Irańskie przemiany

Iran, ze względu na swój potencjał nuklearny postrzegany jest jako zagrożenie dla całego regionu. Ale Iran doświadcza swoistej przemiany ideologii fundamentalistycznej, która cechuje się wieloma elementami demokratycznymi. To właśnie w Iranie wiceprezydentem jest kobieta, ponad pięćdziesiąt procent studentów stanowią kobiety, a prezydenta wybiera się w rzeczywistych wyborach powszechnych.

09.11.2003

Czyta się kilka minut

Teheran. Antyamerykańskie graffiti na ścianie dawnej ambasady Stanów Zjednoczonych. Teraz mieści się tu szkoła Islamskiej Republikańskiej Gwardii Rewolucyjnej /
Teheran. Antyamerykańskie graffiti na ścianie dawnej ambasady Stanów Zjednoczonych. Teraz mieści się tu szkoła Islamskiej Republikańskiej Gwardii Rewolucyjnej /

Bazar w Teheranie to gigantyczna instytucja polityczna i finansowa. Ludzie z bazaru cenią sobie znane w świecie Orientu powiedzenie, że “dziesięć lat dyktatury jest bez porównania lepsze, aniżeli jeden dzień anarchii". Ta mądrość jest szczególnie przekonująca w czasach, gdy owa dyktatura tak naprawdę już dyktaturą nie jest.

Na przedmieściach stolicy Iranu znajduje się niezwykły kompleks budynków. W przyszłości ma to być jeden z największych na świecie przykładów nowoczesnej architektury islamskiej, ale obecnie wygląda jak niewykończony meczet połączony z gigantycznym hangarem samolotowym. Spoczywają tu doczesne szczątki imama Chomeiniego, twórcy Islamskiej Republiki Iranu. Całość konstrukcji nie przywodzi jednak na myśl świętego mauzoleum, lecz ogromne miejsce do organizacji pikników. Wokół oszklonej trumny wszyscy zachowują skupienie i rewerencję, ale tuż obok, w restauracjach i barach, nie sposób doświadczyć atmosfery stypy. Można za to usłyszeć głośne rozmowy i śmiech, dziwnie wkomponowane w strukturę tej niezwykłej budowli.

Taki jest również obraz współczesnego Iranu. Republika Islamska, której powstanie jedni przyjęli ze zgrozą, inni z radością, jest dzisiaj tworem w budowie - ideowej, politycznej i ekonomicznej.

W krzywym zwierciadle

Dla wielu ludzi z Europy (a pewnie jeszcze bardziej - ze Stanów Zjednoczonych) Iran jawi się nadal jako państwo będące zaprzeczeniem nowoczesności, demokracji, praw człowieka, a szczególnie praw kobiet. Iran to symbol religijnego zacofania, fanatyzmu, mało zrozumiałego przywiązania do tradycji, która przypomina dawno zapomniane na Zachodzie czasy plemiennych zwyczajów, nijak mających się do epoki nazywanej już nawet “ponowoczesną". Ów obraz Iranu w zachodnich mediach (niewiele zmieniający się od czasów Rewolucji Islamskiej, czyli końca lat 70.) składa się z kilku warstw. Najpierw jest więc sama rewolucja, która zupełnie nie pasowała do wzorców, według których mierzono “postępowość" ruchów politycznych. Po raz pierwszy w XX wieku rewolucja nie odbyła się w imię socjalizmu, postępu, niepodległości, praw człowieka czy innych jeszcze dobrze wówczas znanych haseł. Jej założenia były dokładnie odwrotne. Była buntem przeciw modernizacji kojarzonej z rządami szacha Rezy Pahlaviego i odrzuceniem tego, co nazywa się “społecznymi zdobyczami cywilizacyjnymi". Oznaczała triumfalny powrót spolityzowanej religii, będącej fundamentem funkcjonowania państwa. Nic więc tutaj nie było znajome, nic nie mogło usprawiedliwić pozytywnych ocen wystawianych zazwyczaj w Europie różnej maści rewolucjonistom. Zamiast tego pojawiły się w mediach obrazy niewiast przymuszanych do noszenia czadorów, sceny kamieniowania lub biczowania nawiązujące do prawa szariatu, wreszcie eskalacja przemocy, której punktem kulminacyjnym było słynne zajęcie ambasady amerykańskiej w Teheranie i wzięcie zakładników, przetrzymywanych później przez kilkanaście miesięcy. Nad wszystkim królowały postacie brodatych mułłów - standardowo pokazywanych jako pozbawieni skrupułów fanatycy, zawsze gotowi do użycia przemocy.

