Co widać i czego nie widać

W stanowisku komisji orlenowskiej rzuciło mi się w oczy stwierdzenie, że nie zdążyła ona przesłuchać kilku świadków. Także mnie, choć byłem doradcą zarządu Orlenu od sierpnia 1999 r. do feralnego 7 lutego 2002 r., kiedy zatrzymano Andrzeja Modrzejewskiego, prezesa zarządu i dyrektora generalnego firmy. A szkoda... Może śledczy, gdyby znaleźli czas na te przesłuchania, nie napisaliby kilku bzdur.

30.10.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Prawie 20 proc. raportu to opis prac komisji. Uskarża się ona m.in. na liczne trudności, choćby takie jak brak wyposażenia w “odpowiedni sprzęt biurowy". Zawarta w raporcie skarga, że “dopiero po wielokrotnych interwencjach po około 3 miesiącach udostępniono [komisji] sprawną kserokopiarkę, bez której członkowie Komisji nie mieli zapewnionego prawidłowego dostępu do materiału dowodowego", w obliczu problemów, z jakimi mieli się borykać, brzmi dość humorystycznie.

Ocena prac i stanowiska komisji nie jest łatwa. Jak wyglądały te pierwsze, było widać i chyba nie ma potrzeby już nic na ten temat dodawać. Zaś raport komisji czytało niewiele osób, więc warto pokusić się o komentarz. Oczywiście, każda ocena jest oceną... filozoficzną. Zależy od tego, jaki system wartości prezentuje oceniający. Z mojego punktu widzenia kluczowe znaczenie ma wolność jednostki - bez względu na to, czy ogranicza ją cenzura prewencyjna, przepisy biurokratyczne utrudniające prowadzenie działalności gospodarczej, podatki służące wywłaszczaniu obywateli i przymusowym transferom z bardziej produktywnych działów gospodarki do działów lub nawet przedsiębiorstw deficytowych, czy wreszcie służby specjalne mogące zatrzymać człowieka pod byle pretekstem. Nikt, kto występował przeciwko komunizmowi ograniczającemu wolność w imię ochrony przodującego ustroju socjalistycznego, nie może się zgodzić na działania organów państwa przeciwko wolności jednostki w imię ochrony “bezpieczeństwa energetycznego". Musiałby bowiem uznać, że o wolności człowieka decyduje racja, dla której miałaby być ona zachowana lub ograniczona.

I. Zatrzymanie Andrzeja Modrzejewskiego

W kwestii zatrzymania prezesa Orlenu, co było podstawowym powodem powołania komisji, doszła ona do wniosku, że postępowanie prokuratury, polegające na świadomym stosowaniu środka przymusu w sytuacji tego niewymagającej, wyczerpuje znamiona występku określonego w art. 231 § 1 kodeksu karnego: “funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". Tymczasem postanowienie prokuratury o zatrzymaniu Andrzeja Modrzejewskiego, które sąd okręgowy w Warszawie uznał za bezpodstawne, ewidentnie naruszało wolność jednostki. Art. 189 § 1 kodeksu karnego stanowi, że “kto pozbawia człowieka wolności, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5". Funkcjonariusz państwowy, który bezprawnie używa aparatu przymusu państwowego, mającego chronić obywatela, przeciwko niemu, jest bardziej niebezpieczny niż gentleman w dresie z kijem bejsbolowym w ręku. Przeciwko temu ostatniemu można się bronić samemu, a przeciwko państwu i jego funkcjonariuszom - nie można. To państwo ma nas bronić przed naruszaniem wolności. A kto ma nas bronić przed państwem? Całkowicie należy zgodzić się z konkluzją stanowiska, że sprawa zatrzymania Modrzejewskiego “ukazuje dramatyczną kondycję organów państwa, w tym prokuratury, zupełnie nieodpornej na naciski i manipulacje polityczne, w których aktywnie współuczestniczyli jej wysocy funkcjonariusze z Prokuratorem Generalnym i jego zastępcą na czele".

