Jeszcze będziemy jednością

Sto lat temu kraj walczący u boku Niemiec i Austrii przegrał I wojnę światową i stracił większość terytorium. Dziś pod rządami Orbána rozkwita nostalgia za Wielkimi Węgrami.
z Budapesztu, Sátoraljaújhely i Várpalota

23.07.2018

Czyta się kilka minut

Viktor Orbán objaśnia Mateuszowi Morawieckiemu mapę Węgier w granicach sprzed 1920 r. Budapeszt, 2018  r. / FACEBOOK / ORBAN VIKTOR
Viktor Orbán objaśnia Mateuszowi Morawieckiemu mapę Węgier w granicach sprzed 1920 r. Budapeszt, 2018 r. / FACEBOOK / ORBAN VIKTOR

Zdjęcie na pozór jest niewinne. Przedstawia premierów Węgier i Polski: Viktor Orbán i Mateusz Morawiecki stoją przed mapą, Orbán objaśnia coś Morawieckiemu. Zdjęcie ukazało się w węgierskich mediach społecznościowych kilka miesięcy temu, w dniu zakończenia kampanii przed wyborami parlamentarnymi. Tego dnia w Budapeszcie odsłaniano pomnik katastrofy smoleńskiej, stąd obecność Morawieckiego.

Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie pewna okoliczność: Polak wpatruje się w mapę Węgier sprzed 1920 r., która nie została podpisana np. „Granice Węgier do 1920 r.”, lecz: „Państwo węgierskie”. To tak, jakby Angela Merkel zaproponowała premierowi Polski, że objaśni mu mapę Niemiec w granicach z 1937 r. (tj. sprzed zaboru Austrii i Czechosłowacji), a mapa ta, wydana współcześnie, opisana byłaby jako „Państwo niemieckie”.

To nie przypadek czy niezręczność. Już od 2010 r. – od chwili, gdy władzę objęła koalicja Viktora Orbána – w polityce historycznej Węgier dokonuje się zwrot: w kierunku przywracania pamięci o dawnej wielkości. A także o ogromnej niesprawiedliwości, jaką miał być dla Węgier – uczestnika I wojny światowej po stronie przegranej (jako część Austro-Węgier) – traktat pokojowy. Podpisany w 1920 r. we francuskim Trianon przez kraje zwycięskie i Budapeszt (pokój z Austrią podpisano osobno), ukarał Węgry bardziej niż Austrię: pozbawiał państwo dwóch trzecich obszaru sprzed 1914 r. na rzecz sąsiadów.

Jest to polityka prowadzona systemowo i świadomie. Zapewnieniom, że nikt nie chce powrotu dawnych granic, coraz częściej towarzyszy otwarty rewizjonizm. Przynajmniej na płaszczyźnie emocjonalno-symbolicznej.

„Dyktat pokojowy”

Do tamtych Węgier – państwa, jakim były u schyłku XIX stulecia – Orbán odwołuje się regularnie. Buduje analogie między współczesnością i historią, przywraca dawne nazwy instytucji (np. w sądownictwie), rewitalizuje miasta na ówczesne wzory.

I nie tylko. Już kilka lat temu parlament przyjął ustawę o podwójnym obywatelstwie – adresowaną do mniejszości węgierskiej w sąsiednich krajach. Następnie, w latach 2014-17, przyznano milion nowych obywatelstw. Posłowie ustanowili też Narodowy Dzień Jedności. Przypada 4 czerwca: tego dnia podpisano traktat w Tranion. Odtąd każdego 4 czerwca odbywają się obchody państwowe i samorządowe, flagi przed parlamentem i budynkami publicznymi w kraju są opuszczane do połowy masztów. Wicepremier Zsolt Semjén, któremu podlega polityka narodowościowa, wielokrotnie obchodził to święto w Siedmiogrodzie (tj. w Rumunii). W 2014 r. mówił, że „Węgrzy powinni być dumni, iż przetrwali Trianon”.

