Kalendarium katastrofy

Usłyszałem w telefonie przybity głos przyjaciela. Nie chciał nic mówić. Dopytywałem, co się stało. Opowiedział mi w końcu, że dwukrotnie usłyszał od biskupa pytanie, czy jest obrzezany.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

O księdzu Lemańskim nie potrafię myśleć tylko w kategoriach jego konfliktu z biskupem. Znam go inaczej niż ci, którzy oglądają go tylko na ekranach telewizorów czy czytają jego komentarze i blogi.

Zaczęło się przedziwnie. O istnieniu ks. Wojciecha Lemańskiego dowiedziałem się w... urzędzie skarbowym. Był kwiecień 2001 r., we wtorek po świętach wielkanocnych. Dostałem wezwanie w związku z rozliczeniem podatku dochodowego. Siedziałem nerwowo przy biurku urzędniczki, bojąc się jakiegoś poważnego błędu z mojej strony.

WYBACZCIE

Gdy pani przeglądała papiery, zza moich pleców zaczęła coś do mnie mówić inna urzędniczka. Pani zza moich pleców powiedziała, że jest siostrą mojej koleżanki ze wspólnoty oazowej. „Widziałam w telewizji pańską rozmowę z Janem Tomaszem Grossem” (był to w Polsce czas gorączkowych dyskusji wokół książki „Sąsiedzi”, a ja prowadziłem wówczas audycje publicystyczne w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym). Zaczęliśmy rozmawiać o Jedwabnem. I nagle słyszę: „A nasz proboszcz na Ługach zrobił w Wielki Piątek grób Pański nawiązujący do Jedwabnego”.

Co takiego? Cała Polska wiedziała wtedy, że kilka dni wcześniej ks. Henryk Jankowski w Gdańsku umieścił w wystroju grobu Pańskiego miniaturę zwęglonej stodoły i napis „Żydzi zabili Pana Jezusa i proroków, i nas także prześladowali”. A tu nagle okazuje się, że w moim mieście jakiś ksiądz też coś podobnego zrobił. Z lękiem spytałem, jak wyglądała dekoracja. Nie przypuszczałem, że intencje otwockiego proboszcza były dokładnie odwrotne niż gdańskiego. Figura Jezusa leżała w zgliszczach spalonej stodoły, obok niej widniał napis: „Wybaczcie”, a na krzyżu wisiała tabliczka z niedokończonym słowem „Je...”, co można było odczytać i jako „Jezus”, i jako „Jedwabne”.

Tego samego dnia pojechałem do parafii na Ługi (osiedle między Otwockiem a Karczewem), żeby poznać księdza proboszcza i zobaczyć dekorację grobu Pańskiego. Ks. Lemański był naiwnie przekonany, iż tego typu nawiązania znajdą się w wielu polskich kościołach. Niestety, był jedyny. I o jego dekoracji wiedzieli tylko parafianie, a o prowokacji ks. Jankowskiego było głośno w całej Polsce i za granicą.

Postanowiliśmy w „Więzi” pokazać światu inicjatywę proboszcza z Ługów. Udało się zaprezentować fotografie otwockiego grobu Pańskiego podczas konferencji prasowej w Sekretariacie Episkopatu Polski oraz na specjalnym sympozjum teologicznym poświęconym „Dabru emet” – przełomowej żydowskiej deklaracji o chrześcijaństwie. Wtedy ks. Lemański udzielił pierwszych wywiadów prasowych. Media ochoczo podchwyciły temat – wyraźnie zmęczone antysemickim wydźwiękiem działań ks. Jankowskiego. Potrzebny był przykład zwykłego proboszcza pozytywnie nastawionego do Żydów.

AMBASADOR

W lipcu 2001 r. wspólnie z ks. Lemańskim pojechaliśmy do Jedwabnego na obchody 60. rocznicy zbrodni na tamtejszych Żydach. Po drodze przeszliśmy na ty. Na miejscu okazało się, że Wojtek i ks. Adam Boniecki byli jedynymi rzymskokatolickimi duchownymi, którzy brali udział w uroczystościach. Od tego czasu ks. Lemański przyjeżdża do Jedwabnego co roku 10 lipca. Ja – tylko co 10 lat. Nawet miał o to do mnie trochę żalu...

