np. podawać ręki mężczyźnie.

Mnie, przyznaję, dotknęły jakoś słowa papieża Franciszka, który powiedział, że Europa jest jak taka stara, niepłodna kobieta. Może z Europą jest faktycznie coś nie tak, ale dlaczego stara, niepłodna kobieta ma służyć jako ekwiwalent czegoś złego?

Byłam ostatnio u przyjaciół, których kilkunastoletnia, siwa, ledwo chodząca suczka miała cieczkę. Zwierzęta są płodne do końca, bo nie odpowiadają za swoje dzieci do ich osiemnastki. Za tą starą suczką wciąż się oglądają młode psy, wciąż jest dla nich atrakcyjna, a my... na szczęście kiedyś mamy to za sobą. Niech Franciszek więc mówi, co chce, ale to jest dobra konstrukcja – wizja możliwości rodzenia dzieci do osiemdziesiątki jest przerażająca.


CZYTAJ TAKŻE:

O „Królestwie dziewczynki” pisze także Agata Okońska >>>

Czy comiesięczne krwawienie menstruacyjne może wejść na łamy prasy? Katolickiej? Piszę ten tekst w nadziei, że może – albowiem dlaczego nie? - Anna Dziewit-Meller w felietonie o menstruacji >>>


 

Z czego zrodziło się „Królestwo dziewczynki”?

Powstało wtedy, kiedy już się żegnałam ze swoim osobistym królestwem. Wracałam z Bolonii z targów książki i – proszę wybaczyć, bo to może nie jest opowieść przyjemna, ale taka bywa rzeczywistość kobiet – miałam na tej końcówce płodności potworne krwotoki. Musiałam z tych targów co chwilę wychodzić, było to krępujące i wyczerpujące, i później – już w samolocie do domu – przyszła mi ta książka do głowy. Wracałam do Torunia wiedząc, że będzie trzeba jechać prosto do szpitala. I ten kontrast był uderzający – podczas gdy na targach byłam panią autorką książek, miałam spotkania z wydawcami z Korei, osobą z imienia i nazwiska, to w szpitalu od razu dostałam jakąś biedną koszulinę, a pani pielęgniarka, która mnie przyjmowała, mówiła do mnie wyłącznie w formie bezosobowej: „niech idzie”, „niech się położy i czeka na lekarza”. I poczułam się znów tak, jak się czułam zawsze przed porodem – nie tyle człowiekiem, co samicą. Podano mi narkozę, wokół łóżka ­pojawiło się dużo studentów, kazano mi rozszerzyć nogi i to był swego rodzaju poród tej książki. Zrodzony z końca płodności.

Od czasu ukazania się książki zapewne wiele kobiet mówiło Ci, jak ją czytały i co z niej wyniosły?

Reagują różnie. Czasem wręcz agresywnie i bardzo oskarżycielsko. Ktoś mi podesłał na Facebooku wpis kobiety, która napisała, że na tej okładce jest „rozwalone krocze” i że ona tej książki, broń Boże, nie będzie pokazywać synom. A wiem skądinąd, że jest to osoba związana z książkami, która naprawdę wydawała mi się światła. Pisała, że symbole użyte przeze mnie są prymitywne, ten piórnik ze sterczącym ołówkiem, że to jest ordynarne. Inna pani napisała – i to było straszne – że ta książka może skłaniać ojców do pedofilii. Że przez tę książkę mogą patrzeć na córki jak na obiekt seksualny. Choć przyznała, że nie miała książki w ręce. Czułam, że jakiś stos się pode mną pali. To było bardzo przykre.

Oczywiście były komentarze, że perwersja jest w oku patrzącego, a każdy opisuje to, co sam widzi. To jednak pokazało, jak niebezpieczna może być zwykła książka dla dzieci, poruszająca temat tabu. Swoją drogą, zdaniem niektórych kobiet moja książka jest dekoracyjna i piękna, tymczasem dla mnie nie jest ani piękna, ani dekoracyjna, bo te materiały i koronki, których użyłam, są zbierane po nieznanych mi starych, dawno zmarłych kobietach. Część z nich dała mi ciocia, która opiekowała się w Niemczech panią chorą na Alzheimera. To po niej mam te zardzewiałe koronki, które celowo występują w tej książce.

I ktoś te rdzawe koronki uznał za zagrożenie dla swoich synów?

Widocznie tak. Ale różne bywają reakcje. W Korei np., gdzie książka została najpierw wydana, na spotkaniu ze mną wstał jakiś pan i bardzo mi podziękował mówiąc, że dzięki tej książce w końcu wie, jak czuła się jego mama i jego siostry, jak czuje się żona i jak będzie się czuła córeczka, dla której już tę książkę kupił.

