Przystanek Zabłocie

Kiedyś fabryki, młyn i huta. Dzisiaj – lofty, muzea i kluby. Dzielnica pustostanów stała się najmodniejszą częścią miasta.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Pracownia Julity Malinowskiej w dawnej Unitrze. Panorama centrum Zabłocia / Fot. Agnieszka Wojtuń
Od lewej: Pracownia Julity Malinowskiej w dawnej Unitrze. Panorama centrum Zabłocia / Fot. Agnieszka Wojtuń

Gdy spojrzeć na mapę, Zabłocie jest w samym centrum. Tutejsza szkoła jogi reklamuje się nawet hasłem: „Tylko 3 przystanki od Poczty Głównej”. Ale w świadomości wielu krakowian to peryferia – tu nigdy nie było po drodze.

Różnica jest ogromna. W porównaniu z ciasnymi i zatłoczonymi ulicami Starego Miasta Zabłocie wydaje się przestrzenne i jasne. Hale produkcyjne, dykta zamiast szyb, urządzenia klimatyzacyjne na oknach, przypadkowa zieleń, a między tym nowe apartamentowce. Uwagę zwracają dźwięki – stukanie, wiercenie, szumy. Niektóre zakłady wciąż działają.

Inne, opuszczone, zajęli przedstawiciele zawodów kreatywnych: w Studiu Zabłocie można spotkać fotografów i stylistów, w Wytwórni projektantów, w Fabryce muzyków i plastyków; pracują tu też ludzie z branży internetowej i reklamowej. Mają idealne warunki: dużo miejsca, niski czynsz, blisko centrum. Mają też swoje towarzystwo – spotykają się na papierosie pod budynkiem albo na lunchu przy dużym stole w modnej knajpie BAL, opowiadają sobie, czym się zajmują, i tak rodzą się kolejne projekty.


Sól i Pani Walewska


Administracyjnie należy do Podgórza, rozciąga się od stacji kolejowej Zabłocie do mostu Nowohuckiego. Zachodnia część to zakłady przemysłowe, ogródki działkowe, dzika zieleń. Ale serce dzielnicy stanowi sąsiadujący ze Starym Podgórzem fragment „od torów do torów” – ulice Romanowicza, Lipowa, Zabłocie, Przemysłowa i Ślusarska.

Historia zaczyna się od soli: od XIV w. na Zabłociu składowano i spławiano sól z Wieliczki. Kiedy w czasie zaborów poprowadzono tędy linię kolejową, wokół zaczęły powstawać zakłady przemysłowe i magazyny. Na początku wieku Austriacy uregulowali brzeg Wisły, co pozwoliło na rozwój przemysłu: powstały m.in. fabryki zapałek, wódek, parasoli, skrzyń, huta szkła. A także zakłady, które w czasie wojny ocaliły życie wielu swoim pracownikom: Fabryka Naczyń Emaliowanych Schindlera i Przedsiębiorstwo Budowy Baraków Chmielewskiego. Po wojnie maszyny znów oliwiono; na Zabłocie przeniesiono znacjonalizowane zakłady kosmetyczne Miraculum, wzniesiono ogromny budynek zakładów elektronicznych Unitra-Telpod. Sytuacja zmieniła się pod koniec lat 80. – kryzys doprowadził do upadku większości zakładów, inne spowolnił. Budynki opustoszały, maszyny zastygły.

Jeszcze kilka lat temu była to część miasta, której nie odwiedza się po zmroku. Maja Sikorska-Reymann, wtedy studentka malarstwa, mieszkała na Przemysłowej w nieczynnym młynie Ziarno, zanim jeszcze stał się eleganckim loftem. Wspomina, że nawet taksówkarze niechętnie odwozili ją do domu. Życie pośrodku niczego miało też swoje zalety: – Robiliśmy tam imprezy. Kilka wystaw i wielkie biby. Hałasowaliśmy strasznie, kompletnie bezkarni. Nie mieliśmy komu przeszkadzać.

Dzięki temu, że w tej okolicy hałas nie był problemem, ożyła przeznaczona do wyburzenia fabryka Miraculum na ul. Zabłocie 23. Cztery lata temu w hali, w której kiedyś na taśmach przesuwały się buteleczki Pani Walewskiej, powstał klub Fabryka. Przyzwyczajeni do ściskania się w dusznych piwnicach młodzi ludzie nagle dostali ogromną przestrzeń; klub od początku przyciągał tłumy. Działał z przerwami przez dwa lata, potem przestrzeń zajęła kontrowersyjna wystawa spreparowanych ciał. Od lutego Fabryka ma nowych właścicieli, nowy wystrój i kalendarz wypełniony jest do listopada.

Gdy w głównej hali odbywały się pierwsze koncerty, do innych pomieszczeń wprowadzili się artyści, rzemieślnicy i przedsiębiorcy. Z Marcinem Gągolą spotykam się w jego studiu nagrań na drugim piętrze. Sala wyłożona gąbką po sufit, chłodno: Marcin siedzi w grubej bluzie. Do Fabryki przeniósł się jako jeden z pierwszych, skłoniła go niska cena i dobry dojazd. I powierzchnia: – Każdy mógł sobie wybrać, które chce pomieszczenie, na którą stronę okna. Od początku mówiło się o planach wyburzenia. Nabijaliśmy się z tego, szukaliśmy miejsc, do których się będziemy przykuwać. Od czterech lat ludzie przychodzą i odchodzą, a budynek stoi. Na dole pracują warsztaty, na górze dłubią artyści. I tak sobie bezkonfliktowo, na dwóch poziomach, żyjemy.


