Jestem nacjonalistą

Słowo "nacjonalizm" zostało nam ukradzione przez ludzi, którzy nie mają do niego żadnego prawa. Czy będziemy je potrafili odzyskać?

23.06.2009

Czyta się kilka minut

Czasem powie to spotkany w kraju czy zagranicą cudzoziemiec: - A jak tam z nacjonalizmem u was - podobno to poważny problem?

Tak pytali wtedy, gdy trwały kompromitujące Polskę boje o krzyże na oświęcimskim żwirowisku, gdy w wyborach do europarlamentu w 2004 r. szowinistyczna Liga Polskich Rodzin zyskała szokująco wysokie poparcie (16 proc.), gdy w rozmaitych miejscach w Polsce niszczono żydowskie nagrobki i na Umschlagplatzu mazano "Jude raus", gdy ONR-owcy maszerowali w Myślenicach, gdy...

Ale przecież i my sami, Polacy, nieraz rozmawiamy o tym, że w naszej narodowej kulturze jest silny nacjonalistyczny gen i trzeba ten gen trzymać zamknięty w ciemnej komórce polskiej duszy, bo jak się stamtąd wyrwie, to strasznie narozrabia.

Taką przebodli nas ojczyzną

A jednak - przyznaję to z pewnymi oporami - jestem nacjonalistą. "Z oporami", bo niektórzy spośród moich znajomych mogą po takim wyznaniu dojść do wniosku, że już nie chcą się ze mną kolegować. Ale nic na to nie poradzę.

Jestem nacjonalistą, bo irytuje mnie wykorzystywanie w politycznym i medialnym marketingu Powstania Warszawskiego - katastrofy narodowej, która zniszczyła naszą stolicę i niemal sfinalizowała hitlerowski i stalinowski program eksterminacji polskich elit. W rocznicę takiego nieszczęścia przystoi stanąć w smutku na powstańczej kwaterze na Powązkach, a nie przystoi, żeby młodzi ludzie bawili się, przebrani w panterki, w rodzaj rocznicowego paintballa na ulicach stolicy.

Jestem nacjonalistą, bo uważam, że Polska jest pięknym krajem i byłaby jeszcze piękniejsza, gdyby różne półmózgi nie wywoziły śmieci do lasu i nie zostawiały tam puszek po piwie. Jestem nacjonalistą, bo cieszę się, gdy widzę, że polskie miasta są coraz bardziej schludne, coraz ładniejsze, coraz bliższe standardom wysoko rozwiniętych państw Zachodu.

Jestem nacjonalistą, bo złości mnie, że państwo polskie od wielu, wielu lat zadłuża się nie tylko w trakcie kryzysu (jak teraz, co jest zrozumiałe), ale również w trakcie prosperity. Prezydent kraju długo wylicza w Sejmie, na czym nie wolno oszczędzać, nie wspomina tylko, że to "nie wolno" oznacza - żyjmy na kredyt, który spłacą nasze dzieci, jeśli nie będą na tyle mądre, by wyemigrować i wspierać na starość rodziców pieniędzmi przysyłanymi z Chicago, Londynu czy Monachium.

Przede wszystkim jestem nacjonalistą, bo naprawdę mnie obchodzi, jaką rolę w koncercie narodów będzie odgrywał mój naród i moje państwo za lat 50, 60 czy 70 - czyli w czasach, których nawet przy największych postępach medycyny nie mam szans dożyć. I myślę, że to jest właśnie nacjonalizm - tak głęboka identyfikacja z własnym państwem i własnym narodem, że człowiek część swych osobistych ambicji, marzeń i aspiracji przenosi na zbiorowość, w której żyje.

Jestem wreszcie nacjonalistą, bo głęboko wierzę, że kultura narodowa, język, którym mówimy od dzieciństwa, są wyznacznikami ludzkiej tożsamości w decydującym stopniu. Że podróże, lektury, rozmowy z ludźmi innych kultur i innych doświadczeń, pogłębiają i wzbogacają nasze myślenie, ale tylko w ograniczonym stopniu mogą uniezależnić od nabytego w domu, na podwórku, w szkole, w kościele podstawowego kodu słów łączących się w zdania i zdań tworzących konstrukcje myślowe. Że niemal nie sposób zamienić założonych w młodości okularów na nowe, pokazujące świat z odmiennej zupełnie perspektywy.

