Jak rozkuć polityczny beton

Ramy naszego życia politycznego są jak budynki na terenach sejsmicznych. Nawet jeśli się chwieją, są w stanie przetrwać solidne trzęsienie ziemi. A jednak ten rok może się okazać zaskakujący.

07.01.2023

Czyta się kilka minut

Sala posiedzeń Sejmu. Warszawa, 2 stycznia 2023 r. / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER
Sala posiedzeń Sejmu. Warszawa, 2 stycznia 2023 r. / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER

Nasze życie polityczne oparło się zarówno covidowi, jak i rosyjskiej inwazji na Ukrainę, liczącej miliony fali uchodźców, inflacji oraz kryzysowi energetycznemu – i coraz trudniej sobie wyobrazić, co mogłoby je tak naprawdę wywrócić. Jednak poza samą konstrukcją wiele elementów jest niestabilnych i kruchych, a to sprawia, że spora doza niepewności jest nieodzowną częścią naszej polityki. Spodziewajmy się więc mocnych tąpnięć.

W sprawach najwyższej wagi wiele się może zdarzyć jeszcze przed październikowymi wyborami do parlamentu – niczego im nie ujmując, lecz uświadamiając sobie ich realne znaczenie. Rozstrzygnięcia w wojnie za naszą wschodnią granicą, oby jak najlepsze i najszybsze, wymienić tu trzeba na pierwszym miejscu. To, jak przeżyjemy zimę, jak sobie z nią dadzą radę Ukraińcy i reszta Europejczyków, co się stanie z cenami i jak one wpłyną na gospodarkę i bezrobocie – każda z tych spraw z osobna jest elementem, którego wpływ na polityczną równowagę może być decydujący.

Nowe linie podziałów

Nie sposób przewidzieć, jak się potoczą wymienione sprawy, ale przynajmniej wiadomo, jak wygląda równowaga, na którą miałyby one wpłynąć. W obecnych warunkach można podejrzewać, że nie dojdzie do radykalnego przekształcenia naszej sceny politycznej, ale tylko dlatego, że ona już się mocno zmieniła. Bardzo wyraźną strukturą jest nowy podział polityczny, daleki od tradycyjnej w Europie dychotomii: prawica-lewica. Zastąpił ją inny układ, nazwijmy go „góra-dół”. „Góra”, reprezentowana w znacznej mierze przez główny nurt opozycji, połączyła to, co kiedyś było modelowym prawicowym podejściem do ekonomii, czyli wiarę w nieskrępowaną przedsiębiorczość i sceptycyzm względem transferów socjalnych, z niegdyś lewicową agendą społeczną: niechęcią do zastanych wzorów życia rodzinnego i tożsamości. „Dół”, reprezentowany przez koalicję rządzącą, połączył dwa inne przeciwległe bieguny – wiarę w siłę interwencji państwa w obszarze gospodarki, w szczególności widzianą jako pomoc ludziom mniej zamożnym, z przywiązaniem do tradycji, rodziny i narodu.

„Dolna partia” od siedmiu lat jest górą, ale pomimo potencjalnie szerszej społecznej bazy znalazła się dziś w sondażowym dołku. Została tam zepchnięta nie przez takie, a nie inne ideowe wybory, lecz przez standardowe przypadłości osób sprawujących władzę – nieudolność, nieuczciwość i kłótliwość. Już Konfucjusz twierdził, że ludzie potykają się nie o góry, lecz o kretowiska.

Sondażowy dołek PiS nie jest jednak aż tak głęboki, by niewyobrażalne okazało się wygrzebanie z tych kłopotów. Do wyborów jest jednak coraz mniej czasu, problemów zaś rządzącym raczej przybywa, niż ubywa. Jeden z nich udało się odsunąć na później, lecz on właśnie jest dobrym przykładem słabości tego obozu. Chodzi o kalendarz wyborczy. Lista zagrożeń organizacyjnych, lecz przede wszystkim politycznych, które wynikały z koincydencji wyborów parlamentarnych i samorządowych, była bardzo długa. Problemy z frekwencją oraz zmiany sympatii politycznych pod wpływem sąsiadujących z sobą wyborów lokalnych i krajowych, zdublowane kandydatury, przemieszanie wydatków na kampanie, problemy z rekrutacją członków komisji – to tylko te najważniejsze. Cały ten chaos był jednak zasługą władz naszego kraju, konkretnie efektem złej decyzji sprzed czterech lat i ignorowania już wtedy zgłaszanych ostrzeżeń. Zagrożenie to zostało zażegnane w najgłupszy z możliwych sposobów – kolejnym wydłużeniem kadencji samorządu. Dodatkowo skutkującym nieuchronną już kolizją z eurowyborami, co tylko potwierdza słabość PiS.

