Jak bukmacherzy skopali piłkę

PRZED CZASEM | Pojedynek bukmacherów z przeciwnikami sportowego hazardu to mecz do jednej bramki nie tylko w czasie mundialu: duże pieniądze i sportowi celebryci kontra garstka poobijanych nierówną walką graczy i dramaty uzależnionych.

19.11.2022

Czyta się kilka minut

Konferencja prasowa i podpisanie umowy sponsorskiej pomiędzy PZPN a firmą bukmacherską STS. Warszawa, 29 lipca 2014 r. Fot. Leszek Szymański / PAP /
Konferencja prasowa i podpisanie umowy sponsorskiej pomiędzy PZPN a firmą bukmacherską STS. Warszawa, 29 lipca 2014 r. Fot. Leszek Szymański / PAP /

Na początek postawiłem sobie trudny cel: zapytać Zbigniewa Bońka, czy zmienił zdanie w ważnej sprawie. Zadanie dlatego trudne, że w zgodnej opinii osób dobrze poinformowanych „Zibi” pierwszą publiczną ekspiację ma dopiero przed sobą.

„Silne uzależnienie od bukmacherki to mit” – powiedział w grudniu 2014 r., a więc dwa mundiale temu, ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Doczekał się krytyki części środowiska – w tym napisanego przez publicystę tego samego dziennika Rafała Steca felietonu „Boniek twarzą świata myślącego mamoną”.

Zadzwoniłem więc do „Zibiego”, by zapytać, czy może chce się z tego zdania wycofać. W końcu dwa mundiale to sporo – także w sprawie bukmacherki wiele się od wtedy zmieniło.

Mundial, czyli premia

Również – tak powiedzieliby legaliści – na lepsze. Jeszcze w roku 2014 firma Roland Berger podawała, że z tortu wartego rok wcześniej 4,9 mld zł 90 proc. pożerały nielegalne, bo działające online i zarejestrowane za granicą firmy bukmacherskie. W kolejnych latach – m.in. za sprawą utrudniającej życie nielegalnym zakładom nowelizacji ustawy hazardowej z 2017 r. – proporcje się zmieniały, by w 2020 r. ulec niemal odwróceniu. Tak przynajmniej twierdzi Ministerstwo Finansów, bo przedstawiciele legalnych bukmacherów uważają, że proporcja sił to dziś ok. 50-50.

Jedno jest pewne: w 2021 r. sami legalni bukmacherzy obrócili ponad 10 mld zł. A impreza typu mundial czy Euro, jak przyznaje szef trzeciego gracza na rynku, czyli Superbet Polska, daje branży premię. – Zwykle 20-30 proc. obrotu więcej niż w najlepszym miesiącu z roku bez mistrzostw – precyzuje Adam Lamentowicz.

Zmianą numer jeden wydaje się być coś innego niż – jak to lubi przedstawiać branża – zwycięstwo dobra legalizmu nad złem szarej strefy. Otóż na bukmacherskich pieniądzach stoi dziś niemal cały polski sport, na czele ze stanowiącą około 80 proc. tego biznesu piłką nożną. To dla legalnych bukmacherów dogodna okoliczność: o ile tradycyjna reklama sportowego hazardu natrafia na obostrzenia (np. promocja w prasie młodzieżowej jest zakazana), tę związaną ze sponsoringiem puszczono wolno. Dzięki temu loga największych firm z tej branży, choćby STS czy Fortuny, zobaczymy na koszulkach większości piłkarzy polskich lig czy na stadionowych banerach. Z pieniędzy od bukmacherów korzystają zresztą całe ligi (Fortuna I liga, eWinner II liga), a także drużyny reprezentacyjne – STS jest dziś ważnym sponsorem piłkarskiej reprezentacji Polski.

– Moje stanowisko w tej sprawie jeszcze się zaostrzyło – mówi Rafał Stec, gdy pytam o ewolucję jego poglądu na reklamowanie sportowego hazardu. – A główną przyczyną, poza społeczną szkodliwością, jest fakt, że reklamy bukmacherów nas zalewają. Coś, co kiedyś było marginesem, stało się częścią mainstreamu.

Także w środowisku piłkarskim. O ile w latach, gdy sam Zbigniew Boniek tłumaczył się z promowania firmy bukmacherskiej, proceder ten kojarzył się z rozpoznawalnymi twarzami, teraz objął też te dla większości odbiorców anonimowe.

