Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To była długa noc w Kogelo, gdzie spoczywa ojciec Baracka Obamy i gdzie w wyborczy wieczór rodzina zgromadziła się wokół 86-letniej Sarah, babci senatora z Illinois, oraz wokół wielkiego telewizora. Telewizor podarował jeden z kenijskich domów medialnych. Razem z generatorem, bo w tej wsi w zachodniej Kenii prądu nie ma prawie nikt. Rodzina i mieszkańcy trwali więc godzinami na niewygodnych plastikowych krzesłach, okutani w płaszcze przeciwdeszczowe, niewielką dającę ochrony przed strugami tropikalnego deszczu.
Ale gdy nadchodzi wieść, że Obama wygrał, cała wieś zapomina o deszczu - euforia nie ma granic. - Obama to także nasz prezydent - woła Roselin, wieśniaczka z Kogelo. - Bóg wysłuchał naszych modlitw, to dzień radości!
Śpiewając i modląc się chóralnie, wieś rusza w taneczny pochód, który kończy się dopiero, gdy słońce stoi już wysoko na niebie. - Tak się cieszę, że aż się boję, czy moje serce to wytrzyma - babcia prezydenta-elekta Stanów Zjednoczonych promieniuje radością, gdy po pochodzie-procesji staje naprzeciw dobrych kilku setek dziennikarzy z całego świata, którzy zjechali do Kogelo. - Mój wnuk kocha ludzi tak samo jak jego ojciec, dlatego został wybrany - Sarah Obama jest tego pewna. - On ciężko pracuje i jest dobrym chrześcijaninem.
Nie tylko w Kogelo miniona środa była dniem świętowania. Przede wszystkim w Kisumu, największym mieście na zachodzie kraju, już wczesnym rankiem na ulicach rozbrzmiał koncert klaksonów. W Kibera, największej dzielnicy stołecznych slumsów, świętowali zwłaszcza członkowie plemienia Luo, wywodzący się z zachodniej Kenii. Natomiast plac przed Centrum Kogresowym w centrum Nairobi, gdzie zbudowano wielki ekran telewizyjny, zapełniał się niespiesznie. - My, Kenijczycy, od czasu zamieszek i pogromów na początku tego roku boimy się polityki, nawet jeśli ma ona miejsce gdzieś daleko - tłumaczy powściągliwość mieszkańców centrum stolicy Ezechiel Mirera, który po nocy spędzonej przez telewizorami w kolejnych knajpach wylądował w końcu około piątej rano na prawie pustym placu przed Centrum Kongresowym. Ale dwie godziny później święto zaczyna się również tutaj. - Jeden z nas jest teraz najpotężniejszym człowiekiem świata! - woła nastoletni zwolennik Obamy, a jego współtowarzysze gwiżdżą, ile sił w płucach.
To, że prezydent Mwai Kibaki ogłosi czwartek dniem wolnym od pracy, dniem narodowej radości, jest już niemal tylko formalnością. Wieczorem we wszystkich większych knajpach i dyskotekach zaczynają się huczne zabawy, które potrwają całą noc. - I tak nikt by nie poszedł następnego dnia do pracy - powiada Salomon Adede, menedżer w "Grand Regency", największym hotelu w Nairobi. Także jego hotel planuje "potężne przyjęcie".
Miniona środa była dniem radości także w Ghanie, Liberii, Tanzanii i innych państwach Czarnej Afryki, choć w porównaniu z Kenią świętowano tam spokojnie. Tutaj "syn marnotrawny" - jak kenijska prasa ochrzciła Obamę - cieszy się specjalnym statusem. Ale bez wątpienia przywódcy wszystkich krajów Afryki czekają teraz z napięciem, jak będzie wyglądać polityka nowego prezydenta USA wobec kontynentu, z którego pochodził jego ojciec.
Fakt, że Obama zapowiedział już, iż będzie zwracać większą uwagę na Afrykę także w kontekście demokracji i praw człowieka, nie wszystkim się podoba. Zwłaszcza sojusznicy Stanów w "walce z terrorem" - spośród których wielu rządzi autorytarnie - mają powody do obaw, że bezkrytyczne poparcie i pomoc Stanów teraz mogą się skończyć. - Być może niektórzy woleliby, żeby Obama nie zainteresował się zbytnio ich krajami i okazał się ignorantem w sprawach Afryki - sądzi pracownica ONZ-owskiej komisji ds. Afryki.
Wiadomo już, jak będzie wyglądać pierwszy test Obamy: misja ONZ w sudańskim Darfurze czeka z utęsknieniem na śmigłowce, które amerykański rząd obiecał jej jeszcze przed rokiem. Wielka jest nadzieja, że Obama przyspieszy wysłanie kosztownego sprzętu.
Przełożył WP