Rządzący bali się wyborów lokalnych przed krajowymi, bo klęska w tych pierwszych (PiS w samorządach radzi sobie gorzej niż w walce o parlament) mogłaby wpłynąć demotywująco na ich elektorat, a wzmocnić ten opozycyjny. Jednak przełożenie na przyszły rok wyborów samorządowych jest również korzystne dla opozycji. Zwłaszcza w sprawie, której poświęca ona teraz najwięcej uwagi – ostatecznej wyborczej konfiguracji. Liczba list, w które powinny się pogrupować cztery główne siły przeciwne PiS, jest wałkowana od wielu miesięcy i z tą niepewnością pozostaniemy pewnie przez kilka następnych. Nie wiadomo, czy rzecz się rozstrzygnie w marcu, czy w lipcu, lecz jedno jest pewne – rozstrzygnąć się musi przed jesiennymi wyborami.

Rządy bandy czworga

Najmniej pewne są losy tych, których istotne miejsce na krajowej scenie nie jest dobrze „wygrzane” – zajmują je od niedawna bądź dotąd siedzieli większym na kolanach. Problem dotyczy zresztą wszystkich obozów. Ważą się losy Solidarnej Polski i jej sojuszu z PiS. Wewnętrznie niespójna Konfederacja przeżywa zmianę przywództwa w jednej z dwóch głównych frakcji, publicznie podnosząc wzajemne oskarżenia. Ruch Hołowni utrzymuje się na trzecim miejscu sondaży, lecz jego poparcie w roku 2022 zauważalnie się zmniejszyło. Z kolei oddanie przez Jarosława Gowina przywództwa w jego autorskiej partii jest próbą wyjścia z niebytu, odkąd wyszło na jaw, iż najwyraźniej nikt po opozycyjnej stronie nie cieszy się z jego opuszczenia obozu rządowego na tyle, by witać go z otwartymi ramionami na własnych listach.

Również przekonfigurowana Lewica, mimo że jakoś otrząsnęła się po zeszłorocznych pęknięciach, nie pogłębia swojej integracji i nie idzie własną drogą, tylko deliberuje nad wspólnym startem z coraz bardziej rozpychającą się w jej stronę Platformą. Zaplecze partii Razem jest bardzo dalekie od entuzjazmu w sprawie łączenia się z PO, ale inaczej jest w środowisku dawnego SLD. Przy okazji partia Tuska przytula kolejnych rozłamowców z tej grupy, wypchniętych przez konflikt z Włodzimierzem Czarzastym. Idą tam, bo lewicowych przyczółków jest już w PO bardzo dużo.

Te liczne rozchwiania nie zmieniają jednak faktu, że zasadniczy zręb sceny politycznej w Polsce stanowią cztery „pełnoletnie” partie, już od dwudziestu lat zdobywające mandaty posłów, burmistrzów i radnych. Ci ostatni będą się przyczyniać do stabilizacji pozycji PiS, PO, PSL i post-SLD w najbliższych wyborach sejmowych, bo pewnie mocniej niż w przeszłości zaczną zabiegać o miejsca na tych listach. Tacy kandydaci zawsze chętniej są widziani i sami się widzą w formacjach, które rosną w siłę i spodziewają się nowych mandatów, niż w tych szykujących się na straty. Z drugiej strony przesunięcie wyborów samorządowych na później ma też ten efekt, że formalnie zabiegając o miejsca w parlamencie, radni będą gromadzić na wszelki wypadek kapitał, który pomoże im utrzymać samorządowe mandaty w kolejnym roku. Tu zasadniczy wzór – wedle którego partie w wyborach sejmowych potrzebują na listach setek lokalnych „naganiaczy”, najlepiej z jakimś politycznym dorobkiem – na pewno się nie zmieni, co najwyżej jeszcze wzmocni. Nie zmieni się też to, że taki zaciąg będzie z bardzo mieszanymi uczuciami przyjmowany przez dotychczasowych posłów. Szczególnie w sytuacji, gdy ich własna pozycja na listach może być wystawiona na próbę także przez uzgodnienia koalicyjne.