Skrzydłowy, bramkarz i łącznik

Michał Trela, ceniony w środowisku, ale niecieszący się sławą celebryty dziennikarz sportowy Canal Plus, zastrzega: mimo że ma za sobą współpracę z firmą bukmacherską, nie chce uchodzić za obrońcę tej branży. – Jestem z pokolenia, dla którego alians sportu z bukmacherką jest czymś naturalnym: gdy wchodziłem do zawodu, wielu dziennikarzy reklamowało już zakłady. A mimo tego towarzyszyły mi dylematy. Zadawałem sobie pytanie, czy uczestnicząc w tym, robię komuś krzywdę, ale zwyciężył argument, że jest to jednak wolny wybór dorosłego człowieka – mówi Trela.

Dziennikarz, w ramach zakończonej już współpracy z jedną z firm, publikował m.in. na Twitterze swoje typy meczów Bundesligi, podając też link do strony bukmachera.

Zastrzegając, że nie odnosi się do firm, w których pracował, ale do środowiskowej wiedzy, Trela zwraca uwagę na kontekst współpracy dziennikarzy z bukmacherami: – Redakcje nie płacą dużo, wolą przymykać oko na tę współpracę, niż podwyższyć pensje.

Jednak sam szczyt marketingowej piramidy biznesu to inwestycje w pozyskiwanie celebrytów. Np. założony w 2019 r. internetowy „Kanał Sportowy”, skupiony w rękach czterech publicystów – Mateusza Borka, Krzysztofa Stanowskiego, Michała Pola i Tomasza Smokowskiego – jest sponsorowany przez Superbet. Wśród jego licznych „ambasadorów” (właśnie tego słowa używają z lubością bukmacherzy) są, poza wymienionym Smokowskim, m.in. skrzydłowy Sławomir Peszko i eksbramkarz Jerzy Dudek. I właśnie ta trójka współtworzy od jakiegoś czasu program publicystyczny „Skrzydłowy, Bramkarz i Łącznik” (nawiązanie do słów ze słynnej piosenki „Trzej przyjaciele z boiska”) w kooperacji z bukmacherem. Znamienne, powiedzieliby krytycy panoszącego się wszędzie bukmacherskiego marketingu, że właśnie za symbolicznych łączników między hazardowym biznesem a kibicami robią dziś dziennikarze...

– Zaangażowanie na tym polu ludzi będących często idolami młodych uważam za wielki cios, nie tylko dla polskiego dziennikarstwa sportowego. Ci dziennikarze, mam na myśli głównie celebrytów niemających przecież problemów finansowych, są używani do ugłaskiwania ewidentnego zła – mówi jeden z nielicznych już w środowisku jawnych krytyków tego zjawiska, Mirosław Żukowski z „Rzeczpospolitej”.

A Rafał Stec dodaje: – Do niedawna byliśmy pod tym względem wyjątkiem: w innych krajach nie widziałem dziennikarzy reklamujących bukmacherkę. Ostatnio zauważyłem jednak, że nawet znany brytyjski publicysta sportowy Jonathan Wilson zamieszcza płatne teksty na portalu bukmacherskim. Czytam też jednak trochę po hiszpańsku oraz niemiecku, i takiej aktywności reklamowej jak u nas w tych krajach nie widzę.

Stec wpisuje to polskie zjawisko w szerszy kontekst: zacierania się reguł w dziennikarstwie jako takim, z upadkiem telewizji publicznej na czele. I traktuje jako kolejny czynnik wywołujący głębokie podziały w środowisku: – Pewien bardzo znany dziennikarz sportowy reklamujący bukmacherów napisał do mnie prywatną wiadomość po jednej z moich krytycznych wypowiedzi. Zapytał, czy czuję się od niego lepszy, a następnie stwierdził, że moja postawa to hipokryzja.

Podobnie argumentował w 2019 r. w piśmie „Press” Mateusz Borek. „Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, skąd są pieniądze w profesjonalnym sporcie. Bez bukmacherów nie byłoby na takim poziomie Premier League [najwyższa klasa rozgrywkowa w Anglii – red.] i innych lig europejskich” – grzmiał znany komentator dodając, że reklamy bukmacherów mogą się też pojawiać na portalach należących do gazet, do których piszą przeciwnicy tego zjawiska.

– Nikogo publicznie nie krytykuję ani nie oceniam. Ja po prostu gdzie indziej stawiam granice tego, co dla mnie dopuszczalne, a co nie – mówi krótko Stec.

– Mam nadzieję, że nie dożyję czasów, gdy mój tekst pojawi się w sąsiedztwie takiej reklamy – dodaje Żukowski. – Ale nawet gdyby, to pozostanę przy stanowisku, że czym innym jest zaangażowanie w taki proceder firmy, klubu, nawet sportowca, a czym innym dziennikarza.

