Iracka chwila prawdy

Przekazanie suwerenności nowemu irackiemu rządowi nieprzypadkowo zbiegło się z pierwszym - i symbolicznym - posunięciem tego rządu: oddaniem Saddama Husajna pod jurysdykcję bagdadzkiego sądu.

11.07.2004

Czyta się kilka minut

1 lipca na wakacje do Polski przyleciało 20 dzieci z sierocińca w Al-Hilla /
1 lipca na wakacje do Polski przyleciało 20 dzieci z sierocińca w Al-Hilla /

Byle tylko nowy Irak poradził sobie z tym procesem... Argument bagdadzkiego ministra sprawiedliwości, że Irakijczycy mają swoje tradycje - bo ich przodkowie otrzymali pierwszy na świecie spisany kanon praw, kodeks Hammurabiego (za kradzież karzący obcięciem ręki, nie mówiąc o innych deliktach) - nie wydaje się przekonujący.

Tak naprawdę proces Husajna rozpocznie się nie wcześniej niż w 2005 r. i pierwsze przesłuchanie przed irackim sądem w miniony czwartek mogłoby się nie odbyć. Ale dla irackiego rządu tymczasowego i milionów Irakijczyków miał to być symboliczny nowy początek - w kilka dni po tym, jak amerykański “gubernator" Paul Bremer przekazał suwerenność premierowi Ijadowi Alawiemu i błyskawicznie opuścił Bagdad.

Ci, którzy w ostatnich miesiącach posługiwali się hasłem “Irak dla Irakijczyków" - traktowanym także jako element krytyki USA - będą mieć wkrótce orzech do zgryzienia: po przywróceniu przez nowe władze kary śmierci (zawieszonej przez Bremera) jest prawdopodobne, że taki wyrok usłyszy Husajn. Oczywiście dla sędziów mniejsze znaczenie powinien mieć fakt, że większość Irakijczyków życzy sobie takiego wyroku, zgodnego z ich poczuciem sprawiedliwości i kanonami tamtejszej kultury. Ale gdyby nawet sędziowie nie przejmowali się społecznymi oczekiwaniami (i własną przeszłością, skłaniającą ich do wykazania się surowością; w końcu nie sądzą od wczoraj), mogą nie mieć innego wyjścia.

Akt oskarżenia zarzuca bowiem Husajnowi zbrodnie najcięższe. Zagraniczni obserwatorzy odnotowali, że akt oskarżenia został tak sformułowany, by wszystkie grupy etniczne Iraku mogły potraktować proces jako obrachunek z ich krzywdami. Husajnowi zarzuca się: ludobójstwo na własnym narodzie (najmniej ćwierć miliona ofiar represji); napaść na Iran i użycie na froncie broni chemicznej (wojna kosztowała życie kilkuset tysięcy irackich poborowych); represje wobec ludności kurdyjskiej (sto tysięcy zabitych); represje wobec szyitów (mordowanie ich przywódców, prześladowania po stłumieniu powstania w 1991 r.); represje wobec wszelkiej innej opozycji, także wywodzącej się ze środowisk sunnickich; wreszcie napaść na Kuwejt i grabież podbitego kraju.

Proces Husajna przejdzie do historii wymiaru sprawiedliwości - niezależnie od tego, jak się zakończy, jaką pozę przyjmie oskarżony (na razie zachowywał się podobnie jak Milošević: ten sam sposób mówienia i utrzymywanie, że jest nadal prezydentem) i jakie będzie mieć skutki dla Iraku i Bliskiego Wschodu (to pierwszy taki przypadek w świecie arabskim).

Precedens ma jednak szerszy wymiar. Dotąd byli dyktatorzy stawali przed obliczem sprawiedliwości albo poza granicami swego kraju (Milošević w Hadze), albo byli sądzeni przez zwycięzców, a nie swych rodaków (przywódcy Niemiec i Japonii po II wojnie światowej). Tymczasem Husajna osądzą Irakijczycy - nawet jeśli bezpieczeństwa procesu pilnują obcy żołnierze - i to wedle prawa irackiego, które już za rządów Saddama zakazywało np. ludobójstwa czy użycia broni niekonwencjonalnej (oczywiście tylko na papierze). Co więcej, za materiał dowodowy służyć mogą nie tylko zeznania zbierane latami za granicą (przez organizacje humanitarne, szczególnie Human Rights Watch i brytyjską Indict Campaign), ale także dokumenty znalezione w Iraku po obaleniu dyktatury.

Proces Husajna nie powinien jednak przesłaniać faktu, że w Iraku zwycięża - równocześnie z postawieniem przed wymiarem sprawiedliwości przywódców - opcja “grubej kreski" (czy też, jak kto woli, opcja McCloya lub McArthura - od nazwisk amerykańskich “gubernatorów" okupowanych Niemiec i Japonii), polegająca na integrowaniu w nowym ustroju ludzi, którzy co prawda byli częścią obalonego systemu władzy, ale nie mają na sumieniu rzeczy zbyt podłych. Prominentnym działaczem saddamowskiej partii Baas był nie kto inny, jak nowy premier Ijad Alawi (świecki sunnita), z tym tylko, że Saddamowi przestał służyć już wiele lat temu (zresztą wszyscy liderzy Wifak, partii premiera, byli członkami Baas). Takich wybielonych kart nie mają za to byli generałowie Saddama (sunnici), którym Amerykanie oddali kontrolę nad sunnicką Faludżą, aby zaprowadzili tam porządek przy pomocy “Sił Ochrony Faludży" (quasi-policji, rekrutującej się, być może, także z ludzi, którzy niedawno strzelali do zachodnich żołnierzy).

Co teraz będzie z Irakiem? Gdzie jest granica wytrzymałości Amerykanów i amerykańskiego budżetu na kolejne straty w ludziach i miliardy dolarów topione w Iraku i Afganistanie? Zapewne głosy wzywające do “zostawienia Iraku Irakijczykom" będą w USA coraz głośniejsze. A na razie tylko jordański król złożył ofertę nowemu rządowi: gdy Bagdad poprosi, Jordania wesprze go kontyngentem wojskowym (to duża zmiana, wcześniej Jordania nie chciała angażować się na terenie Iraku, choć szkoliła u siebie iracką policję). Jeśli w ślady króla Abdullaha pójdą inne umiarkowane rządy arabskie, wówczas spełnią się nadzieje ministra Jerzego Szmajdzińskiego i od 2005 r. Polska będzie mogła zredukować swój kontyngent.

Na razie bilans rocznej polskiej obecności w Iraku jest zaskakująco pozytywny. Mimo znanej opinii społeczeństwa o kondycji polskiego wojska, administrowanie “naszą" strefą i dowodzenie wielonarodową dywizją udaje się nieźle. Opinia publiczna w kraju nie dowiaduje się zbyt wiele o odbudowywanych szkołach, tysiącach ton zniszczonej amunicji, szpitalach zaopatrzonych w sprzęt medyczny, o żywności darowanej domom dziecka. Albo o otwarciu w maju we wsi Al-Imam przychodni zdrowia, wyremontowanej przez polską “Caritas", która nie wycofała się z Iraku mimo zagrożenia.

A czy Irakijczykom uda się zaprowadzić demokrację albo przynajmniej jakąś formę rządów przedstawicielskich, szanujących mniejszości? Czy też wobec chaosu i braku bezpieczeństwa postawią w końcu na nowego “silnego człowieka"? Albo raczej - na “silnych ludzi" - szyici, sunnici, Kurdowie, każdy na swoich?

To dobre pytania...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2004