Naturalnie niepokój, czy wręcz strach, przed religijną rewolucją nie stanowił większego problemu dla odległej przecież Europy - potencjalny eksport irańskiej rewolucji był jednak przez pewien czas zmorą władców państw na Bliskim Wschodzie; państw nie będących w żadnym razie przykładami wyrafinowanej demokracji i przestrzegania praw człowieka. Świeckie dyktatury muzułmańskie w ciągu kilkudziesięciu lat potrafiły pacyfikować buntownicze nastroje, posługując się najczęściej językiem nacjonalizmu. Miał on stanowić remedium na wszelkie pomysły fundamentalistyczne wyrażane przez rosnącą grupę poddanych, żyjących pod coraz ściślejszą polityczną kuratelą dożywotnich królów i prezydentów. Irańska rewolucja musiała więc zakłócić ówczesny porządek ideologiczny, pokazując metodę organizowania masowego oporu muzułmanów przeciw (jak to wówczas postrzegano) obcemu ideowo państwu. Mimo że Iran związany jest z szyickim, a więc mniejszościowym odłamem islamu, to jednak jego polityczne hasła religijne przybrały postać dość uniwersalistyczną w niemal całym muzułmańskim kręgu kulturowym.

Ale rewolucja nie została ostatecznie towarem eksportowym. Świeckie państwa na Bliskim Wschodzie okazały się na tyle mocne, że uniemożliwiły wewnętrzne rebelie na dużą skalę. Poza tym, a może przede wszystkim, rewolucyjna moc została osłabiona przez trwającą niemal dekadę wojnę irańsko-iracką. Jednak myśl o sprawiedliwej rewolucji w “imię Boga" nigdy do końca nie zwietrzała. Jako najprostsza i powszechnie zrozumiała ideologia, stanowi ona najmocniejszą masową broń ideową, mogącą zachwiać całą polityką bliskowschodnią. Paradoksalnie jednak, to fundamentalistyczne zagrożenie ma akurat miejsce w czasie, gdy w samym Iranie rewolucyjne hasła mocno zwietrzały, a większość mieszkańców czuje się zmęczona agresywnym językiem propagandy.

Pozorna dychotomia

I właśnie ten drugi, postwojenny etap najnowszej historii Iranu, stanowi kolejną warstwę przekazu medialnego obecnego w świecie euroatlantyckim. Pojawili się w nim reformatorzy, kojarzeni z prezydentem Chatamim, wybranym znaczną większością głosów najpierw w roku 1997 i ponownie w 2001, oraz studenci, najczęściej z Uniwersytetu Teherańskiego, dość regularnie manifestujący swoje niezadowolenie z poczynań władzy (szczególnie w latach 90., ale i ostatnio - w roku 2003). Następni na liście opozycjonistów są dziennikarze, sprytnie wprowadzający na rynek nowe tytuły czasopism, zaraz po zamknięciu przez cenzurę najbardziej nieprawomyślnych gazet. Dalej pojawiają się intelektualiści, ludzie kultury i sztuki, a przede wszystkim wykształcone i wyemancypowane kobiety. Bez zmian pozostał jednak obraz szyickiego duchowieństwa. Na jego czele znajduje się ajatollah Ali Chamenei, następca ajatollaha Chomeiniego. Zgodnie z obowiązującą zasadą polityczną zwaną “welajat-e faghih" to właśnie Najwyższy Przywódca sprawuje realną władzę, mając kontrolę nad resortami siłowymi, jak również nad różnymi fundacjami polityczno-religijnymi, które stanowią potężne zaplecze finansowe. Całe to konsorcjum władzy stało się synonimem bezwzględnej dyktatury, czy też - jak to określił prezydent George Bush - częścią światowej “osi zła", obarczoną odpowiedzialnością za współpracę z Al-Kaidą.