Stare partie niby mają już przećwiczone jakieś praktyki łagodzenia takich pułapek, jednak wszystkie stają się w coraz większym stopniu ugrupowaniami łączącymi różne grupki i partyjki, nie gardzą też politycznymi outsiderami. To wszystko jeszcze bardziej komplikuje sytuację na listach. Nie ma zatem pewności, czy z wewnętrznymi napięciami stare partie poradzą sobie lepiej niż mniej zakorzenieni konkurenci – Polska 2050 i Konfederacja. Zwłaszcza że konkurencja wewnątrz listy jest dla osobistego sukcesu polityka ważniejsza od tej między listami.

Jedno pozostanie po staremu. Mimo manewrów wokół Krajowego Planu Odbudowy (i pogłosek o próbach chwilowego zastąpienia przy tej okazji Solidarnej Polski PSL-em), w tej „bandzie czworga” PiS jest bezapelacyjnym samotnikiem. Pozostała trójka całkiem mocno trzyma drugi koniec liny w zmaganiach z rządzącymi. Nie jest to jednak tak oczywista polaryzacja, jak chcieliby ją widzieć najzagorzalsi przeciwnicy obozu rządowego. Oni bowiem – paradoksalnie – robią wrażenie, jakby ich ideałem była dokładnie taka sama partia, jaką stworzył Jarosław Kaczyński. Gdzie pozycja kierownictwa jest wystarczająco silna, by nikt nie podważał nawet najbardziej karkołomnych politycznych zwrotów.

SUV czy stary diesel?

Takie tęsknoty przynoszą jednak skutki odwrotne do zamierzonych, a widać to zwłaszcza po głosach domagających się zjednoczenia opozycji. One są najdonioślejsze w przypadku osób o jednoznacznych „górnych” poglądach, uważających np. swą niechęć do transferów socjalnych za racjonalny pogląd na świat, po prostu. W tej ich racjonalności, obejmującej też (deklarowaną) otwartość i tolerancję, zdecydowanie nazbyt często nie mieści się przypuszczenie, że ktoś może mieć godny szacunku i rozważenia, ale odmienny światopogląd. Że czyjaś diagnoza rzeczywistości może być też interesująca, a może nawet trafniejsza od tej, która jest oczywistością w ich środowisku. A wynikająca z tej diagnozy „terapia” byłaby może nawet skuteczniejsza, tyle że naruszyłaby interesy własnego środowiska.

Przykład? Być może z ekologicznego punktu widzenia równie ważne, co tępienie starych diesli (ich właścicieli często nie stać na lepsze auta), byłoby zniechęcanie klientów do kupowania nowych SUV-ów z ich potężnymi silnikami, choćby przez ich drakońskie opodatkowanie. Lecz trudno to roztrząsać, gdy połowa gości na imieniny przyjechała do nas właśnie SUV-ami (choć nie jeżdżą w ogóle w terenie, tylko po miastach), nikt zaś starym autem. Samemu niełatwo dostrzec, iż postrzeganie rzeczywistości to efekt osobistej sytuacji oraz otoczenia, które filtruje informacje tak, by pasowały do ułożonego w głowie obrazka.

Pomimo stałych prób, opozycyjny (w tym medialny) „mainstream” nie jest jednak w stanie wypchnąć z szerokiego obozu tych, którzy mają odmienne zdanie. Czy to w sprawach ekonomicznych, jak partia Razem, czy obyczajowych, jak PSL. Ciągle też nie jest jasne, jak w ramach przedwyborczych manewrów z całą tą asymetrią będzie chciała sobie poradzić największa siła opozycyjnego bloku i sam Donald Tusk. Czy będzie próbował, jak dotąd, ignorować problem, zapewniając mniejsze środowiska, że „jakoś to będzie”? A może zadowoli się „gonieniem króliczka”, czyli uzna, że wezwania do jedności to tylko pozory, a tak naprawdę są sposobem na zdobywanie punktów wśród tych wyborców, którzy na pewno wiedzą tylko tyle, że zagłosują przeciw PiS. Dobrym polem doświadczalnym będzie tu sprawa kandydatur senackich.