Komisja słusznie doszła do wniosku, że ujawnione przez nią mechanizmy działania “nasuwają szereg uzasadnionych wątpliwości, czy Prokuratura w obecnym kształcie organizacyjnym, strukturalnym jak i kadrowym jest w stanie wypełniać swoje ustawowe zadania - w tym w zakresie nadzoru nad innymi organami ścigania - w sposób zgodny ze standardami demokratycznego państwa prawa". Niestety, komisja nie postawiła tu kropki nad i: w obecnym kształcie organizacyjnym, strukturalnym i przede wszystkim kadrowym prokuratura nie jest w stanie wypełniać swoich zadań zgodnie ze standardami demokratycznego państwa prawa. Wymiana ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego, jego zastępcy i kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu prokuratorów im podległych niczego na trwałe nie zmieni. Przecież chodzi nam, jak stanowi podstawowa zasada państwa prawa, o rządy prawa - nie ludzi.

Dlatego konieczne wydaje się oddzielenie Prokuratury Generalnej od Ministerstwa Sprawiedliwości, czemu jednak sprzeciwiają się m.in. prominentni działacze PiS: Lech Kaczyński i typowany na ministra sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Obaj krytykowali działania tych organów pod rządami SLD, ale najwyraźniej uważają, że jak sami przejmą nad nimi kontrolę, obywatelom krzywda się nie stanie. Skoro Lech Kaczyński jako minister sprawiedliwości pomylił się, co sam przyznał, z nominacją na szefa Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie Zygmunta Kapusty (ulegającego naciskom, co wykazały przesłuchania tak przed komisją ds. Rywina, jak ds. Orlenu), nie ma pewności, że Ziobro także się nie pomyli w decyzjach personalnych. Co więcej: w prokuraturze zostaną ci sami ludzie, którzy współdziałali albo przynajmniej biernie się przyglądali nielegalnym działaniom w sprawie zatrzymania Modrzejewskiego. Lech Wałęsa przypomniał na początku lat 90., że Mojżesz przez 40 lat “ciągał" naród wybrany po pustyni, żeby wymarło pokolenie pamiętające niewolę egipską. Tak samo na zmiany w Polsce można będzie liczyć dopiero wówczas, gdy odejdzie pokolenie pamiętające komunizm. Czy PiS ma zamiar rządzić Ministerstwem Sprawiedliwości 40 lat? A jeśli za cztery lata znowu zmieni się władza? Może jednak lepiej byłoby stworzyć instytucje niezależne od ludzi. Jeśli szczere zamiary kilku prokuratorów dawałyby gwarancję sprawiedliwych rządów, do dziś we Francji rządziliby jakobini. To instytucje i procedury mają gwarantować, że takie zdarzenia jak zatrzymanie Andrzeja Modrzejewskiego, czy kilka miesięcy później Romana Kluski, się nie powtórzą.

Przy okazji warto postulować, by prokuratorom bezwzględnie zakazano wypowiadania się w mediach o sprawach, które prowadzą. Bo to chyba chęć wystąpienia przed kamerami powoduje różne “przecieki", kto, kiedy i gdzie będzie spektakularnie zatrzymany. Filmowanie osób zatrzymywanych na zlecenie prokuratury przez ABW czy CBŚ i komentowanie zdarzenia prawie na gorąco przez prokuratorów stało się pewnym standardem. Wyrok opinii publicznej doskwiera ludziom bardziej niż wyrok sądu, dlatego skazywanie bez wyroku sądu na wyrok opinii publicznej, przez pokazywanie zatrzymywanego, jest wzorcem raczej z republiki bananowej niż demokratycznej.

Żeby nie było wątpliwości: nie mam nic przeciwko służbom specjalnym. Wręcz przeciwnie - są one państwu potrzebne bardziej niż urzędy zatrudnienia. Bo tradycyjną funkcją państwa jest zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa, a nie pracy. Opisy sposobów “samofinansowania" się służb amerykańskich przez działalność biznesową, wyczytane w książkach Ludluma, wcale nie muszą być science fiction. Problemu nie ma, gdy służby specjalne wykorzystują wiedzę specjalną i tworzą jakąś wartość dodaną, z której mogą finansować działalność skierowaną na ochronę obywateli, a nie przeciwko nim. Problem powstaje, gdy służby nie tylko nie wnoszą nic nowego, ale przez działania destrukcyjne szkodzą biznesowi i niewinnym ludziom. Wówczas procent, który próbują zagarnąć, musi być coraz większy, bo kurczy się podstawa, z której czerpią.