W obrazie przywoływanym przez zachodnie media widzimy więc bardzo wyraźną dychotomię - z jednej strony tworzące się społeczeństwo obywatelskie, którego symbolem stała się ostatnio laureatka Nagrody Nobla Shirin Ebadi, z drugiej konserwatywne rządy mułłów, niedopuszczające do większych zmian demokratycznych w państwie i niemal zagrażające światowemu porządkowi. Dla Europejczyków (zwłaszcza z naszej części kontynentu) ten obraz wydaje się znajomy. Jeśli do tego dodamy jeszcze i to, że grubo ponad połowa gospodarki Iranu znajduje się pod kontrolą państwa, zaś ogólny poziom życia jest - delikatnie mówiąc - nienajlepszy, to skojarzenia z naszą własną historią przed 1989 rokiem narzucają się same.

Przywrócone proporcje

Ten poruszający europejską duszę wizerunek państwa (czy fragmentu cywilizacji islamu) ma jednak luźny związek z rzeczywistością. Rzecz przede wszystkim w niewłaściwym ujęciu proporcji i narzucaniu swoich własnych doświadczeń historycznych na odmienne kultury. Oczywiście, gdy rozmawiamy z intelektualistami z północnego Teheranu, wymieniamy poglądy z grupami buntowniczych studentów, czy z wypiekami na twarzy czytamy porywające teksty słabo znanego poza Iranem profesora Abdulkarima Surusza o liberalnej wersji islamu, może wydawać się, że system ideologiczny Republiki Islamskiej chwieje się już w posadach i lada dzień spodziewać się należy ostatecznego obalenia ustroju. Równowagę w ocenie przywraca jednakże wizyta w Qom, sercu Rewolucji Islamskiej 1979 roku, drugim świętym mieście w Iranie, zaraz po Meszchedzie.

Qom to jedno z najbardziej z konserwatywnych, a może raczej tradycjonalistycznych miejsc w Iranie, to centrum teologiczne islamu, przyciągające tysiące uczonych szyickich i setki tysięcy pielgrzymów. Ogromna, nowoczesna i świetnie zorganizowana Wielka Biblioteka im. Ajatollaha Al-Uzma Mar’ashi Nadżafiego w Qom jest symbolem potęgi tradycji, a zarazem świadectwem niezwykłego uporu jej fundatora, pragnącego stworzyć gigantyczny ośrodek studiów nad islamem, a nawet nad fenomenem religii w ogóle. Tutaj przywiązanie do tego, co nazwalibyśmy konserwatywnym, a według innych - fundamentalistycznym wymiarem kultury muzułmańskiej wydaje się niepodważalne.

W Qom można też zrozumieć, na czym polega zjawisko organizowania spójnej sieci ideologicznej państwa, tworzonej przez meczet, oraz jego siłę oddziaływania w społeczeństwie. W czasach szacha Rezy Pahlaviego to właśnie meczet był instytucją naprawdę niezależną. Kontrolować można było prasę, szkołę, radio czy telewizję, ale tysiące meczetów połączonych więzami tradycji, ideologii, polityki, finansów nie mogło w żaden sposób stać się instrumentem świeckiej władzy. Zresztą ten sam wzorzec opozycji religijno-politycznej istnieje w wielu państwach muzułmańskich, nominalnie przecież świeckich. Nic więc dziwnego, że możliwości efektywnej kontroli przez świecki aparat państwowy całej instytucji meczetu będą zawsze niedoskonałe, zwłaszcza w sytuacji, gdy dożywotni król bądź prezydent nie posiada w pełni akceptowanego mandatu religijnego.

W porewolucyjnym Iranie owa sieć meczetów musiała z konieczności stać się przedłużeniem ideologii nowego państwa - Republiki Islamskiej. Bariera ideowa między państwem a religią została, jak oficjalnie ogłoszono, całkowicie zniszczona.

