Rozrabiacze, precz z uczelni

Kiedy na Uniwersytet Warszawski wkracza ORMO, podsłuchiwany przez SB Karol Modzelewski mówi do słuchawki: "No to władza sobie zafundowała duży gwóźdź". Jak przebiegały wydarzenia 8 marca 1968 roku? Rozbudowana wersja tekstu - tylko w tygodnik.onet.pl

04.03.2008

Czyta się kilka minut

Dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego, od bramy. Już są autobusy z tzw. aktywem, który zaczyna od rozmówz wiecującymi. Pod Auditorium Maximum (po lewej w głębi) stoi czarna wołga, takimi jeździł wyższy „aktyw”. Koło południa, piątek 8 marca 1968 r. / fot /
Dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego, od bramy. Już są autobusy z tzw. aktywem, który zaczyna od rozmówz wiecującymi. Pod Auditorium Maximum (po lewej w głębi) stoi czarna wołga, takimi jeździł wyższy „aktyw”. Koło południa, piątek 8 marca 1968 r. / fot /

Zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego "Dziadów" Adama Mickiewicza zapoczątkowało w środowisku studenckim protesty, które inicjowała grupa młodzieży związanej z Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim, zwanych "komandosami". 30 stycznia po ostatnim przedstawieniu "Dziadów" z inicjatywy zaprzyjaźnionych z "komandosami" studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej odbyła się manifestacja pod hasłem "Żądamy dalszych przedstawień". Około 200 osób przeszło pod pomnik Mickiewicza, gdzie złożyło transparent z tym hasłem i kwiaty. Uczestników demonstracji zaczęła wyłapywać milicja. Trafili do aresztu, a następnie zostali skazani przed kolegium do spraw wykroczeń na kary grzywny.

W tych dniach środowisko studentów związanych z Kuroniem i Modzelewskim przystąpiło do zbierania na Uniwersytecie podpisów pod zbiorową petycją z protestem przeciwko zakazowi wystawiania "Dziadów". Kiedy 16 lutego petycje przesłano do Sejmu figurowało na nich 3145 podpisów. Akcji zbierania podpisów towarzyszyło rosnące napięcie - próby wyrywania przez aktywistów ZMS list z podpisami, wyzwanie przez SB zbierających na rozmowy "wyjaśniające". Pojawiły się także ulotki - organizatorów akcji z wyjaśnieniem jej sensu oraz - inspirowane zapewne przez SB - przeciwko nim, z mocnymi akcentami antysemickimi.

Nazajutrz po demonstracji studenci Adam Michnik i Henryk Szlajfer spotkali się z korespondentem francuskiego "Le Monde" Bernardem Marguerittem, któremu opowiedzieli o zaszłych zdarzeniach. Choć spotkanie odbyło się potajemnie, SB dowiedziała się o nim i 6 lutego obaj studenci zostali zatrzymani na 48 godzin, a prokuratura wszczęła przeciw nim śledztwo z art.109 kodeksu karnego: "Kto, będąc obywatelem polskim, rozpowszechnia publicznie za granicą wiadomości nieprawdziwe w celu szkodzenia interesom państwa polskiego podlega karze więzienia do lat 10". W konsekwencji pod naciskiem SB zaczęła się toczyć sprawa doprowadzenia do usunięcia Michnika i Szlajfera z Uniwersytetu. 1 marca minister Henryk Jabłoński polecił rektorowi Uniwersytetu niezwłocznie skreślić obu z listy studentów. Zainteresowani dowiedzieli się o tym 4 marca.

O potrzebie zwołania wiecu na Uniwersytecie mówiono od połowy lutego. Jego głównym celem byłoby wzmocnienie protestu wyrażonego w petycjach oraz podkreślenie woli obrony studentów ukaranych przez kolegia do spraw wykroczeń, którzy mieli jeszcze stanąć przed komisjami dyscyplinarnymi na Uniwersytecie. W czasie toczonych w kręgu organizatorów sprzeciwu dyskusji zwolennikami wiecu były np. studentki Irena Lasota i Irena Grudzińska, które liczyły na zwielokrotnienie w ten sposób nacisku na władze oraz przeciwnicy, jak Karol Modzelewski, który obawiał się, że wiec wywoła zmasowaną kontrakcję władz. Ostateczne decyzje zapadły 3 i 4 marca, wraz z nadejściem wiadomości o relegowaniu z Uniwersytetu Michnika i Szlajfera. W kolportowanej w tych dniach ulotce, która wyszła spod pióra Jakuba Karpińskiego pisano: "Represje dotyczą nie tylko kilkunastu kolegów, dotyczą nas wszystkich, są wymierzone w całe środowisko studenckie. Pamiętamy, co czego prowadzi deptanie elementarnych swobód obywatelskich. Prawa, które usiłuje się nam odebrać, są potrzebą elementarną, równie jak chleb."

