Irański poker

Podczas gdy prezydent USA George Bush oznajmił światu, że atak na Iran jest możliwy już wkrótce, jego doradcy i amerykańscy eksperci przekonują, że to raczej retoryka niż faktyczne plany Białego Domu.

24.04.2006

Czyta się kilka minut

---ramka 425406|lewo|1---Irańskie dążenia do zdobycia technologii atomowej niepokoją te państwa, które wątpią, że na cywilnej technologii Iran się zatrzyma. Chęć jej zdobycia wydaje się logiczna z punktu widzenia interesów tego państwa. Przykład Korei pokazuje, że broń atomowa to doskonały straszak na potencjalnych zwolenników zmian polityki wewnętrznej danego kraju.

Dlaczego jednak Iran czuje się tak pewnie i nie tylko nie zwraca uwagi na presję międzynarodową, ale także na bezpośrednie groźby ze strony administracji amerykańskiej? Po prostu, w przeciwieństwie do rządu irackiego, ma dość dobre źródła informacji i trzeźwo ocenia swoją pozycję geopolityczną. A trzeba przyznać, że jest ona wyjątkowo korzystna i pozwala na prawie niezagrożone igranie z Europą i USA.

Niezręczne sankcje

Znawcy Iranu stawiają raczej na działania dyplomatyczne niż akcje militarne.

F. William Smullen, dyrektor studiów Bezpieczeństwa Narodowego, a poprzednio szef personelu byłego Sekretarza Stanu Colina Powella, a także Bruce Laingan, były ambasador USA w Iranie, a dziś szef Amerykańskiej Akademii Dyplomatycznej, uważają, że najlepszą zmianą w Iranie byłaby zmiana od wewnątrz.

Iran posiada drugie na świecie zasoby gazu ziemnego, a także znaczne zasoby ropy naftowej. Wie, że przy obecnych cenach ropy na świecie nie ma możliwości zablokowania eksportu produktów naftowych z Iranu.

Tym samym sankcje są nieskuteczne, o ile nie dotyczą ropy i gazu, a embargo byłoby szkodliwe w równym stopniu dla gospodarki Iranu, co dla gospodarki całego świata. Więcej, USA już objęły Iran sankcjami ekonomicznymi, ale te nie tylko nie doprowadziły do upadku rządu, co nawet przyczyniły się do zwiększenia samowystarczalności rynku irańskiego.

Na rynku tym nie ma obecnie żadnych firm amerykańskich, natomiast wiele chińskich, rosyjskich czy europejskich. Sankcje zaszkodziłyby wszystkim oprócz USA. Sprzyja to osamotnieniu administracji amerykańskiej w próbach wywarcia skuteczniejszego nacisku na rząd w Iranie.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Iran nie musi się obawiać jakichkolwiek sankcji, zwłaszcza tych przygotowanych przez Radę Bezpieczeństwa: Chiny. Już w październiku 2004 r. podpisały one z Iranem porozumienie wstępne, na mocy którego będą z Iranu kupowały 10 mln ton produktów naftowych rocznie przez najbliższe 25 lat, a także zainwestują w rozwój pola Yadavaran. Zasoby ropy na tym obszarze są oceniane na 17 mld baryłek. Chiny objęły 50 proc. udziałów w złożu.

Chińscy dyplomaci wielokrotnie odwiedzali Iran, a minister spraw zagranicznych Li Zhaoxing bezpośrednio po reelekcji na drugą kadencję George'a Busha oznajmił w Teheranie, że Chiny zablokują jakąkolwiek rezolucję wymierzoną przeciw irańskiemu programowi atomowemu.

Chiny są także jednym z głównych dostawców technologii dla irańskiego programu balistycznego, jak i eksporterem nowoczesnego uzbrojenia dla tego kraju.

Jak wynika z rozmów z dowódcami jednostek wojsk amerykańskich biorących udział w szkoleniu dotyczącym bezpieczeństwa narodowego USA, Iran jest tematem numer jeden w amerykańskim wojsku. Większość dowódców (anonimowo) twierdzi jednak, że wojna z Iranem jest bardzo mało prawdopodobna, jeżeli nie niemożliwa.

Ze scenariuszy działań bojowych miałoby wynikać, że o ile wojsko amerykańskie jest w stanie rozbić oddziały irańskie, to za nic nie mogłoby utrzymać całego kraju w ryzach. Podobnie: choć atak z powietrza nie przedstawia większych trudności, to jego skuteczność jest mocno wątpliwa. A potencjalne zniszczenia infrastruktury cywilnej zbyt duże.

Wojskowi podkreślają, że nie do nich należy decyzja o ataku, a gdyby taka nadeszła, nie będą w żadnym stopniu kwestionować jej zasadności. Wygląda jednak na to, że jeżeli decyzja o wojnie z Iranem miałaby gdzieś zapaść, to raczej w Departamencie Stanu i Białym Domu niż w Departamencie Obrony.

Wybory z Irakiem w tle

Melvyn Levitsky, były zastępca dyrektora "Głosu Ameryki" i dyplomata amerykański z 35-letnim stażem, mówi "Tygodnikowi": - Obecne wiadomości, które można znaleźć w prasie o przygotowaniach do ataku na Iran, mają raczej związek ze stałym działaniem USA i typową polityką "bycia gotowym" na potencjalne zagrożenia. Planowanie nie jest równoznaczne z chęcią samego ataku. Aczkolwiek, jeżeli Iran zmierza do budowy broni atomowej, nie jest wykluczone, że w przyszłości USA taki atak przeprowadzą. Nie jest to dobre rozwiązanie, ale może być jedynym, jakie nam zostanie.