Wracając wtedy z Jedwabnego, postanowiliśmy „coś zrobić” z pamięcią o Żydach otwockich. Mieszkałem od urodzenia w tym mieście, którego 60 proc. obywateli stanowili przed II wojną światową Żydzi, ale najpierw długo nic o tym nic wiedziałem, a później – nic z moją wiedzą nie robiłem. Interesowałem się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim i historią stosunków polsko-żydowskich w skali ogólnopolskiej i światowej, ale lokalnie byłem bierny. Miałem przez lata wyrzuty sumienia, że tym się nie zajmuję. Później dotarło do mnie, że podświadomie czekałem, aż zjawi się w naszym mieście proboszcz, który umożliwi podjęcie tematu także na płaszczyźnie duchowej, a nie tylko historycznej.

Kilka miesięcy później zrodził się Społeczny Komitet Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich. Pierwsze spotkanie odbyło się oczywiście na plebanii u Wojtka. Na apel podpisany przez nas oraz dwie nauczycielki otwockiego Liceum im. Gałczyńskiego (prowadziły autorską klasę z elementami edukacji o historii i kulturze żydowskiej) odpowiedziało kilkadziesiąt osób.

Zaczęliśmy od sprzątania cmentarza żydowskiego i spotkań w szkołach. Najważniejszym wydarzeniem stał się marsz pamięci i modlitwy odbywany co roku, 19 sierpnia. To rocznica „likwidacji otwockiego getta” – tak to przynajmniej nazywali Niemcy. My wolimy obecnie mówić o rocznicy zagłady otwockich Żydów. Bo przecież likwidowano nie getto, ale jego mieszkańców. 19 sierpnia 1942 r. niemieccy okupanci wywieźli z Otwocka do obozu zagłady w Treblince połowę mieszkańców miasta.

Udział księdza w tych wydarzeniach był szczególnie ważny dla dwóch grup osób. Występujący prawie zawsze w sutannie, a na pewno zawsze w koloratce Wojtek był żywym argumentem dla naszych rodaków, że pamięć o żydowskich współobywatelach Otwocka jest powinnością katolickiego sumienia. Wobec żydowskich gości, zwłaszcza zagranicznych, ks. Lemański występował jako „ambasador” katolicyzmu i polskości. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak przemawiał do grup młodzieży żydowskiej z Australii, Izraela, Kanady czy USA. Jego słowa za każdym razem wywoływały wzruszenie i wdzięczność.

Wiele razy otrzymywałem później podziękowania za słowa tego bezimiennego dla nich księdza, który przełamywał istniejące w niektórych środowiskach żydowskich stereotypy o Polsce i Kościele. Podobnie wysoko ceni ks. Lemańskiego wielu potomków polskich Żydów, którzy podkreślają, że tacy księża jak on pozwalają im inaczej spojrzeć na Polskę.

RATOWAŁ HONOR

Był księdzem wyraźnie nietuzinkowym. Wkrótce zaczął więc nietypowe metody duszpasterzowania. Lokalna prasa, a później jeden z otwockich portali internetowych, zaczęły publikować cotygodniowe medytacje ewangeliczne pióra ks. Lemańskiego. To były początki jego pisania, teksty były więc raz lepsze, raz słabsze. Zawsze jednak myśli krążyły wokół słowa Bożego i jego konkretnej realizacji tu i teraz. Wtedy zorientował się, że media dają niepowtarzalną szansę mówienia o Dobrej Nowinie do ludzi, którzy do kościoła zaglądają rzadko, albo i wcale.

Z opowieści jego parafian i z własnego doświadczenia wyraźnie widziałem, że przynajmniej pod kilkoma względami jego styl kapłański byłby godny naśladowania przez innych duszpasterzy. Chodziło mi o takie cechy jak: gorliwość duszpasterska, głęboka wiara, życzliwość dla ludzi, skromność, społecznikostwo (m.in. rozdawał na plebani, zakupiony przez siebie chleb dla osób potrzebujących). Był też mądrym gospodarzem i wybrednym mecenasem sztuki sakralnej. Potrafił przekształcić brzydki budynek kościelny, zbudowany krzywo i byle jak, w świątynię wysoce interesującą pod względem estetycznym, wypełnioną mozaikami i witrażami najwyższej klasy artystycznej (sam był współpomysłodawcą niektórych rozwiązań plastycznych).

