Obamowo

Barack Obama odwiedził rodzinną wioskę swojego ojca w Kenii. Sen o kuzynie z Ameryki spełnił się w Kogelo, spychając na dalszy plan inne problemy. Ale o tych subtelnie przypomniał Kenijczykom były prezydent USA.
z Kogelo (Kenia)

23.07.2018

Czyta się kilka minut

Barack Obama ze swoją „przyszywaną” babcią Mamą Sarah (w kolorowej sukni) i innymi krewnymi. Kogelo w Kenii, 16 lipca 2018 r. / TONY KARUMBA / AFP/ EAST NEWS
Barack Obama ze swoją „przyszywaną” babcią Mamą Sarah (w kolorowej sukni) i innymi krewnymi. Kogelo w Kenii, 16 lipca 2018 r. / TONY KARUMBA / AFP/ EAST NEWS

Równikowy upał i wszechobecny kurz, który spowija okoliczne pola kukurydzy. Kogelo leży na zachodzie Kenii, nieopodal Jeziora Wiktoria. Dwie godziny drogi przepełnionym „matatu” (lokalnym busem) od Kisumu, największego miasta w rejonie. Dziesięć lat temu pojechałem tam porozmawiać z Mamą Sarah, znaną na świecie jako babcia Obamy.

Był rok 2008, Barack Obama dopiero miał zostać zaprzysiężony na najwyższy urząd Stanów Zjednoczonych. Świat powtarzał jego hasło wyborcze „Yes we can” („Tak, możemy”), na Starym Kontynencie jeszcze nikt nie mówił o rozpadzie Unii Europejskiej, a Kenia lizała rany po powyborczych zamieszkach między plemionami Luo i Kikuju.

W blaszanym barze w Kogelo spokojnie popijano piwo Senator, produkowane na cześć Obamy. Dziś w tym samym barze podają piwo Prezydent.

Zmiany w światowej polityce w ostatniej dekadzie są jednak o wiele bardziej drastyczne. Po dwóch kadencjach na miejscu Obamy zasiadł Donald Trump, który mówi wciąż o przywracaniu wielkości USA. W kolejnych krajach Unii do głosu też zaczynają dochodzić populiści.

Za to problemy Kenii wciąż są podobne: po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich znów doszło do zamieszek, choć mniejszych niż w 2007 r. W marcu Uhuru Kenyatta, prezydent kraju, oraz Raila Odinga, lider opozycji, podali sobie ręce i rozpoczęli wspólny, symboliczny projekt „Budujemy mosty”, który ma zasypać społeczne podziały w Kenii.

Syn Kogelo

– Dzięki Barackowi miałam pierwszy murowany dom we wsi. Chciałam mu się odwdzięczyć przed wizytą, więc kupiłam łóżko. No i nie zmieściło się do środka i wnuczek spędził noc na podłodze – opowiadała mi Mama Sarah w swoim saloniku, wspominając wizytę wówczas jeszcze amerykańskiego senatora w Kogelo.

To było w 2008 r. Zza meblościanki przypatrywał nam się tekturowy Obama w nieco pogniecionym garniturze. Babcia zapozowała do zdjęć z flagą USA i Polski (przez długi czas była przekonana, że to jeden ze stanów Ameryki).

Mały domek babci wciąż stoi na działce Obamów, ale właścicielka wyniosła się do nowego, położonego tuż obok. Teraz tuż przed wjazdem stoi tablica informująca o tym, że to gospodarstwo należące do najstarszej przedstawicielki rodu Obamów.

Leciwa sąsiadka właśnie kupuje mleko od obamowych krów. Jest też poletko ­kukurydzy, jakieś warzywa, ktoś też podlewa kwiaty. Babcia Obama ma do pomocy pięć osób, po wojsku chroniącym ją na zlecenie rządu kenijskiego ślad zaginął. Ale na widok „mzungu” [Europejczyk, biały – red.] zaraz przyjeżdża patrol policji.

