Kadrowa karuzela

Przy okazji afery taśmowej w PO przekonaliśmy się o tym po raz kolejny: ponad 8 tysięcy stanowisk w przedsiębiorstwach z udziałem Skarbu Państwa, ich spółkach zależnych i agencjach, to polityczny łup dzielony po każdych wyborach.

04.11.2013

Czyta się kilka minut

Czas wreszcie skończyć z luksusowymi przytułkami dla partyjnych działaczy i sprzedać wszystko prywatnym inwestorom – mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Tylko czy całkowita prywatyzacja w polskiej rzeczywistości jest w ogóle realna?

– To już nie są te czasy, gdy kogoś z klucza partyjnego oficjalnie „wsadzało” się na jakiś stołek. Tego typu sprawy załatwia się dzisiaj delikatniej – opowiada mi doświadczony menedżer związany ze spółkami Skarbu Państwa. – Zwykle zaczyna się od telefonu z sugestią, że z daną osobą warto porozmawiać. A ta jakimś cudem już czeka na kontakt, jest doskonale o wszystkim poinformowana, dyspozycyjna i niemal pewna, że zacznie pracę od jutra. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy. Wszyscy politycy na każdym szczeblu mają podobne nawyki i wszędzie chcą mieć swoich ludzi – opisuje.

TAK SIĘ ZAWŁASZCZA

Dlatego mojego rozmówcy zupełnie nie zaskoczyła ostatnia afera w Platformie Obywatelskiej. Sprawa została nagłośniona dzięki nagraniom, w których poseł PO Norbert Wojnarowski obiecuje jednemu z lokalnych działaczy pracę w koncernie miedziowym KGHM w zamian za oddanie głosu na Jacka Protasiewicza w wewnętrznych wyborach w dolnośląskiej PO. Kolejne nagranie zostało opublikowane dzień później: inni bohaterowie, ale kontekst sprawy ten sam: obietnice pracy w zamian za głos.

Ta sprawa nie jest jednak żadną nowością. Wystarczy przypomnieć, jak niecały rok temu na jaw wyszły nagrania, w których ważni politycy PSL (Władysław Serafin i Władysław Łukasik) rozmawiali o kontrolowanej przez Agencję Rynku Rolnego spółce Elewarr. Mowa tam o ludziach-słupach na kluczowych stanowiskach, o wysokich wynagrodzeniach, których nikt nie sprawdza, i wreszcie o kompletnym braku kontroli właścicielskiej.

A przecież to wciąż nie wszystko. W tym roku „Puls Biznesu” opublikował listę ponad 420 działaczy PO i PSL, a także członków ich rodzin, którzy są związani zawodowo z państwowymi spółkami. I chociaż część z tych osób z pewnością może czuć się urażona, bo ma kompetencje, by dane stanowiska zajmować, to jednak skala zjawiska podważa zapowiedzi premiera jeszcze z 2007 r. Donald Tusk obiecywał wówczas, że skończy z politycznym zawłaszczaniem spółek Skarbu Państwa.

Warto pamiętać, że nie chodzi tylko o największe z nich, jak notowany na warszawskiej giełdzie KGHM czy firmy energetyczne. To również dziesiątki lokalnych spółek-córek, nad którymi zdecydowanie trudniej sprawować kontrolę.

WSZYSCY BYLI UMOCZENI

O tym, że droga do odpolitycznienia firm jest daleka, przekonuje też raport Najwyższej Izby Kontroli. Jest on, co prawda, datowany na 2010 r., czyli powstał już za czasów rządów koalicji PO-PSL, ale od tamtej pory nie powstały żadne przepisy, które w realny sposób mogłyby poprawić sytuację.

„Dobremu zarządzaniu nie sprzyja na pewno kadrowa karuzela w spółkach. Tylko w 2008 r. [tuż po wygranych przez PO wyborach – red.] dokonano zmian w prawie połowie zarządów spółek, przy czym blisko 50 proc. tych zmian nie miało nic wspólnego z upływem kadencji członka zarządu” – czytamy w raporcie NIK.

Ale, jak się okazuje, nic złego w kadrowej karuzeli nie widzieli też politycy poprzednich rządów. „Nabór członków do rad nadzorczych w latach 2004–2008, w 65 procentach przypadków nie miał związku z upływem kadencji. Członków rad nadzorczych z ramienia Skarbu Państwa wybierano uznaniowo, gdyż procedury naboru były nieprzejrzyste” – piszą autorzy raportu.

Taka sytuacja nie może mieć dobrego wpływu na samo przedsiębiorstwo. Przy dużej rotacji kluczowych pracowników trudno przecież o spójną wizję rozwoju firmy, co negatywnie odbija się na jej wynikach. NIK przytacza przykłady firm, w których dobór niekompetentnych osób do zarządów spowodował duże straty finansowe. W tym samym czasie Ministerstwo Skarbu Państwa nie dostrzegało niczego złego w tym, że absolutorium dostawali członkowie zarządów, którzy źle wywiązywali się ze swoich obowiązków.

