Afryka czeka na pandemię

W czarnym scenariuszu kontynent afrykański powinien się przygotować na najgorsze.
z Ugandy i Rwandy

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Po tym, jak prezydent Ugandy polecił obywatelom zostać w domu, policja przepędza sprzedawców owoców z ulic Kampali, stolicy Ugandy, 26 marca 2020 r. / BADRU KATUMBA / AFP / EAST NEWS /
Po tym, jak prezydent Ugandy polecił obywatelom zostać w domu, policja przepędza sprzedawców owoców z ulic Kampali, stolicy Ugandy, 26 marca 2020 r. / BADRU KATUMBA / AFP / EAST NEWS /

Jest późne marcowe popołudnie. Na placu przed halą głównego bazaru w Gulu – 150-tysięcznym mieście w Ugandzie – panuje tłok i harmider. Siedzące gęsto obok siebie kobiety sprzedają wszelkie możliwe owoce i warzywa, wyhodowane w przydomowych ogrodach – od afrykańskich i irlandzkich odmian ziemniaków, po ananasy, groch, ryż, fasolę czy pomidory.

Nagle ponad bazarowy hałas wznosi się donośny głos z megafonu. To przedstawiciel lokalnego samorządu: apeluje do sprzedawców, by w związku z ryzykiem zarażenia się koronawirusem natychmiast przenieśli się do wnętrza hali. Wśród kupujących i handlarzy przechodzi pomruk niezadowolenia. Wszyscy spoglądają z niechęcią na mężczyznę, nikt nie stosuje się do jego zaleceń. Jeszcze nie.

Położone na północy Ugandy Gulu jest zamieszkane głównie przez lud Aczoli, który w niedawnej przeszłości przechodził niejeden kryzys. Dopiero kilkanaście lat temu mieszkańcy regionu zaczęli układać sobie życie na nowo – po tym, jak zakończył się trwający ponad 20 lat konflikt między rządem i rebeliantami z Armii Bożego Oporu (LRA). Z kolei w latach 2000-01 wybuchła epidemia gorączki krwotocznej (eboli), zabijając tu ponad 200 ludzi. Choć minęło trochę czasu, Aczoli wciąż są wycieńczeni tym, co działo się w ostatnich dekadach.

A teraz to – widmo nie tylko pandemii, ale też prewencyjnych restrykcji. Wdrażane stopniowo w ciągu ostatnich dni rządowe dekrety – wydawane z nadzieją, że epidemię uda się zdławić w zalążku – podważają ciężko wypracowane przez lud Aczoli poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Stają się dla nich kolejną próbą – jakby poprzednich nie było dość.

Wciąż niewielki odsetek

Pierwszy przypadek infekcji koronawirusem w Afryce potwierdzono w Egipcie 14 lutego. Potem informacje o następnych, z reguły pojedynczych przypadkach zaczęły napływać z Burkina Faso, Nigerii, RPA, Togo, Senegalu czy Demokratycznej Republiki Konga. W połowie marca dziewięć afrykańskich krajów potwierdziło 47 przypadków. Niecałe dwa tygodnie później liczba infekcji przekroczyła 5 tys. – to wciąż niewielki odsetek z kilkuset tysięcy stwierdzonych na całym świecie.

Jednak Tedros Ghebreyesus, dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), jest sceptyczny wobec danych z Afryki. Ostrzega, że mogą być niekompletne i zaniżają skalę pandemii. „Prawdopodobnie wiele przypadków nie zostało wykrytych lub nie jest uwzględnionych w raportach” – mówił na briefingu w Genewie, siedzibie WHO. Ghebreyesus uważa, że Afryka powinna być przygotowana na najgorsze.


CZYTAJ WIĘCEJ:


Być może podobnie uważają afrykańskie rządy – już od końca lutego wdrażają procedury mające nie dopuścić do wybuchu epidemii. Początkowo koncentrowano się na mierzeniu temperatury na lotniskach i przejściach granicznych oraz mobilizacji społeczeństw do mycia rąk.

Teraz, proporcjonalnie do wzrostu liczby infekcji, kolejne kroki są coraz bardziej restrykcyjne: od zamykania szkół, kościołów i restauracji po zamykanie granic i ograniczanie transportu publicznego. Rządy RPA, Rwandy, Ugandy, Zimbabwe, Lesoto czy Kenii podjęły także decyzje o ogólnokrajowej kwarantannie, zakazując wychodzenia z domów.

Kwarantanna w slumsach?

W Europie i Ameryce podobne restrykcje uderzające w gospodarkę grożą recesją. W Afryce mogą mieć znacznie gorsze skutki. Bank Światowy szacuje, że 41 proc. mieszkańców kontynentu żyje poniżej progu ubóstwa – definiowanego jako dzienny dochód poniżej 1,25 dolara. Kolejnych 26 proc. mieszkańców tylko Afryki Subsaharyjskiej to ofiary konfliktów, żyjące w zatłoczonych obozach w Kenii, Ugandzie czy Czadzie. Dalej: w 2017 r. aż 28 krajów Afryki nie było w stanie wyżywić swych mieszkańców – ich przetrwanie możliwe było dzięki pomocy ONZ i organizacji pozarządowych. Ponad 25 mln Afrykańczyków jest zarażonych wirusem HIV.

Ale, przede wszystkim, problem leży w slumsach.

Według danych z 2019 r. żyje w nich prawie połowa ludności miejskiej Afryki. Nawet w 30-milionowej Ghanie, kiedyś zwanej Złotym Wybrzeżem ze względu na zasoby złota, w takich warunkach mieszka 5 mln ludzi. W slumsach nie ma stałego dostępu do wody i sanitariatów ani do placówek medycznych. Samorządy nie wywożą z nich nieczystości – lokalne ogniska cholery są tam zjawiskiem codziennym.

– Mieszkańcy slumsów nie mogą stosować się do rekomendacji WHO dotyczących dbania o higienę – mówi mi Alhassan Ibn Abdallah, sekretarz Stowarzyszenia Mieszkańców Slumsów w Ghanie. – Niemożliwe jest też zachowanie dystansu, gdy wiele osób mieszka na mikroskopijnej powierzchni. Ludzie żyją z tego, co uda im się zarobić danego dnia. Nie mają oszczędności, aby przetrwać zakaz handlu i poruszania się. To mieszkańcy slumsów będą głównymi ofiarami koronawirusa.

Rząd Ghany zamknął granice i szkoły, zakazał zgromadzeń i wezwał obywateli do zachowania bezpiecznego dystansu. Jednak nie podjął żadnych form pomocy dla najuboższych – tych, dla których tragiczny może być nie tylko COVID-19, lecz także działania mające go zatrzymać. Potrzebę natychmiastowej pomocy dla najuboższych rozpoznały na razie tylko rządy Rwandy i Nigerii – jako pierwsze zapowiedziały rozdzielanie paczek z żywnością.

Dokąd pójdą dzieci ulicy?

W afrykańskich miastach ich liczba może sięgać kilku milionów – mowa o dzieciach ulicy, bezdomnych, a często także osieroconych, walczących co dzień o przetrwanie.

Na ulicach Akry, półtoramilionowej stolicy Ghany, żyje ich ponad 100 tys. – większość uciekła z domu przed przemocą i nie ma gdzie wrócić. W ciągu dnia sprzedają drobne rzeczy, jak prażone orzechy, owoce czy pieczywo. Wieczorami gromadzą się w wybranych dzielnicach, gdzie spędzają noc. Młode matki kąpią swoje maluchy w wielkich metalowych miskach, ustawionych przy miejskich kanałach (zwykle zanieczyszczonych). Noc przesypiają na cienkich bambusowych matach, rozwiniętych przed zamkniętymi sklepami. Nie mają nic, co może je ochronić przed ukąszeniami moskitów i deszczem.

Te dzieci, zdane na siebie w walce o przetrwanie, nie mają miejsca, w którym mogłyby się schronić w trakcie kwarantanny (de facto blokady) miasta. W Ghanie nie ma rządowych instytucji, które mogłyby zaofiarować im pomoc.

Minimalnie lepiej wygląda sytuacja w Rwandzie, gdzie na ulicach żyje kilka tysięcy takich dzieci. Tutejsza Root Foundation – organizacja pozarządowa, działająca w stołecznym Kigali i pomagająca dzieciom wyjść z bezdomności – zaczęła niedawno sesje edukacyjne z podopiecznymi, uczulając ich na higienę. Mogłam obserwować, jak dzieci – w wieku od trzech do piętnastu lat, zgromadzone w kole na placu – uczyły się, jak prawidłowo myć ręce, po czym demonstrowały świeżo nabyte umiejętności. Jednak zanim jeszcze pierwsza infekcja została potwierdzona w Rwandzie, organizacja musiała zawiesić takie działania, gdyż programy dla dzieci zakładały ich bliski kontakt ze sobą.

Dzieci ulicy w Rwandzie sypiają w kanałach i wykopanych dziurach. Żyją z tego, co ukradną lub zarobią, np. ze sprzedaży złomu. Dla nich wprowadzona przez prezydenta Paula Kagame blokada kraju i zakaz wychodzenia z domów mogą mieć fatalne skutki.

Anna boi się przyszłości

Zamykanie granic, hoteli, bazarów i wstrzymanie transportu publicznego będzie mieć poważne konsekwencje także dla drobnych przedsiębiorców. Podobnie jak w Europie – choć tu zapewne bardziej. Bo to drobna przedsiębiorczość – jak handel i usługi, np. obsługa turystów – zapewnia egzystencję znacznej części tutejszych społeczeństw.

– Nie bałam się, dopóki nie poszłam na zakupy i nie zobaczyłam, że cena cukru skoczyła z 3200 szylingów do 4000. Następnego dnia było to już 5000 szylingów. Ceny idą w górę codziennie – mówi mi Anna Nagawa, właścicielka małego pensjonatu, położonego kilka minut drogi od lotniska w ugandyjskim Entebbe.

Anna wynajmuje pokoje zagranicznym turystom od roku. Jej pomysł na biznes okazał się sukcesem, rezerwacje spływały, Anna zatrudniła trzy pracownice i ochroniarza, by goście czuli się bezpiecznie. – Zaczęłam sobie zdawać sprawę, że sytuacja jest poważna z chwilą, gdy sąsiednia Rwanda ogłosiła obowiązkową kwarantannę dla przybywających turystów, a Kenia zamknęła lotnisko – opowiada teraz.

Turyści zaczęli odwoływać rezerwacje na początku marca. Najpierw Niemcy, następnie Holendrzy, Włosi i Hiszpanie. Gdy 20 marca prezydent Ugandy Yoweri Museveni ogłosił zamknięcie granic, właściciele pensjonatów musieli zamknąć swoje biznesy. Anna, matka trójki dorastających dzieci, boi się przyszłości: straciła jedyne źródło dochodu. – Prezydent apeluje do sprzedawców, by nie podnosili cen produktów. Ale to wszystko daremne. Oni przecież zrobią, co będą uważali – mówi z przerażeniem w głosie.

Za miesiąc Anna będzie mogła zebrać z przydomowego ogródka matokę – odmianę zielonych bananów, z których w Ugandzie gotuje się tradycyjną zupę. Nie wie jednak, na jak długo starczą jej te skromne zapasy i jak uda się przetrwać kryzys, być może wielomiesięczny.

Handel w zawieszeniu

W równie złej sytuacji są drobni sprzedawcy. Na bazarze Owino – największym w Kampali, stolicy Ugandy – swoje gęsto ulokowane stoiska ma zazwyczaj aż 50 tys. handlarzy. Każdy obsługiwał codziennie setki klientów, a sprzedawano tu wszystko: od używanej odzieży, przez owoce, warzywa i drób, aż po drobne sprzęty domowe. Gdy rząd podjął decyzję o zakazie handlu, na bazarze pozwolono zostać tylko tym, którzy sprzedają żywność – z zaleceniem, by utrzymywali dystans między sobą.

W sąsiedniej Rwandzie zakaz poruszania się komunikacją miejską sprawił, że tętniące życiem wioski i miasta błyskawicznie się wyludniły. Zniknęli nawet wszechobecni kierowcy taksówek i motocykli. Na ulicach pojawiły się za to liczne punkty kontrolne i patrole policyjne. Tylko pracownicy służby zdrowia i supermarketów oraz dziennikarze mogą opuszczać domy. Pojawiają się doniesienia, że zdesperowani handlarze, którzy stracili źródło dochodu, potajemnie uciekają z Kigali, by pieszo dotrzeć do rodzinnych wiosek i tam jakoś przetrwać kryzys.

Także tutaj branża turystyczna została sparaliżowana. Rząd zamknął m.in. trzy dochodowe parki narodowe, w których turyści płacili równowartość 4 tys. złotych za możliwość tropienia goryli górskich. Dla tych największych z małp już ludzka grypa to choroba śmiertelna. Tym bardziej koronawirus mógłby wyniszczyć ten tysiąc goryli, który zamieszkuje rwandyjskie lasy.

„Kryzys odbije się na nas bardzo mocno” – prognozuje również Najib Balala, kenijski minister turystyki. Kenia, która wśród krajów Afryki Subsaharyjskiej ma najsilniejszą gospodarkę, odnotowuje coraz więcej przypadków COVID-19. Zysk tutejszych przedsiębiorców zależał dotąd często od produktów importowanych z Chin (w Afryce mieszka łącznie milion Chińczyków, zarządzają dziesięcioma tysiącami firm na kontynencie). Brak dostaw z Chin generuje drastyczny wzrost cen, którym nie są w stanie podołać najubożsi.

Czy doświadczenie pomoże

Pracownicy służb medycznych w krajach Afryki wiedzą, że ich rodzime systemy opieki zdrowotnej będą mogły udźwignąć tylko symboliczny odsetek zarażonych – jeśli nowy wirus rozprzestrzeni się w zatłoczonych miastach, w oddalonych od szpitali wioskach, w obozach uchodźców oraz w slumsach i wśród dzieci ulicy.

Owszem, mają doświadczenie – to nie pierwszy śmiercionośny patogen, z którym się mierzą. Od 1976 r. Uganda, Kongo, Nigeria, Liberia, Sierra Leone czy Gwinea toczą boje z ebolą. Jej ostatnia i najgorsza w skutkach fala, pięć lat temu, zabiła 11 tys. mieszkańców Afryki Zachodniej.

– Doświadczenia zdobyte w walce z ebolą są teraz w Ugandzie bardzo pomocne. Mamy kilka oddziałów zakaźnych, które są gotowe przyjąć pacjentów, wyszkolony personel, dobry system analizy próbek i system koordynowania po wybuchu epidemii. Mamy też centrum zarządzania kryzysowego, które jest w stanie śledzić rozwój epidemii – mówi mi dr Julius Lutwama, dyrektor departamentu ds. infekcji wirusowych przy Ugandyjskim Instytucie Badawczym Wirusologii.

Jednak Lutwama przyznaje: – Nie mogę powiedzieć, że Uganda jest gotowa, by poradzić sobie z tą pandemią. Mieliśmy przygotowany plan działania, ale nie mieliśmy możliwości go przetestować. Nie otrzymaliśmy też na niego funduszy. Brakuje nam zestawów testowych, wacików do pobierania wymazów, płynu do transportu wirusów, środków ochrony indywidualnej. W wielu punktach opieki zdrowotnej brakuje lub za chwilę zabraknie środków dezynfekujących.