II. Kontrakty na dostawę ropy naftowej

Drugim tematem prac komisji, wzbudzającym wielkie kontrowersje, było “bezpieczeństwo energetyczne państwa" i dostawy ropy naftowej. Zauważmy, że nie mają takich problemów spółki naftowe, w których państwo nie posiada akcji i nie sprawuje nadzoru właścicielskiego. O tym, czy zarządy tych spółek dbają o ich interesy, decydują akcjonariusze. Sprawowanie przez państwo nadzoru właścicielskiego w jakichkolwiek spółkach nie tylko nie wzmacnia państwa, ale je wręcz osłabia. Ataki znajdującego się w opozycji SLD na PKN Orlen w latach 1999-2001 przypominały do złudzenia ataki opozycji na Orlen w latach 2002-05, gdy władzę przejął SLD. Skończyło się to fatalnie nie tylko dla rządzących partii, ale dla całego państwa - czego pośrednim dowodem może być katastrofalna frekwencja wyborcza. Państwo jest złym właścicielem, a spółki poddane jego kontroli stają się przedmiotem rozgrywek politycznych.

Gdyby AWS, ze strachu przed SLD, nie zaniechała dokończenia prywatyzacji Orlenu i gdyby doszło do jego połączenia z OMV (Austriackim Koncernem Paliwowym) w 2001 r., żadna komisja śledcza nie interesowałaby się, od kogo i za ile prezes Rutensdorfer kupuje ropę. Jedynie urzędy skarbowe interesowałyby się, czy firma płaci podatki. Czy nie osłabiłoby to bezpieczeństwa energetycznego kraju? A niby dlaczego miałoby osłabić? Państwo może oddziaływać na rynek przy pomocy przepisów regulacyjnych, np. co do wielkości utrzymywanych zapasów obowiązkowych surowej ropy i gotowych już paliw, które można wykorzystać w sytuacji kryzysu paliwowego.

Jedna z tez przewijająca się w pracach komisji i jej stanowisku powiada, że celem państwa miałoby być uniezależnienie się od dostaw ropy rosyjskiej. Z całą mocą trzeba więc podkreślić, że już jesteśmy uniezależnieni. Ropę możemy importować z całego świata drogą bałtycką przez Naftoport i Rurociąg Pomorski. Tą drogą możemy pokryć, jeśli trzeba, całe zapotrzebowanie polskiego rynku na ropę. Tak przecież działo się w pierwszej połowie lat 90., kiedy po rozpadzie ZSRR tamtejsze wydobycie ropy znacznie się zmniejszyło, w związku z czym zmniejszyły się też możliwości jej importu przez polskie firmy. O ile w 1989 r. importowaliśmy ponad 13 mln ton ropy radzieckiej, o tyle w 1992 r. niecałe 5 mln ton ropy rosyjskiej! Tyle że ropa rosyjska jest tańsza. Jej przerób, choć droższy, bo wymagający instalacji do odsiarczania, jest i tak bardziej opłacalny. Różnica między ceną ropy Brend (z Morza Północnego) a ceną ropy rosyjskiej wynosi średnio ok. 3 dolarów za baryłkę na korzyść tej drugiej - choć były okresy, kiedy dochodziła nawet do 8 USD za baryłkę. Zagraniczni analitycy dokonujący wyceny Orlenu czy Lotosu nazywają sytuację, w jakiej znajdują się polskie rafinerie, “premią lądową". I dla potrzeb niektórych, bardziej dociekliwych klientów, wyliczają, jakie zyski uzyskiwaliby, gdyby musieli sprowadzać “słodką" ropę spoza Rosji. Jeden z nich w 2002 r. stwierdził nawet w prywatnej rozmowie, że gdyby nie owa “premia lądowa", Orlen generowałby trwałą stratę. Mimo to na wypadek, gdyby “ruskie zakręcili kurek", alternatywa istnieje.