Sarah Onyango Obama to przysadzista, pomarszczona kobieta. Mówi w języku Luo, po angielsku zna tylko kilka słów. Urodziła się w 1921 lub 1922 r., wychowała w „wiosce pasterzy kóz”, jak zwykł mówić jej wnuk o Kogelo. Jest trzecią żoną dziadka Obamy, wychowywała ojca prezydenta.

Barack senior miał już dwójkę dzieci, gdy w latach 60. XX w. zostawił rodzinę i opuścił Kenię, by studiować na uniwersytecie na Hawajach. Tam poznał drugą żonę, Ann Dunham. Urodził im się syn, po dwóch latach się rozwiedli. Wrócił do Kenii, gdzie popadł w alkoholizm; w 1982 r. zginął w wypadku samochodowym.

Zdążył spłodzić ośmioro dzieci z czterema kobietami. Wśród nich przyszłego prezydenta. Ten, jeszcze jako student, wyruszył do Kenii w poszukiwaniu swej tożsamości (napisał rodzaj pamiętnika na ten temat, krytycznego wobec zachowania ojca), odwiedził też przyszywaną babcię.

– Nie ma znaczenia, gdzie mój wnuk się wychował. I nie jest ważne, że jest wyznawcą innej religii. Taki jest dzisiejszy świat. Najważniejsze, że w jego żyłach płynie kenijska krew. Jest synem Kogelo i ma do tego szacunek – opowiadała Mama ­Sarah. – I lubi moje placki chapo, czyli jest Kenijczykiem.

Wtedy, tuż po wyborach prezydenckich w USA i jeszcze przed zaprzysiężeniem Obamy, było o niej głośno. Popularnością przebiła Wangari Muta Maathai, kenijską laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla. Setki kuzynów pielgrzymowały do Kogelo, by ogrzać się w blasku jej sławy.

Maraton babci

Dziś nie udaje nam się spotkać. Sławna babcia musiała wyjechać do Nairobi. Podobno w sprawach zawodowych. Za jej fundację odpowiada sztab specjalistów, którzy pouczają mnie, jakie pytania mogę zadać pani Obamowej.

Na pewno nie można pytać o porażki wnuka. A przecież dziesięć lat temu mówiła: „Barack zmienił już naszą wioskę, więc uda mu się z USA i całym światem. W Kenii przydałoby się zmodernizować drogi, zbudować mieszkania, znaleźć ludziom pracę. Dajcie wnukowi czas”.

Problem w tym, że pytania o czas też są niewskazane. „Wobec wizyty byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych pani Mama Sarah informuje, że bardzo cieszy się z przyjazdu wnuka. Najlepszym dowodem jego sukcesów jest to, jak zmieniło się Kogelo” – informuje niepodpisany z nazwiska mail z fundacji babci Obamy.

Życie babci przyśpieszyło po dziewięćdziesiątce. Włączyła się w budowę fundacji, która pomaga sierotom i dzieciom z najbiedniejszych rodzin, oferując im edukację. Pod jej opieką są też wdowy, które uczą się m.in. wyrabiania rękodzieła. Hitem jest coroczny maraton pod patronatem babci Obamy dla wsparcia sierot.

Otrzymała tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Wielkich Jezior w Kisumu. Odwiedziła USA, Kanadę, Niemcy; spotykała się z przywódcami m.in. Egiptu, Sudanu, Tanzanii, Ugandy czy Etiopii. Wpis w anglojęzycznej Wikipedii określa ją jako pedagoga i filantropkę. Jeszcze kilka lat temu była zwykłą rolniczką.

George ma 24 lata, wystylizowane afro, jest kierowcą „boda-boda”, rodzaju mototaksówki, w wolnych chwilach studiuje. Wiezie mnie po okolicy śladami Obamów i snuje wiejskie opowieści o ich rodzinie.

– Matka mówiła mi, że zanim zrobiło się głośno o prezydencie, jego babka handlowała na targu warzywami. Dziś jest wielką panią – opowiada. – Wiesz, w ich rodzinie panuje matriarchat. Mama Sarah to mądra i silna kobieta, kazała dzieciom wrócić z Nairobi, czerpać profity ze sławnego nazwiska.