A były jakieś krańcowo odmienne reakcje kobiet?

Tak, w większości to pełne euforii podziękowania i właśnie wdzięczność wielka za tę książkę. Ale wśród tego miodu łyżka dziegciu jest zawsze silna do zapamiętania. Wiem też, że niektórym feministkom książka się nie podoba. Doszłam do jakiejś rozmowy, gdzie pisały „co za królestwo?”, „nie życzę sobie” itd. No ale dobra, jesteśmy wolne, nie musimy tego kupować, to tylko książka.

Dziewczyny, z którymi rozmawiałam, mówiły mi czasem, że gdy dostały pierwszy okres, to tata kupił im kwiaty, i że ten gest był właściwie najważniejszy ze wszystkiego, co je tego dnia spotkało. Marzę o tym, żeby można było zupełnie naturalnie, ale i z jakąś podniosłością rozmawiać o tej pierwszej, ale i o tych ostatnich miesiączkach – co, jak rozumiem, też może być okazją do świętowania.

Zawsze się wzruszam, jak słyszę, że tato kupuje dziewczynce kwiaty z tej okazji. Mój tato mi nie kupił, ale był bardzo ważnym dla mnie mężczyzną. Miał duży udział w moim wychowaniu, jednak te sfery go oczywiście krępowały. Skąd miał wiedzieć, jak się zachować? Pewnie mu mama ukradkiem powiedziała, bo w sylwestra, kiedy mówiliśmy sobie, co ważnego wydarzyło się w tym roku, on powiedział patrząc na mnie z uśmiechem: „I wydarzyło się jeszcze coś bardzo ważnego...”. I tyle. Kwiaty od ojca zostałyby ze mną do końca życia.

A ze swoimi dziećmi rozmawiałaś o miesiączce?

Niestety mało. Najstarsza córka ma do tej pory żal, że zachowałam się jakoś niewłaściwie w tym dniu. Mieliśmy gości, a ona gdzieś zniknęła. Poszłam jej szukać, a ona leżała w ciemnym pokoju na łóżku, zwinięta, i wtedy mi powiedziała. Przejęłam się, ale musiałam wrócić do gości. Wśród nich była jej chrzestna, z którą po cichu podzieliłam się tą informacją, i córka do tej pory mi to wypomina.

Teraz bym już wiedziała, jak się zachować, ale wtedy to też był mój debiut, chciałam się wesprzeć na przyjaciółce. Zawsze jako matki będziemy popełniać błędy, to nieuniknione. Nasze intencje są dobre, a wychodzi jak zwykle. Przy młodszej córce byłam już trochę mądrzejsza. Zresztą uważam, że w tych sprawach każda z nas pozostaje samotna, bez względu na jakość wsparcia. Tak jak w mojej książce, inne kobiety mogą się tylko na chwilę wychylić ze swych portretów i spojrzeć.

Pamiętam z tego dnia moją babcię. Jesteśmy na spacerze, mama idzie z tyłu, z kimś rozmawia, a babcia opowiada o swojej pierwszej miesiączce i o tym, że zawsze wyglądała bardzo dziewczęco i jej pacjentki nie traktowały jej poważnie; że długo mówiły do niej nie „pani doktor”, tylko „frelko”, a frelka to po śląsku taki podlotek. Tą „frelką” i zupełnie normalną, zabawną rozmową złagodziła ostrość przeżycia i dała odczuć, że to całkowicie normalna sprawa. O której można pogadać jak o każdej innej.

Moja mama pracowała przez jakiś czas jako położna, dopóki mnie nie urodziła. Miała w domu podręcznik położnictwa. Jako dziecko często zostawałam sama i dobierałam się do biblioteczki. A to chyba była zakazana książka, bo nie miała napisu na grzbiecie i była obłożona w szary papier. Niedawno ją z ciekawości kupiłam w internecie i to jest wstrząsająca książka. Chyba zostałam bardzo przez nią skrzywdzona. Kiedy rodzice wychodzili, brałam ją i patrzyłam na fotografie porodów i tego otworu, z którego jakaś zniekształcona głowa wychodzi albo dwie... Tak, może to też mnie jakoś nacechowało na całe życie.

Może dlatego w mojej książce jest też trochę grozy. Od tej pory – od pierwszej miesiączki – coś mi grozi. Dziecko, jakim byłam, myślało: „Od teraz mogę urodzić dziecko, to, co mam między nogami, może być już czyjeś, tak mnie natura stworzyła, że od tej pory ktoś może mi te nogi rozsunąć i ja mogę przestać należeć wyłącznie do siebie”.