Również już jakiś czas temu, w 2011 r., w konstytucji upomniano się o „podzielony naród węgierski”. Czytamy w niej: „Przyrzekamy chronić i zachować duchową jedność naszego Narodu, która w wichrach minionego stulecia rozerwana została na części. (...) Węgry, mając na uwadze spoistość jednolitego Narodu węgierskiego, ponoszą odpowiedzialność za los Węgrów żyjących poza granicami kraju, wspomagają przetrwanie i rozwój ich wspólnot, popierają ich dążenia do zachowania węgierskości, realizację ich praw indywidualnych i wspólnotowych”.

Z kolei w znowelizowanej ordynacji prawa wyborcze przyznano Węgrom żyjącym poza granicami państwa – ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy zamieszkują ziemie należące kiedyś do Królestwa Węgier.

Istotny jest tu język: o Trianon mówi się na Węgrzech nie inaczej jak tylko „dyktat pokojowy”. I to niezależnie od sympatii politycznych, od lewa do prawa.

Prognoza pogody

Próbka z ostatnich lat. W czasie mistrzostw Europy w 2016 r. Orbán często fotografował się z fanami, którzy na flagach mieli namalowane nazwy historycznych krain węgierskich, także pozostających dziś poza granicami (i znowu: to tak, jakby Merkel pozowała do zdjęć z ludźmi, pokazującymi granice Niemiec sprzed II wojny światowej). W listopadzie 2016 r. Orbán mówił, że udało się zjednoczyć naród „ponad Trianon”. Rok temu podkreślał, że „od czasu Trianon” Węgrom nie żyło się tak dobrze jak dziś. W marcu tego roku, przemawiając z okazji 170. rocznicy Wiosny Ludów, porównał unijny projekt relokacji imigrantów do „narzuconego dyktatu pokojowego z Trianon”. Teraz, w 98. rocznicę traktatu, podzielił się myślą, że „przyszłość pisana będzie w języku węgierskim”.

Dodajmy rzecz tak zwyczajną jak codzienna prognoza pogody w telewizji: na planszy kontury obecnych Węgier są szare, ale uwagę zwracają ciemnozielone tereny, wyróżniające się na tle jasnozielonej mapy. To kontury dawnego Królestwa. W telewizji używa się też historycznych nazw miast, a także przeprowadza chętnie wywiady z przedstawicielami ruchów domagających się autonomii w Siedmiogrodzie i na Seklerszczyźnie (oba regiony w Rumunii).

Aby lepiej zrozumieć fenomen takiej polityki historycznej (i jej skuteczności), trzeba poznać dwie jej kluczowe składowe: czym były Wielkie Węgry i czym jest dla Węgrów Trianon.

Mniejszość we własnym państwie

Wiek XIX, choć burzliwy, uważany jest powszechnie na Węgrzech jako wyjątkowy: taki, w którym państwo pod każdym względem było „naj”. I to mimo dramatu, jakim w latach 1848-49 była Wiosna Ludów: węgierskie powstanie, które upadło pod naporem połączonych sił Austrii i Rosji, wspartych przez nastawione antywęgiersko mniejszości narodowe.

Ale już niespełna dwie dekady później, w 1867 r., Węgry znów były „naj”. Monarchia Habsburgów przekształciła się w federację dwóch podmiotów: Cesarstwa Austrii i Królestwa Węgier, związanych unią personalną. Były to dwa niezależne państwa, choć – jak pisał Henryk Batowski – „Austro-Węgry w stosunkach zewnętrznych (...) były traktowane jako jedno państwo”. Zarazem „wewnątrz swoich granic (...) były to od 1867 r. dwa państwa całkowicie o d d z i e l n e pod względem administracyjnym, połączone jedynie pewnymi wspólnymi instytucjami i osobą panującego”. Tym władcą był aż do 1916 r. Franciszek Józef, jako cesarz Austrii i król Węgier (ukoronowany w Budapeszcie).

Okres po 1867 r. odznaczał się szybkim wzrostem gospodarczym. Historyk Ignác Romsics w wydanej niedawno w Polsce „Historii Węgier” pisze, że był to „najbardziej dynamiczny i najefektywniejszy etap rozwoju” od przegranej bitwy pod Mohaczem w 1526 r. (gdy spora część Węgier trafiła pod kontrolę Turcji). Zwłaszcza dwa czynniki stymulowały wzrost: nowoczesny system kredytowy i rozwój infrastruktury. Taki szczegół: w latach ­1846-67 powstało 2285 km nowych linii kolejowych, podczas gdy w 1890 r. było ich już 11 tys. km, a w 1913 r. aż 22 tys. km. Kolej była wtedy głównym środkiem transportu.

