Liga kenijskich mistrzów

Są najlepszymi na świecie biegaczami, ale w piłkę nożną grać nie potrafią. A jednak w finale piłkarskiej Ligi Mistrzów zagra w sobotę aż dwóch kenijskich futbolistów.
w cyklu STRONA ŚWIATA

31.05.2019

Czyta się kilka minut

Donny van de Beek z Ajaxu Amsterdam oraz Victor Wanyama z Tottenhamu podczas półfinału Ligi Mistrzów, Amsterdam, 9 maja 2019 r. / Fot. Zheng Huansong/Xinhua News/East News /
Donny van de Beek z Ajaxu Amsterdam oraz Victor Wanyama z Tottenhamu podczas półfinału Ligi Mistrzów, Amsterdam, 9 maja 2019 r. / Fot. Zheng Huansong/Xinhua News/East News /

Pierwszy to 28-letni Victor Wanyama, pomocnik londyńskiego Tottenhamu, najlepszy chyba piłkarz w całej historii Kenii i kapitan jej narodowej reprezentacji. Urodzony w kenijskiej stolicy, Nairobi, na Wyspy Brytyjskie trafił już jako dwudziestolatek. Najpierw grał w szkockim Celticu Glasgow, gdzie wypatrzyli go łowcy talentów z angielskiej Premier League, najlepszej i najbogatszej ligi piłkarskiej na świecie. 

W dzisiejszych czasach mecze angielskich drużyn bez udziału choćby jednego angielskiego gracza stały się codziennością (w środowym meczu o puchar Ligi Europy między londyńskimi klubami Chelsea i Arsenalu zagrało tylko trzech Anglików, z czego dwóch weszło jedynie na ostatni kwadrans jako rezerwowi). Cudzoziemcom, zwłaszcza spoza Europy, wciąż jednak nie jest łatwo trafić do któregoś z klubów angielskiej elity piłkarskiej. Żeby podpisać zawodowy kontrakt z którymś z najlepszych klubów z Anglii i Unii Europejskiej w ogóle, muszą wcześniej dostać pozwolenie na pracę, a warunkiem jego otrzymania jest wymóg, by drużyna narodowa kraju, z którego pochodzi piłkarz, zajmowała co najmniej 70. miejsce w rankingu światowej piłkarskiej federacji FIFA. Od tej reguły robi się czasami rzadkie wyjątki, ale gracze ze słabszych piłkarsko krajów zagraniczne kariery rozpoczynają zwykle w niższych ligach i słabszych klubach albo w ogóle szukają szczęścia poza Unią Europejską, np. w Norwegii, Ukrainie, Rosji lub Turcji, albo w ogóle poza Europą, na Półwyspie Arabskim, w Chinach czy Indiach.

Taki los spotkał dwóch najlepszych poza Wanyamą kenijskich piłkarzy, jego kuzyna McDonalda Marigę i Dennisa Oliecha. Mariga zaczął europejską karierę od trzeciej ligi w Szwecji i grał tak dobrze, że błyskawicznie trafił do pierwszoligowego Helsingborga. Awans do któregoś z angielskich klubów – a interesowały się nim drużyny Portsmouth i Manchesteru City – udaremnił jego brak pozwolenia na pracę w Anglii. 

Dennis Oliech jako nastolatek uważany był za jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy na świecie, stawiano go obok Wayne’a Rooneya czy Cristiana Ronaldo. Kto wie, czy gdyby urodził się w Nigerii czy Ghanie, nie grałby razem z nimi w jednej linii ataku w drużynie Manchesteru United. Przyszedł jednak na świat w Kenii i na pozwolenie na pracę w Anglii nie miał co liczyć. Wyjechał więc do Kataru i dopiero stamtąd, po paru latach, trafił do Francji, gdzie grał jednak w przeciętnych drużynach i nie zrobił kariery, jaką mu przepowiadano. 

Brak rodzimych piłkarzy, którymi Kenijczycy mogliby się chwalić, sprawia, że za swoich uważają także tych, którzy są obywatelami innych krajów, a z Afryki się jedynie wywodzą. W ten oto sposób kibice z Nairobi, Mombasy i Kisumu za drugiego Kenijczyka w finale Ligi Mistrzów uznali napastnika Liverpoolu 24-letniego Divocka Origiego. 

