Inna Rosja

Pod warstwą oficjalnego lakieru w Rosji pulsuje życie. Między przekazem mediów zduszonych państwowym kagańcem a żywiołowymi reakcjami internautów czy artystów istnieje przepaść. Frustracja "ludzi, którym nie jest wszystko jedno" rośnie.

22.02.2011

Czyta się kilka minut

Woficjalnych rankingach Rosjanie kochają swych przywódców: według ostatnich danych działalność premiera ocenia pozytywnie 73 proc. badanych, a prezydenta 69 proc. Wydaje się, że żadne błędy, skandale, kryzys ekonomiczny, katastrofy, zamachy terrorystyczne nie są w stanie zarysować gładzi teflonu. Gdy jednak zajrzy się do internetu, czar jedności narodu pryska w jednej chwili: tu widać, że wobec samowoli i bezmyślności władzy na wszystkich szczeblach (która w swych poczynaniach bywa wręcz zagrożeniem dla zdrowia i życia obywateli) zaczyna nabrzmiewać protest.

Na razie są to pojedyncze akcje niezgody wobec rządów skorumpowanego układu - ale coraz częstsze i na dodatek cieszące się coraz większym poklaskiem ludu. Czy ten "ruch niezadowolonych" może stać się alternatywą dla putinowskiego systemu? Czy to na razie tylko "sprawa smaku"?

Religia dekady, czyli przeżyjemy bez państwa

"Smak" i jego potęga mają tu ogromne znaczenie, ale chodzi też o świadomość i odpowiedzialność za to, co dzieje się w kraju. Przy czym wiele akcji obrony praw obywatelskich ma demonstracyjnie niepolityczny charakter.

Kilka miesięcy temu w internetowej gazecie "Openspace" Andriej Łoszak (w przeszłości dziennikarz telewizji NTW i tygodnika "Ogoniok") opublikował artykuł "Przeżyjemy bez państwa". Opisywał w nim sposoby samoorganizacji tego segmentu społeczeństwa, który nie chce brać udziału w korupcyjnej hucpie i nie zgadza się na wszechwładzę nieudolnych urzędników i przekupnych milicjantów.

Platformą i jednocześnie narzędziem samoorganizacji jest internet. To medium coraz częściej wymyka się władzom spod kontroli, pokazując te fragmenty rzeczywistości, których wzięte za twarz telewizje nawet nie marzą ujawniać. Dzięki internetowi zaistniały w przestrzeni informacyjnej różne bulwersujące sprawy, przemilczane przez pozostałe media - np. spowodowanie wypadku drogowego przez pijanego dygnitarza (który potem próbował uchylić się od odpowiedzialności), fatalne warunki w domach starców, "przewały" w państwowych firmach, budowa wielkiej rezydencji nad Morzem Czarnym, prawdopodobnie dla Putina i za pieniądze z przekrętu itd., itp.

"Rosyjski inteligent żyje dziś bez ideałów - pisze Łoszak. - Z jednej strony państwo, ten nekrotyczny Lewiatan na straży własnych interesów. Z drugiej - naród, którego uosobieniem jest postać z "Naszej Raszy" [satyryczny program telewizyjny]: wojowniczy żłób, pijący piwo przed telewizorem. Wybór dość ograniczony. I myślący ludzie rozejrzeli się wokół. I wybrali siebie. Indywidualizm jest religią ostatniej dekady. Prawie nas już przekonali, że jesteśmy niczym. Putin, budując swój pion władzy, odsunął naród od rządzenia krajem, władza w Rosji zawsze gardziła małym człowiekiem".

Sieć: rzeczywistość równoległa

Mali ludzie wybrali więc samoorganizację - dowodzi Łoszak. "Na szczęście świat jest lepszy, niż się wydaje, gdy się nań patrzy przez przyciemniane szyby opancerzonych mercedesów. Główny powód optymizmu znajduje się w wirtualnym świecie - to blogosfera. Rosjanie spędzają w sieciach społecznościowych dwukrotnie więcej czasu niż użytkownicy na Zachodzie. Internet już dawno stał się w Rosji równoległą rzeczywistością, w której można znaleźć wszystko, czego brak w realnym życiu: wolność słowa, brak propagandy, obywatelska aktywność. Na razie to tylko wentyl, coś w rodzaju psychoterapii. Człowiek, który zamieszcza w swoim blogu choćby tylko link do ważnej społecznie sprawy, to człowiek nieobojętny, ktoś, kto zrobił pierwszy krok, wyszedł z szeregu, podjął walkę. To energia, która może nadkruszyć przerdzewiałą maskę państwowej machiny".