Zarazić czy zrazić?

O ile w wyborach sejmowych jedność jest tylko opcją, a za scenariuszami jednej, dwóch, trzech czy nawet czterech list można znaleźć jakieś racjonalne argumenty, to sposób wybierania senatorów żadnego pola do dyskusji nie daje. Wystawianie więcej niż jednego kandydata w którymkolwiek z okręgów jest najczystszej wody głupotą. Jednak to, jak uczestnicy starego „bloku senackiego” oraz Polska 2050 podzielą się okręgami, oczywiste już nie jest. W części z nich zwycięstwo opozycji jest pewne – już teraz ma w nich senatorów i ich kandydowanie jesienią jest dość oczywiste. W innych okręgach realnych szans na sukces nie ma, więc one nie powinny się w ogóle wliczać do bilansu sił. Okręgi chwiejne są największą zagwozdką – wiadomo, że lepiej byłoby w nich wystawić kandydatów bardziej centrowych. W szczególności promowanie tam kandydatów Lewicy zwiększa ryzyko, że rywalizacja z kandydatem PiS skończy się niepowodzeniem. W ostatnim głosowaniu wyborcy Konfederacji, mając do wyboru kandydata PiS i Lewicy, wybierali tego pierwszego, choć przy innych opozycyjnych kandydaturach dzielili się pół na pół. Jednak pomimo tej słabości za udział Lewicy w całym bloku wypadałoby zapłacić jej jakimiś senackimi mandatami – tylko że raczej w bezpiecznych okręgach. Tu zaś będzie widać, czy PO jest skłonna osłabić swoją pozycję względem mniejszych partnerów, celem zwiększenia szans na wspólny sukces, czy postawi na własny interes.

Zwolennicy jedności argumentują, że jest ona warunkiem fali entuzjazmu, koniecznej do mobilizacji wyborców. Tylko czy aby na pewno entuzjazm wyrazistych wyborców jest zaraźliwy? A co, jeśli jest raczej „zraźliwy” – bo zniechęca wahających się albo zatrzymuje w domu ludzi niepotrafiących pojąć, jak na tej samej liście mogą być nazwiska „lewaków” z Razem i konserwatystów z PSL?

Jest jeszcze problem „matematycznej” skuteczności. Wyobraźmy sobie społeczność liczącą 16 wyborców. W ostatnim głosowaniu wzięło udział 10 z nich. Załóżmy, że 6 zagłosowało na partię „niebieską”, 4 na „czerwoną”. Możliwe są trzy korekty tego zachowania: przekonanie już głosujących do zmiany zdania, mobilizacja dotąd niegłosujących oraz demobilizacja głosujących. Jakie zmiany muszą zajść w elektoracie, żeby w kolejnych wyborach hipotetyczni czerwoni zwyciężyli z taką przewagą, jaką aktualnie mają niebiescy? W wariancie przekonywania – dwóch zwolenników niebieskich musi przenieść swoje poparcie na czerwonych. W wariancie mobilizacji – piątka z dotąd niegłosujących musi pójść do urn i poprzeć czerwonych. Widać przy tym wyraźnie, że jeden przekonany jest wart o wiele więcej niż ten zmobilizowany. Zwłaszcza że w tym drugim wariancie odwrócenie układu sił wymagałoby frekwencji przekraczającej 90 proc., bo do 10 dotąd głosujących trzeba by dodać jeszcze 5 zmobilizowanych – czyli zagłosować musiałoby 15 z 16 potencjalnych wyborców, co jest mrzonką. Istnieje też wariant mieszany – jeden zwolennik niebieskich się zniechęca i zostaje w domu, jeden daje się przekonać i popiera czerwonych, którym przy okazji udaje się zmobilizować jednego dotąd niegłosującego. Wniosek z każdego scenariusza jest podobny: przekonywanie, choć zdaje się trudniejsze od mobilizowania, jest zarazem efektywniejsze. To się nie zmieni na pewno w roku wyborczym.