Kwitł handel, a morskim „oknem na świat” był port we Fiume (Rijeka, dziś Chorwacja). Stąd też na emigrację udawali się głównie nie-Węgrzy. A emigracja wpływała na strukturę etniczną. O ile w 1850 r. w krajach Korony Węgierskiej odsetek Węgrów wynosił tylko 36,5 proc., to 60 lat później było ich już 48 proc.

Zauważmy więc, że mimo rozwoju demograficznego korzystnego dla narodu panującego, etniczni Węgrzy nadal stanowili mniejszość w Koronie. Mniejszości – w sumie tworzące większość – tworzyli głównie Rumuni (14 proc. ludności), Niemcy (10 proc.) oraz Słowacy i Chorwaci (po 9 proc.).

Przerwany złoty wiek

Zmiany w strukturze etnicznej były efektem nie tylko emigracji (w latach 1871–1913 z Węgier wyjechało 1,3 mln osób; dwie trzecie nie wróciły), ale też wysokiego przyrostu naturalnego wśród ­Węgrów i postępującej (często wymuszonej) madziaryzacji nie-Węgrów. Przyrost liczby ludności to także efekt stworzenia systemu opieki zdrowotnej, co z kolei przełożyło się na wydłużenie długości życia. Stosowną ustawę parlament uchwalił w 1876 r., a jej efektem był m.in. wzrost liczby szpitali i łóżek szpitalnych (1867 rok: 44 szpitale i 4500 łóżek – rok 1913: 461 szpitali i 50 tys. łóżek).

W 1896 r. hucznie obchodzono tysiąclecie państwa węgierskiego – większość najpiękniejszych budynków, które możemy oglądać w Budapeszcie, powstała z tej okazji. Także w 1896 r. uruchomiono tu metro (pierwsze w kontynentalnej Europie). Pojawiają się telegraf i telefon. Miasta się „przybliżają”, łatwiej jest się między nimi przemieszczać. Królestwo pozostaje „spichlerzem” c.k. monarchii, ale rozwija się też przemysł maszynowy, powstają elektrownie (160 w ciągu 13 lat). Warto odnotować, że przed 1914 r. PKB per capita Węgier wynosił równowartość 40 proc. PKB per capita Anglii, 50 proc. Francji i 80-85 proc. Włoch. Nie był to zły wynik.

Poza stolicą najszybciej rozwijały się takie miasta jak Zágráb (dziś Zagrzeb, Chorwacja), a także Temesvár (dziś Timișoara), Arad, Kolozsvár (dziś Kluż), Nagyvárad (dziś Oradea) – wszystkie cztery obecnie w Rumunii – a także Kassa (dziś Koszyce, Słowacja) oraz pozostałe w granicach Węgier: Miszkolc, Győr i Segedyn. Już choćby to zestawienie miast, z których większość po 1920 r. znalazła się poza państwem, ukazuje skalę strat.

Sto lat później

Ale bardziej policzalny wymiar to zmniejszenie powierzchni państwa: aż o dwie trzecie, z 325 tys. km2 do 93 tys. km2. A także ludności: z prawie 21 mln do 7,6 mln obywateli.

Nie chodzi w tym miejscu o wartościowanie, czy po 1920 r. bardziej poszkodowani byli Węgrzy, a przed 1920 r. ciemiężone przez nich mniejszości. Ani też o rozsądzenie, kto ponosi za to większą odpowiedzialność. Chodzi o konstatację faktu: o ukazanie percepcji narodowej traumy i jej skutków.

Pojechałem na Węgry, aby zobaczyć rock operę „Trianon”, reklamowaną już od zimy tego roku jako prolog do obchodów setnej rocznicy „dyktatu”. Na plakatach informowano, że patronat nad nią objął wspomniany wicepremier Semjén. Zanim jednak znalazłem się na stołecznym placu Bohaterów, gdzie wystawiano tę rock operę, pojechałem do Sátoraljaújhely: niezwykłego miejsca, gdzie już ponad 75 lat temu zbudowano „Węgierską Kalwarię”, upamiętniającą ziemie oderwane w 1920 r. Odwiedziłem też miasto Várpalota, gdzie w 2004 r. otwarto Muzeum Trianon.