W każdym mieście, miasteczku, na wsi meczet został więc nie tylko lokalnym centrum modlitewnym, lecz przede wszystkim miejscem instruktażu politycznego. Taka struktura jest czymś na kształt sieci wspólnie połączonych kanałów, którymi przepływa odpowiednio opracowana interpretacja islamu. Możliwości wejścia niepożądanych ideologicznie gości do owej struktury są więc doprawdy niewielkie.

Bazar

Drugim potężnym filarem Republiki Islamskiej jest bazar. Rzecz jasna nie chodzi tu wyłącznie o miejsce, gdzie sprzedaje się i kupuje barwne kobierce oraz wonne przyprawy. Bazar to gigantyczna instytucja polityczna i finansowa, kupcy z bazaru zaś, z natury niezwykle konserwatywni i życzliwi szyickiemu duchowieństwu, stanowią - by użyć zachodniego terminu - potężną klasę średnią dysponującą odpowiednimi wpływami i gotówką.

Bazar Teherański to miasto w mieście. Niektórzy szacują, że znajduje się tutaj ponad pół miliona sklepów, w których pracują niemal dwa miliony ludzi. Na jego terenie są też dziesiątki meczetów (w tym najbardziej znany meczet imama Chomeiniego), bliżej nieznana ilość herbaciarni, restauracji, banków i rozmaitych instytucji. Wszystko żyje według czcigodnych reguł zaufania i powiernictwa. Bazar Teherański kontroluje podobno jedną trzecią handlu detalicznego w całym państwie. Kupiec niedbale trzymający w lewej kieszeni spodni marne dziesięć tysięcy dolarów, potrzebnych do załatwienia kilku drobnych spraw, nie jest więc tutaj postacią rzadką.

Biznes na bazarze wymaga spokoju, stabilizacji, stałych zasad i dobrych obyczajów. Przeszkodą w interesach są rojenia o jakichkolwiek liberalnych politycznie rewolucjach. Nic więc dziwnego, że kupcy wspierają tych, którzy są gwarantem stabilizacji i symbolem religijnej tradycji. Oczywiście dobra koniunktura nigdy nie trwa wiecznie, ale ludzie z bazaru cenią sobie powiedzenie, znane i gdzie indziej w świecie Orientu, że “dziesięć lat dyktatury jest bez porównania lepsze aniżeli jeden dzień anarchii". Jego mądrość nabiera jeszcze większej wartości, gdy dyktatura tak naprawdę już dyktaturą nie jest.

Herbaciarnia

W dawnej stolicy Persji, dostojnym Isfahanie, zbudowano onegdaj jedenaście mostów spajających obydwie części miasta położonego nad rzeką Zajandeh. Przy jednym z nich, zwanym Czhubi, znajduje się niezwykła herbaciarnia. Wystrój przywodzący na myśl “Baśnie tysiąca i jednej nocy", przy stolikach zaś siedzą liczni goście - piją herbatę, ssą pomarańczowy cukier lub palą fajki wodne o smakach cytrynowych lub jabłkowych. Piękne dziewczęta, z lekko tylko zakrywającymi włosy chustami, śmiało flirtują z chłopcami. Nie wygląda, by ktokolwiek obawiał się tajniackich nalotów policji obyczajowej, która jeszcze kilka lat temu miała zwyczaj sprawdzać, czy młodzież obojga płci postępuje zgodnie z odpowiednio interpretowanymi nakazami prawa islamu. Czasu wszyscy mają pod dostatkiem, bowiem herbaciarnię zamykają dopiero o północy. Nikt tu nikogo nie strofuje, nikt się nie oburza, nie krytykuje. Wszyscy wydają się zgodnie akceptować nowe reguły gry. Oddzielne miejsca dla kobiet i mężczyzn zarezerwowane są w autobusach, urzędach czy szkołach, ale herbaciarnia stanowi wyjątek, powszechnie akceptowany azyl, w którym można miło spędzić czas i to niekoniecznie w towarzystwie najbliższej rodziny.