Divock Origi podczas meczu półfinałowego Ligi Mistrzów FC Barcelona kontra Liverpool. 7 maja 2019 r. / Fot. DeFodi.eu/Imago Sport and News/East News

Kenijczykiem, piłkarzem i reprezentantem kraju był ojciec Origiego, Mike Okoth. Wyjechał jednak do Belgii. Divock, jego syn, urodził się już w Ostendzie. Kenijczycy proponowali mu paszport i grę w ich reprezentacji, ale Divock Origi odparł, że woli grać dla Belgii. Niezrażeni Kenijczycy mają go jednak za swojego, a sobotni finał Ligi Mistrzów między angielskimi Liverpoolem i Tottenhamem uważają za sprawę kenijską, bratobójczy pojedynek między Wanyamą i Origim, choć ani jeden, ani drugi nie może nawet być pewnym miejsca w swoich drużynach. Kenijczycy bardzo się rozczarują, jeśli rozstrzygające o tytule starcie ich piłkarze spędzą na ławkach dla rezerwowych. Już raz przeżyli zresztą podobne rozczarowanie, gdy w 2010 roku McDonald Mariga, grający wtedy w mediolańskim Interze, zwycięski finałowy mecz z monachijskim Bayernem przesiedział na ławie.


POLECAMY

MICHAŁ OKOŃSKI Z MADRYTU PRZED FINAŁEM LIGI MISTRZÓW: Jest coś zwyczajnie prorockiego w okładkowym haśle ostatniego numeru „Tygodnika”: „po 30 latach marzeń” nie dość, że jadę na finał Ligi Mistrzów jako wysłannik redakcji, w której przepracowałem niemal całe to trzydziestolecie, to jeszcze jadę oglądać drużynę, z którą właśnie przed trzema dekadami związałem swoje serce.


Na wschodzie i zachodzie

Zachodnia Afryka i kraje arabskiego Maghrebu od lat uchodzą za wylęgarnie piłkarskich talentów. Milla, Abedi Pele, Weah, Eto’o, Drogba, Okocha, Essien, bracia Toure, a także Mohamed Salah czy Rabah Madjer – byli lub są jednymi z najlepszych piłkarzy świata. Jedynym równie wielkim piłkarzem ze wschodniej Afryki był Eusebio, ale i on, choć pochodził z Mozambiku, grał w Portugalii i dla Portugalii.

Kenijczycy i ich sąsiedzi, Etiopczycy, wygrywają wszystkie maratony świata, wszystkie biegi na długich i średnich dystansach, Dinkowie z Południowego Sudanu wydają mistrzów koszykówki, a Rwandyjczycy odnoszą sukcesy w kolarstwie, ale w piłkę nożną zbierają cięgi od wszystkich. Antropolodzy wiążą to z budową fizyczną Afrykanów z górzystego i porośniętego sawannami wschodu oraz tropikalnego, wilgotnego zachodu. Twierdzą, że ukształtowani przez środowisko naturalne Afrykanie ze wschodu są drobniejsi, za to bardziej wytrzymali niż ich pobratymcy z zachodu, mocniej zbudowani, krępi, silni. Atleci z zachodu nadają się lepiej do futbolu, a drobni Afrykanie ze wschodu – do biegania. Przed rokiem Mamadou Diouf, pochodzący z Senegalu muzyk i piłkarski kibic, przekonywał, by nie przywiązywać do tych teorii większego znaczenia. „Rozprawianie, że jedni lubują się w grze finezyjnej, a drudzy wolą walkę, pozbawione jest większego sensu – mówił w wywiadzie dla „Tygodnika”. – Dziś nie da się wygrywać bez walki, a sama waleczność nie zapewni zwycięstwa komuś, kto nie potrafi grać”.

A jednak fakt, że atletów prędzej można było znaleźć na zachodzie Afryki, nad Zatoką Gwinejską, nie na Białych Wzgórzach na wschodzie, sprawiał, że poszukiwacze i handlarze piłkarskich talentów na łowy wyruszali do Akry, Abidżanu i Lagos, a nie Nairobi, Kampali czy Addis Abeby, do których natomiast zaglądali chętnie właściciele lekkoatletycznych stajni. W rezultacie, dla młodzieży ze slumsów zachodniej Afryki ucieczką od biedy i beznadziei oraz drogą do lepszego świata stała się piłka nożna, a dla ich kuzynów ze wschodu – biegi.

