Zemsta spadnie na Darfur

Po tym, jak Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze rozesłał za nim list gończy, sudański prezydent Omar al-Baszir przechodzi do ofensywy. Mnożą się wątpliwości, czy decyzja Hagi przysłuży się sprawie pokoju w Darfurze.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Sudańscy rebelianci: w oczekiwaniu na nową wojnę /fot. KNA-Bild /
Sudańscy rebelianci: w oczekiwaniu na nową wojnę /fot. KNA-Bild /

Nie będą już mogli pomagać chorym, głodującym, uchodźcom. Pod koniec minionego tygodnia pracownicy trzynastu międzynarodowych organizacji, które zajmowały się pomocą dla milionów potrzebujących w sudańskim regionie Darfur, musieli zakończyć działalność. Teraz siedzą na walizkach i - inwentaryzując, na rozkaz rządu w Chartumie, swój majątek - czekają na nakaz opuszczenia kraju. Kto ma teraz pomagać uchodźcom w Darfurze (ich liczbę ONZ szacuje na 2,7 mln), tego nie wie nikt. Sekretarz generalny ONZ Ban Ki Moon żąda od władz Sudanu, by cofnęły swą decyzję, ale te pozostają nieugięte.

- W Darfurze nie ma właściwie nikogo, kto by zapewnił podstawową opiekę medyczną - ostrzega Frank Dörner z Lekarzy bez Granic. Jego organizacja będzie musiała zamknąć co najmniej pięć placówek w Sudanie, w tym szpitale w Niertiti i w obozie dla uchodźców w Kalma, gdzie Lekarze walczą właśnie z epidemią zapalenia opon mózgowych. Również organizacja CARE liczy się z najgorszym: - Jeśli organizacje humanitarne rzeczywiście będą musiały opuścić kraj, grozi katastrofa - mówi rzecznik CARE Thomas Schwarz.

Zdaniem rządu Sudanu organizacje charytatywne są współodpowiedzialne za to, że w minioną środę Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze ogłosił list gończy za prezydentem Omarem al-Baszirem. "Jeśli organizacje wykorzystują swoją humanitarną rzekomo działalność jako pretekst do tego, aby niszczyć bezpieczeństwo i stabilność naszego kraju, to musimy podjąć stosowne kroki" - mówił wiceprezydent Ali Osman Taha. Rząd w Chartumie zakazał również działalności trzem miejscowym organizacjom obrony praw człowieka.

Gdy zatem w tych dniach prezydent Baszir nadrabia miną i występuje na wiecach swojej partii, gdzie, oklaskiwany, wygraża wojowniczo pięścią, uchodźcy w Darfurze stoją w obliczu czegoś, co wydawało się nie do pomyślenia: że ich nędza, już niewyobrażalna, wkrótce może być jeszcze większa. A wszystko to po sześciu latach wyniszczającej wojny domowej.

***

Mimo to wieść, że społeczność międzynarodowa zamierza ścigać prezydenta Sudanu (także za zbrodnie, których jego wojska dopuściły się w Darfurze), została przyjęta w obozach uchodźców z radością. - Nasi ludzie cieszą się, że po latach niedoli i terroru wreszcie ktoś chce się za nimi ująć - mówi Hussein Abu Sharati, przywódca jednej z organizacji uchodźców. - Ale cieszymy się po cichu. Ze strachu, że milicje Baszira mogą przyjść i zabić.

Publicznie swoje emocje wyrazić mógł za to ktoś inny: poplecznicy Baszira. Natychmiast po tym, jak światowe agencje podały, iż Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał za nim list gończy - Baszir oskarżany jest o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości; jeśli opuści Sudan i uda się w podróż do jakiegoś innego kraju, jego władze powinny go zatrzymać i wydać Hadze - przez ulice Chartumu ruszyły wielkie demonstracje poparcia dla prezydenta. "Wzięli nas na celownik, bo nie chcemy paść na kolana przed współczesnym kolonializmem - krzyczał Baszir do tysięcy zwolenników. - My klękamy tylko przed Allahem".

