Idący samotnie

Micewski odszedł prawie niezauważenie. Od kilku lat nie uczestniczył w debatach politycznych czy historycznych. Nie wznawiano jego książek. Kiedy umarł, ukazały się w prasie maleńkie wzmianki i nieliczne nekrologi - od rodziny, od marszałka Sejmu, od władz PSL, z którym związał się pod koniec życia, i od TP. A był przecież postacią niezwykłą i znaną przez ponad cztery dziesięciolecia. Wiele jego książek było żywo przyjmowanych, budziły emocje i dyskusje. Emocje i krytykę budziła także jego działalność publiczna.

19.12.2004

Czyta się kilka minut

W biografii Micewskiego rozwijały się jednocześnie dwa wątki - publicystyki i eseju historycznego oraz aktywności politycznej. Przez lata te nurty aktywności toczyły się równolegle, pod koniec życia niestety zaczęły się krzyżować.

Dla wszystkich interesujących się historią najnowszą Micewski stał się ważnym autorem w latach 60. Był wtedy publicystą “Więzi" i na jej łamach zamieścił kilka znakomitych studiów o polityce i politykach Polski przedwojennej. Zawodowa historiografia tkwiła jeszcze wtedy mocno w uścisku marksistowskich schematów i tendencyjnych ocen. Micewski ukazywał inną perspektywę. Przede wszystkim tłumaczył postawy ludzi tamtego czasu, ich koncepcje programowe, środowiskowe powiązania, szkicował dzieje nurtów politycznych: endecji, sanacji, chadecji. Szkice i studia zebrane w tomie “Z geografii politycznej II Rzeczypospolitej", wydanym w 1965 r., odegrały zasadniczą rolę w rozwoju polskiej historiografii, otwierając przed akademickimi historykami nowe perspektywy i zainteresowania. Niejako z rozpędu, rozwijając niektóre wątki, Micewski napisał drugą książkę - “W cieniu marszałka Piłsudskiego". Wydana w 1968 r., była pierwszą w powojennej Polsce książką przedstawiającą Piłsudskiego i jego współpracowników w sposób z pewnością krytyczny, ale nie napastliwy. Można się było z tym obrazem Piłsudskiego i piłsudczyków nie zgadzać, ale książka przynosiła solidną porcję faktów i niebanalnych refleksji. Dobrze przyjęli ją zarówno historycy, jak czytelnicy; jej dwa wydania osiągnęły nakład 40 tys. egzemplarzy, autor zaś otrzymał nagrody, w tym pisma “Polityka".

Trzy lata później Micewski poważył się na rzecz jeszcze trudniejszą - opublikował biografię Romana Dmowskiego. Temat najeżony był rozlicznymi trudnościami. Postać Dmowskiego budziła u autora wyraźną sympatię ze względu na głębię jego analiz politycznych, zwłaszcza w sprawach międzynarodowych, oraz krytycyzm wobec ideologii, w tym zwłaszcza agresywnego antysemityzmu. Ta pierwsza po wojnie biografia przywódcy endecji i jednego z najważniejszych polskich polityków XX wieku była ważnym głosem w dyskusji nad tradycjami polskiej polityki. I to mimo ogromnych - jak twierdził autor - ingerencji cenzury.

Tymi trzema książkami Micewski mocno zaznaczył swój wkład w spojrzenie na Dwudziestolecie, po czym podjął tematy jeszcze trudniejsze - powojennej historii. To był eksperyment. Nie tylko dlatego, że nie istniała historiografia Polski powojennej, a cenzura dbała, by żadne badania i dyskusyjne poglądy nie naruszały propagandowego schematu legitymizującego władze PRL. Również dlatego, że Micewski był nieźle poinformowanym świadkiem powojennych dziejów - co pozwalało mu wejść na tak dziewiczy grunt - ale zarazem był tych wydarzeń uczestnikiem, siłą rzeczy nie mógł więc być całkiem bezstronny. Musiał mówić o sobie i swojej działalności, a zarazem próbował obiektywnie przedstawiać działania adwersarzy. Zadanie niełatwe. Z takiej perspektywy pisał książkę “Współrządzić czy nie kłamać? Pax i Znak w Polsce 1945--1976". Ukazała się ona najpierw po niemiecku w RFN, a w 1978 r. po polsku w Paryżu nakładem “Libelli".

