Klimatarianizm

Trzymanie się z dala od towarzystwa, w którym jest nam nieswojo, to tak zwana kwestia smaku.

11.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Rick Lew / GETTY IMAGES
/ Fot. Rick Lew / GETTY IMAGES

Słuszną rację ma nasza władza, zastała państwo w opłakanym stanie. W ambasadach sami bumelanci i sabotażyści. Nikt nie przygotował dla szefa dyplomacji ściągawki z aktualną mądrością etapu, przez co ten wyliczył dietę obok energii odnawialnej, jakby to były dwie osobne sprawy. Tymczasem „New York Times” w tekście o najbardziej popularnych słowach związanych z jedzeniem notował już w listopadzie termin „klimatarianizm”.

Jest to „dieta, której celem jest zatrzymanie zmian klimatycznych. Zakłada m.in. jedzenie lokalnych produktów, aby zmniejszyć ilość energii zużytej na transport, wybór raczej drobiu i wieprzowiny zamiast wołowiny i baraniny (aby ograniczyć emisję gazów) oraz wykorzystanie wszystkich części pożywienia (szypułki jabłka, skórki sera)”.

Ileż razy czytelnicy tej rubryki cierpliwie znosili moje peany na cześć garwolińskiej bruzdy i napomnienia, że trzeba chodzić na najbliższy targ, że w kuchni niczego się nie wyrzuca, że na skórze od parmezanu gotujemy zupę kapuścianą. Teraz powinna nastąpić przerwa na salwę śmiechu, że tamci ogłosili jako katechizm postępu to, co w naszym zaścianku praktykujemy jako zdrowy, dziedziczony po przodkach rozsądek (jak to by było z angielska: commonsensalizm?). Ale się powstrzymam, bo cokolwiek złośliwego mógłbym napisać o przegięciach ideologicznie traktowanych diet, głupio byłoby znaleźć się mimowolnie na jednym wózku akurat z tym ministrem, świeżo objawionym znawcą zachodnich aberracji.

Trzymanie się z dala od towarzystwa, w którym jest nam nieswojo, to tak zwana kwestia smaku. Jest w Warszawie, na Powązkach, mała mekka winopijców – oprócz sklepu także pełna, gwarna restauracja. Unikam jej od czasów, gdym się dowiedział, że tam w latach 2005-07 przesiadywał agent Tomek i emablował domniemane łapowniczki i aferzystki. Nic nie mam przeciwko niekonwencjonalnym sposobom walki z korupcją – byleby były skuteczne. Ale, jeśli pamiętacie, nieustraszony ów agent przyjmował na potrzeby swojej tajnej misji emploi mdlącego żigolaka. Jeśli jakiś lokal pasuje gościom w tym guście, to ja nie pasuję do niego.

Po sąsiedzku jest sklep z dobrymi winami, i tam już wpadam z przyjemnością, bez obawy o samoocenę. Z obawą za to liczę kroki do pobliskiego kościoła, nie dlatego bynajmniej, że kojarzy mi się on z pogrzebami. Stosowna odległość od najbliższej świątyni (a także szkoły) to jeden z warunków udzielania koncesji na sprzedaż alkoholu. Nie miejsce tu na dociekania, co siedziało w głowie generała Jaruzelskiego, któremu to prawo zawdzięczamy. Skutek w każdym razie jest taki, że gdy radni mają problem z nadmiarem całodobowych kiosków z wódą oraz ich klientelą, to zamiast wgryźć się w problem, idą dosłownie na skróty: skracają dozwoloną odległość od kościoła czy żłobka. A że uderzy to również w sklepy, które nie generują przemocy i degradacji przestrzeni wspólnej, to już nie ich zmartwienie. W języku urzędowym mówi się o ocenie skutków regulacji, tak po ludzku wystarczyłoby roztropne rozeznanie w lokalnej sytuacji.

Do roztropności i trzeźwego osądu droga prowadzi niekoniecznie przez abstynencję. Zachował się rachunek za kolację, którą uczestnicy konwencji filadelfijskiej, herosi naszej demokratycznej mitologii, spożyli 14 września 1787 r. Panowie delegaci, a było ich 55, wypili w jeden wieczór 54 butelki madery, 60 butelek bordoskiego wina, 8 butelek whisky, 22 butelki portera, 8 butelek cydru i na dokładkę 7 dużych mis ponczu. Toczone przez ojców założycieli debaty, zapisane w „Esejach politycznych federalistów”, do dziś są najcelniejszym wykładem rozsądnego podziału władz, sprawiedliwego wyważenia swobód i powinności obywatelskich. Może nasze notoryczne kłopoty, by sprostać wyznaczonym wówczas w Filadelfii standardom, wynikają z faktu, że konstytucję Stanów Zjednoczonych napisano na tęgiej bani?

A może źródło problemu tkwi gdzie indziej? 10 lat po uchwaleniu dokumentu prezydent John Adams stwierdzał: „Skąpstwo, ambicje, mściwość, rozwiązłość rozerwą najsilniejsze choćby więzy konstytucji jak wieloryb, który pruje sieć. Nasza konstytucja została stworzona tylko dla ludzi moralnych i pobożnych. Jest całkowicie niezdatna do rządzenia innymi”.

Redakcja „Tygodnika” zechciała mi powierzyć trud opieki nad działem krajowym. Na pożegnanie z leniwymi popołudniami w kuchni zrobiłem dzieciom specjalną piankę o smaku toffi, która jest prosta i bezpretensjonalna, ale czasochłonna. Nie można jej robić z telefonem w ręku. W rondelku podgrzewamy ok. 500 ml śmietanki 30% i 200 ml mleka z 60 g ciemnego cukru muscovado, aż się rozpuści. W innym, koniecznie wysokim garnku podgrzewamy 100 g cukru w 60 ml wody, regularnie mieszając, aż zacznie się pienić i karmelizować, czyli osiągnie bursztynową barwę, co potrwa dobre kilka minut. Zdejmujemy z ognia, wlewamy powoli miksturę śmietanowo-mleczną (uwaga! będzie bardzo pryskać i kipieć). Kiedy się uspokoi, stawiamy na wolny ogień i co jakiś czas mieszając czekamy, aż karmelowy „glut” się powoli rozpuści. Odstawiamy, by chwilę przestygło do ok. 60 stopni. W dużej misce mikserem ubijamy 6 żółtek, kiedy się dobrze spienią, wlewamy cienką strużką, cały czas miksując, karmelowy preparat. Intensywne miksowanie na tym etapie to sekret późniejszej konsystencji. Dodajemy łyżeczkę esencji waniliowej i pół łyżeczki soli. Przelewamy do 6 ramekinów, wstawiamy je do brytfanki, do której wlewamy ok. 2 cm gorącej wody, przykrywamy folią aluminiową i pieczemy w 150 stopniach przez godzinę, aż się zetnie. Zjadamy na zimno. Nikt z gości nie uwierzy wam, że obłędną konsystencję i moc smaku osiągnęliście bez żadnej chemii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016