Efekt domina


Paweł Woźniak jest zajęty, nosi właśnie kartony z butelkami, ale gdy rozmowa schodzi na jego przygodę z winem, odkłada wszystko. Jest zabłockim weteranem – w 2009 r. założył na Lipowej, niedaleko Fabryki, sklep z gruzińskimi winami. – Znajomi pukali się w głowę – opowiada – a mi się tu podobało. Naprzeciw był normalny spożywczak, klientów musiałem do siebie przyprowadzać, ale jakoś udało się przetrwać.

W 2010 r. obok sklepu Pawła, w Fabryce Schindlera, otworzono wystawę „Kraków – czas okupacji 1939–1945”, która stała się obowiązkowa dla zagranicznych turystów; w kolejnym roku zaczęło działać Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK. A potem już poszło: turyści przychodzili do sklepu i domagali się restauracji. Jesienią 2013 r. Paweł otworzył lokal z ekologicznym winem i gruzińskimi przekąskami. – Mam dziką satysfakcję, że tego doczekałem. Ci, co pukali się w głowę, teraz kręcą nią z niedowierzaniem.

Duet Schindler-MOCAK to zaskakujące połączenie. Dwa ważne, duże muzea o skrajnie różnej tematyce i estetyce. Pod względem liczby zwiedzających wygrywa Schindler, choć MOCAK przebija go ofertą: ma księgarnię, czytelnię, kawiarnię, organizuje warsztaty dla dzieci i spacery po okolicy.

Po Zabłociu nie da się chodzić na skróty. Wszystko trzeba obejść, do wszystkiego znaleźć wejście. Gdyby nie to, dwa kroki dzieliłyby MOCAK od podwórka przy Ślusarskiej 9 – modelowego przykładu zabłockiego efektu domina. Najpierw wprowadziła się tu Fundacja Sztuk Wizualnych i studio fotograficzne lablab. W październiku 2012 r. pojawił się BAL, z jego jasnym wystrojem i dobrym jedzeniem; impreza otwarcia ściągnęła ponad 500 osób. Pół roku później powstała Wytwórnia, „miejsce, gdzie można dobre pomysły przekształcić w coś rzeczywistego”, czyli przestrzeń coworkingowa połączona z warsztatem.

Bo mało co ma tutaj tylko jedną funkcję. I tak: Wytwórnia od czasu do czasu zamienia się w sklep albo przedszkole, BAL w wybieg dla modelek, a Fabryka w galerię. Ludzie też nie mają sztywno przypisanych funkcji: kiedy trzeba, menadżer restauracji nosi skrzynki, a osoby wynajmujące biurka skuwają tynki. Olek Włodyka, właściciel BAL-u, pracujący też w lablabie: – Wspieramy się, podpowiadamy sobie, razem możemy więcej. Nawet administracja to rozumie i gdy zwalnia się jakiś lokal, pyta, czy mamy kogoś na to miejsce. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli gdzieś indziej.


Trawa pod ziemią i ptaki w tunelu


Stały meldunek przy stacji Zabłocie ma Michał Pałasz, wykładowca Instytutu Kultury UJ, od czasu do czasu przewodnik po dzielnicy. Postawna sylwetka, życzliwy uśmiech i poczucie humoru. – Wiesz, że na całym Zabłociu nie ma ani jednego kościoła? – pyta. – Wyobrażasz to sobie, jeszcze w Krakowie? Nie ma też żadnych zabytków. Teoretycznie można wszystko zrównać z ziemią i zacząć od zera.

Jego studenci organizują festiwal miejski Polikultura. – W tym roku wybór padł na Zabłocie: to idealne miejsce, ale też idealny czas. Odbywa się tu proces, jaki przeszło londyńskie Camden Town czy berliński Kreuz­berg. Poprzemysłowe dzielnice najpierw przyciągają artystów, potem inwestorów; ceny skaczą w górę i powstaje sypialnia klasy średniej. Tutaj właśnie teraz wszystko się zmienia, właśnie teraz można podjąć dyskusję. Dlatego festiwal nazwaliśmy Zabłocie Punkt Zwrotny.

Bo jeszcze parę poprawek by się Zabłociu przydało. Aktywiści ze Stowarzyszenia Ład załamują ręce nad trasą ze Starego Podgórza do MOCAK-u i Schindlera – brzydka, łatwo się zgubić, brakuje pasów. Członkowie projektu „Urban Interventions” niedawno rozwinęli w przejściu pod torami rolkę trawy i zapytali przechodniów, czego w okolicy by sobie życzyli. Natalia Jejer, blondynka w różowych trampkach, mówi o tym z przejęciem: – Ludzie zaczynali od podstawowych rzeczy: żeby ktoś sprzątał, żeby był monitoring, oświetlenie. Następnie więcej zieleni – ale koniecznie zadbanej. Dzieci chciały huśtawek i ślizgawek. Większość była otwarta na nietuzinkowe działania, takie jak puszczanie w tunelu nagrania z odgłosami ptaków.

To właśnie takie działania mają sprawić, że krakowianom znowu będzie z Zabłociem po drodze.


Kadry powyżej są częścią projektu fotograficznego „Stacja Zabłocie” Agnieszki Wojtuń. Wkrótce ukaże się jej autorski album pod tym samym tytułem.


W dniach 29 maja – 2 czerwca na Zabłociu odbędzie się festiwal Polikultura: Zabłocie Punkt Zwrotny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014