Wydanie przez obywatela PRL książki za granicą, w dodatku o dziejach PRL, było aktem odwagi. Chociaż traktowała o dwu ugrupowaniach świeckich katolików, to jednak ukazywała ich dzieje na tle stosunków Kościół-państwo i ewolucji sytuacji politycznej w PRL. Wszystko było tu niecenzuralne, łącznie z przypominaniem tak fundamentalnych zdarzeń, jak represje stalinowskie wobec Kościoła i uwięzienie prymasa Stefana Wyszyńskiego, czy takich zwrotów, jak Październik 1956, Marzec 1968, Grudzień 1970.

Gry z partią

Micewski pisał też o sobie i swojej aktywności politycznej. Zaraz po wojnie jako młody chłopak związał się ze środowiskiem Bolesława Piaseckiego wydającym tygodnik “Dziś i Jutro". Po kilku latach był jednym z najważniejszych publicystów pisma, mocno wchodzącym w tematy polityczne i ideologiczne. Stał się także czołowym działaczem Paxu, a od 1952 r. był sekretarzem Komisji Intelektualistów i Działaczy Katolickich, próbującej przeciągać księży na płaszczyznę uznania “racji stanu" PRL. Wkrótce należał już do kilkuosobowego kierownictwa Paxu. Poznał dobrze Piaseckiego, który wywarł na niego silny wpływ, jak przyznawał również po latach.

Piaseckiemu był wierny do jesieni 1956 r. Wtedy, pod wpływem wielkiego poruszenia społeczeństwa, powrotu Gomułki do władzy i nadziei na demokratyzację Polski, grupa bliskich współpracowników Piaseckiego wypowiedziała mu posłuszeństwo. Wraz z Janem Frankowskim, Wojciechem Kętrzyńskim, Konstantym Łubieńskim i Dominikiem Horodyńskim utworzyli grupę, która - jak pisał Micewski - “chciała być alternatywą PAX-u". Otrzymali zgodę władz na utworzenie tygodnika “Za i Przeciw" i rozwinęli znaczną aktywność publicystyczną, próbując stać się czymś w rodzaju katolickiego “Po Prostu". Przystąpili też do tworzenia organizacji, która rozwinęła się następnie w Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne. Radykalny ton pisma głoszącego potrzebę dalszej demokratyzacji ułatwił zakulisową grę Frankowskiego z władzami PZPR, dążącymi do zamknięcia ust zwolennikom głębszych reform. Pewnego dnia we wrześniu 1957 r. Frankowski przejął pismo i ChSS, pozbywając się dotychczasowych przyjaciół. Znaleźli się “na ulicy", bez pisma, bez stowarzyszenia, bez pracy. Ich dalsze losy potoczyły się różnie.

Micewski trafił do “Więzi", ukazującej się od 1958 r. pod redakcją Tadeusza Mazowieckiego, i jako utalentowany publicysta zaczął odgrywać w miesięczniku coraz większą rolę. Stał się autorem znanym dzięki wspomnianym już książkom historycznym.

Nie zamierzał jednak poprzestać na publicystyce, miał ambicję odegrania roli politycznej. Dostępny dla działacza katolickiego w PRL próg roli politycznej obejmował - w najlepszym wypadku - posiadanie własnego pisma i jednego z kilku, zawarowanych dla działaczy katolickich, foteli w Sejmie. Aby uzyskać miejsce w życiu politycznym, utracone w 1957 r., Micewski w połowie lat 60. wspólnie z Januszem Zabłockim zaczął “grać" na zmieniający się układ we władzach PZPR. Nie zawahał się wejść w ostrą kolizję z Mazowieckim, szczególnie w Marcu 1968 r. Napisany wspólnie z Zabłockim artykuł był swego rodzaju deklaracją poparcia dla zwycięskich - jak się zdawało - tendencji w partii. Mazowiecki nie dopuścił artykułu do druku i “Więź" przyjęła linię szukania kontaktów oraz porozumienia z ludźmi w Marcu represjonowanymi i zmuszonymi do milczenia. Micewski uważał taką postawę za nierealistyczną, która musi się skończyć trwałą marginalizacją.