Przykładów pozytywnej samoorganizacji społecznej można podać wiele: ludzie skrzykiwali się spontanicznie, by pomóc w gaszeniu letnich pożarów czy w obronie lasu w podmoskiewskich Chimkach, wycinanego w interesie rządzącej kasty. Łoszak optymistycznie stwierdza, że w świecie połączonym miliardami niewidzialnych nici trudno jest robić ciemne geszefciki. "Rosyjska władza w erze cyfrowej kooperacji wygląda jak analogowe monstrum".

Ale na razie analogowe monstrum ma się nieźle i zapowiada kontynuację swej analogowej obecności na analogowym kremlowskim tronie, przez kolejne bezalternatywne kadencje. Jeśli internet zacznie władzy za bardzo bruździć, to władza raczej "przykręci" wirtualne wolne przestrzenie, niż pozwoli się oderwać od steru.

"31": włókna duszy i chrząstki sumienia

Rosyjska opozycja, organizująca w wielkich miastach "marsze niezgody", wymyśliła regularne akcje protestu, które odbywają się każdego 31. dnia miesiąca (o ile miesiąc ma 31 dni). To znak niezgody wobec łamania 31. artykułu konstytucji, gwarantującego swobodę słowa i zgromadzeń. "Marsze 31" są przykładnie pałowane przez OMON. Najgłośniejsze akcje miały miejsce w Moskwie na placu Triumfalnym. Poprzedni mer stolicy nie dawał pozwoleń na demonstracje, nowy mer niby zezwala, ale pod byle pretekstem uczestnicy nadal są brutalnie traktowani i zatrzymywani w areszcie.

Władze nie darzą opozycji estymą, traktują jak uprzykrzonego komara, który zakłóca sen w letnią noc. Pojedyncze osoby z zacnego grona obrońców praw człowieka zaprosił do współpracy w ramach prezydenckiej rady społecznej Dmitrij Miedwiediew. Władza ufa, że częściowo uda się tymi listkami figowymi przykryć brak pasów transmisji danych między górą a dołami i legitymizować gremia doradcze, imitujące dialog społeczny.

A gremiów takich w różnych formatach jest całkiem sporo. Premier Putin spotyka się np. rytualnie z przedstawicielami środowisk twórczych, żeby w miłej atmosferze porozmawiać o opiece w żłobkach. Atmosferę jednego z takich spotkań w maju ub.r. zakłócił lider zespołu rockowego DDT Jurij Szewczuk. Zapytał wprost, dlaczego władze zabraniają przeprowadzania "marszów niezgody", dlaczego ograniczają wolność słowa i zgromadzeń.

Rozmowa Putin-Szewczuk była przez wiele tygodni osią dyskusji w środowisku twórczym. Kłócono się, czy artysta powinien się angażować w sprawy polityczne, czy Szewczuk (lub ktokolwiek inny) powinien "najeżdżać" na umiłowanego premiera, który przecież przybył na spotkanie, by pomówić o dobroczynności, a nie o warchołach z placu Triumfalnego; gdzie są granice współpracy artysty z władzą, a gdzie zaczyna się wazeliniarstwo itd.

Głos Szewczuka pobudził do myślenia nad rolą inteligencji twórczej w systemie stworzonym przez Putina. Serwilizm jest w tym systemie nagradzany. Papka dla mas również. Krytyka władz - nie. Nawet zadawanie kłopotliwych pytań okazuje się dla premiera "nie do strawienia".

