Jezus chodził po manowcach

fot. G. KOZAKIEWICZ

ARTUR SPORNIAK: - We wstępie do "Księdza na manowcach" ks. Tischner napisał, że "być kapłanem to być gotowym do poświęceń". Sądzę, że współczesne problemy z kapłaństwem, spektakularnie nagłaśniane ostatnio w mediach (sprawy arcybiskupów Paetza i Wielgusa, głośne odejścia ze stanu duchownego), związane są z powszechnym kryzysem wiary - w Boga, w Kościół, w drugiego człowieka, w siebie. Tischner pisał, że wiara jest pochodzącym z miłości wybraniem, które rodzi więź wierności. Wiedział jednak, że jest wiele "miłości, które wiodą na zatracenie". Osoba doświadczająca bezsensownego cierpienia może poczuć się zwiedziona, oszukana. Tischner przytacza słowa Nietzschego: "Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od swojego Boga". Jaki jest zatem Bóg chrześcijan?

KS. GRZEGORZ RYŚ: - Jest to Bóg Jezusa Chrystusa. Wierzyć po chrześcijańsku można tylko wtedy, gdy ma się żywą, osobową relację z Panem Jezusem. Zaczynam się bać o swoją wiarę wtedy, gdy relacja z Jezusem przestaje być konkretna. Wielu teologów - od de Lubaca do Ratzingera - zauważa, że istnieje ciągłe niebezpieczeństwo urzeczowienia wiary: wiara wypacza się wtedy, gdy staje się sposobem mówienia o rzeczach. Dopóki jest spotkaniem z Osobą, dopóty jest żywa. Można zawierzyć Osobie, nie można zawierzyć doktrynie. Jeśli by było tak, że manowce kapłaństwa biorą się z kryzysu wiary, a kapłaństwo w swej istocie jest umiejętnością składania ofiary, oznaczałoby to, że wiara przestała oświetlać pojęcie ofiary. Wiara ukazuje sens ofiary tylko w ten sposób, że Bóg w Chrystusie wchodzi w ludzkie cierpienie.

To nie jest odpowiedź teoretyczna. Rodzi się ona z przeżycia wspólnoty z Kimś, kto jako Bóg-Człowiek obok mnie i razem ze mną cierpi. Osobowa komunia jest światłem, które potrafi przyjąć rzeczywistość ofiary i wobec tego konsekwentnie realizować ideał kapłaństwa. Myślę, że blisko pojęcia ofiary jest słowo "bezinteresowność". Relacja między Bogiem a człowiekiem musi być bezinteresowna. O tej bezinteresowności najbardziej przejmująco mówi Księga Hioba, a zwłaszcza dialog szatana z Bogiem. Szatan stawia pytanie, czy Hiob rzeczywiście czci Boga "za darmo". Niech zatem Bóg mu wszystko odbierze, wtedy przekona się, czy na świecie jest choć jeden człowiek, który czci Go bezinteresownie. Bóg decyduje się na taką próbę - gdyby odmówił, przyznałby szatanowi rację. Hiob wszystko traci, a Bóg ma nadzieję, że mimo to nie zmieni o Nim dobrego zdania. Można zapytać: po co komuś luksus takiej bezinteresownej relacji? Ale na tym przecież polega miłość. Miłość jest tam, gdzie jest bezinteresowność. Bóg mnie nie kupuje i ja nie kupuję Boga. Obaj jesteśmy w tej relacji wolni.

- Wydaje mi się złudzeniem mówić: kocham Cię zupełnie niezależnie od tego, że od Twojej miłości zależy moje istnienie, szczęście i sens całego mojego życia. Chodzi raczej o szczerość, a nie o bezinteresowność. Zakład między Bogiem a szatanem raczej wystawia naszą wiarę na próbę, niż pomaga cokolwiek zrozumieć. Wyobraźmy sobie ojca, który zsyła na dziecko straszliwe cierpienia, by pochwalić się jego wiernością.

GR: - Jeden tekst wszystkiego nie tłumaczy. Niedobrze by się stało, gdybyśmy zredukowali obraz Boga do treści zawartych w prologu Księgi Hioba.