Republika Islamska jest, jak się więc okazuje, coraz bardziej pojemnym ideowo państwem, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie obyczajowe. Meczet i bazar trzymają się nadal krzepko i mało prawdopodobne, aby cokolwiek zmieniło się w najbliższej przyszłości. Zmieniać się mogą poszczególni ludzie, to oczywiste, ale nie instytucje, które owych ludzi wywyższają na szczyty. Ale są przecież miejsca, gdzie ogólnopaństwowe reguły postępowania są jakby zawieszone, gdzie - chociaż na pewien czas - można zanurzyć się w czymś odmiennym od tego, co głosi się w szkołach, meczetach bądź rządowych mediach. Trzeba jedynie poznać odpowiednie ścieżki w kulturowym labiryncie Iranu, by cieszyć się z tego, co dostępne i dozwolone. Jedni mogą to nazwać podwójnym życiem albo hipokryzją, lecz inni powiedzą, że to przecież normalny wymiar egzystencji człowieka Orientu, doświadczany od setek lat.

Spełniony sen ambasadora Lachistanu

Wielu wykształconych Irańczyków, zwłaszcza tych, którzy z życzliwością spoglądają na świat euroatlantycki, czuje się nieco niezręcznie podczas spotkań z działaczami Praw Człowieka, szczerymi demokratami i propagatorami społeczeństwa obywatelskiego. Rzecz w tym, by krytyki nie przedstawiać w sposób sugerujący moralną bądź cywilizacyjną wyższość świata zachodniego.

Polityka Rzeczypospolitej Polskiej postrzegana jest na Bliskim Wschodzie niejednoznacznie. Mimo ogromnej niechęci czy nawet nienawiści żywionej przez Irańczyków w stosunku do byłego reżimu Saddama Husajna, obecność wojsk koalicji w sąsiednim Iraku niekoniecznie przyjmowana jest jako błogosławieństwo. Iran, jako państwo szyickie, ma niemały wpływ na to, co czynią jego bracia w wierze w Iraku, aczkolwiek kulisy owego działania nie są znane opinii publicznej. Z drugiej strony, co nie jest żadnym paradoksem, stosunki polsko-irańskie są bardzo dobre, Teheran zaś staje się coraz ważniejszym elementem w polityce bliskowschodniej Polski.

Ale wzajemne kontakty to nie tylko sfera bardzo oficjalna, ograniczona do wizyt dyplomatów wszelkich szczebli. Gośćmi w Teheranie są polscy wyznawcy islamu, stanowiący doskonałą wizytówką współpracy katolicko-muzułmańskiej. Pod koniec września odbyła się tu konferencja na temat historii wzajemnych kontaktów naszych państw. Skoro “Polska" w języku farsi to “Lachistan", więc naturalnie należało cofnąć się w czasie ponad trzysta lat, aby przypomnieć niezwykłe podróże do Persji jezuitów Tomasza Młodzianowskiego i Tadeusza Krusińskiego, skądinąd doskonałych znawców kultury Orientu. Albo wyrazić podziw dla Samuela Otwinowskiego, który przetłumaczył jako jeden z pierwszych Europejczyków “Gulistan", poetyckie arcydzieło Sa’diego z Szirazu. Profesor Jolanta Sierakowska-Dyndo z Uniwersytetu Warszawskiego, autorka doskonałego referatu o wspólnych punktach historii Sarmatów i Persów, poruszyła także delikatną kwestię wypraw misyjnych w państwie muzułmańskim oraz o tworzącej się wówczas idei accomodatio.

W XX wieku miejscem niezwykłym dla tysięcy Polaków, uratowanych z rąk Sowietów, był Isfahan, gdzie przez lata drugiej wojny światowej funkcjonowały polskie szkoły, polskie warsztaty tkackie, polskie kościoły, a także polskie cmentarze. Jak wspominała przy zamarłej w milczeniu sali Irena Godyń z Londynu, Persja dla dzieci-uchodźców stała się na jakiś czas nową ojczyzną, niemal rajem na ziemi w porównaniu z tym, czego doświadczyli w Rosji. Na wielu obecnych podczas wykładu Irańczykach ta niezwykle emocjonalna i żywa opowieść o ich własnym kraju jako miejscu wybawienia Polaków wywarła ogromne wrażenie. Była też mowa o wspólnym języku poezji, materialnym zaś dowodem wzajemnego zainteresowania kulturą była prezentacja tłumaczenia na farsi “Fotografii z 11 września" Wisławy Szymborskiej.