Odzywają się jednak głosy, że dla bezpieczeństwa energetycznego trzeba przedłużyć do Płocka i Gdańska ropociąg Odessa-Brody, by zaopatrywać się w ropę kaspijską. Informacje o planach połączenia Rosji z Kazachstanem, na terenie którego znajdują się złoża tej ropy, może ostudzi rozpalone głowy lobbystów z sektora budowniczych ropociągów, którzy za wszelką cenę chcieliby budować cokolwiek (bo zarabiają na samym budowaniu), bez względu na ekonomiczny sens przedsięwzięcia. Niezależnie bowiem od politycznych planów Kremla, mamy jeszcze uwarunkowania geograficzne. Zwolennicy zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Polski przez ten ropociąg powinni zerknąć na mapę i sprawdzić, czy aby Kazachstan ma granicę z Ukrainą i przez terytorium jakiego państwa ta ropa musi jeszcze płynąć. Można ją załadować na tankowce w Noworosyjsku, przewieźć przez Morze Czarne do Odessy i tam wtłoczyć do ropociągu do Płocka i Gdańska. Tylko dlaczego ten sam tankowiec nie miałby popłynąć prosto do Gdańska? Gdy porównamy ceny frachtu z Noworosyjska do Odessy i z Noworosyjska do Gdańska, może się okazać, że tankowcem do Gdańska będzie taniej niż do Odessy i stamtąd ropociągiem do Gdańska. Najtańszą alternatywą dla ropy rosyjskiej sprowadzanej do Polski ropociągiem “Przyjaźń" jest więc ropa... rosyjska dostarczana do Polski przez Bałtyk.

Skoro więc najtańsza ropa, jaką możemy przerabiać w polskich rafineriach, to ropa rosyjska, a na wypadek ograniczenia dostaw możemy uruchomić północną drogę zaopatrzenia, z kim powinniśmy tą ropą handlować? Stawiano zarzut, że zamiast kontraktów z dostawcami bezpośrednimi decydowano się na pośredników. W takim razie, jak wygląda rosyjski rynek ropy? Kto i jaki ma na tym rynku potencjał? Jaką prowadzi politykę handlową i dlaczego?

Kilka największych firm wydobywczych (Łukoil, TNK-BP, Rosneft, Surgutneftegaz, Sibneft) zapewnia 70 proc. rosyjskiego wydobycia ropy naftowej. Pozostałe 30 proc. wydobywa około 70 mniejszych firm i firemek (na początku lat 90. było ich prawie 150). Przy ogólnym poziomie wydobycia ropy rosyjskiej, te 30 proc. to pokaźna ilość baryłek. Warto się nimi zainteresować. Komisja tego oczywiście nie zrobiła. I przyjęła, że polscy odbiorcy ropy powinni narzucać warunki kontraktów handlowych dostawcom. Tymczasem rynek ropy jest rynkiem producenta, a nie konsumenta. Popyt przewyższa limitowaną przez producentów podaż i dlatego ceny “szaleją". Czy polskie firmy za wszelką cenę powinny się bezpośrednio wiązać z dużymi koncernami rosyjskimi? Moim zdaniem, zdecydowanie nie. Z kilku powodów. Po pierwsze, jeśli mówimy o niebezpieczeństwie politycznym ze strony Kremla, to musimy pamiętać, że o wiele bardziej łakomym kąskiem są dla rosyjskich polityków największe koncerny naftowe niż rzesza drobnych wydobywców. Dlatego wielki i potężny Jukos okazał się bardzo niepewnym partnerem handlowym. Po drugie, jeśli doszłoby drogą polityczną do wyeliminowania z rynku małych graczy, pozostaną na rynku potentaci. A w przypadku odwrotnym, związania się z potentatami i wyeliminowania z rynku małych graczy metodami ekonomicznymi, nie tylko polscy odbiorcy zostaną skazani na potentatów. Stworzy to z całą pewnością trudniejszą sytuację negocjacyjną.