Rozstał się z “Więzią", ale także z dotychczasowym sojusznikiem Zabłockim. Pozostał sam. Zdołał stworzyć małe wydawnictwo, w którym wydał bodaj dwie książki, w tym wspomnianą biografię Dmowskiego. Pozostał jednak w ramach szeroko rozumianego ruchu Znak, uczestniczył w dialogu polsko-niemieckim, m.in. w słynnej podróży działaczy Znaku do RFN w czerwcu 1972 r.

Nie zintegrowany realista

Micewski bez wątpienia był przygotowany do odegrania roli politycznej. Doskonałą orientację w regułach polityki międzynarodowej i krajowej łączył ze zdolnością zimnej, aż do bólu realistycznej, analizy układu sił, prawidłowości, perspektyw. Taką analizę oddzielał od emocji i własnych sympatii ideowych, które dyktowały mu życzliwość dla sprzeciwiających się reżimowi. Ta dwoistość postawy Micewskiego prowadziła do sprzecznych zachowań. Choć w końcu lat 60. liczył na zmieniające się układy w PZPR i powrót do polityki dyktowanej przez partię, jednocześnie przy okazji wyjazdów zagranicznych korespondował z Jerzym Giedroyciem, a nawet przemycał rękopisy powieści Stefana Kisielewskiego i przywoził mu honoraria. W “Kulturze", pod pseudonimami, zamieścił szereg artykułów, bez taryfy ulgowej opisujących absurdy polityczne i ekonomiczne w PRL. W Paryżu wydał książkę, która musiała wprawić we wściekłość partyjnych nadzorców. A zarazem nie podpisał żadnego z opozycyjnych apeli. Dla KOR-u miał sympatię i uznanie, ale nie wierzył w powodzenie podjętych przezeń działań. Raczej spodziewał się uwięzienia i wyroków. Paradoksalnie więc, ten chłodny realizm nie pozwalał mu się zaangażować i zaryzykować. Ani też odegrać roli politycznej.

Jej namiastką był kontakt i pewien wpływ w kierownictwie Episkopatu. Kontakty z ks. Alojzym Orszulikiem, rzecznikiem prasowym Episkopatu, oraz z bp. Bronisławem Dąbrowskim, sekretarzem Episkopatu, i ich rosnące zaufanie dało mu możliwość oddziaływania na treść niektórych dokumentów i enuncjacji biskupów. Dały mu także kolejną szansę jako historykowi, zapewniając dostęp do kościelnych archiwów, w tym dzienników prymasa Wyszyńskiego. Zaczął pracować nad jego biografią. Ogromna książka - ponad 450 stron - ukazała się w Paryżu w 1982 r. Była kroniką działań Prymasa, a zarazem stosunków kościelno-państwowych. Czytelnika mógł przytłaczać ogrom szczegółowych wydarzeń, rozmów, idący w parze z niezwykłą oszczędnością komentarza i uogólnień, ale nadal jest to trudne do przecenienia kompendium wiedzy o kardynale Wyszyńskim.

Od końca lat 70. przez wiele lat prowadziłem z Micewskim dziesiątki dyskusji o polskiej historii i polityce, także aktualnej. Podziwiałem precyzyjną, chłodną analizę sytuacji, z której jednak wynikał jeden wniosek: to nie może się udać. Tak Micewski patrzył na działalność demokratycznej opozycji i na Sierpień 1980, mimo że zdecydował się podpisać apel o dialog z robotnikami. Tak też patrzył na dzieje szesnastu miesięcy “Solidarności". Bał się radzieckiej interwencji, utopienia Polski we krwi, a przywódców ZSRR uważał za zdolnych do największych zbrodni. Polityków Zachodu zaś oceniał jako wygodnych i cynicznych, a więc niezdolnych do skutecznego przeciwdziałania rozprawieniu się z Polską. Swoją rolę widział w przestrzeganiu, by nie dopuścić do powtórzenia tragedii Powstania Warszawskiego.