- Jest wiele dróg do Boga, wielu też jest Jego proroków. W globalnym świecie powraca pytanie o Jezusa i znaczenie Jego przesłania: czy jest prawdziwe? S. Halina Mol na katechezie nie boi się mówić licealistom życzliwie o innych religiach. Jak sobie radzić z pluralizmem religijnym? Kim jest Jezus?

S. HALINA MOL: - Wierzę w Boga, który jest Miłością. Ciągle jej poszukuję i ciągle próbuję do niej dorastać. Moi ­uczniowie wiedzą, że także oni mi w tym pomagają. Ze swej strony próbuję się dzielić z nimi moim doświadczeniem i wiedzą. W pierwszej klasie rozmawiamy o Jezusie - jest On dla mnie największym pedagogiem i wychowawcą. W drugiej klasie pokazuję różne wspólnoty: odwiedzamy kościół ewangelicki, cerkiew prawosławną i synagogę.

- Czy pokazywanie zbuntowanej młodzieży różnych religii i denominacji nie jest wystawianiem ich wiary na próbę?

HM: - Wiara nie jest prawdziwą wiarą, gdy nie jest świadomie wybrana i zaakceptowana. Przy okazji młodzież uczy się tolerancji. Sens mojej pracy widzę przede wszystkim w pomaganiu jej, by dorastała do pełni człowieczeństwa. Myślę, że polskiej szkole właśnie na takim wychowaniu powinno zależeć.

- Wśród młodych (i nie tylko) popularny jest slogan: Jezus tak, Kościół nie. Jak w dzisiejszych czasach przekazywać wiarę "w święty, powszechny i apostolski Kościół", skoro nagłaśniane są afery związane z instytucją i jej hierarchiczną strukturą?

HM: - Ja, mówiąc językiem młodzieży, "nie ściemniam". Można być zakochanym w purpurze, w pieniądzu, w willi czy bryce, ale można też być zakochanym w Jezusie. Słabość zawsze będzie obecna w Kościele, dzisiejsze czasy nie są pod tym względem wyjątkowe. Bóg powołuje przecież także ludzi z manowców. Gdy Pan Jezus ukazał się Szawłowi, doskonale wiedział, kim on jest. Kiedy powołuje mnie, pytam: dlaczego akurat ja? Schodzimy na manowce chyba głównie dlatego, że za mało dbamy o więzi przyjaźni - przede wszystkim z Bogiem. Bycie światłem dla innych kosztuje. Założyciel naszego zgromadzenia Edmund Bojanowski mówił: "Bądź świecą, sama się spalaj, innym przyświecaj".

- W jednej ze swoich książek kard. Ratzinger zauważył, że nauka ostatecznie zdesakralizowała świat - próbuje odpowiadać na pytania, które dawniej były domeną religii. Jezus swoim przesłaniem również zdesakralizował świat. Gdzie zatem mamy dziś szukać sacrum?

O. JACEK PRUSAK: - Nie mam na to prostej odpowiedzi. Każdy dobry psychoterapeuta poszedłby za tradycją duchową i zaproponował pytanie: kim jestem? Jeżeli potrafimy to pytanie zadawać naprawdę gruntownie, wtedy natrafimy na odpowiedź, czym jest sacrum i jak się do niego odnosić. Żeby to jednak rozwinąć, muszę wrócić do stwierdzeń, które już padły, a z którymi nie mogę się w pełni zgodzić. Np., że kapłaństwo jest ofiarowywaniem siebie, dokonywanym w imię bezinteresownej miłości, a ci, którzy tego nie robią, schodzą na manowce. Uważam, że w szukaniu własnej tożsamości trzeba siebie przekraczać, żeby z pytania Jezusa "kim Ja jestem dla ciebie?" otrzymać odpowiedź jako projekt na swoje życie. To jednak dopiero pierwszy krok. Wiele badań pokazuje, że człowiek nosi w sobie wiele obrazów Boga, także nieuświadomionych. Centralnym obrazem, według którego kształtujemy naszą wiarę, jest obraz Boga jako uwznioślonego rodzica. Nie wystarczy mieć relację do Jezusa, żeby być chrześcijaninem, gdyż Jezus nie wskazywał na siebie, tylko na Ojca. Podobnie nie wystarczy być w Kościele, żeby być chrześcijaninem, gdyż Kościół ma wskazywać na Chrystusa, a nie na siebie. Dopiero z takiej świadomości biorą się poważne odpowiedzi, gdzie są bądź gdzie nie ma manowców wiary zarówno w życiu księdza, jak każdej osoby wierzącej.