Kalwaria narodowa

Sátoraljaújhely to 15-tysięczne miasto w komitacie (województwie) Borsod-Abaúj-Zemplén, przy granicy ze Słowacją. Miasto historyczne: liczy przeszło 755 lat, a nazwę zawdzięcza górze Sátor, znajdującej się w pasie zielonych wzgórz Zemplén. Aby dojechać tu z Budapesztu, potrzebne są trzy przesiadki, w tym autobus zastępczy (na remontowanym odcinku kolei). Podróż zajmuje w najlepszym wypadku pięć godzin. Nad miastem góruje ogromna wieża telewizyjna i stacja kolejki linowej. Nieco na lewo widać mniejszy szczyt Szár. Na nim węgierska flaga: dumna, acz zniszczona.

Tu znajduje się kalwaria upamiętniająca Wielkie Węgry sprzed 1920 r. To 14 budowli przypominających kapliczki drogi krzyżowej, pnących się na szczyt góry. Na każdej nazwy miejscowości, które nie są już w granicach państwa (odnotowanych miast i regionów jest 38).

Pomysł jej utworzenia powstał w 1935 r., gdy w 15. rocznicę Trianon na szczycie góry ustawiono sto węgierskich flag. Jesienią 1936 r. kalwaria była gotowa. Dwa lata później ukończono już tylko wieńczącą ją Kaplicę św. Stefana – w 900. rocznicę śmierci tego pierwszego chrześcijańskiego króla Węgier.

Gdy przeglądam oficjalną notkę informacyjną o tym miejscu (będącym tyleż miejscem kultu, co atrakcją turystyczną), rzuca się w oczy oddzielona linijka tekstu: „Proporzec na ogromnym postumencie ogłasza sąsiednim narodom, że Węgry raz jeszcze, od nowa będą jednością”.

Część tablic jest wyraźnie nowsza od pozostałych. Od pracownika wyciągu dowiaduję się, że przed dwoma laty był tu generalny remont. Zamontowano oświetlenie, wprowadzono interaktywny e-przewodnik. Fundusze miały pochodzić od samorządu, a część także ze środków unijnych. Z kolei na tablicach informacyjnych, których jest kilkanaście, widnieje logo Muzeum i Instytutu Historii Wojskowości w Budapeszcie.

Po kalwarii poszedłem na węgiersko-słowackie przejście graniczne. Droga jest prosta: kilka kilometrów aleją Rakoczego, za skrzyżowaniem z drogą krajową, jeszcze kilkaset metrów, mostek na rzeczce (nazywa się po węgiersku Ronyva, po słowacku Roňava). Przy moście, kilka metrów od granicy, duży głaz, a na nim tablica z napisem „4.06.1920 Trianon” i grafiką, która przedstawia podzielone na dwie części miasto i komitat.

Tablica na głazie-pomniku przy węgiersko-słowackim przejściu granicznym nad rzeczką Ronyva/Ronava, przedstawiająca podzielone w 1920 r. miasto i region / DOMINIK HEJI

Tablica wjazdowa: „Magyarország”, wpisane w unijne gwiazdy. Nad nią ręcznie malowane godło Węgier. Corocznie na węgierskiej części mostu zbiera się młodzież śpiewająca historyczne pieśni. Uczestnicy całodniowej imprezy na koszulkach mają kontury Wielkich Węgier, dzieci trzymają mapy ze starymi granicami. Na okrągłe rocznice pod pomnikiem wieńce składają przedstawiciele rządu. Nad całością obchodów czuwa burmistrz Péter Szamosvölgyi.

„Chrystus Narodów”

Várpalota leży bliżej Budapesztu, niecałą godzinę pociągiem. 4 czerwca tego roku był tu wicepremier Semjén.

