Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

Szli pieszo 15 kilometrów. Szli doliną rzeki Strwiąż, która prowadzi do ukraińsko-polskiego przejścia granicznego Smolnica–Krościenko, w mroźnych wciąż Bieszczadach. Szli szosą wzdłuż kolumny aut czekających na wjazd do Polski. Byle dalej od tego zła, które spadło na Ukrainę 24 lutego o czwartej rano. Lili i Nurij, młode małżeństwo Tatarów Krymskich, ich sześcioro dzieci (najmłodsze czteromiesięczne) i Zejra, mama Lili. Ktoś podwiózł ich z Drohobycza, gdzie żyli przez ostatnie lata. Potem woleli iść pieszo, niż czekać w kolejce aut. Byle szybciej. To była ich druga ucieczka przed Rosją w ciągu ostatnich lat – wcześniej musieli uciekać z Krymu.
Był późny wieczór 26 lutego, gdy znaleźli się w Polsce. Kończył się drugi dzień wojny o przetrwanie Ukrainy, a także o wiele więcej. Po polskiej stronie czekało już na nich – i na tysiące innych obywateli Ukrainy, którzy tego dnia przeszli tu granicę – pospolite ruszenie z okolicznych gmin. Strażacy z OSP z autami do dalszego transportu uciekinierów, miejscowi ochotnicy z torbami jedzenia, a także wolontariusze przybyli z głębi Polski.
Jeszcze tej nocy mogli odpocząć w cieple na łóżkach polowych, w świetlicy w Równi koło Ustrzyk Dolnych, pod opieką drobnej Julii, żołnierki WOT. Wiejska świetlica stała się ich schronieniem. Tymczasowym, bo następnego dnia pojechali dalej: autami, którymi przybyli po nich Ewa i Krzysiek, Marta i Ania oraz Jacek. Wieczorem byli w Bolechowicach koło Krakowa. Zajęli się tam nimi Małgosia, Lidka i ich przyjaciele. Wszyscy oni nie wiedzieli, co będzie jutro. Wiedzieli, co trzeba robić dziś.
Podobnych historii jest tyle, że nie sposób ich ogarnąć. Gdy państwo czyni to, co powinno (i wraz z sojusznikami m.in. dostarcza Ukrainie broń), również społeczeństwo robi swoje. Takiej wielkiej oddolnej mobilizacji nasze pokolenie nie pamięta.
Mimo wszystko nie wierzyliśmy, że to nastąpi. Stało się inaczej: po raz drugi w życiu najstarszych spośród nas bezwzględny tyran – niemający szacunku dla życia (także swych poddanych) ani dla podstawowych praw ludzkich, jak prawo do wolności, pokoju i szczęścia – rozpętał w naszej części Europy wielką wojnę. Jej celem jest Ukraina. Ale nie miejmy złudzeń: jeśli teraz nie stawimy mu czoła, on nie ustanie. Zresztą on tego nie kryje: w jego projektach „traktatów o bezpieczeństwie”, sformułowanych pod adresem NATO i USA w grudniu 2021 r., mowa jest też o Europie Środkowej. Ostatnie maski tyrana – jeśli ktoś miał złudzenia wobec jego intencji (niektórzy w Europie Zachodniej mieli) – opadły.
Ukraina walczy. Nie wiemy, co przyniosą najbliższe dni. Nie możemy powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Wielu z naszych ukraińskich przyjaciół nie wróci. Niektórzy już zginęli. Ale wiemy, że ofiara ich życia – oddali je także za naszą wolność – nie jest daremna.
Tak, boimy się. Nierozsądnym byłoby się nie bać i strach jest dziś czymś normalnym. Jednak on nie musi paraliżować. Przeciwnie: może mobilizować do działania, ono zaś daje poczucie sprawczości i wewnętrzny spokój.
Swój wkład może wnieść każdy z nas – czy wspierając finansowo środowiska ukraińskie w Polsce, które organizują pomoc dla ochotników, zgłaszających się masowo do obrony terytorialnej (by nie musieli iść w bój tylko z karabinem, lecz aby mieli hełm, osobistą apteczkę, parę konserw i powerbank), czy przyjmując ukraińskich uciekinierów. Historię tworzą miliony indywidualnych decyzji. Także takich, jak zaproszenie na herbatę sąsiadów-Ukraińców z naszego bloku, by w tej najczarniejszej dla nich chwili nie byli sami.
To godzina próby. Najważniejsza w historii naszego pokolenia. W tej godzinie nasze państwo i społeczeństwo robią to, co trzeba.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)