Baszir nie jest bynajmniej osamotniony. Rząd Chin otwarcie skrytykował decyzję Hagi i ostrzegł przed destabilizacją sytuacji w Darfurze. Chiny są największym dostawcą broni dla rządu Sudanu i głównym odbiorcą sudańskiej ropy naftowej. Minister spraw zagranicznych Kenii Moses Wetangula zapowiedział, że kraje afrykańskie nie mają zamiaru wydać Baszira Hadze. "Nie twierdzimy, że Baszir jest niewinny. Ale uważamy za coś niegodnego, aby oskarżać urzędującego prezydenta" - mówił Wetangula, trafiając w ton "głębokiej troski", jaki zaintonował szef Komisji Unii Afrykańskiej, Jean Ping, podczas posiedzenia Rady ds. Pokoju i Bezpieczeństwa tej organizacji.

Zaskoczeniem było natomiast powściągliwe stanowisko krajów Ligi Arabskiej: spodziewanych protestów przeciw decyzji podjętej w dalekiej Europie nie było.

***

Rebelianci z Darfuru z Ruchu Sprawiedliwości i Równości (JEM) ostrzegają, że rząd w Chartumie nakazał swoim muzułmańskim milicjom, by atakowały cudzoziemców. Rząd Baszira zaprzecza. Ale zarazem grozi, że nie jest w stanie kontrolować wszystkich tych swoich zwolenników, którzy zechcą dać upust gniewowi.

Jeszcze klarowniej ujmuje to szef sudańskich tajnych służb Salah Abdallah Gosh: "Byliśmy kiedyś muzułmańskimi ekstremistami, potem staliśmy się umiarkowani i cywilizowani, głosiliśmy hasła pokoju i prawa do życia dla każdego. Ale jeśli to konieczne, wrócimy do korzeni. Nic prostszego".

Szczególnie zagrożeni są przedstawiciele ONZ; Narody Zjednoczone miały skierować do południowego Sudanu oraz do Darfuru łącznie 26 tys. "błękitnych hełmów", ale nie udało się zebrać nawet tak skromnych sił. ­Noureddine Mezni, rzecznik UNAMID (pod taką nazwą działają w Sudanie siły ONZ), zapewnia, że żołnierze są przygotowani na każdą ewentualność i starają się zachowywać "normalnie".

Tylko że w Darfurze od dawna nic już nie jest "normalne". Znane są nagrania wideo - rząd Baszira nazywa je fałszywkami, kolportowanymi przez swych wrogów - w których przywódcy tzw. Dżandżawidzi (milicji muzułmańskich, oskarżanych o liczne zbrodnie w Darfurze) przyznają otwarcie, że rozkazy otrzymują z Chartumu. W jednym z takich nagrań komendant milicji nazwiskiem Sulejman chwali się, jak to wiceprezydent Sudanu, Taha, miał odwiedzić go osobiście w El Faszer. "Obiecywał nam broń, mundury, pieniądze i wielbłądy - opowiadał Sulejman. - Potem powiedział: chcemy tylko ziemi, a ludzie, którzy na niej żyją, muszą zniknąć".

Za to rebelianci - przeciw którym Międzynarodowy Trybunał Karny również prowadzi postępowanie - zadeklarowali nieoczekiwanie, że będą z nim współpracować. "Staniemy przed Trybunałem, jeśli tego zażąda" - powiada na przykład Tag el Din Baschir, przywódca Zjednoczonego Frontu Oporu (URF).

Tymczasem ONZ rzeczywiście obawia się, że list gończy za Baszirem może doprowadzić do destabilizacji, także poza granicami Sudanu: grupy rebeliantów z Czadu, finansowane przez Sudan, koncentrują się nad granicą. "Istnieje niebezpieczeństwo, że w akcie zemsty Chartum wyśle ich na nową kampanię" - mówi anonimowo jeden z przedstawicieli ONZ.

Także w południowym Sudanie, gdzie również od lat muzułmańska armia rządowa ścierała się z lokalnymi rebeliantami, rząd Baszira ma zbroić swoje milicje. Aby, gdy uzna to za stosowne, posłać je do ostatecznej walki - o tamtejsze złoża ropy.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009