Początek

We wtorek i środę 5 i 6 marca "komandosi" na maszynach do pisania produkowali ulotki-zawiadomienia: "Wiec w obronie swobód demokratycznych

Piątek godz. 12 -ta

Dziedziniec UW

Precz z represjami!

Autonomia Uniwersytetu zagrożona!"

W trwające 7 marca przygotowania do wiecu zaangażowani byli wszyscy "komandosi", choć w bliskiej przyszłości śledczym udało się wydobyć tylko niektóre szczegóły. Rezolucję pisał Modzelewski, można przypuszczać, że konsultował ją z Kuroniem, może też innymi osobami. Na wiecu miała ją przeczytać Lasota. Ulotki przepisywały różne osoby, m.in. Julia Juryś i Eugeniusz Smolar, ich rozwieszaniem zajmowano się zarówno w głównym zespole gmachów Uniwersytetu, jak na oddalonych ekonomii i matematyce. Grudzińska o wiecu zawiadomiła żeński akademik SGGW, studentów PWST i akademiki na ul. Madalińskiego. Rozkleiła też na Uniwersytecie tekst rezolucji Oddziału Warszawskiego ZLP z 29 lutego. W akademikach męskich na Kickiego pomocna była grupa studentów współdziałających z "komandosami". Leszek Kopytko, Piotr Żebruń, Andrzej Polowczyk i Marian Dąbrowski oraz Ewa Hauser kolportowali ulotki i zawiadomienia o wiecu, m.in. wkładając je między szyby w podwójnych drzwiach. Informacje o wiecu przekazywano też sobie ustnie.

8 marca o 5.40 nad ranem milicja weszła do mieszkań i zatrzymała Henryka Szlajfera, Seweryna Blumsztajna, Jana Lityńskiego, Aleksandra Perskiego, Sławomira Kretkowskiego i Aleksandra Wirpszę. Dnia poprzedniego zatrzymano Jacka Poprzeczkę. Wszyscy oni byli zaangażowani w przygotowanie wiecu lub kolportaż ulotek.

Poczucie zagrożenia było niewątpliwe. Barbara Toruńczyk zauważyła rano "obstawę" koło domu,  pojechała więc na Uniwersytet z mniej zaangażowaną koleżanką, by w razie zatrzymania mogła ona zawiadomić Michnika. Była przygotowana na to, że w razie zatrzymania Lasoty będzie czytała na wiecu rezolucję. Na Uniwersytecie krążyły już pogłoski, że w czasie wiecu ma przybyć na Uniwersytet "aktyw robotniczy" albo celem podjęcia polemiki ze studentami, albo ich rozpędzenia. W pierwszym wypadku zamierzano podjąć z "aktywem" dyskusję. Barbara rozmawiała z Wiktorem Góreckim proponując mu wzięcie na siebie takiej polemiki. Oceniała, że ryzykuje mniej, gdyż kończy studia, a ponadto jest zwolniony ze służby wojskowej. W wypadku ataku studenci powinni stawić bierny opór i usiąść na ziemi. Takie zalecenia przekazała różnym gromadzącym się grupom. Górecki zapamiętał, że szczególnie zalecała, by nie dopuścić do konfliktu między robotnikami a studentami.

Jak podano w esbeckim meldunku Toruńczyk przebywała od rana w bibliotece, wychodziła jednak często i rozmawiała z różnymi grupami studentów. O 11.55  przed główną bramą uniwersytetu ogłoszono decyzję rektoratu o zakazie odbycia wiecu. "Toruńczyk stojąc na końcu zgromadzenia, które w tym czasie liczyło około 500 osób krzyknęła: <zbieramy się pod bum-bum (zegar)>, po czym całe zgromadzenie udało się pod gmach biblioteki, a razem z nimi i Toruńczyk."

