Irak jak Liban?

Prędzej czy później alianci wygrają zapewne militarnie starcie na dwóch frontach: z saddamowcami (sunnitami) z Faludży i okolic oraz z sadrystami (szyitami). Jednak wydarzenia ostatniego tygodnia fatalnie wróżą przyszłości irackiego eksperymentu.

18.04.2004

Czyta się kilka minut

Na początku wkraczające do Iraku wojska ludność fetowała jak wyzwolicieli. Ale sytuacja się zmieniła, gdy wyzwoliciele zaczęli popełniać błędy. Niezadowolenie rosło zwłaszcza wśród szyitów, tworzących dwie trzecie narodu - a właściwie społeczności, bo trudno mówić o narodzie w tym sztucznie stworzonym kraju. W końcu wybuchło powstanie szyickie. Stłumione, ale za wysoką cenę: w walkach zginęło pięciuset żołnierzy i sześć tysięcy powstańców.

To nie jest czarny scenariusz na przyszłość. To się zdarzyło: w 1920 r., wkrótce po tym, jak wojska brytyjskie pokonały Turków w Mezopotamii (tak nazywano trzy wschodnie prowincje rozpadającego się Imperium Ottomańskiego, z których po I wojnie światowej powstał Irak). Po tamtym powstaniu Brytyjczycy zrezygnowali z bezpośredniego zarządzania zbyt skomplikowanym Irakiem, traktując go jednak jak swoją strefę wpływów. A Irak, który miał być republiką, stał się najpierw państwem autorytarnym, a z czasem dyktaturą...

Lata 1920 i 2004 dzieli cała epoka - inne są realia, inni aktorzy, a starcia w południowym i centralnym Iraku nie są (jeszcze?) powszechnym powstaniem, nawet jeśli podawane przez izraelski portal internetowy www.debka.com (poświęcony sprawom militarnym i świetnie poinformowany w sprawach Bliskiego Wschodu) wieści z Iraku przypominały w ostatnich dniach doniesienia z frontu. Ramadi i Faludża: ofensywa marines przeciw (postsaddamowskim) sunnitom i terrorystom z Al-Kaidy. Bagdad: Amerykanie przeciw milicji Sadra, sunnitom i Al-Kaidzie. Kufa i Nadżaf: siły hiszpańskie walczą z milicją Sadra. Karbala: jednostki polskie i bułgarskie toczą walki z milicją Sadra. Nasirija: Włosi przeciw Sadrowi. Kut: Amerykanie odbijają miasto z rąk ludzi Sadra. Basra: Brytyjczycy kontra Sadr... Wieściom o starciach, zakładnikach i ofiarach towarzyszyły inne, o poufnych negocjacjach nad zakończeniem walk, toczących się między radykałami Muktady al-Sadra a przedstawicielami umiarkowanych szyickich ajatollahów, z aliantami w tle.

To, co zaczęło się od próby uwolnienia przez “sadrowców" swych towarzyszy, aresztowanych pod zarzutem zabójstwa i terroru, prędzej czy później zapewne się zakończy. Nie tylko dzięki militarnej przewadze koalicji (wbrew czarnym prognozom nie rozpadła się ona w “chwili próby"), ale i autorytetowi przywódców, reprezentujących większość szyickiej społeczności (ocenia się, że al-Sadra popiera najwyżej 5-10 proc. szyitów).

Sytuacja w Iraku wróci do stanu sprzed wystąpienia sadrystów, a europejscy i amerykańscy publicyści dalej będą się spierać, czy interwencja przeciw Saddamowi była słuszna, czy też nie. Spór ten przypomina już trochę dywagacje, czy “szklanka jest do połowy pusta, czy pełna". W oczach krytyków interwencji Irak jawi się jako najgorsze miejsce na ziemi, gdzie “okupanci" walczą z “powstańcami" (warto odnotować, że np. spora część niemieckich mediów używa takich wartościujących określeń), gdzie nic nie funkcjonuje, codzienność to horror, a każdy miejscowy nienawidzi Amerykanów i ich sojuszników.