Czy reklama zakładów zwiększa pulę uzależnionych? Psycholożka dr Bernadeta Lelonek-Kuleta z KUL i pedagożka dr Małgorzata Piasecka z UJ, współpracujące z Krajowym Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom badaczki hazardu, przytaczają dane świadczące o tym, że tak właśnie jest. W badaniach prowadzonych w Australii na dzieciach w wieku 8-16 lat stwierdzono, że reklamy zwiększały w oczach młodzieży atrakcyjność grania. – A współpracujący z nami badacze francuscy przyglądali się młodzieży w wieku 13-16, mającej za sobą doświadczenie grania – relacjonuje dr Lelonek-Kuleta. – Wśród tych, którzy zetknęli się z reklamami, uzależnionych od hazardu było już 23 proc., z kolei w gronie osób, które reklam nie widziały, wskaźnik sięgał 13 proc.

Przed południem, w nocy, w Europie i Azji

Ostatnie lata – to kolejna zmiana – przyniosły wygraną bukmacherów w ważnej wojnie. Wojnie na narracje.

Opowieść przegraną można streścić tak: zakłady sportowe, owszem, służą też do zabawy i rozrywki, ale ich istota to usidlanie podatnych na uzależnienia ludzi. Zwycięska narracja jest przeciwstawna: owszem, zdarzają się patologie w postaci nałogu grania, ale to margines – obstawianie zakładów to przede wszystkim rozrywka i przedłużenie rytuału kibicowskiej wspólnoty.

O tym, że przekonywanie do prawdziwości tej drugiej opowieści jest celem bukmacherów, mówią oni sami. – W ostatnich latach wiele zrobiliśmy, żeby oswoić zakłady – mówi Adam Lamentowicz. – By kojarzyły się nie z hazardem, a z rozrywką. Choć nadal nie jest tak, jak w innych krajach, gdzie obstawianie wpisane jest w kulturę kibicowania.

„Oswajanie zakładów” to także rewolucja w bukmacherskiej infrastrukturze. O ile dekadę temu, by zagrać, trzeba było odwiedzić stacjonarny punkt, dziś 90 proc. biznesu to internet. Można więc grać nie wychodząc z domu, i to o dowolnej porze.

Gdy piszę ten tekst, wybieram losowy moment, by zajrzeć na stronę jednego z największych polskich bukmacherów. Jest akurat poniedziałkowe wczesne popołudnie, czyli pora wybitnie niemeczowa. Tyle że doba bukmacherska jest jak dzień polarny na biegunie – trwa 24 godziny. Widzę więc np., że jest 88. minuta towarzyskiego meczu kobiet Grecja-Cypr, w którym gospodynie prowadzą 1-0, a ja mogę dostać ponad trzy złote za złotówkę postawioną na zakład, że w meczu tym padnie jeszcze bramka. Toczą się trzy spotkania paragwajskiej ligi rezerw, jest ponad dwadzieścia pojedynków tenisowych. Nie inaczej będzie w nocy – nawet jeśli zaśnie Europa, na boiska, hale i korty wybiegnie przecież Azja.

Tymczasem droga do pierwszego w życiu obstawienia, które może skończyć się nałogiem, jest niewiele dłuższa niż ta po piwo – do lodówki i z powrotem. Szybka rejestracja (nagradzana przez firmy bukmacherskie bonusami „na powitanie”), szybki przelew i złożenie zakładu.

A później gra, daleka od pojedynku toczonego na równym prawach. Choćby ze względu na marżę, która w zakładach wynosi dwadzieścia kilka procent (np. za postawioną na zwycięstwo drużyny siatkarskiej A złotówkę w meczu z równorzędnym przeciwnikiem nie dostaniemy dwóch złotych, tylko nieco mniej niż 1,8).

– Można was ograć? – pytam Adama Lamentowicza, zaznaczając, że nie chodzi mi o pojedyncze wygrane, tylko dodatni bilans np. w skali roku.

– Można.

– Ile jest takich osób?

– Mamy dane, ale wolałbym ich nie podawać. Mogę powiedzieć, że jednorazowo klient może wygrać do 600 tys. zł na jednym zakładzie – mówi Lamentowicz, zaraz jednak dodaje, że bukmacher zastrzega sobie prawo do nieprzyjęcia zakładu lub obniżenia kursu, jeśli dostrzega przekroczenie limitu ryzyka po stronie firmy.