Mirosław Sawicki przyjechał na wiec godzinę przed wyznaczonym terminem, po czym poszedł do biblioteki. Identycznie postąpiła Jadwiga Staniszkis. Gdy zobaczyli o godzinie 12 setki studentów, wyszli do nich. Staniszkis ujrzała dziekana Mariana Dobrosielskiego nawołującego przez tubę do nie gromadzenia się. Studenci reagowali okrzykami niezadowolenia. Na niewielkim obszarze przez biblioteką uniwersytecką, wprost naprzeciw bramy wjazdowej stało blisko tysiąc osób, studenci i nieliczni asystenci. "W tym czasie - wspominała Staniszkis - wjechały na dziedziniec uniwersytecki autokary z ORMO-wcami, a studenci stłoczyli się przed biblioteką na trawnikach." Według kroniki milicyjnej autokary wjechały na UW o 12.07 (kronika ta zawiera wiele nieścisłości, a nawet fantazji, podana więc godzina nie musi być ścisła).

Rezolucja

Irena Lasota stojąc przed biblioteką weszła na ławkę i podtrzymywana przez Sawickiego i Góreckiego odczytywała rezolucję. "Obok stała grupa ZMS-ców z zarządu uczelnianego, którzy usiłowali ją zagłuszyć. (...) Skandowali oni <rozrabiacze precz z uczelni>." Obecny na wiecu Jakub Karpiński skonstatował potem słusznie, że rozrabiacze z ZMS nie odegrali istotniejszej roli. Rezolucja brzmiała:

"My, studenci uczelni warszawskich, zebrani na wiecu w dniu 8 marca 1968 r., oświadczamy:

Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawiania <Dziadów> w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie Art. 71 Konstytucji.

Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego.

Nie umilkniemy wobec represji.

Żądamy unieważnienia decyzji o usunięciu kolegów Adama Michnika i Henryka Szlajfera.

Żądamy umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciw Ewie Morawskiej, Marcie Petrusewicz, Józefowi Dajczgewandowi, Marianowi Dąbrowskiemu, Sławomirowi Kretkowskiemu, Janowi Lityńskiemu, Wiktorowi Nagórskiemu i Andrzejowi Polowczykowi, obwinionym o udział w demonstracji studenckiej po ostatnim przedstawieniu <Dziadów>.

Żądamy przywrócenia Józefowi Dajczgewandowi należnego mu stypendium.

Domagamy się, aby w terminie 2-tygodniowym od dnia dzisiejszego Minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego Henryk Jabłoński oraz Rektor Uniwersytetu Warszawskiego udzielili bezpośrednio zbiorowości studenckiej odpowiedzi na powyższe żądania."

Gdy Lasota skończyła, na ławkę wszedł Mirosław Sawicki i raz jeszcze przeczytał rezolucję. Uczynił to w nadziei, że ma donioślejszy głos i by zebrani studenci usłyszeli jej treść. Wspomina, że przeczytał też drugą rezolucję, napisaną przez Jacka Kuronia, w której było nawiązanie do wydarzeń w Czechosłowacji i kończącą się zawołaniem: "nie ma chleba bez wolności". Zapewne Sawicki odczytał także krótki tekst: "My, studenci Warszawy, zebrani na wiecu w dniu 8 marca, wyrażamy pełne poparcie dla rezolucji Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Literaci potępili zaostrzenie cenzury i zdjęcie z afisza <Dziadów> Adama Mickiewicza. Solidaryzujemy się z głosem środowisk twórczych w obronie kultury i swobód obywatelskich."

Gwar tłumu, okrzyki, zdenerwowanie, przy braku nagłośnienia, powodowały ograniczoną słyszalność wypowiadanych słów. Jan Tomasz Gross, który stał dalej, zauważył, że Sawicki coś mówi, ale nie słyszał treści. Studenci stojący bliżej skandowali fragmenty czytanej rezolucji, ale inni w tym czasie krzyczeli: <Nie ma chleba bez wolności>, <Mickiewicza>, <Dziadów>".