Dennis Oliech, niedoszły kolega z drużyny Rooneya i Cristiana Ronaldo, w jednym z wywiadów powiedział, że utalentowanych piłkarzy na wschodzie Afryki jest równie wielu, co na zachodzie, ale na wschodzie nikt ich nie szuka. Żeby ułatwić sobie zadanie, łowcy talentów z Europy zakładają nad Zatoką Gwinejską piłkarskie szkółki, budują boiska, urządzają turnieje i ligowe rozgrywki, by wypatrywać najlepszych graczy. Na wschodzie zaś nic się nie dzieje, nikt nie przyjeżdża, nie ma boisk, nie ma piłkarskich akademii ani dobrych trenerów. Nie widząc możliwości, by zrobić karierę i pieniądze w futbolu, młodzi ćwiczą więc biegi.


CZYTAJ WIĘCEJ:

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Wszystkie teksty są dostępne bezpłatnie. CZYTAJ TUTAJ →


Brak piłkarskich tradycji, infrastruktury i pieniędzy sprawił, że drużyny ze wschodniej Afryki (Kenia, Uganda, oba Sudany, Etiopia, Erytrea, Somalia, Dżibuti, Zanzibar, Tanzania, Rwanda i Burundi) zawsze ustępowały nie tylko tym z zachodu i północy, ale także z południa. Żadna ze wschodnioafrykańskich reprezentacji nigdy nie zagrała w finałowym turnieju o piłkarskie mistrzostwo świata (zresztą, poza drużynami z Afryki zachodniej i z Maghrebu, jedyną afrykańską drużyną na mundialu był Zair, dzisiejsze Kongo, w 1974 roku). Rzadko zdarzało im się awansować nawet do finałowych turniejów o Puchar Narodów Afryki, kontynentalne mistrzostwo.

Sudan zdobył je dawno, dawno temu, w 1970 roku, gdy turniej rozgrywany był w Chartumie. Uganda w 1978 roku (w Kampali panował wtedy Idi Amin) doszła do finału, ale potem przez czterdzieści lat przegrywała już w eliminacjach. Kenia zagrała w finałowych turniejach pięć razy – kończyła zawsze na rozgrywkach grupowych, a jeden jedyny raz wygrała dopiero w 2004 roku w pozbawionym wszelkiego znaczenia, ostatnim meczu. Rwanda zagrała raz w turnieju o Puchar Narodów Afryki; Tanzania i Burundi nigdy się do żadnego finałowego turnieju nie zakwalifikowały. W finałowych turniejach w latach 2006, 2008, 2010, 2012 i 2015 nie zagrała żadna wschodnioafrykańska reprezentacja.

Apetyt na wygraną

Za sensację i wydarzenie przełomowe uznano więc fakt, że w tegorocznym turnieju o Puchar Narodów Afryki (przełom czerwca i lipca) w Egipcie zagrają po raz pierwszy aż cztery drużyny ze wschodniej Afryki: Kenia, Uganda, Tanzania i Burundi. Złośliwcy twierdzą zresztą, że stało się tak tylko dlatego, że wzorem wszystkich innych piłkarskich federacji, także afrykańska, licząc na większy zarobek, powiększyła w tym roku liczbę finalistów z 16 do 24.

Kenijczycy nie zważają na szyderstwa i wierzą, że ten rok, którego zwieńczeniem ma być „kenijski” finał Ligi Mistrzów i awans ich reprezentacji do turnieju o Puchar Narodów Afryki, stanie się punktem zwrotnym w ich piłkarskiej historii. Po latach całkowitego upadku, gdy z powodu korupcji i afer Kenia została w pierwszej dekadzie stulecia wykluczona z międzynarodowych rozgrywek, drużyna nosząca dumny przydomek „Harambee Stars” (w języku suahili znaczy to z grubsza biorąc „Wespół w zespół”) wróciła do gry. W eliminacjach do egipskiego turnieju okazała się lepsza od zachodnioafrykańskiego Sierra Leone, a nawet zwyciężyła w Nairobi zespół Ghany. 

Przed wyjazdem na turniej w Kairze, Port Saidzie i Aleksandrii Sébastien Migné, francuski trener reprezentacji Kenii (poza pierwszą setką w rankingu FIFA), postanowił wywieźć piłkarzy z kraju, żeby nie mieli do nich dostępu ani kibice, ani piłkarscy działacze, ani politycy. Do meczów z faworyzowanymi drużynami Algierii i Senegalu oraz słabszą od nich sąsiadką, Tanzanią, Kenijczycy przygotowywać się będą pod Paryżem. Victor Wanyama dołączy do nich w poniedziałek, po rozegraniu „kenijskiego” finału o puchar Ligi Mistrzów. Divock Origi obejrzy mecze Kenijczyków w telewizji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej