Janov, czyli Czechy

Życie większości z nich toczy się w biedzie i beznadziei. Nikt nie wie, jak przerwać to błędne koło. Albo prawie nikt. Ekstremistyczna Partia Robotnicza widzi rozwiązanie: z Romami trzeba ostro. Spróbowała w mieście Litvínov. Skończyło się zamieszkami, największymi od lat.

09.12.2008

Czyta się kilka minut

W spisie ludności z 2001 r. jako Romowie zadeklarowało się tylko 11 tys. obywateli, czyli 0,11 proc. populacji Czech. Szacunki mówią jednak nawet o 200 tys. czeskich Romów. Większość z nich znalazła się na marginesie życia społecznego. Ich los nie jest wyjątkowy. Podobne problemy mają Aborygeni w Australii czy Indianie w Ameryce Północnej. Choć takie porównanie brzmi może egzotycznie, tu i tam wykorzenienie oraz ekonomiczna izolacja przesądzają o życiu kolejnych pokoleń. Na niewiele się zdają rządowe projekty czy unijne raporty.

Ci, którym się udało

"Pamiętam, że kiedyś Romowie na Boże Narodzenie czekali z radością, a gdy nadeszło, chodzili od domu do domu, grali pod oknami i składali sobie życzenia. Poczytywali sobie za błogosławieństwo, kiedy w Wigilię mieli pełen dom ludzi. Dzieci dostawały prezenty, choć zwykle były to tylko rzeczy najpotrzebniejsze, ubrania, bo na zabawki nie było pieniędzy. Mogło się też zdarzyć, że ktoś w zimie dostał hulajnogę, choć prosił o nią latem" - tak Gejza Horváth, znany muzyk, wspominał dzieciństwo na Słowacji (skąd pochodzi, podobnie jak niemal wszyscy żyjący w Czechach Romowie). "Myślę - pisał dalej - że dziś Romom w Boże Narodzenie jest smutno. Przede wszystkim tym, którzy jako dzieci przeżywali je we wsiach wschodniej Słowacji. To, co minęło, już nie powróci. Czas zrobił swoje. Romowie przyjęli tradycje czeskiego Bożego Narodzenia. Zmieniła ich kultura narodu, z którym żyją".

Horváth urodził się jeszcze w taborze. Pierwsze lata spędziła tam też jego córka, Monika Horáková. Potem jej życie potoczyło się inaczej niż większości rówieśniczek: skończyła psychologię, a pod koniec lat 90. zasiadła w parlamencie jako pierwsza romska posłanka. Jej brat jest chirurgiem. Awans społeczny nie zmienił Horváthów. Nie wypierają się swej tożsamości i walczą o prawa Romów; gdy w 1998 r. Moniki nie wpuszczono do dyskoteki - pod pretekstem, że nie ma miejsca - poszła do sądu.

Dziś Gejza Horváth nie tylko gra, ale pisze dla romskiego czasopisma "Romano hangos". Patrzy, jak żyją Romowie, i tłumaczy im, jak mogą poprawić byt. Jest dla nich wzorem, bo kiedyś był biedakiem jak oni, a teraz jego piosenki puszczają w telewizji.

Romów, którzy osiągnęli życiowy sukces, jest w Czechach coraz więcej. Jeden z nich, Jozef Baláž, został doradcą ministra ds. rozwoju regionalnego. Jest też menedżerem: wymyślił firmę zatrudniającą bezrobotnych Romów, która przyniosła mu tytuł "Przedsiębiorcy roku 2007 na polu socjalnym".

Zamieszki w Litvínowie

Horváthowie, Baláž - to elita. Przeciętne romskie życie w Czechach nadal toczy się w nieogrzewanych mieszkaniach, na zaśmieconych osiedlach, w biedzie i beznadziei. Dzieci, które nigdy nie widziały rodziców idących do pracy, same zakończą edukację na szkole podstawowej albo specjalnej i też nie znajdą pracy. Nie dostaną szansy, by żyć inaczej. Są łatwym łupem dla dilerów narkotyków. I nikt nie wie, jak wyjść z tego błędnego koła.

Albo prawie nikt. Partia Robotnicza (Dělnicka strana), ekstremistyczne ugrupowanie prawicowe, uważa, że zna rozwiązanie: z Romami trzeba ostro. Niedawno na osiedle Janov w Litvínowie wysłała "grupy samoobrony". Miały bronić "białych" mieszkańców przed "nieprzystosowanymi" Romami. Ci ostatni nie chcieli nadstawiać drugiego policzka; między oboma grupami stanęły oddziały policji.

Doszło do starć, w których cudem nikt nie zginął; tylko dwie osoby były ranne. Partia Robotnicza zapowiedziała kolejne marsze i wkrótce historia się powtórzyła. Tym razem było więcej ekstremistów, policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych. Uliczną bitwę poprzedził wiec Partii Robotniczej; nawoływano na nim do "rozwiązania kwestii romskiej".

Zamieszki w Litvínowie były szczególne. Była to największa bitwa z policją od 2000 r., gdy w Pradze z policją starli się antyglobaliści. Po drugie, to najgłośniejszy konflikt ze społecznością romską od 1999 r., gdy w Usti nad Labem postanowiono murem oddzielić Romów od "białych". Po trzecie, po raz pierwszy zdarzyło się, że zwykli obywatele wspierali neonazistów okrzykami lub pomagali im ominąć policyjne blokady.

Pokazuje to, że problemy Romów i z Romami w Czechach dalekie są od rozwiązania - i że jeśli rząd tego nie zmieni, zrobią to za niego ekstremiści. Sytuacja przerosła wszystkich.

Z wozu do fabryki

To komunizm, a wcześniej II wojna światowa bezpowrotnie zniszczyły romski świat w Czechach. Pod niemiecką okupacją Romów zamknięto w obozach; również w tym w Letech koło Pisku, gdzie dziś, mimo romskich protestów, wciąż działa wielka chlewnia. Stąd wywożono ich do Auschwitz i innych obozów śmierci. Przeżyło kilkuset; czescy Romowie jako społeczność zniknęli.

Po 1945 r. w Czechach brakowało rąk do pracy w powstających wielkich zakładach. Do Czech przesiedlono więc tysiące Romów ze Słowacji. Dano im kombinezony, mieszkania służbowe i kazano żyć jak Czesi. Wielu jechało z własnej woli, na Czechy patrząc jak na "ziemię obiecaną", z pracą i pieniędzmi. To był początek końca romskiego sposobu życia.

Kilkanaście lat później władze znów przypomniały sobie o Romach i w 1958 r. wprowadziły zakaz tzw. koczowniczego trybu życia. Tym, którzy nie chcieli opuścić taboru, groziło do 3 lat więzienia. Bywało, że zabijano im konie. Socjalistyczne państwo było zdeterminowane, by rozwiązać kwestię romską - czy, jak się wtedy mówiło, cygańską. Romowie stracili to, co dla nich najważniejsze: wolność, tradycje, swoje prawa. Na siłę wtłoczono ich w format komunistycznego obywatela, ale nie udzielano pomocy w integracji z otoczeniem.

Grupa etniczna, grupa społeczna

Ostateczny cios romskiej społeczności zadał koniec komunizmu: padały fabryki, a na pierwszy ogień wśród zwalnianych szli Romowie. Nowej pracy nie mogli już znaleźć. Popadali w uzależnienie od zasiłków. Nie płacili czynszu, więc eksmitowano ich do mieszkań komunalnych. Tworzyły się "getta". W latach 90. czeski Rom został bez środków na godziwe życie, otoczony niechęcią, a jednocześnie pozbawiony dawnych zasad i tradycji, zagubiony w urzędach, z poczuciem krzywdy.

Problem stał się międzynarodowy, gdy Romowie zaczęli wyjeżdżać na Zachód. Państwa Unii, zaniepokojone perspektywą romskiego eksodusu po otwarciu granic, naciskały. - Czechy były wtedy strasznie krytykowane i władze zdecydowały się na rozwiązanie, które można nazwać wielokulturowym - mówi francuski socjolog Mathieu Plessiat, ekspert od romskiej integracji. - Miało ono dawać Romom szanse, pokazać, że są i mają swą kulturę, język. Zaczęto wspierać ich kulturę, stowarzyszenia. To było ważne, ale nie zmieniało społecznego położenia Romów.

Bo sprawa romska w Czechach ma dwa poziomy: jeden to kwestia tożsamości etnicznej, a drugi to izolacja ekonomiczno-

-społeczna. Romów można postrzegać jako grupę etniczną, ale też jako grupę społeczną, naznaczoną bezrobociem i brakiem wykształcenia. Po wejściu do Unii władze skupiły się na walce z ubóstwem, lecz efekty nie były takie, jak oczekiwano. Zadłużone rodziny przenoszono do mieszkań komunalnych, ale i te miejsca zamieniały się w "getta", nie było mowy o nowym starcie. - Byłem tam, to na peryferiach miast, gdzieś pod lasem, w bardzo złych warunkach - mówi Plessiat.

Osiedle i państwo

Litvínov to małe miasto w zachodnich Czechach. Według spisu ludności Romów jest tylko 81. Naprawdę - kilka tysięcy. Na osiedlu Janov, blokowisku z lat 70., stanowią ponad połowę. W szkole dzieci romskie to ponad 80 proc. Według miejskich władz 70 proc. janowskich Romów nie ma pracy, a główne problemy to lichwa, kradzieże i narkotyki. - To nie tylko Litvínov, takich miejsc jest więcej. Ale tam doszło do przemocy, a to przyciąga uwagę mediów - Plessiat nawiązuje do niedawnych zamieszek.

- Romowie mieszkali tu już wcześniej i nie było problemów. Zaczęły się, gdy nagle przyjechało ich więcej: z Pragi, Kladna czy Słowacji - mówi ks. Grzegorz Czerny, proboszcz litvínowskiej parafii. - Teraz zdarza się, że w jednym mieszkaniu żyje 20 osób. Chodzę tam i widzę, że nie mogą się przystosować.

Nagły napływ nowych mieszkańców zaczął się, gdy władze miasta sprzedały bloki agencji nieruchomości, która lokuje tu Romów z innych części kraju. Zwykle takich, którzy nie mogli już płacić czynszu i musieli sprzedać swoje mieszkania.

Po zamieszkach na osiedlu zaczął działać posterunek policji, miasto opracowało też plan rozwoju na następne lata. - Ale sam samorząd nie da rady - mówi ks. Czerny. - Potrzebna jest pomoc państwa.

Państwo się stara. Rząd skierował wniosek do Sądu Najwyższego o delegalizację Partii Robotniczej. W Czechach, gdzie bez przeszkód działa partia komunistyczna, to precedens. Osiedlu Janov obiecano pieniądze na pensje pracowników socjalnych i remonty. Ale to decyzje doraźne.

Minister od opalania

Z problemem romskim próbuje zmierzyć się minister ds. rozwoju regionalnego Jiří Čunek. Szuka rozwiązania dla całego kraju. Uważa, że jednym z głównych problemów jest uzależnienie od zasiłków i klanowa struktura romskiej rodziny.

Fakt: chroniczne bezrobocie i życie z zasiłku są zabójcze. Ale ministerialna idea dzielenia Romów na trzy kategorie ekonomiczne (uniezależnieni od zasiłków; uzależnieni; pod koniecznością stałego dozoru) budzi najgorsze skojarzenia. "To już było: w 1929 r.

zgodnie z ustawą »O cygańskim nieporządku« doszło do oznakowania każdego Cygana, wprowadzono tzw. cygańskie legitymacje. Dostał ją także mój ojciec, który był wtedy już doktorem prawa. Potem naziści bez problemu, gdy przyszedł na to czas, wywieźli wszystkich tych ludzi do obozów" - zżymał się Karel Holomek, redaktor naczelny "Romano hangos".

Minister naruszył też romską świętość, czyli rodzinę. Wprawdzie ścisłe więzi rodzinne mogą prowadzić do tego, że jeden Rom, któremu się powiodło, wspomaga dziesiątki krewnych. Ale rodzina jest jedyną ostoją Romów i wizja jej rozbicia nie mogła liczyć na aprobatę.

Sam Čunek - zapytany kiedyś w prasie, jak dostać taki zasiłek jak Romowie - odparł: "Musiałby się pan najpierw porządnie opalić, bałaganić w domu i palić ognisko na placu". Wcześniej jako burmistrz Vsetina pozbył się Romów z centrum miasta. Coś jednak proponuje, gdy wokół Romów zwykle panuje cisza - aż nie stanie coś takiego, jak w Janovie.

Coś się zmienia

Czy w ogóle można jeszcze pomóc Romom w odnalezieniu ich własnej drogi, z której zostali zepchnięci przez komunizm, a później transformację gospodarczą?

- Integracja, indywidualna i mądra integracja - mówi Plessiat. - Ten problem występuje też we Francji, w wielu krajach. Trzeba pracować nad rasizmem, to leży u źródeł problemu. I występuje po obu stronach, również u Romów. Rom myśli, że życiowy pech zawdzięcza temu, iż jest Romem, a "biali" go prześladują. "Biali" myślą: to Rom, dlatego życie mu nie wyszło. Koło się zamyka. Nad tym trzeba pracować, nie rok czy dwa, a dłużej.

- Tam są zdolne dzieci, np. pięknie śpiewają, ale nikt nie ma inicjatywy, aby założyć dla nich zespół czy świetlicę. Gdy przed Pierwszą Komunią trzeba posyłać je przez rok na katechezę, to już dla rodziców problem, by tego dopilnować - mówi ks. Czerny.

Coś się jednak w położeniu Romów zmienia. Coraz częściej umieją się o siebie upomnieć. W 2007 r. upomniała się 32-letnia Iveta Červeňáková: twierdzi, że podczas porodu przed 11 laty bez jej zgody przeprowadzono jej sterylizację. W pierwszej instancji sąd przyznał jej odszkodowanie, ale w drugiej uznano, że sprawa się przedawniła i szpital ma tylko przeprosić. O takich sterylizacjach mówi się od lat. Nowością jest odwaga kobiet, które o tym mówią.

Z kolei Trybunał w Strasburgu uznał w 2007 r. posyłanie romskich dzieci do szkół specjalnych za naruszenie ich prawa do edukacji. Rodzice z Ostrawy, którzy uważali, że ich dzieci trafiły do takiej szkoły jedynie z powodu pochodzenia, wygrali sprawę i Czechy muszą płacić im odszkodowanie. Teraz szkoły specjalne, gdzie mali Romowie często stanowili większość uczniów, zostały zastąpione przez szkoły ze specjalnymi programami, w których dzieci mają się integrować. Choć praktyka posyłania dzieci romskich do gorszych szkół trwa, to zrobiono pierwszy krok do zmiany społecznego nastawienia.

***

Boże Narodzenie na osiedlu Janov powinno być spokojne. Partia Robotnicza odwołała kolejne marsze i daje władzom czas "na rozwiązanie problemu" do stycznia. Ks. Czerny mówi, że na ulicach czuje się napięcie: - Jeśli znów dojdzie do demonstracji, Romowie będą się bronić. Nienawiść rodzi nienawiść.

Na razie ksiądz myśli o zbiórce pieniędzy na Trzech Króli, z przeznaczeniem na obiady dla romskich dzieci. Chce też założyć świetlicę.

- Ech, brakuje mi tu cygańskiego barona, żeby tego wszystkiego dopilnował - wzdycha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2008