Poza społecznością lokalną był jednak rozpoznawany głównie dzięki swemu zaangażowaniu w dialog chrześcijańsko-żydowski. Przecież księży odnajdujących swoje szczególne powołanie w tej dziedzinie nie ma w Polsce wielu. Wstąpił do Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, zaczął jeździć na uroczystości upamiętniające społeczności żydowskie w różnych miejscowościach. Zdarzało się nawet, że swoją postawą ratował honor całego polskiego duchowieństwa katolickiego.

Mam na myśli zwłaszcza pogrzeb pani Ireny Sendlerowej w maju 2008 r. Wiele osób dziś się na nią powołuje, na jej pogrzebie nie pojawił się jednak żaden biskup, a księży przybyło jedynie trzech. Dwaj z obowiązku: kapelan cmentarza powązkowskiego i kapelan domu opieki, w którym mieszkała pani Irena pod koniec życia, oraz ks. Lemański – który osobiście nigdy nie spotkał się z panią Sendlerową, a przyjechał na pogrzeb w uznaniu dla zmarłej. Pozostali księża byli zaskoczeni obecnością marszałka Sejmu, ministra spraw wewnętrznych i prezydenta Warszawy na pogrzebie starszej pani. Poprosili Lemańskiego o wygłoszenie homilii podczas Mszy pogrzebowej. Zrobił to znakomicie, bez przygotowania. Jego piękną, poetycką homilię chętnie cytowała prasa.

TAKA JEST WOLA BOŻA

Co się stało, że wielu ludzi – niektórzy ze złą wolą, ale wielu także z dobrą – patrzy dziś na Lemańskiego jak na (niepotrzebne skreślić) niebezpiecznego pieniacza, nieprzewidywalnego publicystę, niepokornego buntownika, ulubieńca antykościelnych mediów, telewizyjnego celebrytę, księdza pozbawionego pokory, uważającego się za nieomylnego i jedynego sprawiedliwego? Czy mówimy o tym samym człowieku?

Tu musi się pojawić wątek relacji z kościelnymi przełożonymi. O kardynale Józefie Glempie ks. Lemański ma tylko dobre wspomnienia. Również bp Kazimierz Romaniuk obdarzył go dużym zaufaniem, powierzając probostwo młodemu wciąż księdzu, wracającemu po siedmiu latach pracy na Białorusi. Zaufał – i chyba się nie zawiódł. Również o abp. Sławoju Leszku Głodziu tak skłonny do krytyki ks. Lemański mówi dobrze. Nawet gdy w 2006 r. abp Głódź przeniósł go z Otwocka do Jasienicy – ani słowem nie protestował, nie pozwalał też na pojawiające się interpretacje, że to kara za zbytnią prożydowskość.

W środowisku księżowskim jednoznacznie odebrano tę decyzję jako degradację i brak zaufania biskupa. Przecież Lemański poszedł z parafii miejskiej do wiejskiej. Nie mógł już w Jasienicy liczyć na pomoc wikarego, jak w ­Otwocku. On jednak z uśmiechem powtarzał, że skoro biskup mówi, że taka jest wola Boża, to tak ma być.

Pokochał Jasienicę. Z parafianami dogadał się szybko i dobrze. Gorzej było z kurią warszawsko-praską i z sąsiednimi księżmi. Już na początku, gdy chciał przeznaczyć część obszernej plebanii na wiejskie przedszkole, kanclerz kurii wydał z niewiadomych powodów kategoryczny zakaz. Udało się jednak znaleźć inną formułę – i na plebanii funkcjonuje od kilku lat świetlica dla dzieci.

Bywał krytyczny i surowy wobec kolegów księży. Podejrzliwość, a później otwarta niechęć wobec proboszcza z Jasienicy narastała wśród księży dekanatu tłuszczańskiego, z dziekanem na czele. Do biskupa trafiła kiedyś skarga, że Lemański nie uczestniczy w kapłańskich obiadach, a podczas spotkań towarzyskich najpierw wita się ze świeckimi, dopiero potem z duchownymi. I jeszcze zadaje się, a nawet przyjaźni z księdzem alkoholikiem.

Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że te trzy „zarzuty” stały się przedmiotem jak najbardziej poważnej rozmowy abp. Henryka Hosera z ks. Lemańskim. A przy kapłańskich stołach rzeczywiście jasienicki proboszcz zasiadał niechętnie, zwłaszcza po tym obiedzie, podczas którego „żartowano”, że Hitlerowi należałoby postawić pomnik, gdyż rozwiązał w Polsce problem żydowski.