Od tamtej pory zmieniło się niewiele. Moi rozmówcy nieoficjalnie przyznają, że właściwie jedynym ministrem Skarbu Państwa, który próbował oczyścić firmy z ludzi z politycznego klucza, był Mikołaj Budzanowski. Wprowadził nowe zarządzenie dotyczące nadzoru właścicielskiego nad spółkami Skarbu Państwa. Ale także za jego rządów nie udało się wrócić do tematu ustawy, która miałaby utrudnić zatrudnianie osób „umocowanych” politycznie. Jednym z pomysłów było np. stworzenie niezależnego komitetu nominacyjnego, który zajmowałby się doborem członków rad nadzorczych i zarządów kluczowych spółek. Pytanie jednak, czy takie rozwiązanie rzeczywiście byłoby skuteczne?

Andrzej Sadowski jest pesymistą. Jako zwolennik totalnej prywatyzacji uważa, że tylko w ten sposób udałoby się uniknąć sytuacji, które sprowadzają się do stwierdzeń w stylu: „Niech się Staszek sprawdzi w biznesie”. – Spółki Skarbu Państwa to wciąż luksusowe przytułki dla polityków i ich rodzin, a karuzela kadrowa stanowi jeden z elementów czerpania ekonomicznych korzyści z polityki. Tymczasem nie ma ani jednego powodu, dla którego rząd powinien w ogóle zajmować się prowadzeniem działalności gospodarczej – przekonuje Sadowski.

MILIARDY Z DYWIDEND

W tych słowach skupia się jeden z najważniejszych wątków dyskusji na temat prywatyzacji, która ciągnie się w Polsce od lat. A mianowicie, czy są takie spółki, które powinny zostać pod kontrolą rządu? Przeciwnicy prywatyzacji używają argumentów związanych z bezpieczeństwem państwa. Ich zdaniem nie można oddawać prywatnym inwestorom całkowitej kontroli np. nad kluczowymi firmami z sektora energetycznego. Trudniej wyjaśnić, jakie uzasadnienie ma trzymanie w rękach Skarbu Państwa uzdrowisk czy firm transportowych. Prawdą jest też to, że wielu firm po prostu nikt nie chce kupić. A skoro tak, łatwo stają się one przechowalnią dla politycznych działaczy.

Zdaniem Pawła Szałamachy, posła PiS i byłego wiceministra skarbu, nie ma sposobu, by skutecznie oddzielić świat polityki od biznesu. – Oczywiście potrzebne są kolejne regulacje, które poprawią sytuację, zwłaszcza w spółkach zależnych. Ale i tak nic nie zastąpi zwykłej przyzwoitości. Jeżeli przekracza się pewne granice, to trzeba się po prostu wycofać – mówi Szałamacha.

Skarb Państwa nie pozbędzie się też udziałów w takich spółkach, jak np. KGHM, również z prostego powodu – którym są pieniądze. Do budżetu co roku wpływają bowiem nie tylko środki ze sprzedaży udziałów w przedsiębiorstwach, ale także dywidendy, czyli pieniądze z tytułu udziału w zyskach. Rząd ma możliwość wywierania nacisków na spółki, by dywidendy były możliwie najwyższe. Plan na przyszły rok to około 3,5 mld zł, w tym roku będzie to nawet 6,5 mld, ale część z tych środków będą stanowić tzw. dywidendy zaliczkowe z zysków prognozowanych na ten rok.

BRAK KULTURY

Skutecznego sposobu na całkowitą likwidację „kolesiostwa” w firmach, które leżą w polu zainteresowania polityków, nie zna też Bernhard Matussek, partner w niemieckiej firmie konsultingowej Kienbaum Executive Consultants, która zajmuje się m.in. pozyskiwaniem osób na kluczowe stanowiska w przedsiębiorstwach.

– Podobnie jak w klubach piłkarskich, tutaj też istnieje ogromny rynek transferowy. Nie da się żyć tylko ze swoich kontaktów, więc na całym świecie normą jest to, że można sobie nawzajem polecać doświadczonych menedżerów – mówi Matussek. – Ale mówimy tu o innej sytuacji niż skandaliczne załatwianie pracy po znajomości. To dwie zupełnie różne sprawy i nie powinniśmy ich mylić.

Zdaniem mojego rozmówcy nie sposób stworzyć regulacji, pozwalających uniknąć sytuacji, które, choć zgodne z prawem, wywołują oburzenie społeczne. To wszystko kwestia kultury politycznej. Dla porównania podaje przykład Niemiec, gdzie – choć partie też chcą mieć wpływy w biznesie i lokować w nim swoich ludzi – nigdy nie pojawia się zarzut np. braku kompetencji czy dawania pracy za głosy. Najwidoczniej w Polsce trzeba się tego jeszcze nauczyć.  


ŁUKASZ PAŁKA jest analitykiem portalu Money.pl. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2013