Tymczasem ciekawy dalszy ciąg dyskusji o miejscu artysty przy tronie wybuchł dosłownie w tych dniach. Latem 2005 r. po pierwszym procesie właściciela koncernu Jukos Michaiła Chodorkowskiego sprokurowano "List Pięćdziesięciu", w którym znane osobistości ze świata kultury, sportu, telewizji poparły wyrok i stwierdziły, że nie miał on politycznego podtekstu. Teraz, po latach, okazało się, że list został sfałszowany.

O tym jednak za chwilę. Na razie popatrzmy, jak władza reaguje na poczynania tych, którzy nie tylko zadają kłopotliwe pytania i reagują akcjami artystycznymi na poczynania rządzących, ale - co niewybaczalne - śmieją się z Putina i spółki. I bawią innych.

Stan "Wojny"

Artgrupa "Wojna" nie pozostawia nikogo obojętnym. Dla jednych to chuligani, którzy przekraczają normy dla zgrywy, dla innych - przedstawiciele awangardowego nurtu sztuki ulicznej: konceptualnego akcjonizmu. Kilkakrotnie zakpili z władzy. Wyśmiewają oficjalną propagandę i wskazują na patologie w relacjach społeczeństwo-władza. Ale przedstawiciele władzy nie mają poczucia humoru i zaczęli ścigać członków grupy. Za co? Zgodnie z prawniczymi formułami - za chuligaństwo. Jednak zważywszy na niewielką szkodliwość społeczną uszkodzeń (jakich podczas ich akcji doznają przedmioty martwe w przestrzeni publicznej) i na zajadłość organów, które na ogół na takie pospolite czyny nie zwracają uwagi, można podejrzewać, że chodzi o politykę.

Bo "Wojna" uprawia politykę, czyli wkracza na teren zastrzeżony w Rosji dla grupy trzymającej władzę. Dwóch liderów - Oleg Worotnikow (pseudonim Wor) i Leonid Nikołajew (Lonia Poj*b) - od ponad trzech miesięcy czeka w areszcie na proces po akcji "Przewrót pałacowy". Akcja polegała na przewróceniu kilku samochodów milicyjnych. Miał to być protest przeciw samowoli organów ścigania i dętej reformie zainicjowanej przez prezydenta, która głównie polega na przemalowaniu szyldu z "milicja" na "policja". Czyn Nikołajewa i Worotnikowa uznano za groźny ze względów społecznych, popełniony z pobudek "nienawiści do grupy społecznej" (art. 213, zagrożony wyrokiem do lat pięciu). Los liderów "Wojny" poruszył słynnego artystę sztuki ulicznej - Banksy’ego, który zbiera fundusze na pomoc uwięzionym braciom. Norwegia wypuściła znaczek pocztowy z wizerunkiem "Wojny", dochód ze sprzedaży idzie na opłacenie prawników.

Artgrupę "Wojna", działającą od 2006 r., tworzą ludzie różnych profesji. Szokują od początku. Używają wulgaryzmów, urządzają orgie, mówią głośno: "nie lubimy tej władzy". Są czystą nieformalnością, wymykają się więc definicjom. Sami siebie określają jako lewaków. Niestandardowo protestowali przeciw fasadowym wyborom prezydenta Miedwiediewa w lutym 2008 r. (orgia w Muzeum Biologii), przeciw polityce migracyjnej i zakazom zorganizowania parad równości w Moskwie (performance w supermarkecie polegał na odegraniu egzekucji gastarbeiterów i homoseksualistów), przeciw rządowi Putina (na ścianie siedziby rządu wyświetlili laserem trupią czaszkę), przeciw przywilejom dla służbowych aut urzędników (posiadanie koguta na dachu pozwala im omijać korki; Lonia Poj*b z imitującym "migałkę" błękitnym wiadrem na głowie biegał po dachach samochodów, przeciw cenzurze, przeciw samowoli milicji...

"Nie mogę tu mieszkać"

Najgłośniejsza była akcja z 14 czerwca 2010 r. w Petersburgu: w ciągu niespełna pół minuty "Wojna" namalowała farbą na moście Litiejnym dorodnego fallusa. Gdy zwodzony most uniesiono do góry, malunek ukazał się w całej okazałości nie tylko oczom zdumionych kierowców, ale też funkcjonariuszom Wielkiego Domu, jak nazywa się w Petersburgu siedzibę Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Śmiech słychać było w całym kraju. I za granicą - wyczyn "Wojny" opisały z ukontentowaniem światowe media.