Zmienić się za to może sytuacja w obozie rządzącym. Poziom zapętlenia jest w nim tak duży, że coraz trudniej nadążyć za aktualnym układem sił. W sprawie sądownictwa premier ma w wywiadzie do powiedzenia tylko tyle, że działania jego ministra sprawiedliwości pogorszyły sytuację i doprowadziły do zapaści. Z drugiej strony, ziobryści traktują ten temat jak probierz suwerenności Polski. Prezydent chętnie odegrałby tu rolę gołębia pokoju, lecz pod warunkiem, że jego prerogatywy – i tak przecież skromne – nie zostaną uszczuplone. Na podstawie jego reakcji na próbę przeprowadzenia przez rząd zmian w sądach bez pełnej konsultacji z Pałacem, niełatwo sobie wyobrazić, dokąd – poza wielką rozróbą – może wieść ta ścieżka.

Sprawa KPO i relacji rządu z UE jest dla opozycji wygodna. Także dlatego, że sondaże na tym polu pokazują jej przewagę, gdy chodzi o stosunek wyborców do samej Unii. Jednocześnie jednak słabnięcie obozu rządzącego, nie mówiąc już o ewentualnym rozpadzie, zmniejsza motywację do jednoczenia opozycji. Nie tylko w sensie jednej listy, lecz także przekonania, że każdy z czterech jej obecnych podmiotów będzie miał prawo weta w ewentualnej przyszłej koalicji rządowej. Jeśli opozycja wygra z dużym naddatkiem, będzie możliwe przegłosowywanie ustaw pomimo oporu jednego z jej mniejszych uczestników tego układu. Tylko że to na razie jest dzielenie skóry na niedźwiedziu.

Kluczowa opowieść

Najważniejszą kwestią w roku 2023 pozostanie retoryka, czy jak kto woli, kluczowa opowieść. Na razie wiele wskazuje na to, że im bardziej wyrazista jest opowieść, tym coraz mniejszy wydaje się mieć związek z rzeczywistością i tym mniej wydaje się skuteczna. Powtarzana w kółko narracja rządzących o ich rozlicznych sukcesach oraz oczywistej przewadze obozu „propolskiego” nad opozycyjnymi zdradzieckimi nieudacznikami nie trafia do serc ogółu Polaków. Ma oczywiście swoich słuchaczy, lecz ich udział wśród głosujących jest dużo bliższy jednej trzeciej niż połowy. Politycy PiS mogą się wciąż pocieszać pierwszym miejscem w sondażowym rankingu, lecz przeliczenie poparcia na mandaty nie daje dziś już szans na utrzymanie się przy władzy. Poczucie niezwykłej moralnej wyższości i brak szacunku dla konkurencji skutecznie blokują jakiekolwiek scenariusze pozostania przy władzy inne niż samodzielna większość.

Jednak opowieść o całkowitym blamażu rządzących i „autorytarnym reżimie”, która jest najważniejszą narracją opozycji, też ma ograniczoną liczbę wyznawców. Poparcie tworzonej przez PO Koalicji Obywatelskiej nie sięga 30 proc., i nawet doliczając Lewicę dalej nie ma wsparcia nawet dwóch z pięciu wyborców.

Fakt, co czwarty z nas chciałby zagłosować na ugrupowania, które starają się dodać jakiś niuans do czarno-białych obrazków rzeczywistości. Lecz przecież opowieści Hołowni, ludowców i konfederatów łączy tylko sceptycyzm względem podziału na dwa bieguny – „lewicowo-liberalny” i „kaczystowski”, a w ich narracjach nie ma nic przełomowego. Każda z nich jest jeszcze dalej od zdominowania serc Polaków niż te dwie główne, tak bardzo już osłuchane.

Czy zatem w rozpoczętym właśnie roku politycy znów będą nam serwować te same nawijki, tylko przedstawiane z jeszcze większym żarem, z pewnością niezachwianą przez najbardziej nawet oczywiste fakty? Uniknąć tego pewnie się nie da. Lecz ciągle pozostaje nadzieja, że pojawi się tu coś nieprzewidzianego – opowieść, która nie tylko chwyta za serce, lecz łapie też kontakt z codzienną rzeczywistością. Może nie będzie jej serwowała przemijająca efemeryda (w rodzaju Palikota, Petru czy Kukiza), lecz coś wartościowego zrodzi się w dobrze już nam znanych ugrupowaniach?

Jest to mało prawdopodobne, ale niech ta nadzieja jeszcze w nas nie umiera. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Stare historie z nowym żarem