Jest też i druga strona tego medalu: Irakijczycy napisali dla siebie konstytucję, której treść rządzący w krajach arabsko-islamskich mają prawo traktować jak materiał wywrotowy. Irakijczykom i zespołom międzynarodowym (cywilnym i wojskowym) udało się w znacznym stopniu odbudować infrastrukturę (woda, prąd, ropociągi). Wolność słowa jest tak powszechna, że do niedawna obejmowała nawet tych, którzy wzywali do zabijania “niewiernych". Większość Irakijczyków, nawet jeśli nie darzy aliantów sympatią (poza Kurdami, którzy ich kochają), uważa, że ich sytuacja jest lepsza niż za Saddama. I większość uważa też, że interwencja przeciw Saddamowi była słuszna (szkoda, że po 1945 r. nie przeprowadzano jeszcze sondaży; ciekawe, ilu Niemców i Japończyków uznałoby wówczas, że to alianci mieli rację).

Nie znaczy to, że po rebelii al-Sadra wszystko będzie jak dawniej.

Kilka dni “wojny na dwóch frontach" - z jednej strony amerykańska ofensywa na Faludżę, która jest ośrodkiem oporu, rekrutującego się z ludzi dawnej dyktatury, sprzymierzonych z “ochotnikami" z innych państw bądź organizacji (Syria, Hezbollah), a z drugiej starcia jednostek koalicji z bojówkami al-Sadra - potwierdziły szereg słabości postsaddamowskiego Iraku. Tymczasem od nich zależy powodzenie albo klęska “irackiego eksperymentu", czyli zbudowania nowego państwa. Jeśli nie od razu demokratycznego, choćby na miarę demokracji w takich muzułmańskich krajach jak Indonezja czy Malezja (mających wady, ale funkcjonujących, gdzie w wyborach fundamentaliści pozostają na marginesie) - to lepszego niż państwo Saddama i rządzonego przez ludzi mających legitymizację w powszechnych wyborach.

Przede wszystkim okazało się, jak słabe są struktury nowego irackiego państwa (o ile można mówić już o państwie), a zwłaszcza policja, obrona cywilna (zalążek nowej armii) i władze lokalne. W konfrontacji z nieliczną, słabo uzbrojoną i nie mającą poparcia większości szyitów milicją Muktady al-Sadra te nowe struktury państwowe zawiodły - co zmusza do postawienia pytania, co może się stać po przejęciu władzy na powrót przez Irakijczyków 30 czerwca, a zwłaszcza po planowanych wyborach. Tym bardziej, że w opinii wielu obserwatorów rebelia Sadra to właśnie “próba sił" w walce o wpływy w szyickiej części Iraku przed 30 czerwca.

Jeśli więc po tym, co działo się w minionych dniach, bojówki al-Sadra nie zostaną rozbite, a on sam nie zostanie ukarany za tę akcję, było nie było skierowaną nie tylko przeciw “okupantom", ale także w tymczasowe władze irackie, wówczas wszystkie siły polityczne w Iraku otrzymają sygnał, że zamiast zabiegać o głosy, lepiej jest rozbudowywać własne milicje partyjne, przy pomocy których będzie można zakwestionować wynik głosowania.

Taką lekcję z Sadrowskiej rebelii wyciągnąć mogą nie tylko inni szyici, ale też Kurdowie. Dziś kurdyjskie tereny północnego Iraku są w porównaniu z resztą kraju oazą stabilności, a Amerykanie darzeni są tam sympatią, jako gwarant faktycznej autonomii irackiego Kurdystanu. Armia kurdyjskich partyzantów, czyli 50 tys. ludzi, którzy w latach 90. walczyli przeciw armii Saddama, a wiosną 2003 r. wspomogli amerykańską ofensywę, nie została rozbrojona (zresztą za zgodą USA) i pełni funkcje policyjno-porządkowe. Dla Kurdów, będących w Iraku mniejszością, armia ta pozostaje polisą, zapewniającą im niezależność - także na wypadek czarnego scenariusza, który właśnie zarysował się w minionych dniach.