Ekspedientka w lokalnym sklepie zachwyca się roztropnością babci: – Była wdową, ale i tak miała najlepiej zadbane obejście w wiosce.

– To jej zawdzięczamy więcej niż Bara­ckowi. Jego nie obchodzi przecież Kogelo. A ona wykorzystała rodzinne więzi i załatwiła nam prąd. Jest prąd, to jest i życie – przekonuje Edwin, lekko podpity mechanik.

Amerykański sen

Barack Obama ma dziesięć lat. Jest uczniem szkoły podstawowej im. Senatora Baracka Obamy, położonej przy ostatnim przystanku firmy wycieczkowej Barack Obama Safari Tour i nieopodal hotelu, który oferuje Barack Obama Suite.

Nieco dalej leży Barack Obama SPA, ale nikt w okolicy nie wie, co konkretnie się tam oferuje. Jakby tego było mało, na skrzyżowaniu z główną drogą jest jeszcze sklep spożywczy o nazwie Barack.

W ponad 70-osobowej klasie dziesięcioletniego Baracka Obamy jest i drugi Barack Obama. Samych Baracków jest zresztą bez liku, a nowa generacja dopiero nadchodzi. – Mój kuzyn tak nazwał syna. Wciąż wierzymy w dobre duchy. Skoro jednemu Barackowi się powiodło, czemu ma się nie udać innym? – uśmiecha się George.

Gdyby Kogelo przemianowano na Obamowo, nikt by się nie zdziwił. Dziesięć lat temu dojazd tutaj nie był łatwy. Najpierw wsiadłem do „matatu”, potem łapałem kierowcę „boda-boda”, a na końcu wiózł mnie lokalny taksówkarz na rowerze.

Dziś przez Kogelo przechodzi droga o niespotykanie gładkim w Kenii asfalcie. Wraz z obamomanią przyszły tutaj prąd i woda bieżąca. A za nimi turyści.

– To realizacja amerykańskiego snu na prowincji Kenii. Tutaj spełnia się hasło wyborcze Obamy z pierwszych wyborów: „Yes we can”. Ale tylko w przypadku tych zaradnych – uśmiecha się Jackie, dziennikarka z wpływowego „Daily Nation”. – Obama nie spełnił nadziei pokładanych w nim przez Kenijczyków – dodaje.

Dziennikarka ma rację, zaradni krewni czerpią profity z korzeni byłego prezydenta USA. Nicolas Rajula, lokalny biznesmen i reprezentant kenijskiej odnogi rodziny Obamów, przedstawiający się (niezgodnie z prawdą) jako kuzyn Obamów, wybudował Kogelo Village Resort. „200 metrów od domu babci Obamy” – można przeczytać na broszurze.

Pieniądze w hotel oraz w biznes turystyczny zainwestował też Malik Obama, przyrodni brat prezydenta. O jego głośnych imprezach w Nairobi krążą legendy. Za wywiady żąda sowitych zapłat (od lokalnych dziennikarzy 100 dolarów, od zagranicznych 1500). Zajął się też polityką. Od dwóch lat wpisami na Twitterze wyraża poparcie dla... Donalda Trumpa.

Trójka Obamy

Gładziutka droga, stały prąd, bieżąca woda, turyści i zainteresowanie rządu odmieniły życie mieszkańców w Kogelo. Ale przysłoniły też wielkie problemy.

To zwłaszcza korupcja, wysokie bezrobocie i jedne z wyższych w kraju wskaźniki zarażeń wirusem HIV (pod tym względem Kenia przoduje na kontynencie). W prowincji Siaya problem dotyczy co piątej osoby. Tereny nad Jeziorem Wiktoria należą do najbiedniejszych, dlatego szybko się wyludniają. Pozbawieni perspektyw młodzi wyjeżdżają do Kisumu lub stołecznego Nairobi. Zwykle lądują w slumsach.