W kontekście rozważań nad dostawami ropy komisja postawiła zarzuty, tylko nie wiadomo komu, że radę nadzorczą Orlenu pozbawiono wpływu na kontrakty dostawy ropy. W jaki sposób fakt poinformowania dodatkowo kilku osób z rady nadzorczej o treści kontraktu miałby wpłynąć na zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego państwa? Pewnie autorzy przyjmowali, że większa liczba osób znających kontrakt zwiększa szansę, by minister skarbu państwa - w sposób, podkreślmy to wyraźnie, nielegalny - dowiedział się o szczegółach tego kontraktu. Nawet bowiem ten członek rady nadzorczej Orlenu, który jest bezpośrednio powoływany i odwoływany przez ministra skarbu, nie ma prawa ujawnić ministrowi tajemnicy handlowej spółki. Jeśli woleliśmy, żeby było inaczej, mogliśmy nie likwidować przedsiębiorstw państwowych i ich zjednoczeń. Jednak jeśli buduje się kapitalizm wolnorynkowy, trzeba przestrzegać zasad ładu korporacyjnego. Co też ważne, jeśli rada nadzorcza jakiejkolwiek spółki ma akceptować istotne kontrakty (abstrahując, jaka to spółka i jaki kontrakt), musi wchodzić w obszar działalności operacyjnej i zarządczej. A z punktu widzenia roli rady nadzorczej w kontynentalnej kulturze korporacyjnej wydaje się to mocno wątpliwe.

Gdy mówimy o kontroli Skarbu Państwa nad Orlenem, “ciekawostką" może być fakt, że w Prospekcie Emisyjnym PKN Orlen, w rozdziale “Czynniki powodujące wysokie ryzyko dla nabywców akcji", jako jeden z czynników ryzyka wymieniono “wpływ Skarbu Państwa na działalność Spółki". Potencjalni inwestorzy byli uprzedzani, że “nie ma pewności, czy zmiany sytuacji politycznej w kraju, w tym zmiany w administracji państwowej, nie będą miały w przyszłości wpływu na działalność Spółki lub skład jej władz zarządzających lub nadzorczych, co może niekorzystnie wpłynąć na działalność Spółki, jej sytuację finansową, wyniki działalności lub perspektywy rozwoju. Nie ma też pewności, że Skarb Państwa, jako akcjonariusz, nie spowoduje, że Spółka podejmie działania, które nie będą w jej najlepszym interesie, polegające na przykład na zawieraniu umów na warunkach gorszych od stosowanych na rynku".

Jak widać, ograniczenie wpływu Skarbu Państwa na spółkę służyć miało zmniejszeniu ryzyka płynącego ze zbyt dużej, a nie zbyt małej, kontroli Skarbu Państwa nad spółką.

III. Prywatyzacja PKN Orlen

Trzecim tematem, którym zajęła się komisja, jest sposób prywatyzacji Orlenu. Komisja zarzuciła ministrowi Emilowi Wąsaczowi “dopuszczenie do sytuacji, [gdy] Zarząd Spółki PKN Orlen podpisał z Bank of New York umowę dotyczącą sposobu głosowania z GDR [Global Depository Receipts, czyli Globalne Kwity Depozytowe], prowadzącą do »uwłaszczenia się zarządu«, z tym że do podobnych skutków mogła także doprowadzić emisja obligacji zamiennych na akcje dla zarządu Spółki, na które zgodę wyraziło Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy przy braku sprzeciwu Skarbu Państwa, a także akceptowanie zaniżonej ceny akcji PKN Orlen". Komisja stwierdziła też, że “w momencie prywatyzacji Zarząd z Doradcą wprowadził taki sposób głosowania z GDR-ów, który gwarantował mu nieusuwalność ze stanowiska [podkreślenie komisji]".

Sprzedaż akcji Orlenu w pierwszym i drugim etapie prywatyzacji w listopadzie 1999 r. i czerwcu 2000 r. odbywała się za pośrednictwem Giełdy Papierów Wartościowych w procesie tzw. book buildingu. To najbardziej przejrzysta forma prywatyzacji, podczas której wstępna, określona widełkowo przez sprzedającego cena kształtowana jest ostatecznie przez zgłaszany popyt na akcje. Jeśli taki model prywatyzacji komisja uznała za niewłaściwy, to znaczy, że nie powinniśmy prywatyzować już nic i nigdy, bo nie ma sposobu lepszego. Gdy sprzedaje się pakiet akcji spółki nienotowanej na giełdzie inwestorowi strategicznemu, zawsze mogą powstać wątpliwości, czy prawidłowo określono ich cenę. Ale jeśli cena jest podana w pewnym przedziale i weryfikuje ją od razu zgłoszony na akcje popyt, wycena jest zdecydowanie bardziej przejrzysta.