Wtedy też, dość nieoczekiwanie, otrzymał cień szansy na odegranie roli politycznej. W końcu 1980 r. podczas sporów o to, kto będzie redaktorem naczelnym powstającego “Tygodnika Solidarność", Lech Wałęsa podpisał nominację dla Micewskiego. Ten zaczął kompletować zespół i prowadzić rozmowy z różnymi środowiskami “Solidarności", nie wykluczając układu z grupą Adama Michnika czy oparcia się w znacznej mierze na dziennikarzach prasy wydawanej do niedawna przez Komitet Samoobrony Społecznej “KOR". Byłby to sojusz egzotyczny, nic więc dziwnego, że do porozumienia nie doszło. Micewski zrzekł się misji, zaś naczelnym “Tygodnika Solidarność" został Tadeusz Mazowiecki.

Kilka miesięcy później Micewski otrzymał kolejną szansę - propozycję objęcia redakcji pisma “Solidarności" Rolników Indywidualnych. Znów zaczął kompletować zespół i znów rzecz się rozsypała. Pismo nigdy nie wyszło.

Różne były przyczyny tych niepowodzeń. Jedną z nich była samotność Micewskiego. Był przez wielu ceniony, ale też przez wielu nielubiany. Nie miał współpracowników, wychowanków, zespołu. Wiążąc się w latach 70. z “Tygodnikiem Powszechnym" i stale tam publikując, czynił to jednak z dystansu, nigdy nie zintegrował się całkowicie. Najbliższe stosunki łączyły go chyba ze Stefanem Kisielewskim i Stanisławem Stommą, ale już do warszawskiego KIK-u zachodził rzadko.

Krytyk Solidarności czy władzy?

W chwili ogłoszenia stanu wojennego Micewski był członkiem Społecznej Rady Prymasowskiej, działającej pod przewodnictwem Stanisława Stommy. Należał do autorów słynnych “Tez" Rady o potrzebie porozumienia narodowego. Jednocześnie jednak w Radzie reprezentował grupę umiarkowaną, najbardziej sceptyczną co do szans na powrót do demokratyzacji. W tym duchu oddziaływał także na prymasa Józefa Glempa jako jeden z jego doradców politycznych. Nadal obawiał się rozlewu krwi i radzieckiej interwencji; uważał, że Kościół powinien dążyć do łagodzenia oporu i skłaniać społeczeństwo do pogodzenia się z obiektywnymi warunkami - podziałem Europy, zależnością Polski od ZSRR, brakiem nadziei na wielkie zmiany. Jedyne, co można wytargować, to ustępstwa na rzecz samego Kościoła, więcej katolickich mediów i łagodniejszą wobec nich cenzurę.

W wydanym w listopadzie 2004 r. ósmym tomie dzienników Mieczysława F. Rakowskiego (“Dzienniki polityczne 1981-83") znajdujemy zapiski o poufnych kontaktach z Micewskim. Zachęcał władze do koncesji na rzecz Kościoła, co miało osłabić alianse między duchowieństwem i środowiskami “Solidarności". Sugerował władzom wywieranie nacisków na Episkopat w tym samym kierunku. Marzył - i dzielił się tym ze stroną partyjną - by zostać redaktorem naczelnym tygodnika katolickiego, będącego alternatywą dla “TP". Trudno te zapiski, o ile oddają ściśle treść tych przesłań, ocenić inaczej niż jako głęboką nielojalność wobec środowiska, w którym działał.

Zarazem potrafił wykonywać gesty idące w przeciwnym kierunku, o czym mogłem się przekonać osobiście. W 1982 r. przesłał swoimi drogami do Giedroycia maszynopis mojej książki o grudniu 1970 r., a parę miesięcy później przekazał mi kilka wydrukowanych egzemplarzy. Z pewnością nie byłem jedyną osobą, która korzystała z jego pośrednictwa.