Około 12.30 pod naporem przywiezionej autokarami kilkusetosobowej grupy mężczyzn w średnim wieku, w kożuchach i baranich czapach, względnie w jesionkach i kapeluszach, tłum studentów przesunął się na przeciwległą stronę biblioteki, pod Pałac Kazimierzowski, siedzibę rektora. "Pasażerowie autobusów otoczyli zebranych i usiłowali wyrywać poszczególne osoby ze zwartego tłumu - wspominał Karpiński. - Studentom zabierano legitymacje lub indeksy, wciągano ich do autobusów. Studenci starali się trzymać razem. Wznoszono hasło: <Studenci siadają>. Zebrani siadali i mogli wtedy dokładnie obejrzeć przybyszów, stojących i otaczających grupę studencką." Gross zapamiętał, że kiedy mężczyźni zaczęli atakować studentów, padły pod ich adresem okrzyki: "Gestapo", "Pachoły".

Pod Pałacem Kazimierzowskim studenci wołali "Chcemy Rektora", a po chwili ukazał się na balkonie prorektor Zygmunt Rybicki. Próbował przemówić, ale panujący hałas to uniemożliwiał. "Już w obecności Rektora studenci rzucali okrzyki "Michnik-Szlajfer", "Dziady, Dziady", "Wycieczka do domu", po prostu powstał duży hałas - relacjonowała potem Staniszkis. - Rektor powiedział, że nie może rozmawiać z tłumem i prosi o przyjście kilku osób, które wyjaśnią spokojnie o co chodzi. Po chwili przed drzwiami Pałacu Kazimierzowskiego zgromadziła się pięcioosobowa grupa studentów." Wśród nich Staniszkis rozpoznała Barbarę Toruńczyk. "Samorzutnie dołączyłam się do nich powiedziałam, że są zdenerwowani i dlatego ja pójdę z nimi." Dołączył również Marcin Król. W grupie prócz nich byli Irena Lasota, Wiktor Holsztyński, Ryszard Bugaj, Michał Osóbka-Morawski. Po chwili delegacja pokazała się na balkonie obok Rybickiego. "Rektor wyraził zgodę na rozmowę pod warunkiem, że studenci zachowają spokój - mówiła nazajutrz Staniszkis. - Równocześnie wyraził zgodę na to, by w dniu 11 marca br. urządzić w Audytorium Maximum spotkanie ze studentami." Ponieważ studenci nie chcieli się rozejść, nim nie usłyszą terminu zwołania wiecu i nie zostaną wycofani ORMO-wcy, Rybicki wraz z towarzyszącymi mu osobami i delegacją studentów zszedł do tłumu. "Tu w dalszym ciągu przemawiał on do studentów, nawołując ich do rozejścia się - opowiadała Lasota. - Przemawiał również prof. Bobrowski oraz dwóch członków delegacji - Król i Bugaj - apelując do studentów o rozejście się, gdyż teraz delegacja będzie rozmawiała z rektorem." Gdy Rybicki obiecał zwołanie 11 marca zebrania studentów w Audytorium Maximum, część studentów zaczęła się rozchodzić, a delegacja udała się do sali senackiej na rozmowę.

Podjęcie rozmów przez rektora nie zahamowało agresji "aktywu robotniczego". Górecki wszedł na gzyms biblioteki i wołał do mężczyzn: "precz z prowokacyjnym przeciwstawieniem robotników studentom. Mamy wspólne interesy (...) Mamy te same ceny mięsa. Mamy wspólne obowiązki wobec naszego kraju. Jesteśmy odpowiedzialni przed tą samą Polską." Przerwał, gdy zobaczył dwóch mężczyzn biegnących w jego kierunku. Skrył się w tłumie i następnie bocznym wyjściem opuścił teren uniwersytetu. Tymczasem sytuacja była niejednoznaczna. Do autokarów poszli dziekani Stanisław Herbst i Czesław Bobrowski, by wyciągnąć studentów i odebrać zarekwirowane indeksy i legitymacje. Jerzy Diatłowicki natomiast, gdy znalazł się przed gmachem biblioteki zobaczył, że otaczający autokary studenci rzucają w ich stronę kule śniegowe i drobne monety. Krzyknął, by się nie wygłupiali.

