Jak przetrwać na basenie

Deszczowy "majowy długi weekend" zainaugurował sezon wodnych figli. Na figle w gliniankach przyjdzie nam jeszcze troszkę poczekać, tym zagadnieniem i tak zajmą się rehabilitanci, ja chciałbym podzielić się garścią refleksji zainspirowanych pobytami w centrach wodnej rozrywki, zwanych ze staropolska aquaparkami.

04.05.2010

Czyta się kilka minut

Nazwa jak nazwa, zbitka jak zbitka, w każdym razie od razu wiemy, że nie mamy do czynienia z basenem właściwym, przeznaczonym do pływania - takowe w naszym kraju niemal nie funkcjonują, zapewne z braku klienteli. Za to w aquaparkach tłumy.

Np. w powiecie Bukowina.

Już na carparku aquaparku nie można wcisnąć szpilki, nie mówiąc o rodzinnym minivanie. Zatrzymujemy samochód kilka kilometrów dalej i pieszo brniemy przez błotniste pola, lawirując pomiędzy coraz bardziej zagłębiającymi się w dżdżystą glinkę pojazdami tych, którzy przyjechali wcześniej. Ochlapywani przez pojazdy tych, którzy przejeżdżają teraz, nie tracimy animuszu: powalane łydki umyjemy na miejscu. Na miejscu - kolejka po czipy. Czip to podstawa aquarelaksu. Każdy musi wejść w czipa posiadanie, bez czipa ani rusz, więc kolejka stoi. W kolejce czekamy jeszcze za darmo, gdyż jeszcze nie mamy czipa, po którego aktywowaniu czas to pieniądz, gdyż zapłaciliśmy za każdą minutę, którą czip odlicza. Trzy, dwa, jeden, zero, czip aktywowany!

Z tykającym (mentalnie) czipem szybko idziemy do szatni, zapoznajemy się z jakże intuicyjną procedurą otwierania szafek, usiłujemy otworzyć szafkę, zasięgamy języka, otwieramy szafkę (cudzą), zasięgamy języka, otwieramy szafkę (swoją), wkładamy rzeczy (swoje), usiłujemy zamknąć szafkę, zapoznajemy się z intuicyjną procedurą zamykania szafek, zamykamy szafkę (cudzą), zasięgamy języka, podchodzimy do swojej wciąż otwartej szafki, widzimy tam rzeczy (cudze), dajemy komuś zasięgnąć języka, zapoznając go z jakże intuicyjną procedurą, wyjmujemy jego rzeczy i zamykamy swoje. Uff, jeszcze tylko poszukiwanie natrysków, kolejka pod natryski, walka o natrysk, walka o zimniejszy natrysk, walka o cieplejszy natrysk (nie dają się regulować), a po natrysku już tylko ostatnia prosta do wody.

Prosta jak prosta, troszkę jeszcze błądzimy, wzbudzając popłoch w przebieralniach (trasa jest nieoznakowana), ale już po 20 minutach od aktywacji czipa widzimy akwen. A właściwie nie widzimy akwenu, natomiast zmysł dedukcji podpowiada nam, że gdzieś pod tym tłumem mokrych ludzi znajduje się woda. Woda, woda, woda. Woda może być termalna lub chlorowana, gorąca lub lodowata, czysta lub brudna, utleniona lub ciężka - wszak nie woda jest na basenie najważniejsza. Na basenie najważniejsza jest restauracja. Stoliki umieszczono w absolutnie centralnym punkcie aquakompleksu, i nie bez kozery. Mocząc się w wodzie (podobno termalnej), z każdego aquapunktu można nabierać apetytu, podziwiając siedzących nad sutymi talerzami konsumentów w slipach i konsumentki w bikini. A jest co podziwiać. Takie kształty, że Botero wysiada. Tonaż tej restauracji podtopiłby "Dar Młodzieży". Na talerzach dieta pływaka: golonka, schabowy z kapustą, frytki i inne wysokooktanowe frykasy dla wyposzczonych wielogodzinnym wymaczaniem ciałek. W dłoniach konsumentów sztućce, na rączkach tykające czipy.

Nieco oniemiały sugestywnością aquarestauracyjnej wizji, wygrzebałem sobie nieco miejsca w wodnym tłumie. Po chwili zrozumiałem, dlaczego akurat tu mokra ciżba się przerzedza. Zrozumiałem do głębi, podtopiony przez 120 kilogramów frytek zlatujące ze zjeżdżalni.

Wyplątawszy się z fałd przeciętnego użytkownika wodnej pochylni, nadludzkim wysiłkiem przepchnąłem się w kierunku basenu zewnętrznego, z coraz bezpieczniejszej dali obserwując, jak w akcie desperacji woda z pełnym przerażenia łoskotem rozstępuje się przed kolejnymi klientami aquarestauracji.

Brnąłem w kierunku światła (dziennego), co, rzecz jasna, okazało się zbawienne, gdyż nagle znalazłem się w akwenie pod gołym niebem. Cisza, spokój, łono przyrody. Ze względu na niższą temperaturę było tu stosunkowo mniej klientów restauracji, więc uplasowałem się w miarę bezpiecznie i bezkontaktowo, choć musiałem kucnąć (płytko!). Rozejrzałem się po krajobrazie, relatywnie aquazrelaksowany. Mój wzrok przyciągnęła ciągnąca się równolegle do horyzontu wstęga gęstniejącej światłami samochodów szosy. To korkowała się zakopianka.

Czip tykał miarowo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010