Muzeum Trianon znajduje się w odrestaurowanym pałacu Zichych i od 2011 r. ma zapewnione stałe finansowanie z budżetu państwa. Na maszcie powiewa flaga Węgier na stałe opuszczona do połowy. Na dziedzińcu – mityczny ptak Turul, który wedle legendy prowadził lud Madziarów ze stepów Azji na miejsce obecnego osiedlenia. Ptak ma związane skrzydła. Za nim granitowa tablica na głazie. I napis: „Węgry, Chrystus Narodów”. To nie trawestacja Mickiewicza, lecz werset z Sándora Máraiego, jednego z najwybitniejszych XX-wiecznych pisarzy węgierskich.

Muzeum przedstawia skutki „pokojowego dyktatu”. W kolejnych salach znajdziemy np. opowieść, jak Rumunia zniszczyła węgierską kolej. W osobnej: czarne postacie polityków, którzy przypieczętowali los Węgrów. W innej: jakie straty poniosły Węgry w rolnictwie. Obszernie prezentowane są rewizjonistyczne plakaty z lat 20. i 30. XX w. Generalnie przyjęto tu tylko węgierski punkt widzenia. Wystawa przygotowana jest w „kulcie Trianon”.

Głównym celem muzeum, które stale odwiedzają szkolne wycieczki, jest budowanie węgierskiej tożsamości w oparciu o narodową tragedię i poczucie niesprawiedliwości. Darmowe bilety otrzymują ci, którzy zamieszkują „ziemie utracone”. Jeden z projektów – „interaktywny Trianon” – był współfinansowany ze środków Unii.

I znów – szczegół: na parkingu dostawcze auto, na nim wielki napis: „Odzyskajmy Węgry z powrotem”. Jednak, dzięki grze słów, formalnie napisano „szeressük vissza”, a nie „szerezzük vissza”, a zatem „Pokochajmy z powrotem”. Ot taki, podszyty rewizjonizmem, chwyt marketingowy.

Wierzę w jedną ojczyznę

Stolica, sobotni wieczór. W metrze linii M1 tłum. Niektórzy korzystają z nocy muzeów, ale chyba większość jedzie na plac Bohaterów, by obejrzeć rock operę „Trianon”. Przede mną młody człowiek, ramiona wytatuowane w symbole Wielkich Węgier. Nie dominują jednak bluzy z rewizjonistycznymi hasłami, nie ma też wyróżniającej się grupy wiekowej. Są młodzi i starsi.

W widowisku udział bierze 15 gwiazd węgierskiej muzyki, 20 aktorów, 200 tancerzy, 100 statystów (jak zaznaczają twórcy, część mieszka na dawnych ziemiach węgierskich), a także kilkadziesiąt koni. Najbardziej wyróżniającą się postacią jest Imre Vadkerti, który w trakcie przedstawienia nosi czarną koszulę z konturami Wielkich Węgier.

Rock opera zaczyna się w 1900 r. i kończy na uchwaleniu ustawy o Dniu Jedności. Nie sposób zrelacjonować całego spektaklu, ale warto odnotować kilka smaczków. I tak, przedstawia bezkrytycznie Węgry jako kraj dwukrotnie ukarany zmianą granic: w 1920 r. i 1947 r. (tzw. „małe Trianon”). Nie wspomina się, w następstwie czego do tego doszło, nie ma słowa o kolaboracji z Niemcami w czasie II wojny światowej i udziale w Holokauście. Uderza scena, gdy aktor mówi, że „Niemcy, w nadziei na rewizję postanowień traktatu wersalskiego, wybrały przewodniczącego partii robotniczej Adolfa Hitlera”. Tak właśnie, sugerując jej lewicową proweniencję, przedstawiono partię Hitlera (w istocie była to Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników).

Potem następuje „Węgierskie »Wierzę w Boga«”, ze słynnymi słowami: „Wierzę w jednego Boga / Wierzę w jedną ojczyznę / Wierzę w wieczną sprawiedliwość boską / Wierzę w Węgier zmartwychwstanie. Amen!”.