W prywatyzacji Orlenu zastosowano mechanizm kwitów depozytowych, który pojawia się zawsze, gdy spodziewany jest duży popyt zagranicznych inwestorów finansowych na akcje danej spółki. Kwity depozytowe są emitowane przez banki depozytowe jako ekwiwalent akcji notowanych na lokalnych rynkach kapitałowych. Posiadaczom kwitów przysługują te same prawa co posiadaczom akcji: wykonują je za pośrednictwem banku depozytowego. Pierwsza emisja kwitów depozytowych na rynku amerykańskim miała miejsce w 1927 r. W 1999 r., gdy do programu kwitów depozytowych przystępował Orlen, było prawie 1,5 tys. programów kwitów depozytowych, a roczna wartość obrotów tymi kwitami przekraczała 500 mld (!!!) USD. W programie kwitów depozytowych uczestniczą takie firmy jak: Deutsche Bank, Daimler Chrysler, Fiat, Toyota, Volkswagen, Sony, Philips, Samsung, Canon, Nokia, Glaxo-Wellcome, Unilever, Nestlé, British Steel, British Airways, a z sektora naftowego British Petrol i Royal Dutch Petroleum.

Ze spółek notowanych na Giełdzie w Warszawie takie same umowy depozytowe zawarły: Bank Handlowy, BIG Bank Gdański, Pekao SA, Kredyt Bank, TP SA, Agora, Netia, Europejski Fundusz Leasingowy. Wszystkie te umowy przewidują, że zarząd ma prawo przekazać instrukcje co do sposobu głosowania przez bank depozytowy lub przez osobę, która otrzyma pełnomocnictwo do głosowania wedle jej wyłącznego uznania. Z drugiego rozwiązania korzysta się wówczas, gdy bank depozytowy albo otrzyma opinię prawną, zgodnie z którą nie jest dopuszczalne głosowanie jedynie różnicą akcji, w stosunku do których przekazano instrukcje co do głosowania “za" i “przeciw" danej uchwale, albo stwierdzi, że wykonywanie prawa głosu w sposób, o którym wyżej mowa, nie jest uzasadnione lub nie jest możliwe.

Twierdzenie, że umowa depozytowa prowadziła do “uwłaszczenia się Zarządu", dowodzi, że komisja nie wie, o czym pisze. W listopadzie 1999 r., gdy podpisywana była umowa depozytowa Orlenu, Skarb Państwa zachowywał pakiet ponad 50 proc. akcji i pełną kontrolę nad spółką. Bank depozytowy nabył mniej niż 10 proc. akcji i nikt nie mówił wówczas o drugim etapie prywatyzacji. Niewątpliwy sukces pierwszego etapu skłonił rząd do podjęcia decyzji o kontynuacji tego procesu. Zaś zaufanie inwestorów zachodnich do spółki i jej zarządu spowodowało znaczny popyt na GDR w czerwcu 2000 r., w wyniku czego bank depozytowy nabył kolejne akcje spółki, aż doszedł do poziomu 28 proc. W 2002 r. był moment, gdy bank depozytowy posiadał ok. 10 proc. akcji, obecnie posiada ich nieco ponad 12 proc. Liczba GDR-ów nie jest stała i zmienia się z dnia na dzień. Ich posiadacze mogą je sprzedać na giełdzie w Londynie lub zażądać od banku depozytowego ich umorzenia. Wówczas bank sprzedaje na giełdzie w Warszawie akcje, którym odpowiadają umarzane GDR-y. Umowa depozytowa sama w sobie nie gwarantowała więc zarządowi Orlenu nieusuwalności ze stanowiska. Co więcej: bank depozytowy wcale nie musiał udzielać pełnomocnictwa zarządowi do wykonywania prawa głosu z nabytych akcji. I w lutym 2002 r., pod naciskiem rządu i Nafty Polskiej, takiego pełnomocnictwa nie udzielił. Gdy rok wcześniej w tym samym celu naciskali na bank depozytowy przedstawiciele rządu AWS, niczego nie wskórali.