KOŚCIELNY MOBBING

W 2009 r. przyjechała do Jasienicy czteroosobowa komisja z kurii. Zostawiła zaskakujące zalecenia powizytacyjne. Atmosfera musiała być bardzo napięta, bo Lemański nie wytrzymał i opisał rozmowy z wizytatorami w internetowym felietonie. Po otrzymaniu krytycznych uwag przeprosił za upublicznienie sprawy i usunął felieton z sieci. Spór jednak pozostał.

Spośród czterech spraw spornych najbardziej znaczący merytorycznie jest zarzut „niedopuszczalnego upodobniania kościoła do synagogi”. Chodzi o tzw. tron Słowa Bożego w kościele w Jasienicy, przygotowany według autorskiego projektu ks. Lemańskiego. To drewniana skrzynka w kształcie zwojów Tory, wewnątrz której przechowywany jest Ewangeliarz i lekcjonarze. Jeśli już ktoś miałby przeciwko temu rozwiązaniu protestować, to raczej Żydzi – wszak jednoznacznie symbolicznie pokazuje ono spełnienie obietnic mesjańskich i fakt, że w Starym Testamencie ukrywa się Nowy (po otworzeniu skrzynki w kształcie zwojów Tory widoczny jest przecież przede wszystkim Ewangeliarz z pięknym płaskorzeźbionym wizerunkiem Chrystusa). Lemański w 2009 r. prosił biskupa o jego decyzję w tej sprawie, deklarując podporządkowanie się. Odpowiedź nigdy nie nadeszła. Dopiero w oświadczeniu kurii warszawsko-praskiej z 12 lipca 2013 r. podkreśla się zasługę abp. Hosera, że „nie nakazał usunięcia” tego elementu „użycia symboliki religii żydowskiej w katolickiej przestrzeni liturgicznej” (o tej decyzji biskupa proboszcz nawet nie wiedział).

Dla natury relacji ks. Lemańskiego z kurią w tym okresie najbardziej charakterystyczny wydaje mi się postawiony mu przez wizytatorów zarzut bezprawnego zniszczenia zabytkowych neogotyckich stalli. Trafiły one (zdekompletowane) do Jasienicy ze składu w innej parafii, gdzie leżały porzucone, gdyż zastąpiono je nowymi. Lemański wyremontował wszystkie dębowe elementy stalli, czyniąc z nich m.in. miejsce przewodniczenia i stolik do prezbiterium w jasienickim kościele. Usłyszał, że to „zbrodnia”. Pytał potem biskupa: „Gdzie zbrodnia? Dziś jeszcze mogę je odwieźć do szopy w Postoliskach, z której je odzyskaliśmy. Tylko czy takie będzie prawdziwe dobro Kościoła?”.

Mógłbym długo mnożyć przykłady na podobne działania ze strony kurii. Określam je jako kościelny mobbing, bo nie potrafię sobie tego inaczej wytłumaczyć niż jako nękanie, szukanie argumentów na dokuczenie proboszczowi z Jasienicy z zamiarem ustawienia go równo w szeregu. Trafnie opisywała ten mechanizm Zuzanna Radzik na tych łamach: „Historia jego perypetii z przełożonymi brzmi trochę jak opowieść o tworzeniu radykała: kuria upomina, on ma coraz mniej do stracenia, mówi coraz więcej i coraz bardziej stanowczo”. Gorliwy duszpasterz mozolnie odczytujący specyfikę swojego powołania zamiast wsparcia przez lata otrzymywał z kurii kolejne ciosy. Nie pozostawał dłużny, bo jest szczególnie wrażliwy na punkcie swojego dobrego imienia – i tak bardzo szybko powstał węzeł nie do rozsupłania.

Powie ktoś, że chodzi o szczegóły? Ale wiemy przecież, kto siedzi w takich szczegółach...

PYTANIE O OBRZEZANIE

W pewnym momencie zdarzyło się to, o czym w ubiegłym tygodniu dowiedziała się cała Polska. Na przełomie lat 2009/2010 trwały jeszcze dyskusje dotyczące wspomnianych wyżej zaleceń powizytacyjnych. Na początku stycznia ks. Lemański został wezwany do kurii. Zadzwoniłem do niego, gdy już wracał ze spotkania ze swoim biskupem.