Ale po aresztowaniu dwóch liderów grupie jakoś zrobiło się nie do śmiechu. W wywiadzie dla "Niezawisimajej Gaziety" jeden z twórców "Wojny" Aleksiej Płucer-Sarno (pseudonim Płut) przyznał, że zdecydował się na emigrację: "Nie ja jeden nie mogę mieszkać w Rosji. Według oficjalnych statystyk ojczyznę opuszcza co roku 100 tys. Rosjan. Nie można wytrzymać w tym prawicowo-radykalnym piekle, w którym dochodzi do świadomego unicestwiania narodu i kultury. Władza pożąda petrodolarów, za wszelką cenę, a naród jej w tym przeszkadza. Geniusze to koszmar dla dzisiejszej władzy. Władza potrzebuje pokornych niewolników". Ich akcje wyrastają z niezgody na poczynania systemu. "Próby konstruktywnej obrony praw obywatelskich zakończyły się fiaskiem - argumentuje jeden z członków grupy. - "Wojna" buntuje się przeciwko temu, że władza łamie prawo. Skoro sama władza nie przestrzega praw, to dlaczego ludzie mają przestrzegać?".

Ciekawostką jest, iż performance z "malarskim gestem Kozakiewicza" znalazł się na liście nominowanych do nagrody państwowej "Innowacje" (innowacyjność to jeden z "potiesznych" koników prezydenta Miedwiediewa). Płucer-Sarno już zapowiedział, że żadnej nagrody od "mafijnej władzy" nie przyjmie.

Rospil.info

To słowo zrobiło zawrotną karierę w Rosji: "rospił", czyli "rozpiłowanie, pocięcie", staje się terminem stricte ekonomicznym. Oznacza takie dystrybuowanie państwowych pieniędzy, aby dysponent kasy mógł "się pożywić".

Stronę internetową Rospil.info założył niedawno prawnik Aleksiej Nawalny, trybun ludowy w walce z korupcją. Rozgłos przyniosło mu kilka miesięcy temu wytropienie wielomiliardowego przekrętu przy budowie sztandarowego rurociągu epoki Putina: Wschodnia Syberia-Ocean Spokojny (WSTO). Nawalny opublikował dokumenty świadczące, że kierownictwo przedsiębiorstwa Transnieft’ (transport ropy rurociągami) wypłukało z projektu budowy WSTO 4 mld dolarów, m.in. przez zawyżanie kosztów poszczególnych prac składających się na projekt, zawieranie kontraktów z wykonawcami bez przetargów itd.

Rurociąg budowano za państwowe pieniądze. Podobnie jak za państwowe pieniądze "krewni i znajomi Królika" budują obiekty olimpijskie w Soczi, setki kilometrów rurociągów, linii metra, dróg itd. Patronat nad "rospiłem" sprawują władze. "Rospił" - to sól systemu. O działaniach Nawalnego telewizja ani wysokonakładowe gazety nie informują. Milczące media to też sól systemu.

Na stronie Rospil.info jest licznik: udokumentowaliśmy przewały na sumę 85.350.000 rubli (stan z 18 lutego). I po kolei: remont stacji kolejowej - tyle a tyle na prawo, tyle a tyle na lewo; rekonstrukcja teatru - tyle a tyle. I dokumenty. "Dlaczego to wszystko?" - pyta autor strony. I odpowiada: "Bo emeryci, lekarze, nauczyciele zarabiają grosze, a żuliki przy władzy kupują sobie kolejny jacht, willę i diabli wiedzą co jeszcze. To nasze pieniądze. To nasza służba zdrowia, edukacja, drogi, czyste ulice. To wszystko, czego nie mamy, choć jest nasze".