Rafał Stec poznał ludzi, którym udawało się wykiwać bukmacherów. – Ich analitycy nie są w stanie wszystkiego rzetelnie oszacować, więc jak ktoś się wysili i przeanalizuje np. szanse zawodniczek z drugiej i dziewiątej setki tenisowego rankingu, dogrzebując się do wiadomości, że ta teoretycznie silniejsza miała niedawno kontuzję, to jest w stanie przechytrzyć system – mówi publicysta. – Ale jeśli zrobi to dziewiąty i dziesiąty raz, to bukmacher pozwoli mu stawiać maksymalnie kilka złotych na jeden zakład, przez co ewentualna wygrana da niewielki zysk.

Jak przegrać kawalerkę

– Trochę to porównanie przestrasza, ale je wypowiem. Bukmacherzy przypominają kartele – mówi Bożena Maciek-Haściło, psychoterapeutka uzależnień z warszawskiego Laboratorium Psychoedukacji.

– Działają w granicach prawa – zauważam.

– Nie podważam tego. Ani tego, że sponsorują sport. Tylko że ja na ten fenomen patrzę z punktu widzenia człowieka zgłaszającego się do mojego gabinetu. A on jest mamiony jak narkoman. Zaczyna łudzony darmowym kuponem, wmawia mu się, że to niewinna rozrywka. A gdy jest na granicy uzależnienia, nikt się jego losem już nie interesuje. Wie pan, że nałogowy hazardzista jest ­znacznie bardziej narażony na ryzyko samobójstwa niż alkoholik albo narkoman? I to bez względu na to, czy gra w kasynie, czy obstawia wyniki.

Oto ostatnia – choć zdecydowanie najważniejsza – zmiana: podczas gdy dekadę temu do gabinetów trafiali głównie amatorzy tradycyjnego hazardu, np. ruletki w kasynach, teraz odwiedzają je także ci obstawiający online wyniki meczów.

– Trafiają, gdy nie da się już utrzymać w tajemnicy finansowej katastrofy – mówi Bożena Maciek-Haściło.

I opowiada jedną z zapamiętanych historii (zmieniając niektóre jej szczegóły): – Młoda kobieta, tuż po trzydziestce, mężatka. Miała ok. 200 tys. długu stworzonego na zakładach sportowych. Miała też za sobą pierwszą pożyczkę od rodziców, dzięki której spłaciła część wcześniejszych należności. Ale grała dalej. Do tego izolowała się od rodziców wiedząc, że zawiodła, ale bojąc się im o tym powiedzieć.

Podobny przypadek pamięta dr Lelonek-Kuleta: – Pewien pan w ciągu jednego wieczoru przegrał na zakładach bukmacherskich kredyt konsolidacyjny w wysokości 70 tysięcy, przeznaczony na spłatę zaciągniętych wcześniej na poczet przegranych długów.

W podobnych historiach przewija się jeden motyw: choć nałogowy hazard kojarzy się z utratą kontroli, w zaburzonym umyśle nałogowca służy do jej odzyskiwania. – Kobieta, o której opowiadam, miała dzieciństwo pełne alkoholu i przemocy, a jej teraźniejszość upływała pod znakiem kontroli ze strony męża – opowiada Bożena Maciek-Haściło. – Grając, odzyskiwała wolność oraz iluzję sprawczości.

Psychoterapeutka dodaje, że uzależnienia to też substytut utraconych już w dzieciństwie więzi: – W zasadzie wszyscy moi pacjenci czuli się kiedyś bądź czują opuszczeni, porzuceni. Procesy biochemiczne, jakie zachodzą w ich mózgach podczas grania, są zbliżone do tych, które zachodzą w głębokich, bezpiecznych więziach. W tym przypadku jednak nie z człowiekiem.

Dr Lelonek-Kuleta: – Pacjenci hazardowi mówią o wielkiej sile: „Piłem, brałem narkotyki, ale hazard był najgorszy”.

Co na to bukmacherzy? – Dysponujemy badaniami, które pokazują, że moc uzależnienia jest silnie skorelowana z czasem, jaki upływa od momentu obstawienia do chwili rozstrzygnięcia zakładu. O ile w kasynie to np. kilka sekund, w przypadku sportu na wynik czekamy kilkanaście minut, kilka godzin, a nawet dni – mówi Adam Lamentowicz, twierdząc, że bukmacherka nie budzi tak gwałtownych emocji jak kasyno.

Ale to tylko półprawda, zwłaszcza odkąd bukmacherzy wprowadzili możliwość obstawiania na żywo: tu możemy założyć się np. o to, że w ciągu najbliższych minut dowolnego meczu drużyna A strzeli bramkę, a zawodnik z B obejrzy czerwoną kartkę.