Po drugiej stronie usłyszałem przybity głos przyjaciela. Nie chciał nic mówić. Dopytywałem, co się stało. Opowiedział mi w końcu, że dwukrotnie usłyszał od biskupa pytanie, czy jest obrzezany. Zaniemówiłem z wrażenia. Znałem abp. Henryka Hosera jako osobę wysoce kulturalną, solidnie wykształconą. Nie zadaje się przecież takich pytań, zwłaszcza w kraju o takiej historii jak Polska. Wiadomo doskonale, kto, komu i dlaczego zadawał pytanie o obrzezanie na ulicach naszych miast, miasteczek i wsi...

Przebieg tej rozmowy w cztery oczy znam oczywiście wyłącznie z relacji jednego z uczestników, nie potrafię więc powiedzieć, jak było dokładnie. Mogę natomiast zapewnić, że słyszałem tę relację trzy i pół roku temu, w dniu wydarzenia. To, co mi opowiedział ks. Lemański, i sposób, w jaki to opowiedział, był identyczny jak jego emocjonalna wypowiedź radiowa sprzed tygodnia. Nie mam podstaw, by przypuszczać, że on sobie to wtedy wymyślił po to, aby dzisiaj używać tego argumentu w walce ze swoim biskupem – i jeszcze mnie do tego spisku wciągnął z kilkuletnim wyprzedzeniem.

Wojtek czuł się tym pytaniem głęboko zraniony, ale nie chciał o tym nikomu więcej mówić, a zwłaszcza – rozgłaszać sprawy. Gdy kilka miesięcy później przesłał mi kopię swego listu do biskupa, w którym m.in. wspominał o tamtym wydarzeniu, prosił mnie o wykasowanie listu z komputera zaraz po przeczytaniu. Od tego czasu konflikt nabrał jednak nowej dynamiki – poprzez osobiste zaangażowanie biskupa. To już nie byli tylko kanclerz kurii i dziekan kontra proboszcz. A Wojtek nabrał dodatkowo przekonania, że podejrzliwość wobec jego osoby wynika z negatywnej oceny jego działań dialogowych.

Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Wkrótce biskup wydał dekret o przeniesieniu ks. Lemańskiego z Jasienicy do Kicin. W tym czasie napisałem długi list do abp. Hosera. Ponieważ oficjalnie biskup nie miał zastrzeżeń do „żydowskiego” aspektu działań ks. Wojciecha, zaproponowałem m.in., aby proboszcz z Jasienicy został mianowany diecezjalnym referentem ds. dialogu chrześcijańsko-żydowskiego (takiej osoby w diecezji warszawsko-praskiej nie mamy, a historia tych ziem i tożsamość współczesnego Kościoła wymagałyby jej powołania).

Niestety, na list nie było żadnej reakcji. A przecież wiadomo, że gdyby Wojtek miał taką oficjalną funkcję, spożytkowałby swoją wyobraźnię i energię znakomicie, miarkowałby się zaś w innych wypowiedziach publicznych.

PODWAŻA NAUKĘ?

Później pojawiały się następne problemy, publikacje, upomnienia, wywiady, dekrety i rekursy. Było wiele momentów, w których można było to przerwać. Było również kilka okazji, by w cztery oczy wyjaśnić to, co w cztery oczy się wydarzyło. Niestety...

Wojtek zdecydowanie nie jest bez winy. Popełnił, moim zdaniem, wiele błędów – tyle że akurat nie te i nie tej rangi, jakie zarzucane mu są w kurialnych dekretach. Nasza przyjaźń nie polega na wzajemnym potakiwaniu. Naspieraliśmy się sporo przez te długie lata. On ma krytyczne, czasem surowe uwagi do mojego stylu działania i mojej publicystyki – i nawzajem. Jego internetowe komentarze nie zawsze były, według mnie, roztropne, fortunne, odpowiednio uargumentowane czy trafnie sformułowane (choć zawsze w słusznej intencji). Znakomite medytacje ewangeliczne bywały wymieszane z doraźną publicystyką. Pojawiały się zbyteczne uwagi ad personam.

Wojtek wzywał do wyrozumiałości wobec ludzkich błędów i słabości, ale wobec swoich polemistów bywał bezlitosny. Czasem odpłacał pięknym za nadobne. Niektóre wewnętrzne problemy Kościoła poruszał jako jedyny, poczuł więc, że ma tu szczególną misję do spełnienia. Zaczął pisać także o sprawach, na których mniej się zna.