Może zbyt mało dajemy sobie prawa do werbalizacji tych lęków?

Z koleżankami na temat okresu zawsze prowadziłam rozmowy negatywnie nacechowane. Nie umiem nikogo przekonać, że to jest przyjemne czy wzniosłe, bo sama nie jestem przekonana. W książce dziewczynka trochę oswoiła tego smoka, ale to dość chwiejna pewność siebie. Spotkałam się z poruszającymi dowodami wdzięczności, że jednak nareszcie ktoś się odważył podzielić przeżyciem, że czytelniczki czują wsparcie i pewną wspólnotowość. W książce występują kobiety z różnych epok. Barbara Radziwiłłówna i Maria Curie też miały okres. To wspólnie nas dotyczyło, dotyczy i będzie dotyczyło, więc może warto posłuchać, jak różne i indywidualne są to przeżycia, pozwolić sobie na nie? Żeby TO już nie było tabu.

Ale w młodszym pokoleniu to już przestaje być tabu. Mamy córek, które właśnie wchodzą w okres dojrzewania, pisały mi, że one o tym mówią w dosyć otwarty sposób i dziwi je nasz skrępowany stosunek. Myślę też czasem o biegaczce Kiran Ghandi, która maraton w Londynie przebiegła, mając okres, i zrobiła to bez tamponu, wbiegła więc na metę zakrwawiona. Wzbudziła oczywiście kontrowersje, świat był wściekły, co to za obraźliwy feministyczny gest, a ona powiedziała, że pobiegła tak również dla tych dziewcząt w Azji czy w Afryce, które często nie mogą funkcjonować normalnie, kiedy mają okres, bo nie mają odpowiednich środków higienicznych, więc są wykluczone przez kilka dni z życia swojej społeczności. Ale spotkała się z wielką agresją.

Bo dla wielu ludzi widok krwi, która powinna być przecież w środku, jest nie do zniesienia i budzi jakieś szczególne napięcie. Zwłaszcza takiej „brudnej”, będącej niechcianym skutkiem ubocznym.

Powinno być zamknięte, bo u mężczyzny jest zamknięte, bo mężczyzna krwawi tylko, kiedy naruszy się jego powłokę cielesną – na wojnie albo jak się wda w bójkę, albo jak jest chory. Krwawi – to znaczy, że mu coś dolega, i taką przyjęliśmy optykę jako uniwersalną. A my – druga połowa ludzkości – krwawimy również, gdy nam nic nie dolega, wręcz przeciwnie: to znak, że jesteśmy płodne i zdrowe.

Tak samo jest po porodzie – krwawienie jako element procesu całkowicie fizjologicznego. Matyldę rodziłam w stanie wojennym na korytarzu, bo tam co 20 minut odbywał się poród, i pamiętam takie kuse koszulinki na grzbietach kobiet i wielkie podpaski wystające im jak samoloty spomiędzy nóg.

Ale – przyznaj – w szpitalu położniczym jest ci wszystko jedno, co tam się dzieje. To taka zwierzęca, stadna fizjologia bez wstydu. Krew i pierwsze mleko, które nazywa się strasznie: „siara”. I ten krzyk potworny, który się z ciebie wydobywa... Ja w ogóle siebie takiej nie znałam, nie wiedziałam, kim wtedy byłam, jakieś zwierzę we mnie wstąpiło. Wszystko to razem wydaje się być może jakoś groźne. Tak jak ta krew menstruacyjna.

Może dlatego kultura tak bardzo chce to ugładzić, uporządkować, odebrać trochę tej naturze.

Ludzie wciąż boją się kobiecej płodności jako nieokiełznanej, nieznanej siły. I przeraża ich ta biologiczna strona kobiety. Stąd chyba wszelkie tabu.

Przychodzące na świat dziecko wychodzi z nas pokrwawione. Ta pierwsza krew to jest właśnie ta krew z ciała kobiety – człowiek się rodzi ubrany w matczyną krew. Tę samą, która zakwitła różą na okładce mojej książki. ©

IWONA CHMIELEWSKA jest ilustratorką i pisarką. Tworzy autorskie picture booki, wydawane i wielokrotnie nagradzane na całym świecie (m.in. na międzynarodowych targach książek dla dzieci w Bolonii). Współautorka warstwy wizualnej wystawy „W Polsce króla Maciusia” w Muzeum POLIN, omawianej w towarzyszącym temu numerowi „TP” dodatku literackim „KwT”. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018