Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nic więcej: ani z Polski, ani ze świata. Nawet o zagranicznych uczestnikach pogrzebu, którzy już odwołali przyjazdy z powodu zagrożenia wyziewami islandzkiego wulkanu.
W sobotniej prasie chyba tylko jedna gazeta codzienna zrobiła to, co było najbardziej potrzebne: w tych ostatnich godzinach pożegnania pielgrzymów katyńskich zamieściła na czołówce fotografie i imiona tych, których dotąd nie tylko nie zidentyfikowano w szczątkach rozbitego samolotu, ale nawet nie wiadomo, czy będzie możliwe ich przywiezienie i pochowanie. Jakby w proteście przeciw temu napisano: "na was czekamy". I to były słowa najpotrzebniejsze.
O słowach niepotrzebnych, czasem nawet słowach nie do zniesienia, będzie czas mówić i rachować się z nich (bo to jest sąd, który nam obiecano nawet w Ewangelii) - później. Ale tymczasem pora już chyba zastanowić się, czy przez ten tydzień żałoby, jakże zrozumiałej, nie zamknęliśmy się nad samymi sobą do tego stopnia, że nie da się tego usprawiedliwić, a tym bardziej przyjąć jako normy dla tych powinności, które niezmiennie za cel mają przecież dostarczanie wiadomości o świecie, w którym żyjemy i w którym ludzie inni niż my nie przestali cierpieć, przeżywać nieszczęścia, umierać. Na pograniczu z Tybetem w tych właśnie dniach co najmniej kilkuset ludzi umierało w męczarniach pod gruzami zwalonych domów, bo ratownicy ustawali z braku tlenu na spustoszonych przez trzęsienie ziemi wysokościach. Kto z nas zdołał to zauważyć, ile słów im poświęcono?
Może nie napisałabym tego, gdybym wczoraj nie przeczytała słów bardzo poważnego kapłana na bardzo poważnych łamach: "Współczesny świat takiej tragedii do tej pory nie oglądał". To były słowa o tym, co nas, Polaków, spotkało 10 kwietnia...