Jesteśmy skazani na polskość przez urodzenie tutaj, nie wybieraliśmy tego. Jest tak, jak pisał Herbert:

Rów w którym płynie mętna rzeka

nazywam Wisłą. Ciężko wyznać:

na taką miłość nas skazali

taką przebodli nas ojczyzną

Skradzione słowo

Jedno ważne zastrzeżenie - słowo "naród" rozumiem w sensie obywatelskim, politycznym i kulturowym, a nie etnicznym. A więc jako wspólnotę ludzi tu żyjących, dumnych z bycia Polakami, albo głęboko zranionych, gdy do tej dumy brak powodów, zainteresowanych tym, by ich naród i ich państwo rozwijało się, by było dobrym domem dla wszystkich w nim mieszkających - także dla mniejszości, także dla imigrantów, jeśli zechcą pod dachem tego domu szukać lepszego życia, a w zamian wnieść do niego swoje doświadczenia, jak to się w Rzeczypospolitej działo przez wieki. A nie jako wspólnotę ludzi, którzy tropią cudzych dziadków, by wykryć Polaków "nieprawdziwych", bo obcoplemiennych.

Częściowo dlatego nie zawsze jestem pewien, czy rzeczywiście jestem polskim nacjonalistą. Czasem wydaje mi się, że tylko chciałbym nim być. Chciałbym być polskim nacjonalistą i nie mieć poczucia dyskomfortu związanego z tym, jak to słowo było i jest rozgrywane w polskiej rzeczywistości. Tak jak dyskomfortu nie odczuwa przeciętny Brytyjczyk czy Amerykanin - niezależnie od tego, po której stronie politycznej barykady stoi. Tymczasem samo słowo "nacjonalizm" nie ma w Polsce dobrych konotacji. Pojawiają się w jego pobliżu inne, niedobre słowa - szowinizm, rasizm, ksenofobia... Takie skojarzenia narzuca perspektywa historyczna, ale także współczesne zachowania ludzi deklarujących nacjonalistyczne sympatie.

Uważam jednak, że dzisiejsze polskie życie polityczne nie jest kontynuacją prądów politycznych okresu międzywojennego i dowiodły tego próby ich reaktywowania przez Wiesława Chrzanowskiego (ZChN), ale także Leszka Moczulskiego (KPN) czy Jana Józefa Lipskiego (PPS). Uważam też, że ci, którzy do nacjonalizmu się przyznają, nie mają do tego żadnego prawa, czego dowodem zachowania "młodopolaków" pozdrawiających się przy piwie "tradycyjnym rzymskim pozdrowieniem", czyli tym, co znamy z serialu "Stawka większa niż życie" jako gest towarzyszący pozdrowieniu "Heil Hitler". Czy można nazwać polskimi nacjonalistami ludzi oddających cześć zbrodniarzowi, który chciał pół naszego narodu wymordować, a resztkę uczynić niewolnikami? Ale także - szerzej - czy można nazwać nacjonalistami polityków, którzy po półwieczu zależności od Moskwy oponowali przeciwko temu, byśmy szukali bezpieczeństwa geopolitycznego, ekonomicznego i szans na cywilizacyjny awans w wyborze opcji zachodniej?

Jestem przekonany, że prawdziwego nacjonalizmu jest w Polsce bardzo niewiele. Że polski nacjonalizm został skradziony, że pod narodowymi znakami i z narodowymi frazesami na ustach załatwia się dziś w Polsce prywatne, grupowe, a może czasem i całkiem obce interesy.

Przypomnijmy cytat z Sienkiewicza: "Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy".