Bliskie jest mi takie rozumienie wiary, gdzie nie jest ona relacją przyjacielską, tylko przyjazną człowiekowi relacją z osobową tajemnicą. To Jezus jest dla nas przyjacielem. Przez przyjaźń rozumie się więź głębokiego zaufania - tak głębokiego, że Jezusowi jestem w stanie ofiarować swoje życie. Ale Jezus prowadzi nas do tajemnicy Ojca, nie skupia na sobie. Dlatego oprócz wspierania się obrazami Boga, a zwłaszcza tym niezastąpionym, jakim jest ludzka natura Logosu, trzeba ciągle mieć świadomość, że do końca życia będę obcował z tajemnicą. Jeśli natomiast o Bogu mówię jak o kimś dobrze mi znanym i swojskim, to nie jest to prawdziwy Bóg. Z drugiej strony - jeśli obcuję tylko z tajemnicą, do której nie mam relacji osobowej, to również nie jest to Bóg. Dlatego, by być osobą wierzącą i nie zejść na manowce, nie można w Bogu widzieć tylko dużego rodzica i nie można Go traktować jako pseudoprzyjaciela.

- To zarazem pocieszające i niepokojące. Dobrze, że psychologia potrafi pomóc w dostrzeganiu fałszywych czy niepełnych obrazów Boga. Z drugiej strony, jeżeli to, co jest nieuświadomione, ma aż tak duży wpływ na moją wiarę, to czy w ogóle jestem w stanie sobie ufać?

JP: - Powinniśmy mieć zaufanie do siebie, skoro zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Problem w tym, że zwykle bardziej siebie nie akceptujemy, niż akceptujemy. Nie możemy mylić akceptacji z pozytywnym myśleniem. Jednym z podstawowych przesłań Jezusa było wezwanie: "Człowieku, nie poniżaj się przed Bogiem, nawet jeśli wydaje ci się, że robisz to dla Boga, gdyż w ten sposób przecież zamazujesz w sobie Jego obraz. Patrz na mnie, gdyż Ja jestem najdoskonalszym odbiciem Boga, a wtedy zrozumiesz, że nie musisz siebie karać".

- A modlitwa Celnika?

JP: - Modlitwa Celnika jest stanięciem w prawdzie o swoim życiu. Wiem, że nie powinienem się pchać do pierwszej ławki, bo według tych kryteriów, które tam obowiązują, powinienem świecić przykładem świętości, a ja nim nie jestem. Zajmuję więc miejsce z tyłu. Lecz właśnie to miejsce z tyłu jest nawiedzane przez Boga. Dlatego margines nie jest przekleństwem, to ludzie z marginesu najczęściej otwierali przed Jezusem swoje serca.

- Chodził po manowcach.

JP: - W każdym razie częściej odwiedzał manowce niż synagogę.

GR: - Kiedy mówimy o ofiarności, to nie mówimy o cierpiętnictwie, tylko o tym, że w definicji kapłaństwa jest składanie ofiary. Po to jest kapłan. Są jednak sytuacje, kiedy ostatecznym argumentem jest dla mnie to, że jestem wezwany do kapłaństwa jako chrześcijanin i mogę to przeżyć w duchu ofiary. To się nie kłóci z wypowiedzią o. Jacka. Relacja z Bogiem nie daje pewności, nie polega na tym, że "wiem".