Ponadto, jak zauważa dr Małgorzata Piasecka, potencjał uzależniający opiera się na większej liczbie czynników niż tylko czas oczekiwania na rozstrzygnięcie: – Chodzi np. o dostępność, częstotliwość wygranych, ich wysokości – wymienia badaczka.

Bukmacherzy, choć nie podważają faktu ryzyka związanego z graniem, eksponują jednak mechanizmy tzw. bezpiecznego grania, do których zobowiązuje ich ustawodawca.

– Fakt, że działamy legalnie, przekłada się też na bezpieczeństwo klientów – zapewnia Adam Lamentowicz. I mówi o czasowych limitach gry.

– Jaki jest ten dzienny? – dopytuję.

– Osiemnaście godzin, ale to obejmuje też działanie aplikacji w tle i oglądanie dostępnych na portalu streamingów – mówi szef Superbet.

– Czyli zostaje sześć godzin na sen.

– Ale sam klient może sobie ten limit dowolnie zmniejszyć.

– A limit finansowy?

– Transakcja powyżej 2 tys. euro musi być rejestrowana, a dzienny limit to 10 tys. zł.

– Czyli w ciągu miesiąca mogę u was przegrać równowartość kawalerki.

– Nie może pan, bo jeśli zobaczymy, że przegrywa pan te 10 tysięcy codziennie, to skontaktujemy się z pytaniem, czy jest pan świadom ryzyka, i z prośbą o weryfikację źródła pochodzenia środków na grę – mówi Lamentowicz.

Ale w praktyce, biorąc pod uwagę liczbę funkcjonujących bukmacherów, limity nie stanowią większej przeszkody dla kogoś, kto „postanowi” przegrać dorobek życia w ciągu nawet tygodnia.

Rozmowa prywatna

– O bukmacherce napisałem masę tekstów, a tylko raz wywołałem kogoś z nazwiska – nawiązuje do felietonu sprzed lat Rafał Stec. – Nie mam żadnego powodu, by oceniać kolegów czy moralizować, zwłaszcza że wiele osób reklamujących tę branżę zwyczajnie szanuję. Co nie zmienia faktu, że uważam to zjawisko za szkodliwe, a udział w procederze ówczesnego prezesa PZPN za skrajnie niedopuszczalny.

Gdy dzwonię do Zbigniewa Bońka, informuje mnie na wstępie, że nie współpracuje już z żadnym bukmacherem – umowa, którą podpisał przed początkiem kadencji szefa polskiej piłki, wygasła w trakcie jej trwania. Ale skonfrontowany z własnymi słowami sprzed ośmiu lat zasłania się niepamięcią. Gdy już po rozłączeniu wysyłam SMS z zacytowanym zdaniem, Boniek odpowiada, że to sentencja wycięta z kontekstu.

Służę więc i kontekstem. Na uwagę Jakuba Ciastonia i Radosława Leniarskiego, że „jeden Kowalski zagra za 10 zł, drugi za 1000 zł i przegra”, Boniek mówi: „Widocznie może sobie na to pozwolić. Silne uzależnienie od bukmacherki to mit. Polski rząd stworzył specjalną pulę na walkę z uzależnieniami, ale nawet jej nie wykorzystał, bo nie było potrzeby”. Na ten cytat przypomniany eksprezesowi PZPN dostaję już tylko wiadomość, że rozmawiał ze mną prywatnie, więc nie udzieli mi autoryzowanej wypowiedzi.

– Były piłkarz, nawet ten niereklamujący bukmacherów, krytykując ów proceder musiałby skrytykować wielu swoich kolegów – mówi Rafał Stec. A gdy pytam go, czy do pomyślenia jest taki głos w przyszłości, odpowiada: – Raczej nie, bo polscy piłkarze i ekspiłkarze są kilka dekad za swoimi kolegami z Zachodu, jeśli idzie o odważne wypowiedzi na kontrowersyjne tematy społeczne. Czy do pomyślenia jest u nas coś, co w Niemczech uchodzi za normalne, czyli np. ujęcie się piłkarza za osobami LGBT+? W sprawie bukmacherki jestem jednak optymistą. Wierzę, że tak jak świat sportu przestał reklamować alkohol, tak przestanie promować granie. Ale nie szybko.

Wygląda więc na to, że zanim Zbigniew Boniek przyzna się do jakiegoś potknięcia, a polski sport choć częściowo oczyści się z bukmacherskiej kasy, odbędzie się jeszcze niejeden mundial.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Zastaw się, a postaw