W 1985 r. Micewski przyjął propozycję kardynała Glempa wydawania w Wiedniu pisma polemicznego wobec opozycji solidarnościowej i środowisk emigracyjnych, z “Kulturą" paryską na czele. Wydawany od początku 1986 r. kwartalnik “Znaki Czasu" nie był pismem złym, nieinteresującym, przynosił wiele ciekawych i ważnych tekstów. W warstwie doraźnej publicystyki politycznej wprowadzał jednak zamieszanie, szczególnie w okresie, gdy pojawiały się pierwsze przesłanki wybijania się opozycji na półlegalność, a zbudowanie przez nią dobrych stosunków z biskupami było niezwykle ważne. Micewskiego zaczęto postrzegać jako tego, który próbuje atakować powracające do aktywności elity “Solidarności" i budzić nieufność między nimi a Kościołem. Wzmocniła te opinie wydana w 1987 r. w Paryżu książka “Kościół wobec »Solidarności« i stanu wojennego", zwracająca uwagę ostrą krytyką czołowych doradców “Solidarności": Mazowieckiego, Geremka, Wielowieyskiego. Autor zarzucał im brak realizmu przed 13 grudnia 1981 r.

Książka musiała być odebrana jako atak na ludzi i środowiska, które coraz mocniej apelowały do władz o wznowienie dialogu na temat demokratyzacji kraju. Na ostrą krytykę książki w “TP" Micewski zareagował gwałtownie, wycofując ze stopki “Tygodnika" swoje nazwisko. Był to faktyczny akt zerwania ze starym Znakiem. Niemal równocześnie kierownictwo Episkopatu poparło ideę powrotu do rozmów między władzą a opozycją, reprezentowaną przez owych doradców “Solidarności". W 1988 r. Micewski złożył redakcję “Znaków Czasu" i powrócił do Warszawy. Z niczym.

Niechciany doradca

Jesienią 1988 r. instynkt polityczny podpowiedział mu, że nie powinien przyjąć teki ministerialnej zaproponowanej przez premiera Rakowskiego. Dzięki temu nie znalazł się po stronie “koalicyjno-rządowej" w okresie Okrągłego Stołu. Podczas wielkich wydarzeń 1989 r. był jednak nieobecny. Powstanie rządu Mazowieckiego i koniec dyktatury PZPR w Polsce przyjął z radością, ale w nowej rzeczywistości politycznej III Rzeczypospolitej nie było dla niego miejsca. Znalazł się na marginesie, z którego kilkakrotnie próbował powrócić, za każdym razem mało szczęśliwie.

Podejmował się misji doradcy Lecha Wałęsy, po czym z żalem stwierdzał, że nie oczekuje się od niego rad. Krytycznie patrzył na wspieranie przez wielu biskupów jednej z partii o orientacji narodowej i marzył o powstaniu w Polsce silnej chrześcijańskiej demokracji, na wzór partii istniejącej w Austrii. Taka była przesłanka jego decyzji o kandydowaniu w 1993 r. do Sejmu z list PSL. Oczywiście nadzieje te nie spełniły się i spełnić nie mogły. PSL pozostała dość prostą kontynuacją ZSL, niezwykle daleką od formuły chadecji, a Micewski nigdy nie awansował do kręgu stanowiącego o polityce stronnictwa. Koniec kadencji tego Sejmu oznaczał definitywne zakończenie jego długiej i skomplikowanej drogi politycznej.

Dobiegła też kresu jego aktywność publicysty i historyka. Od dawna borykając się z ogromnym upośledzeniem wzroku, siłą woli potrafił jakoś czytać i pisać. W miarę upływu lat stawało się to coraz trudniejsze. Złym doradcą okazał się też zawód polityczny, poczucie krzywdy i niezrealizowania aspiracji. Ostatnie jego książki nie mają już tej rangi poznawczej, co poprzednie, często ferują jawnie niesprawiedliwe sądy. Są po części wspomnieniami autora, po części publicystyką. Spośród trzech, na wyróżnienie zasługują jedynie szkice wspomnieniowe z tomu “Ludzie i opcje".

ANDRZEJ FRISZKE (ur. 1956) jest docentem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, zajmuje się historią polityczną po roku 1945. Jest członkiem Kolegium IPN, wykładowcą w Collegium Civitas oraz redaktorem działu historycznego miesięcznika “Więź". Ostatnio wydał “Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989" (2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2004