– W Ugandzie nie mieliśmy jeszcze przypadku śmiertelnego – pociesza się Lutwama.

Dobry system, złe perspektywy

Z ponad tysiącem infekcji Republika Południowej Afryki jest dziś epicentrum pandemii COVID-19 w Afryce.

Kraj ten ma jeden z najlepszych na kontynencie systemów opieki medycznej; m.in. posiada ponad 6 tys. łóżek na oddziałach intensywnej terapii, w ponad 500 szpitalach (prywatnych i państwowych). Mimo to minister zdrowia Zweli Mkhize ostrzega, że nawet solidne zaplecze medyczne nie uchroni 56-milionowego państwa przed kryzysem, jeśli koronawirus dotrze do townshipów – najbiedniejszych dzielnic na obrzeżach miast. Liczne rodziny, żyjące tam na klaustrofobicznej przestrzeni, nie będą mogły podjąć kwarantanny i skutecznie izolować chorych – jeśli w przypadku łagodnego przebiegu choroby hospitalizacja nie będzie konieczna.

Aby uniknąć takiego scenariusza, rząd prezydenta Cyrila Ramaphosy wprowadził 21-dniowy zakaz poruszania się, obowiązujący wszystkich obywateli. Niecałe 26 lat po zakończeniu apartheidu ulice Johannesburga znów opanowało wojsko i policja. Bynajmniej nie na pokaz: aby wymusić respektowanie zakazu wychodzenia z domu, mundurowi ostrzelali gumowymi kulami sprzedawców na rynku.

W afrykańskim rankingu służby zdrowia wysoko plasuje się też Rwanda. 12-milionowy „kraj tysiąca wzgórz”, od lat notujący stabilny wzrost gospodarczy, ma ponad 40 dobrze wyposażonych szpitali i prawie tysiąc przychodni oraz punktów medycznych. Dostęp do świadczeń zdrowotnych jest tu powszechny. Problemem są natomiast braki kadrowe. Gdy WHO zaleca, aby na tysiąc mieszkańców przypadało co najmniej 2,5 lekarza, w Rwandzie jeden lekarz przypada na 12 tys. pacjentów.

Perspektywa epidemii, która może szybko rozlać się po tym małym kraju, mającym jedną z najwyższych na kontynencie gęstość zaludnienia, wymagała szybkich działań. Dlatego rząd Rwandy był pierwszym w Afryce, który ogłosił całkowity zakaz wychodzenia z domu i poruszania się transportem publicznym.

Ellen Johnson-Sirleaf – laureatka Pokojowego Nobla i była prezydent Liberii, za której rządów kraj wyszedł zwycięsko z dwuletniej walki z epidemią eboli – pisze w liście przesłanym do BBC: „Jest kwestią czasu, gdy najmniej przygotowane do walki z pandemią kraje afrykańskie będą musiały zmierzyć się z najgorszym”.

„W Liberii pokonanie wirusa eboli uczyniło nasze społeczeństwo silniejszym – dodaje Johnson-Sirleaf. – Wierzę, że wszyscy jesteśmy teraz na tej samej drodze”.

AFRYKA ŻYJE NA ULICY. W tym zdaniu nie ma przesady: w największych afrykańskich miastach życie faktycznie toczy się na ulicach. Są zawsze zatłoczone, zakorkowane, głośne i nigdy nie śpią. Ulice to środowisko naturalne dla drobnych sprzedawców i ich klientów, dla kierowców taksówek motocyklowych, rowerzystów, minibusów transportu publicznego.

Chyba nikt nie był w stanie wyobrazić sobie tych ulic pustych i cichych. Jednak teraz tak one wyglądają. Widać na nich głównie patrole policji i wojska. Strach jest wszechobecny. Nie tylko rządy, ale też mieszkańcy krajów Afryki doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli restrykcje nie przyniosą rezultatów, pandemia może uderzyć w kontynent mocniej niż wszystkie dotychczasowe plagi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020