Takie właśnie cyniczne ciągnięcie tego "postawu czerwonego sukna" (a raczej "biało-czerwonego") z pewnością nie jest uprawiane przez większość z nas, ale niestety zyskało coś w rodzaju ogólnego przyzwolenia. Klasycznym tego przykładem były (i wciąż są) biało-czerwone krawaty Samoobrony, ugrupowania przez lata bezkarnie kontestującego polskie państwo i jego porządek prawny i zawsze gotowego mieszać "polski interes narodowy" z własnym interesem. Takich przykładów jest jednak znacznie więcej: wciąż przecież pod hasłem "obrony majątku narodowego" broni się interesów menedżersko-związkowych klik, które obsiadły przedsiębiorstwa należące do skarbu państwa - kopalnie węgla kamiennego, KGHM, część spółek energetycznych, ale także sprywatyzowaną już Stocznię Gdańską. W imię dbałości o ten "majątek narodowy" kolejne ekipy polityczne obsadzają swoimi mianowańcami spółki skarbu państwa, a przymiotnik "publiczna" przy rzeczowniku "telewizja" brzmi z roku na rok coraz bardziej dwuznacznie.

Niesolidarne państwo

Nieodłączną cechą nacjonalizmu jest przekładanie interesów wspólnoty narodowej nad wąsko pojęte interesy osobiste czy grupowe. Częścią nacjonalistycznego myślenia jest więc społeczny solidaryzm.

Wydawałoby się, że takie solidarystyczne myślenie mamy w Polsce. Dopłacamy przecież do rent i emerytur, rewaloryzujemy świadczenia, by ich wzrost nie pozostawał w tyle za wzrostem płac, chronimy zagrożone miejsca pracy... To wszystko kosztuje budżet gigantyczne pieniądze.

Jednak w rzeczywistości znacznej części społeczeństwa ten solidaryzm nie obejmuje. Opublikowany w zeszłym tygodniu rządowy raport "Polska 2030" przypomina, jakie grupy naprawdę zapłaciły za transformację, za to, że państwo skupiło się przez ostatnie 20 lat bardziej na łagodzeniu społecznych kosztów zmian i ratowaniu istniejących miejsc pracy niż na tworzeniu nowych.

W efekcie zabrakło tej pracy dla wielu rencistów i dla młodych emerytów, dla osób gorzej wykształconych i dla mieszkańców terenów popegeerowskich. Zresztą w ogóle zabrakło miejsc pracy dla wsi, która żyje w ok. 50 procentach ze wsparcia środkami publicznymi (głównie dopłaty unijne, ale także np. budżetowe do KRUS). Wieś pozostaje przy tym poza głównym nurtem rozwojowym kraju, słabo skomunikowana ze światem transportowo i teleinformatycznie, z edukacją i opieką zdrowotną na znacznie niższym poziomie niż w mieście.

Przede wszystkim jednak zabrakło pracy dla młodego pokolenia, które w znacznej części wyjechało w jej poszukiwaniu za granicę.

Czy można nazwać nacjonalistycznym naród, który godzi się z tym, że niemal połowa jego członków nie ma pracy? Który nie tworzy warunków, by niepełnosprawni mogli realizować swoje ambicje w życiu zawodowym? Naród, które pozwala na to, że polska wieś zamienia się w skansen utrzymywany z unijnych dopłat? Czy jest nacjonalistycznym naród, który swoim dzieciom oferuje wybór pomiędzy emigracją a czekaniem z decyzją na założenie rodziny na śmierć babci?

No bo, jak tę rodzinę tu, w Polsce, zakładać, gdy nie ma ani mieszkań, ani pracy, by na to mieszkanie zarobić, ani pomocy państwa w utrzymaniu potomstwa? Bijemy w UE niechlubny rekord - prawie 30 proc. polskich dzieci zagrożonych jest ubóstwem, a w biedzie żyje niemal połowa rodzin wielodzietnych. Tymczasem do najuboższych 10 proc. polskich rodzin trafia... zaledwie 11 proc. pieniędzy przeznaczonych na walkę z ubóstwem, resztę zabierają zamożniejsi.