Do telewizyjnej dyskusji z Małgorzatą i Tomaszem Terlikowskimi Wojtek był wyraźnie nieprzygotowany merytorycznie. W jednym z wywiadów przyznał: „zostałem zaproszony do rozmowy na inny temat. Treścią programu miał być mój list do pani Agnieszki Ziółkowskiej, w którym prosiłem, aby nie odchodziła z Kościoła. (...) redaktor inaczej poprowadził ten program”. To po tym występie u Tomasza Lisa pojawiły się głosy, że Wojtek sprzeciwia się nauczaniu Kościoła.

Zarzut „podważania nauki katolickiej w kwestiach bioetycznych” pojawił się również w dekrecie abp. Hosera z 3 czerwca 2013 r., którym oficjalnie rozpoczął procedurę usunięcia ks. Lemańskiego z urzędu proboszcza. To gruba przesada. Można mu zarzucić brak przygotowania do występu w popularnym programie telewizyjnym, ale nie odejście od nauczania Kościoła. Ks. Lemański uważa przecież tylko, że dokument bioetyczny Konferencji Episkopatu Polski został sformułowany: a) językiem niezrozumiałym dla przeciętnego czytelnika, b) bez wyczucia duszpasterskiego (brak zrozumienia ludzi niemogących doczekać się potomstwa), c) językiem niepotrzebnie ostrzejszym niż watykańskie dokumenty o in vitro. Charakterystyczne zresztą, że tak poważny zarzut jak „podważanie nauki katolickiej” nie został nijak uzasadniony. Nie przedstawiono żadnego cytatu, w którym ksiądz miałby odejść od ortodoksji – (bo się tego zrobić nie da...).

CUDU NIE BYŁO

Wydarzenia wyraźnie zmierzały ku tragicznemu finałowi. Postanowiłem spróbować przerwać tę spiralę. Rozpocząłem intensywne starania na rzecz mediacji – a docelowo: pojednania – między abp. Hoserem a ks. Lemańskim. 11 czerwca doszło do mojego długiego, szczerego spotkania z biskupem warszawsko-praskim. Grupa osób w tym samym czasie modliła się w intencji pojednania. Wychodziłem z nadzieją, że na horyzoncie zaczyna się rysować porozumienie. Co prawda, abp Hoser nie zgodził się na zaproszenie bezstronnych zewnętrznych mediatorów (przedstawiałem kilka kandydatur: powszechnie szanowanych osób duchownych i świeckich), poprosił mnie jednak, abym po rozmowie z ks. Lemańskim opisał, do czego proboszcz z Jasienicy jest w stanie lojalnie się zobowiązać.

Po kilku dniach wręczyłem biskupowi obszerny list z odpowiedziami ks. Lemańskiego. W moim odczuciu dawały one solidne podstawy do szukania pozytywnego rozwiązania. I w rozmowie, i na piśmie zachęcałem abp. Hosera do osobistej rozmowy z księdzem. Przekazywałem gotowość proboszcza do takiego spotkania. Mówiłem, że wiem dobrze, jak trudne byłoby takie spotkanie. Ale nie jest niemożliwe. A mogłoby doprowadzić do przykładowego pozytywnego rozwiązania poważnego konfliktu. Na tym zyskałby cały Kościół, bo inaczej – wszyscy przegramy.

Szybko jednak dowiedziałem się od arcybiskupa, że „nasze rozmowy niewiele dały”. Zdecydowanie zbyt szybko. Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie dano szansy pojednaniu. Może w kurii uznano telewizyjne tournée Wojtka za totalne wypowiedzenie posłuszeństwa? Może do usztywnienia stanowiska przyczyniły się medialne oskarżenia pod adresem biskupa, że jest współodpowiedzialny za ludobójstwo w Rwandzie (nie oparte na faktach)? A może po prostu zapadła decyzja, że w tej sprawie nie można się już wycofać i lepiej podpisać dekret przed wyjazdem na urlop?

Widząc determinację kurii w dążeniu do usunięcia ks. Lemańskiego z Jasienicy, zacząłem pilnie rozmawiać z innymi osobami, które mogłyby próbować wpłynąć na zmianę scenariusza. Jeszcze w środę 3 lipca pewien bardzo ważny duchowny zapewniał mnie, że nie będzie w tej sprawie żadnych szybkich decyzji. Dwa dni później abp Hoser złożył już jednak podpis pod dekretem o usunięciu Lemańskiego z Jasienicy. W sobotę 6 lipca na Stadionie Narodowym wśród 60 tysięcy zgromadzonych byli też ludzie, którzy modlili się o ten konkretny cud pojednania na terenie diecezji warszawsko-praskiej. Niestety, cudu nie było, dekret nie został odwołany.