Ciężko im wyrwać się z zaklętego kręgu biedy. Dlatego podczas swojej wizyty w Kogelo w połowie lipca były prezydent USA mówił głównie o problemie korupcji oraz przymusie emigracji zarobkowej i edukacyjnej. Przypominał, że jego ojciec wyjechał z Kenii właśnie po to, aby się rozwijać.

„To, co widzimy w Kenii, jest częścią powstawania pewniejszej siebie, bardziej samodzielnej Afryki. Ale wiemy, że prawdziwy postęp oznacza rozwiązanie problemów, które pozostają. Oznacza to wykorzenienie korupcji, która osłabia życie obywatelskie” – stwierdził Barack Obama podczas krótkiego przemówienia.

Tym razem były prezydent wpadł do Kogelo w drodze do RPA, na obchody 100-lecia urodzin Nelsona Mandeli (zmarłego przed pięcioma laty). Zaprosiła go siostra Auma, bo założyła właśnie fundację Sauti Kuu (w języku suahili: „Silne Głosy”), która pomaga także sierotom i dzieciom z biednych rodzin.

Tłum ludzi z flagami Kenii i Stanów Zjednoczonych zebrał się przy drodze, by powitać „kuzyna”. Grupka młodych chłopców przyprowadziła byka, by podarować go Obamie. Ale ten zjadł tylko śniadanie z babcią Sarah (wieść niesie, że ubrała się w najwykwintniejszy strój), w towarzystwie dygnitarzy otworzył centrum rekreacyjno-kulturalne, a potem wziął piłkę do koszykówki i trafił za trzy punkty.

„To duża radość wrócić do miejsca, w którym mam tylu krewnych. I tylu ludzi, którzy twierdzą, że są moimi krewnymi” – zażartował.

Źle nie będzie

Kenia bardziej kocha Obamę niż Obama Kenię. Już pierwszy kontakt 27-latka z afrykańską mentalnością nie wypadł najlepiej. W 1987 r. linie lotnicze zgubiły jego bagaż, a siostra Auma wiozła go z lotniska niebieskim VW „garbusem”. „Cały czas się psuł, spędzaliśmy czas na poboczu” – wspominał po latach.

Jego relacja z Kenią wydaje się być podobna do tej z ojcem. Określił ją kiedyś mianem abstrakcyjnej.

– Obama nie będzie miał żadnego wpływu na ewentualne zmiany polityczno-społeczne w Kenii. To nie jego świat. On jest wielkim liderem, erudytą, ale jego pomoc dla Kenii ogranicza się do inspirowania ludzi – uważa Augustus Muluvi, szef działu polityki zagranicznej w Institute for Public Policy Research and Analysis, jednym z czołowych think tanków w Kenii. – W trakcie jego rządów spodziewaliśmy się konkretnych funduszy pomocowych dla Kenii i Afryki Wschodniej. Za dużo sobie obiecywaliśmy. To nasz błąd.

Podczas dwóch kadencji Obamy w Białym Domu istotnie nie było rewolucji w polityce zagranicznej USA wobec krajów Afryki. Wprawdzie Stany podjęły inicjatywę rozszerzenia dostępu do energii elektrycznej na całym kontynencie, a fundusze na zdrowie publiczne i programy antyterrorystyczne wzrosły. Ale Kenia była i wciąż pozostaje na marginesie.

Jackie, dziennikarka „Daily Nation”: – Problem naszego kraju polega na tym, że chcemy tylko brać. Przed tegoroczną wizytą Obamy lokalni politycy wpadli na dwa pomysły: żeby w lokalnej szkole imienia Obamy zmienić słowo „senator” na „prezydent”. I żeby spisać listę najważniejszych problemów do rozwiązania i przedstawić ją Obamie. Miała zamknąć się, o dziwo, w 14 pozycjach.

Jednak w Kogelo nadal śnią swój sen.

– Obama, jak każdy członek ludu Luo, musi wrócić do swojej wioski i wybudować chatę. Czekamy – emocjonuje się mechanik Edwin. – Poza tym, jak mamy kuzyna z Ameryki, to już źle nie będzie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018