Bicie

Prof. Bobrowski wspominał, że w ślad za opuszczającymi teren Uniwersytetu autokarami zaczęli wychodzić studenci. Zostało na dziedzińcu najwyżej sto kilkadziesiąt osób. Po chwili jednak kilkudziesięciu, którzy wyszli, powróciło. Mówili "wychodzimy, ale tam milicja nas bije." Profesor zebrał dużą grupę, którą osobiście chciał wyprowadzić bezpiecznie poza teren Uniwersytetu. "W tym momencie przez bramę od Krakowskiego wkracza kolumna milicjantów w hełmach i grubo watowanych kurtkach. Wyglądają jak Marsjanie - posuwają się równym krokiem, bijąc na razie powietrze, na szczęście zwyczajnymi, krótkimi pałkami. Usiłuję powstrzymać kolumnę, krzyczę jak mogę najgłośniej - stać! Jeden szereg przechodzi na lewo, drugi na prawo koło mnie, krzyczę dalej, ale w pewnym momencie widzę rękę z pałką tuż nad moją głową czy ramieniem. Ale młody milicjant jest widocznie wrażliwy na siwe włosy. Ręka mu opada zanim pałka mnie dosięgła. (...) Przed Biblioteką Uniwersytecką oddział staje i już więcej nie interweniuje." Tymczasem kilka minut wcześniej, od ulicy Oboźnej uderzyli ORMO-wcy, bijąc bezlitośnie wszystkie napotkane osoby. Zamknięty, okolony murem teren Uniwersytetu uniemożliwiał ucieczkę. Większość starała się schronić w budynkach, których drzwi w obawie przed ORMO-wcami zamykano. Próbowano wejść do nich przez okna (Bobrowskiego wciągnięto przez okno do Pałacu Kazimierzowskiego). "W gmachu schroniło się kilkudziesięciu studentów, w tym dziesiątek ciężko pobitych (głównie dziewcząt)".

Jak pisano w kronice milicyjnej o 14. 15 - "na teren UW przybyła grupa około 400 ORMO [pod] dowództwem Z-cy Komendanta Stołecznego MO ppłk. Frydla oraz Komendanta Stołecznego ORMO płk. Smolarkiewicza. Grupa ta w stosunku do studentów zachowujących się agresywnie użyła pałek." O 14. 30 "do akcji na teren UW z polecenia Komendanta Stołecznego MO płk. Słabczyka wprowadzono siły mundurowe, przy pomocy których dokonano akcji rozpraszającej i przywrócono porządek." Na terenie Uniwersytetu milicja i "aktyw robotniczy" pozostawały do 15.12. W czasie akcji wstrzymano ruch uliczny na Krakowskim Przedmieściu. Drobne, ale liczące po 100-200 osób grupy milicja rozpędzała w różnych rejonach śródmieścia do wieczora.

Te suche urzędowe komunikaty zupełnie nie oddają dramatyzmu sytuacji. Nie spodziewający się już ataku, powoli rozchodzący się studenci zostali brutalnie zaatakowani przez wielki oddział ORMO brutalnie bijący pałami, a następnie przez mundurową milicję zachowującą się równie brutalnie. "Milicjanci w hełmach, w płaszczach i okularach ochronnych biegli przez dziedziniec Uniwersytetu, bijąc pałkami tych studentów, którzy nie zdążyli uciec. Studenci starali się schować do budynków lub uciekali w dół po skarpie na tyłach Pałacu Kazimierzowskiego i Wydziału Pedagogiki. Wracających Karową bito na Krakowskim Przedmieściu i wciągano do oczekujących samochodów milicyjnych." Jak słusznie zauważył Karpiński interwencja milicji była "przełomową decyzją kształtującą bieg wydarzeń w marcu. Znaczenie jej jest co najmniej równe decyzji zdjęcia <Dziadów>."

