Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zarząd partii przyjmuje przez aklamację kandydaturę, choć wśród komentarzy powtarzają się tylko dwa argumenty za. Pierwszy, że Kopacz jest pierwszą wiceprzewodniczącą partii, drugi to bezgraniczna lojalność względem Tuska (w zasadzie to jeden argument, bo przecież wszystkie stanowiska pani marszałek zawdzięcza lojalności). Nikt nie mówi o sukcesach, które odnosiła, będąc przez cztery lata szefową kluczowego resortu. W sumie nie powinno to dziwić – w kampanii przed wyborami 2011 r. też ich nie nagłaśniano; jej awans po tamtych wyborach był elementem ograniczania wpływów Grzegorza Schetyny, nie zaś docenieniem roli w sukcesie PO. Nawet najzagorzalsi zwolennicy tej partii nie podkreślają zdolności Ewy Kopacz do budowania samodzielnej pozycji, choćby na poziomie Elżbiety Bieńkowskiej.
Można wymienić trochę platformianych „regimentarskich głów”, które mają większe sukcesy i po których można się spodziewać nadania rządowi i partii nowej dynamiki. Tu jednak widać realny układ sił: wyobraźmy sobie, że prezydent Komorowski dochodzi do wniosku, że dla jego szans na reelekcję kluczowe znaczenie ma na stanowisku premiera ktoś potrafiący przyciągać wyborców; ktoś, o kim mówi się raczej dobrze niż źle. Dla przykładu – Bogdan Zdrojewski, jeszcze niedawno minister kultury, niegdyś prezydent Wrocławia. Czy wyobrażalna jest w ogóle sytuacja, by formalne uprawnienie prezydenta pozwoliło mu zgłosić kogoś takiego i szukać dla niego poparcia podczas spotkań z liderami partii koalicyjnych? Jeśli nie, to trzeba przyjąć, że dzisiejsze postulaty Komorowskiego dotyczą tylko utrzymywania przez innych polityków złudzeń co do jego rzeczywistej pozycji.
Trudno sobie wyobrazić, by w najbliższych miesiącach Ewa Kopacz zdobyła pozycję taką, jaką mieli premierzy od czerwca 2006 r., gdy Jarosław Kaczyński zastąpił Kazimierza Marcinkiewicza. Przez osiem burzliwych lat szef rządu był osobą nadającą ton swojemu ugrupowaniu, jednym zdaniem rozstrzygającą kluczowe dylematy, mogącą zmienić ministrów z własnej partii z dnia na dzień. Być może czeka nas teraz specyficzna równowaga pomiędzy prezydentem a premierem. Z jednej strony – oboje mogą liczyć na poparcie PO, nawet jeśli mające dość słabe podłoże. Z drugiej pętają ich liczne słabości, wynikające z ograniczonych kompetencji – czy to ustrojowych, czy osobistych.