Wyznanie asystentki

"Sąd, który wydaje wyrok wyższy, niż żądali prokuratorzy. Sąd, który nie dba o własną reputację, i który absurd umieszcza na swym sztandarze. Sąd, który jest istotą systemu. Sąd, który jest narzędziem osobistej zemsty »lidera narodu«, który przypadkiem znalazł się na wierzchołku piramidy władzy i nie zamierza stamtąd odchodzić. To jest właśnie sąd nad Michaiłem Chodorkowskim i Płatonem Lebiediewem" - w taki sposób szefowa moskiewskiego oddziału Carnegie, Lilia Szewcowa, scharakteryzowała najgłośniejszy proces putinowskiej Rosji, w którym skazanych w 2005 r. za malwersacje właścicieli koncernu Jukos sądzono ponownie - za "kradzież" należącej do koncernu ropy naftowej.

Sprawa skazania Chodorkowskiego na kolejne lata kolonii karnej nie przestaje bulwersować tych, którym nie jest wszystko jedno.

W ostatnich dniach Natalia Wasiljewa, asystentka sędziego Daniłkina (on prowadził proces) oświadczyła, że wyroku nie pisał sam Daniłkin. Sentencja i wyrok zostały dostarczone z wyższej instancji, a sędzia był przez cały czas trwania procesu poddawany nieustannej presji z góry. Wasiljewa powiedziała to w wywiadzie dla internetowej telewizji "Deszcz" (największe rosyjskie telewizje nie były, oczywiście, zainteresowane wywiadem).

W 1968 r. po interwencji ZSRR w Czechosłowacji, na plac Czerwony przyszło kilku rosyjskich inteligentów, by zaprotestować przeciw przemocy. "Dziś Wasiljewa sama wyszła na plac" - napisał jeden z komentatorów. Wyszła, by zaprotestować przeciw sądowi działającemu na zamówienie władzy. Pokazała kuchnię tego niesławnego procesu.

O ekspertyzę wyroku w procesie Chodorkowskiego upominali się podczas spotkania z Miedwiediewem członkowie rady ds. praw człowieka. Czy jednak możliwa jest rewizja wyroku, na którym "wisi" system?

Wygnanie z raju

Wróćmy do sprawy "Listu Pięćdziesięciu". Po drugim wyroku na Chodorkowskiego kilka znanych osób, których nazwiska figurują pod listem z 2005 r., oznajmiło, że nigdy się pod nim nie podpisywało, a kilka innych, że żałuje ówczesnej decyzji. Najgłośniej oprotestowała swój podpis Anastazja Wołoczkowa - ongi gwiazda Teatru Wielkiego, obecnie lwica salonowa, bohaterka plotkarskich opowieści. Co więcej, Wołoczkowa z hukiem cisnęła legitymacją Jednej Rosji - partii Putina - i w mocnych słowach powiedziała, że nie zamierza dłużej tkwić w woniejącym bagnie, jakim jest ta partia wazeliniarzy. Z anteny ogólnokrajowych stacji telewizyjnych natychmiast zdjęto dwa zaplanowane programy z jej udziałem. Trafiła na czarną listę.

Ale choć na ekranach telewizorów nie można było Wołoczkowej obejrzeć, za to w internecie - proszę bardzo: portal Youtube jest do państwa dyspozycji.

Zapewne i wstępując kiedyś do partii, i występując z niej teraz, Wołoczkowa nie kierowała się względami ideowymi; to nie jej emplois. W 2003 r. jej udział w partii - podobnie jak udział wielu innych gwiazd - był potrzebny, by nadać temu tworowi pozory prestiżu. Dziś gest Wołoczkowej, a zwłaszcza mściwa reakcja "góry" i wygnanie z telewizyjnego raju, pokazują, jak mali są ci, którzy pociągają za sznurki w politycznym teatrze marionetek - i jak boją się najmniejszego przejawu niezadowolenia.

Kogo nie pokazują w telewizji, ten nie istnieje: do niedawna ten slogan był prawdziwy. Telewizja nadal pozostaje "bronią" masowego rażenia o największym zasięgu i nadal jest tak, że kto ma telewizję, ten ma władzę. Ale obok zaczyna rozrastać się druga Rosja, która nie wierzy w spreparowaną telewizyjną "kartinkę" - i ma dosyć oglądania coraz mocniej opanowanej przez botoks twarzy premiera Putina.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2011