Kolejne wydarzenia były relacjonowane przez media w ubiegłym tygodniu. Stało się to, przed czym przestrzegałem moich rozmówców. Wszyscy przegrywamy. I abp Hoser, i ks. Lemański, i ja, i cały Kościół w Polsce.

GRABIE DO SIANA

Na początku tej historii przywołałem dwóch proboszczów. Ks. Henryk Jankowski ma już od prawie roku – poświęcony przez obecnego biskupa gdańskiego – pomnik przed swoim kościołem parafialnym. Ks. Wojciecha Lemańskiego właśnie biskup usuwa z jego parafii. Chichot historii? Raczej rechot.

A przecież zaledwie 9 lat temu Jankowskiego też biskup (tyle że poprzedni) usuwał z urzędu proboszcza w atmosferze skandalu. Skoro abp Gocłowski potrafił się potem porozumieć z proboszczem od św. Brygidy, to może i abp Hoser zechce porozumieć się z proboszczem z Jasienicy (niezależnie od biegu odwołania w Watykanie)? Lemański zawsze będzie wystawał z szeregu, ale powinno znaleźć się dla niego miejsce w normalnym kościelnym duszpasterstwie, a nie w domu emerytów. Pomników nie będzie potrzebował. Nie ten styl.

Wydarzenia rozwijają się dynamicznie. „Grabie zostawcie do siana, a do kościoła zapraszam nie na dyżury, a na Msze święte” – apelował uspokajająco w ostatnią niedzielę ks. Lemański do swoich parafian, którzy zamierzali go bronić niemal siłą. Wcześniej przeprosił biskupa za nieświadome sprowokowanie krzywdzących domysłów, co było treścią jego „głęboko niestosownego zachowania”. Zapowiedział gościnne przyjęcia administratora parafii, jeśli biskup skieruje takiego do Jasienicy.

Ale już poniedziałkowy poranek zwiastuje nie pojednanie, lecz narastanie konfrontacji. I to wcale nie z winy przedstawicieli kurii, który wykonywali biskupi dekret. Kijów ani grabi w rękach parafian nie było, ale były okrzyki, gwizdy, wypychanie samochodu z gośćmi. I proboszcz, spierający się pod chmurką z kanc­lerzem o interpretację prawa kanonicznego. A wszystko transmitowane na żywo przez telewizję. Wariant najgorszy z możliwych!

Nadzieja słabnie. Po poniedziałku jest jednak wtorek. Może jednak? Chrystus mówił do Julianny z Norwich: „Wszystko będzie dobrze”. W tej sprawie „wszystko” już nie może być dobrze – za dużo szkód nieodwracalnych. Ale wciąż może być lepiej. I coraz wyraźniej widać, że zależy to od obu stron. Któż, jak nie misjonarz z Rwandy i ksiądz „od Żydów” powinni być ekspertami od pojednania? Któż, jak nie polscy duchowni mogliby znaleźć rozwiązanie w myśl zasady „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”? Ale żeby tak się stało, trzeba tego przede wszystkim chcieć.


ZBIGNIEW NOSOWSKI (ur. 1961) jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Więź” i dyrektorem programowym think-tanku Laboratorium Więzi. W latach 2002-2008 był konsultorem Papieskiej Rady ds. Świeckich, dwukrotnie był także świeckim audytorem Synodu Biskupów w Watykanie. Członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, działacz KIK, współtwórca i przewodniczący Społecznego Komitetu Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich.


W dziale Tygodnik Czytelników publikujemy oświadczenie Klubów „Tygodnika Powszechnego” w sprawie ks. Lemańskiego.


O ks. Lemańskim pisali także: Zuzanna Radzik „Żydzi z mojej parafii” (TP 5/12) i „Proboszcz przed prawem” (TP 23/13); Marek Zając „Po stronie Boga” (TP 24/13); ks. Jacek Prusak SJ „O władzy w Kościele” (TP 25/13); ks. Artur Stopka „Błogosławiona prowokacja” (TP 26/13) oraz Piotr Mucharski „Ale o co chodzi?” (TP 28/13).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013