Docieramy tu do słowa "grzech". Padło pytanie: jak pokazywać Kościół, który jest rozbity? Wcale nie musimy pokazywać na zasadzie: "to sobie wybierz". Wierzę, że Kościół jest jeden, ale przez to, że został przez nas rozbity, jest także na swoich manowcach. Nikt mi jednak nie karze wybierać, mogę owe rozbicie przeżyć jako ból, który prowadzi znacznie głębiej niż do tolerancji. On może być formą komunii z braćmi, którzy wierzą trochę inaczej. Raz w życiu to szczególnie przeżyłem. Byłem ze studentami w Anglii i odprawiałem Mszę św. na ruinach zburzonego przez Henryka VIII klasztoru cysterskiego. Mieliśmy do liturgii wszystko oprócz świeczki. Posłałem dwoje studentów do najbliższego domu. Trafili do klasztoru anglikańskiego. Siostra anglikańska nie dała im świeczki, tylko sama ją przyniosła i uczestniczyła we Mszy. I wszyscy czuli z nią bliskość, choć pierwszy raz widzieli ją na oczy. Kiedy zacząłem rozdawać Komunię św., fakt, że ta siostra do niej nie przystąpiła, szanując zasadę braku interkomunii między Kościołami, był niesłychanym przeżyciem jedności. Wszystkich to wręcz fizycznie zabolało.

Podobnie jest z nagłośnionymi przypadkami zła w Kościele. O co właściwie chodzi w Kościele? Czym będzie Kościół, jeśli się nie potrafi zmierzyć z prawdą o ludzkim grzechu? Łatwo się mówi teoretycznie, że Bóg chodzi po manowcach. Natomiast poczucie, że sami się na nich znajdujemy, rodzi zwykle mechanizm obronny: to nie jest prawda! To, co jest dla nas trudnością, może być akurat wchodzeniem w sam środek rozmowy na temat wiary.

- Zawierzając, ryzykujemy, że zostaniemy poprowadzeni tam, dokąd nie chcemy iść. Są poświęcenia sensowne - np. czuwanie przy łóżku chorego dziecka, ale są też poświęcenia, które wydają się nam bezsensowne. Wiele wierzących małżeństw tak postrzega wymagania katolickiej etyki seksualnej. Gdzie szukać kryterium, które pozwala to rozróżnić?

JP: - Myślę, że takie zderzenie: Kościół (w domyśle: księża) a małżonkowie jest niewłaściwym podejściem. Małżonkowie nie są dla Kościoła. Jeśli ktoś znajduje się w sytuacji konfliktowej między Bogiem a Kościołem, to w sumieniu powinien stanąć po stronie Boga, a nie po stronie Kościoła. Gdyż Kościół jest przestrzenią, w której wiara i zaufanie do Boga powinny być budzone, podtrzymywane i rozwijane, ale nie dla "interesu" Kościoła, tylko Ciała Chrystusa. Wymogi zawsze będą stawiane, ale przypomnę raz jeszcze: żeby kochać, trzeba przekraczać siebie. Wolę to słowo niż "ofiarowywać się", gdyż ofiary dokonał za nas wszystkich Jezus. Jeśli małżeństwo czuje się tak przytłamszone wymogami Kościoła, że traci wiarę, to co ja mam na to odpowiedzieć? Jeśli macie ją stracić, popatrzcie na Boga. Przypomnę, co mówiła Simone Weil i inni mistycy: skoro Bóg jest prawdą, to człowiek ma najpierw pójść za prawdą, nie za Bogiem. Jeśli pójdzie za prawdą, to się nie rozminie z Bogiem, ale jeśli w imię Boga porzuci prawdę, to pójdzie za jakimś stworzonym przez siebie bożkiem. Prawdę zaś odkrywamy w codzienności. Nie wierzę, żeby Bóg był przeciwko człowiekowi. Jeżeli człowiek doświadcza w życiu tak dużo napięć i cierpienia, że rozbija to jego osobowość, nie wierzę, że tego chce Bóg. Etyka chrześcijańska jest eudajmoniczna - jest nastawiona na szczęście, nie na zadowolenie czy przyjemność, które są jedynie komponentami szczęścia. Chrześcijanin to człowiek szczęśliwy.

- Tyle że do sumienia musimy mieć duże zaufanie, o co nie jest łatwo. Poza tym, zawsze mamy obowiązek je kształtować. Sumienie przeżywane w samotności też może prowadzić na manowce.