Natomiast programem opcji menedżerskiej objętych było 2 proc. (!) kapitału akcyjnego. Mówienie w tym kontekście o “uwłaszczeniu się zarządu" jest oznaką albo całkowitej ignorancji, albo bardzo złej woli. Bill Gates, jako prekursor tej formy wynagradzania pracowników, od lat w jeszcze bardziej zdecydowany sposób pozwala się “uwłaszczać" kadrze menedżerskiej Microsoftu. Pracownicy Orlenu objęci opcją menedżerską nabywali obligacje zamienne na akcje, za które płacili (!) z niewielkim tylko dyskontem. Cały program obliczony był na wzmożenie ich zainteresowania wzrostem wartości akcji spółki - jak w Microsofcie. Wówczas dopiero mieli szansę więcej zarobić.

IV. Przyszłość rynku paliwowego

“Zdaniem Komisji przy opracowaniu strategii prywatyzacji nie przewidziano odpowiednio wcześnie możliwości konsolidacji Grupy Lotos (wcześniej Rafineria Gdańska) z PKN Orlen (wcześniej Petrochemia Płock) poprzez wniesienie aportem tej pierwszej i powiększenie tym samym udziałów Skarbu Państwa w PKN Orlen. Jest to zastanawiające tym bardziej, że zwiększenie takiego udziału dawałoby Skarbowi Państwa dominującą pozycję w spółce PKN Orlen. W takim przypadku prywatyzacja odbywałaby się pod pewną kontrolą Skarbu Państwa".

Oczywiście, połączenie Rafinerii Gdańskiej i PKN Orlen byłoby celowym posunięciem w 1999 r., ale po sprzedaży 72 proc. akcji Orlenu “wniesienie aportem" Rafinerii Gdańskiej do PKN Orlen wymagałoby zgody jego prywatnych akcjonariuszy, ponieważ uchwały w tym względzie musiałyby zapadać na ich walnym zgromadzeniu. I należy poważnie wątpić, czy zgodziliby się oni na takie rozwiązanie, by - jak tego chce komisja - doszło do “powiększenia udziałów Skarbu Państwa w PKN Orlen". Takie posunięcie musiałoby bowiem doprowadzić do... zmniejszenia udziałów pozostałych akcjonariuszy. Jest jeden sposób, by głosowali za uchwałami do tego prowadzącymi: Skarb Państwa musiałby dokończyć prywatyzację Orlenu i znaleźć inwestora strategicznego, który przedstawiłby wiążącą ofertę nabycia jego akcji, obecnie stanowiących własność Skarbu Państwa i Nafty Polskiej, oraz akcji nowej emisji, które Nafta Polska objęłaby w zamian za akcje Grupy Lotos. Akcje te musiałyby pozostać “nieme" do czasu ich sprzedaży przez Skarb Państwa. Inwestor musiałby też zobowiązać się do ogłoszenia wezwania na pozostałe akcje Orlenu. Taka operacja nie groziłaby inwestorom prywatnym rozwodnieniem ich pakietów i pozwoliłaby zarobić na ich sprzedaży inwestorowi strategicznemu. Nie zaakceptują oni natomiast rozwiązania, w którym Skarb Państwa miałby zwiększyć ich kosztem swoje udziały w Orlenie, a potem “się zobaczy".