Następnym krokiem polsko-irańskiego dialogu ma być debata na temat wspólnej płaszczyzny teologicznej chrześcijaństwa i islamu, która miałaby się odbyć już w Polsce, prawdopodobnie w Krakowie i Rzeszowie. Jak stwierdził Witold Śmidowski, ambasador RP w Teheranie i główny inicjator wszystkich spotkań, powodzenie tego dialogu jest spełnieniem snów dyplomaty. Zmieniać się mogą rządy czy nawet ideologie, lecz pozostaje wzajemne zainteresowanie, kulturowy magnes, który trwale łączy ludzi ponad granicami cywilizacji.

Chaos czy ponura stabilizacja

Niemal cały Bliski Wschód porównywany jest często do beczki prochu, która powoli toczy się w stronę ognia. Sprawa konfliktu izraelsko-palestyńskiego, nadal nierozwiązana kwestia Iraku, ogromny wzrost roli ideologii fundamentalistycznej jako symbolu oporu przeciw istniejącym świeckim reżimom, wreszcie ataki terrorystyczne - wszystko to może wyglądać dla człowieka Zachodu jak jakieś przeraźliwe fatum wiszące nad obszarem, którego dzisiejsze znaczenie dla świata jest znacznie większe, aniżeli jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Niestety, przeciwieństwem potencjalnego chaosu staje się coraz częściej taka stabilizacja, którą w języku Europy nazwać by można dyktaturą lub przynajmniej systemem autorytarnym. I chociaż do jednego worka wrzuca się wówczas wiele krajów, to przecież różnice między nimi są znaczne.

Iran, ze względu na swój potencjał nuklearny postrzegany jest nie tylko w Europie czy Stanach Zjednoczonych jako zagrożenie dla całego regionu. Ale, jak paradoksalnie by to brzmiało, Iran doświadcza swoistej przemiany ideologii fundamentalistycznej, która cechuje się wieloma elementami demokratycznymi. To właśnie w Iranie wiceprezydentem jest kobieta, to w Iranie ponad pięćdziesiąt procent studentów stanowią kobiety, to w Iranie wybiera się prezydenta w rzeczywistych wyborach powszechnych (niezależnie od tego, jak skromna jest jego faktyczna władza), to również w Iranie skala przestępstw przeciwko życiu i mieniu jest bardzo niewielka. Rzeczy to niby drobne, lecz w porównaniu z innymi państwami Bliskiego Wschodu urastają do rangi symbolu. Kto wie, czy właśnie nie Iran, gdzie wkrótce odczuje się konsekwencje niezwykłej rewolucji demograficznej (w ciągu trzydziestu lat liczba ludności niemal się podwoiła, osiągając liczbę 70 milionów), nie stanie się po raz kolejny wzorcem ideowym dla wielu mieszkańców islamskiego Orientu. I kto wie, czy nasze dobre kontakty z tym naftowym państwem nie będą na wagę złota nie tylko dla Europy, ale również dla Stanów Zjednoczonych?

PS. W islamie szyickim imam, to pośrednik między Bogiem i człowiekiem. Dla największego odłamu szyickiego, tzw. “dwunastkowców", uznających ważność 12. imamów, począwszy odAalego, imam jest osobą świętą. W przypadku Ajatollacha Chomeiniego “imam" był tytułem honorowym, oznaczającym duchowego przywódcę.

Piotr Kłodkowski jest adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie i dyrektorem międzyuczelnianego Instytutu Badań nad Cywilizacjami (działającego przy WSIiZ i WSE im. Józefa Tischnera w Krakowie). Ostatnio wydał książkę “Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych". Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2003