JP: - Psychologia mówi, że oznaką dojrzałości jest właśnie zdolność przeżywania ambiwalencji. W dzisiejszym życiu społecznym w Polsce chcemy zrezygnować z ambiwalencji - wszystko ma być czarne albo białe. To jest bardzo wygodne i bardzo niedojrzałe, gdyż życie nie jest takie. To napięcie jest wpisane w bycie chrześcijaninem, a także w bycie członkiem Kościoła, ponieważ wierzymy, że w tym, co widzimy, w sakramentach, jest coś, czego nie widzimy i co działa: łaska. A często to, co widzimy, przesłania to, czego nie widzimy. To z definicji będzie prowadziło do napięć.

Tylko że nie jest powołaniem chrześcijanina bycie osobą znerwicowaną. Sumienie trzeba kształtować we wspólnocie wiernych, ale trzeba je odróżniać od superego, czyli zbioru nakazów, zakazów i ideałów, które przyswajaliśmy sobie znacznie wcześniej, zanim rozumieliśmy, co robimy. O to też chodzi w dojrzewaniu religijnym, żeby w autorytetach kościelnych nie widzieć zamiennych rodziców. Powołani jesteśmy przez Boga i przed Nim staniemy na sądzie, a nie przed biskupem czy papieżem. Kościół swoją posługą duszpasterską powinien kształtować ludzi posłusznych, a nie lojalnych. Tacy ludzie wiedzą, gdzie jest granica między sumieniem a superego.

- Często jednak boimy się głosu własnego sumienia, że zażąda czegoś ponad nasze siły. Benedykt XVI przypomniał brazylijskiej młodzieży ewangeliczną postać bogatego młodzieńca, który odszedł od Jezusa zasmucony. Może właśnie znerwicowany?

GR: - Ktoś w egzegezie tej perykopy porównał ją z epizodem spotkania Jezusa z celnikiem Zacheuszem. Jaka jest różnica? Jeden zachowuje przykazania, drugi jest złodziejem i kolaborantem. A jednak Zacheusz zrobił to, czego bogaty młodzieniec nie zrobił, zachęcany przez Jezusa - rozdał część majątku. Jeden poczuł się kochany, a drugi nie. Kluczem do perykopy o bogatym młodzieńcu jest zdanie, że Jezus spojrzał na niego z miłością. Tam, gdzie nie ma odkrycia tego spojrzenia, mamy chrześcijaństwo znerwicowane.

JP: - Prowadząc psychoterapię dla księży, spotykam się czasem z przypadkami duchownych, którzy mają trudności z odmawianiem modlitw kładących nacisk na całkowite oddanie siebie Bogu. Kojarzy się to zwykle z tym, że jeżeli wszystko Bogu oddamy, to wezwie On nas do cierpienia. Nasze głębokie przekonanie obrazują różne powiedzenia: "nie ma kącika bez krzyżyka", "każde dobro musi być okupione cierpieniem" itd. Z takich obserwacji robimy sobie dogmaty wiary. Wydaje się nam, że jeżeli wszystko ofiarujemy Bogu, to On nie tylko to wszystko nam zabierze, ale ostatecznie wyśle nas na krzyż. To jest błędne rozumienie i krzyża, i tajemnicy ofiarowania siebie, i tego, czego Bóg od nas oczekuje. Sądzę, że Boga najlepiej można znaleźć na dnie własnych pragnień. Jeżeli Bóg wzywa nas do cierpienia, to nie dla samego cierpienia. Wybierając Jezusa, jeśli jest to wybór egzystencjalny, można zrozumieć i ofiarować bardzo dużo. Nie mógłbym wierzyć w Boga, którego głosił Jezus, gdyby Jezus nie przyjął na siebie Krzyża...

-...i zmartwychwstał, bo o tym często zapominamy.

JP: - Nie wierzę w żadne teorie tłumaczące sens niewinnego cierpienia. Dlatego gdyby Bóg sam nie cierpiał, nie mógłbym w Niego wierzyć, nawet gdyby istniał.

Powyższy tekst jest skróconym zapisem debaty pt. "Ksiądz na manowcach" zorganizowanej przez "Tygodnik Powszechny" w ramach Dni Tischnerowskich 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2007