Podobnie na możliwości ataku patrzy prof. William Banks, specjalista od bezpieczeństwa narodowego i broni nuklearnej: - Ciągle jest sporo czasu, by osiągnąć porozumienie, które zagwarantuje wyłącznie cywilne wykorzystanie badań irańskich - mówi. - Jestem jednak przekonany, że USA nie będą tolerować Iranu z bronią atomową.

Choć do wyborów na prezydenta i do Kongresu zostało jeszcze trochę czasu, to machina wyborcza zaczyna się rozpędzać. Amerykański system polityczny jest bardzo zależny od badań opinii publicznej i podąża za jej nastrojami. Nie można tu zapominać, że wojna w Iraku cieszy się coraz mniejszym poparciem w społeczeństwie amerykańskim.

Potencjalny konflikt w Iranie, o ile przybrałby formę wojny lądowej (co jest mało prawdopodobne), wymagałby od USA mobilizacji olbrzymiej ilości żołnierzy. Biorąc pod uwagę, że liczba ochotników zgłaszających się do amerykańskiej armii spada, oznacza to, że tak wielka mobilizacja ogołociłaby Stany nie tylko z wojska, ale i z oddziałów Gwardii Narodowej. Żadna partia chcąca wygrać wybory nie może myśleć o tym poważnie. Zaś amerykańska opinia publiczna, do której powoli dociera informacja, że w Iraku nie było broni masowego rażenia oraz że reżim Saddama nie był powiązany z zamachami z 11 września, potrzebuje mocniejszych dowodów, niż ma obecnie w ręku administracja Busha, by zacząć nową wojnę.

Po wyjściu na jaw, że sporo przecieków przed atakiem na Irak było tak naprawdę celowym działaniem administracji, trudno liczyć na poparcie mediów. - Trzeba by niewiarygodnie silnego dowodu, żeby przekonać amerykańskie media o celowości ataku na Iran, powiedział "TP" George Stephanopoulos, szef jednego z głównych wydań wiadomości amerykańskiej telewizji ABC News - "This week". Rząd USA musiałby mieć niezwykle przekonujące materiały wywiadowcze. A że Amerykanie od rewolucji w Iranie nie utrzymują żadnych kontaktów z tym krajem, zdobycie jakichkolwiek materiałów jest mocno utrudnione. Nie mówiąc już o w pełni wiarygodnych i weryfikowalnych dowodach.

Ahmedineżad górą

Na co jednak liczy prezydent Iranu, co chwila wzburzając światową opinię publiczną informacjami o konieczności "wymazania Izraela z mapy świata"? Czy rzeczywiście ma to na myśli, czy jest to polityczna gra na zdobycie popularności we własnym kraju?

Choć zachodnie media zdają się brać wypowiedzi prezydenta Iranu na poważnie, jest to raczej pokerowa zagrywka. Zdając sobie sprawę z "ugrzęźnięcia" wojsk amerykańskich w Iraku, poparcia Chin, niechęci do wojny w USA i wysokich cen ropy, gra on na zdobycie popularności w kraju i w świecie muzułmańskim.

Persowie to dumny naród, a nic nie wpływa lepiej na samoocenę niż przeciwstawienie się jedynemu supermocarstwu światowemu (groźby wobec Izraela wywołują zaś natychmiastową reakcję Ameryki), i to bez żadnych konsekwencji. Iran zyskał także uznanie w oczach muzułmanów, jako obrońca Palestyńczyków.

Gra Ahmedineżada może mieć jeszcze jeden cel: sprowokowanie Amerykanów do działania, zanim zbiorą oni jakiekolwiek dowody przeciw Iranowi. Gdyby udało się zmusić Amerykanów do nieskutecznego, częściowego zbombardowania instalacji atomowych, bez przeszkód można by zam-knąć dostęp do instalacji inspektorom międzynarodowym.

Także budowa bomby atomowej mogłaby wtedy wyglądać na działanie "w samoobronie", by zapobiec kolejnym bombardowaniom terytoriów irańskich. Po falstarcie i przedwczesnym posunięciu militarnym trudno by było Amerykanom raz jeszcze zmobilizować opinię światową do działania w razie, gdyby na jaw wyszły faktycznie plany Iranu co do posiadania broni atomowej. Zwłaszcza gdyby przy okazji pierwszych ataków było dużo ofiar cywilnych.

Ahmedineżad jest górą. Trudno jednak przewidzieć, czy zbyt pewny siebie, nie popełni jakiegoś błędu, który pozwoli Amerykanom odzyskać prowadzenie w tej dyplomatycznej wojnie na słowa.

Bo właśnie wojną na słowa można nazwać obecną politykę amerykańską. Jak powiedział nam pewien wysokiej rangi przedstawiciel Departamentu Stanu: - Jeżeli spytasz mnie oficjalnie, to oczywiście jesteśmy gotowi do wojny w Iranie, o ile zajdzie taka konieczność. Jeżeli spytasz mnie bez podania mnie jako źródła, mogę ci powiedzieć, że jest to wysoce nieprawdopodobne, nawet jeśli Iran faktycznie coś ukrywa. Do wyborów nie zrobimy nawet kroku w stronę Iranu. A do wycofania żołnierzy z Iraku nie spodziewaj się niczego większego niż demonstracji siły i wzajemnego straszenia się.

MAREK KUBICKI jest redaktorem naczelnym portalu Arabia.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2006