Czy można nazwać nacjonalistycznym społeczeństwo, które zamiast prowadzić mądrą politykę prorodzinną oferuje jednorazowe tysiąc złotych "becikowego" za urodzenia dziecka, a dalszy swój udział w jego utrzymaniu ogranicza do kilkuset złotych rocznie?

Od morza do może

Wracam do raportu "Polska 2030". Publikacjom, które pojawiły się po jego ogłoszeniu, towarzyszyły wpisy pod tekstami w internecie. Przeczytałem ich sporo i przeraziłem się. Nie krytyką samego raportu, bo w końcu on od tego jest, żeby o nim dyskutować, żeby podważać jego tezy i proponować lepsze rozwiązania. Przeraziłem się jednak odrzuceniem przez większość internautów samej idei, że w ogóle warto takie programy konstruować, że warto szukać busoli, która wyznaczy sens polskiej debaty publicznej i nada kierunek naszej polityce. Bo z tego wynika, że nie interesuje nas los zbiorowości, że jesteśmy nieskładną bandą egoistycznych indywidualistów, których narodowa przyszłość nie interesuje i których łączy tylko wspólna niechęć i strach. Niechęć do obcych i strach, że ci obcy nas oszukają, ale także niechęć do własnego państwa i do własnego narodu, którą lapidarnie wyraził jeden z internautów pisząc, że "rząd robi propagandę, a głupie Polaczki to kupują".

Przed wojną polscy nacjonaliści mówili o Polsce "od morza do morza", bo taki był wtedy duch czasu - objawiający się w planach ekspansji terytorialnej czy kolonizacji, w programach asymilacji mniejszości bądź ich odrzucenia. Dziś od "morza do morza" i jeszcze dalej są te narody, których polityka, kultura, wynalazki, myśl techniczna kolonizuje świat, wywierając wpływ na sposób życia milionów ludzi. Oczywiście Amerykanie, Chińczycy, Japończycy lub Niemcy, ale także Finowie z Nokią, Włosi ze swoją kuchnią i modą, Skandynawowie z ich modelem społecznym, Koreańczycy z dynamizmem i pracowitością czy Brazylijczycy wytyczający ścieżki rozwojowe dla całego latynoskiego kontynentu.

Nie ma nas w tym gronie, choć był taki moment na początku lat 90., gdy wydawało się, że Polska będzie w stanie stworzyć "eksportowy" model rozwiązywania konfliktów przeszłości, przechodzenia od dyktatury do demokracji i od gospodarki centralnie sterowanej do wolnego rynku. Tak się nie stało, nasze wewnętrzne niesnaski spowodowały, że ten nasz historyczny kapitał w dużej mierze roztrwoniliśmy, co nie zmienia faktu, że można jeszcze wiele z niego ocalić.

Pytania jednak dziś najważniejsze to nie pytania o historię, tylko o umiejętność jej przezwyciężenia. O to, czy wbrew własnym - osobistym i zbiorowym - doświadczeniom potrafimy przezwyciężyć tę wytrenowaną pod zaborami, przez wojny i w czasach komunistycznej dyktatury indywidualistyczną cwaniakowatość, którą najlepiej oddaje powiedzonko "śmierć frajerom". Czy zechcemy, my - "głupi Polaczkowie", zawalczyć o zadowalającą jakość swojego państwa? Narodowego przecież, własnego, a nie narzuconego w swym kształcie z zewnątrz jak PRL! A to oznacza również - państwa dobrze urządzonego nie jedynie w tych pokojach, które umeblowaliśmy według katalogu przywiezionego z Brukseli, ale także tam, gdzie regulacje unijne nie sięgają. Czy będziemy potrafili czerpać dumę nie z przeszłości, nie z faktu przetrwania, nie z tego, że nie dajemy się nigdy nikomu wykiwać, nie z indywidualizmu, ale ze zbiorowości mądrze rządzącej się własnymi prawami?

I w końcu także - czy potrafimy dostrzec, że słowo "nacjonalizm" zostało nam ukradzione i odebrać je tym, którzy to uczynili?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2009