Istnieje też drugie rozwiązanie prowadzące do połączenia obu firm paliwowych. Tylko już bez zwiększania roli państwa w Orlenie, a więc bez realizacji celu sugerowanego przez komisję. Orlen może nabyć akcje Lotosu. Tylko po co? W biznesie sprawdza się doskonale filozofia Heraklita: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Rozwiązanie rozsądne kilka lat temu nie wydaje się rozsądne dziś. Gdyby Orlen negocjował z Naftą Polską cenę akcji Lotosu przed ich upublicznieniem na giełdzie, cena mogłaby być kształtowana z uwzględnieniem różnych racji. Dziś, gdy mamy giełdową wycenę akcji Lotosu, Nafta Polska nie może ich sprzedać poniżej wyceny, lecz raczej powyżej - z premią za kontrolę. A za taką cenę Orlen nie powinien być raczej zainteresowany tymi akcjami. Oczywiście, można próbować “zmusić" zarząd Orlenu do podjęcia działań oczekiwanych przez Skarb Państwa (ostatecznie to on właśnie ma decydujący wpływ na skład organów tej firmy), ale jeśli zarząd ulegnie takim naciskom, może się narazić na zarzut ze strony prywatnych akcjonariuszy działania na szkodę spółki. Oczywiście i w tym przypadku problem rozwiązuje prywatyzacja Orlenu, bo decyzje, jakie będą zapadać po prywatyzacji, będą już oparte na kalkulacji ekonomicznej, a nie politycznej.

Warto się jednak przyjrzeć powodom, by nie powiedzieć: “interesom", dla których do wcześniejszego połączenia obu spółek naftowych nie doszło. Utrzymywano, że istnienie dwóch ośrodków rafineryjnych w Polsce stworzy konkurencję cenową między nimi, korzystną dla kierowców. Absurd tej argumentacji rzucał się w oczy. Rafineria Gdańska potrzebuje bowiem środków na inwestycje zarówno w rafinerię, jak sieć detaliczną. Jeśli ktoś inwestuje, to pod warunkiem określonej stopy zwrotu z inwestycji. By taki zwrot uzyskać, nie podejmuje się wojny cenowej na rynku, na którym taka wojna nie jest konieczna. Przemysł naftowy to nie telekomunikacja i obowiązują inne reguły gry przy ustalaniu cen sprzedawanych produktów. Co więcej: gdy zdecydowano się na wariant prywatyzacji Lotosu przez giełdę, pomysł rywalizacji cenowej między obu firmami paliwowymi stał się jeszcze trudniejszy do zaakceptowania. Akcje Grupy Lotos nabyły bowiem m.in. Otwarte Fundusze Emerytalne, mające dbać o przyszłe emerytury kierowców. A zatem działania, które miałyby być korzystne dla kierowców, byłyby niekorzystne dla tych samych kierowców jako przyszłych emerytów. Kłania się Frédéric Bastiat i jego genialna książeczka “Co widać i czego nie widać". Widać byłoby spadek cen paliw, a nie byłoby widać (przynajmniej nie od razu) niższych emerytur.

V. Konkluzje

Po przebiegu prac komisji można było spodziewać się o wiele gorszego jej stanowiska. Widać emocje polityczne zdążyły troszeczkę opaść i gdy trzeba było przelać na papier wyrażane wcześniej tezy, przyszło opamiętanie. Bo co prawda papier jest cierpliwy, ale z drugiej strony nic nie brudzi tak bardzo jak atrament. Trzeba więc uważać, co się pisze, a zwłaszcza podpisuje.

W toku prac komisji wypowiedziano jednak tyle tez, że przynajmniej niektóre z nich musiały znaleźć się w jej stanowisku. Czasami troszkę “na siłę". Przykładem może być twierdzenie, że zmiany w statucie PKN Orlen wprowadzone w sierpniu 2000 r., ograniczające wpływ rady nadzorczej na zawierane przez spółkę kontrakty, “zbiegły się w czasie" z wygaśnięciem głównego kontraktu importowego, który, zdaniem komisji, zawarto w 1996 r. na pięć lat. Otóż kontrakt ten zawarto w 1997 r., a obowiązywał od 1998 r. Wygasał więc 31 grudnia 2002 r. Ta niby “zbieżność w czasie" wynosiła dwa i pół roku - czyli połowę okresu, na który zawarto kontrakt. Trzeba nie lada wysiłku, żeby dojść do takiej konkluzji, do jakiej doszła komisja, przeinaczając przy okazji fakty i myląc daty. Czy celowo? Trudno powiedzieć.

Łatwo natomiast o inną konkluzję. Prywatyzować, prywatyzować i jeszcze raz prywatyzować. Choćby tylko po to, żeby za cztery lata nie było już się o co bić politykom.

Dr ROBERT GWIAZDOWSKI (ur. 1960) jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz ekspertem Centrum im. Adama Smitha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2005