Czy prawdą jest wreszcie, że rebelia al-Sadra wspomagana była dyskretnie z zewnątrz? Autorytarne rządy krajów arabskich od początku patrzą na Irak z niepokojem: powstawanie tam nowej w świecie arabskim formy władzy jest dla nich wyzwaniem. Obecność aliantów, a tym bardziej powodzenie “irackiego eksperymentu" od początku nie budziły entuzjazmu zwłaszcza w Iranie i Syrii, obawiających się dodatkowo, że “nowy Irak" umocni aspiracje ich własnych mniejszości kurdyjskich.

Jeśli w przyszłości zmagania wyborcze między ugrupowaniami polityczno-religijno-etnicznymi miałyby więc zdominować partyjne milicje (takie jak grupa al-Sadra), wówczas w Iraku - gdzie istnieje szereg zbrojnych formacji, tworzonych nie tylko przy partiach, ale także na szczeblu lokalnym, dla ochrony przed bandytyzmem - uruchomiony zostałby mechanizm podobny do tego, który doprowadził do wybuchu wieloletniej wojny domowej w Libanie. To właśnie Liban sprzed wojny domowej cechowała taka forma rządów, na jaką wskazuje nowa iracka konstytucja: reprezentatywnych, z wyborami, ale także z ustalonym podziałem władzy między grupy etniczno-religijne, tak by jedna z nich nie zdominowała innej.

W Libanie paramilitarne milicje (tam: muzułmańskie i chrześcijańskie) powstały już w latach 30. XX w., zanim ten kontrolowany przez Francję kraj uzyskał w 1941 r. niepodległość. Libański model rządów od początku funkcjonował w cieniu konfliktów, które dwukrotnie doprowadziły do wojny domowej. Pierwsza, z 1958 r., skończyła się szybko. Druga, rozpoczęta w 1975 r., trwała 16 lat i podzieliła “Szwajcarię Bliskiego Wschodu" na strefy wpływów i pola walk nie tylko między siłami lokalnymi, ale także zewnętrznymi, z terroryzmem w tle. Liban zamienił się w ruinę, podporządkowaną sąsiedniej Syrii, której wojska “czuwają" dziś nad spokojem w Bejrucie.

Czy libański scenariusz może powtórzyć się w Iraku? Taka groźba istniała od początku, już od chwili obalenia dyktatury Saddama. Ale rebelia al-Sadra i towarzyszące jej okoliczności sprawiły, że nagle staje się bardzo realna. Słabość nowych irackich struktur; stare układy plemienno-etniczne; spuścizna po dekadach dyktatury i zadawnione porachunki; obecność różnych formacji zbrojnych, inspirowanych czy wspieranych przez kraje zainteresowane destabilizacją Iraku; aktywność organizacji terrorystycznych, postrzegających Irak jako dogodne “pole bitwy", na którym można łatwiej zadawać straty Ameryce i jej sojusznikom, niż w Europie czy w USA - wszystko to coraz bardziej komplikuje sytuację polityczną.

Rozwiązania dylematów, jakie stoją przed aliantami, nie ułatwia ten rodzaj schadenfreude, który można wyczytać z komentarzy polityków czy mediów niektórych państw zachodniej Europy - podobno naszych sojuszników. A przecież punktem wyjścia powinno być dziś - chyba nie tylko dla Amerykanów, ale także Francuzów czy Niemców - pytanie: co jest dobre dla Irakijczyków? Opuszczenie kraju przez siły alianckie i - prawdopodobny wówczas - rozpad Iraku? Czy jednak pozostanie w Iraku? Pole manewru nie jest duże, a każda decyzja będzie mieć konsekwencje.

Churchillowi przypisuje się powiedzenie, że Amerykanie wszystko robią dobrze, kiedy wypróbują już wszystkie inne możliwości...

---ramka 328037|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2004