Tuż po tym, gdy w uniesieniu słowa te wyśpiewał Miklós Varga, głos zabierają dwaj gazeciarze. Jeden woła, trzymając gazetę: „Najnowsze oświadczenie Duce, Benito Mussoliniego: traktaty pokojowe nie są wieczne. Inspirowane Trianon polityczne kalkulacje zostały już osądzone przez praktykę i czas”. Zebrani na scenie biją brawo. Wtóruje mu drugi gazeciarz: „Węgry pokładają nadzieje w monachijskich postanowieniach premierów Anglii, Francji, Niemiec i Włoch”. Podniosła muzyka. Głos przywódcy państwa Miklósa Horthy’ego i jego przemówienie po wkroczeniu w 1938 r. do Komarna (po 1920 r. słowackiego). Na telebimach – wojska witane na „ziemiach odzyskanych”.

Potem, także na telebimach, kontury Węgier z 1940 r. Widownia klaszcze. Słyszymy fragment powieści pisarza Alberta Wassa pt. „Nadeszli! Oddajcie mi z powrotem moje wzgórza”, traktujący o odzyskaniu Siedmiogrodu w 1940 r. i jego ponownej utracie w 1946 r.: „Wiedzieliśmy, że decyzje zapadły już w Wiedniu, wiedzieliśmy, że jacyś nieznani ludzie jednym ruchem ręki w ciągu minuty mogli przekreślić nasz los”. Narrator odczytuje nazwy ziem przyłączonych na nowo do Węgier w latach 1938-41 (dzięki kolaboracji z Hitlerem). Widownia znów klaszcze.

Piętnaście milionów

A potem – miła muzyka, w tle tykanie zegara. I nagle: bombardowania. Nie wiadomo, kto i dlaczego atakuje Węgry. Na scenie pojawiają się Żydzi z wpiętymi żółtymi żonkilami. Są oddzieleni od pozostałych przez nieznane postacie w czarnych mundurach (dosłownie czarne charaktery) i kilku strzałokrzyżowców, tj. węgierskich faszystów, biegających po scenie w pewnym zagubieniu. Nie ma jednak o nich słowa, jakby nie byli częścią węgierskiej historii. Aby uniknąć niewygodnych pytań, okres hitlerowski połączono od razu z komunizmem.

Znów pojawia się gazeciarz, który mówi, że „10 lutego 1947 r. zwycięskie siły podpisały w Paryżu traktat pokojowy z Węgrami. Przywrócono granice Trianon sprzed 1 stycznia 1938 r.”. Następuje płynne przejście do wypędzenia Węgrów z Czechosłowacji.

Takich powyrywanych z kontekstu historycznych zdarzeń jest wiele. Np. słynną mowę Orbána (wtedy opozycjonisty) w 1989 r., także na placu Bohaterów, w czasie powtórnego pogrzebu ofiar powstania z 1956 r. – postulował on wycofanie wojsk sowieckich – przedstawiono jako początek upominania się o Trianon. Przytoczono też słowa Józsefa Antalla, pierwszego premiera wolnych Węgier, który w 1993 r. mówił, że na podstawie prawa jest premierem 10 mln obywateli, ale w sercu chciałby być premierem 15 mln Węgrów (tj. także tych poza granicami).

Rock operę kończy fraza: „Twoja jest ziemia, Twoim głos / Nie ma kreślonych granic / Tam, gdzie czerwona, biała i zielona jest flaga / Tam kraj, ojczyzna Twoja”. Przez plac przetaczają się gromkie brawa. Rozlega się hymn Węgier. A potem hymn Seklerszczyzny.

Droga w nieznane

Ktoś mógłby powiedzieć: to tylko wydarzenie artystyczne. Albo: to tylko emocje, przeżywanie straty i poczucia niesprawiedliwości. Jednak jest to przeżywanie bez jakiejkolwiek autorefleksji. Przeżywanie oparte na historii zmitologizowanej, odrealnionej, sprowadzonej do figury Węgier jako współczesnego „Chrystusa Narodów”.

 

Jak będą wyglądać obchody stulecia Trianon? I co z nich wyniknie? Po tym, co właśnie pokazano na placu Bohaterów, wolno sądzić, że granica narracji o historycznej niesprawiedliwości jest przesuwana coraz dalej – w nieznane jeszcze ­rejony.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Doktor politologii, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny portalu kropka.hu, na którym stara się przybliżać i wyjaśniać polskim odbiorcom zawiłołci i tajniki węgierskiej polityki. Na zajęciach ze studentami, wspólnie analizujemą węgerską… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018