Negocjacje

Rozmowy z rektorem trwały kilka godzin. W części z nich uczestniczył prorektor Ludwik Bazylow oraz dziekani Bronisław Wieczorkiewicz z polonistyki, Herbst z historii i Bobrowski z ekonomii. Spotkanie było kilkakrotnie przerywane przez studentów przybiegających z wiadomościami o biciu studentów przez ORMO. Jednym z nich był Jerzy Diatłowiecki: "Wbiegłem na górę do sali, w której obradowała delegacja z prorektorem Rybickim. W drzwiach natknąłem się na prorektora Rybickiego, którego poinformowałem, że właśnie w tej chwili przed gmachem rektoratu ma miejsce bicie studentów. Poprosiłem, żeby prorektor Rybicki wyszedł na balkon i zobaczył to osobiście. Nie zrobił tego, a tylko przez szklane drzwi prowadzące na balkon spinając się na palcach starał się zobaczyć, co dzieje się na dole. Ja razem ze znajdującymi się w holu osobami wbiegłem na balkon. Wśród tych osób byli: Smolar Eugeniusz, Teresa Bogucka, prof. Herbst. (...) Przebywając na balkonie Teresa Bogucka zwróciła się do prof. Herbsta z okrzykiem "I pan to widzi". Powiedziała to w stanie ogromnego zdenerwowania, zupełnie usprawiedliwionego. Niektórzy ze znajdujących się na balkonie zaczęli rzucać kawałkami tynku w stronę bijących pałkami. (...) Słyszałem również, jak Holsztyński krzyczał, żeby nie rzucać kamieniami. Kiedy odpowiedzieli mu, że tam na dole biją, Holsztyński powiedział, iż rzucając spowodują to, że jeszcze więcej będą bili. Widziałem kilka mocno pobitych osób odprowadzanych przez bijących, a jeden z pobitych leżał pod prawym skrzydłem rektoratu." Po chwili ktoś zapytał Rybickiego, dlaczego sprowadzono na teren uniwersytetu milicję. Diatłowiecki prosił o wyjaśnienie, jak doszło do tego, że na uniwersytecie znalazła się milicja i nieznani ludzie z pałkami. Rybicki odpowiedział, że trudno mu wyjaśnić, ale dodał, że nie wezwał ich rektorat. Prosili o porozumienie się z władzami o wycofanie sił porządkowych. Po chwili Król zasugerował, by skończyć tą chaotyczną rozmowę i umożliwić dyskusję z delegacją studentów.

W trakcie tej rozmowy Staniszkis prowadziła notatki, na podstawie których relacjonowała potem przebieg zdarzeń. Uczestnicy delegacji podnieśli sprawę zatrzymanych rano czterech studentów, mówili o telefonicznych groźbach, żądali wycofania autokarów, zwrotu zabranych legitymacji i wypuszczenia kilkudziesięciu studentów porwanych przez "aktyw". Domagali się, by nie było nowych kolegiów "za chuligaństwo". Pytano Rybickiego, czy prawdą jest, że Rektorat zlecił komuś grożenie studentom relegacją z uczelni za udział w wiecu, o czym mówili nieznani ludzie dzwoniący z anonimowymi telefonami. Zauważyli, że na Uniwersytecie mówi się, by nie poruszać sprawy antysemickich ulotek do czasu wyjaśnienia ich pochodzenia, ale równocześnie na zebraniach partyjnych mówi się, "że robi to ta sama wąska grupa studentów, która później na nie reaguje dla zwiększenia fermentu". Podniesiono prośbę, by omówić sprawę postępowania dyscyplinarnego wobec studentów ukaranych przez kolegia za udział w manifestacji po ostatnim przedstawieniu "Dziadów". Pytano, czy są szanse na umorzenie postępowania wobec nich. Pytano "Czy wie Pan Rektor o możliwości cofnięcia tej decyzji, którą przekazano Michnikowi i Szlajferowi - podanie pełnej motywacji usunięcia." W odpowiedzi Rybicki powiedział, że nie widzi możliwości powrotu tych osób na Uniwersytet w najbliższym czasie, ale nie wyklucza takiej możliwości w przyszłości. Jako przyczynę relegacji podał stałe przekraczanie ustalonych na Uniwersytecie norm współżycia społecznego. Pytano dalej, czy istniej możliwość przywrócenia Dajczgewandowi stypendium? Proszono o odpowiedź na te pytania i propozycje.

Lasota oceniała, że te punkty były omawiane w sposób bardzo ogólny i nie w formie żądań. "Pytano na przykład, czy prof. Rybicki nie mógłby zalegalizować tego wiecu i czy będą wyciągnięte konsekwencje dyscyplinarne w stosunku do studentów, którzy brali udział w tym wiecu. Prof. Rybicki oświadczył na to, że o tych sprawach decyduje nie on jeden i w tej chwili na pytania te nie może udzielić odpowiedzi."

Długo rozmawiano o projektowanym na 11 marca wiecu i jego formule. Rybicki powiedział, że po rozmowach z dziekanami wydziałów historii, ekonomii i filologii wyrażono zgodę na udział studentów tych wydziałów na zebraniu w Audytorium Maximum. Równocześnie sugerował przesunięcie terminu z 11 marca na dzień następny, gdyż - jak mówił - nie zdąży w tak krótkim czasie wyjaśnić przebiegu interwencji sił porządkowych na terenie Uniwersytetu.

Barbara Toruńczyk oceniała, że do wysuniętych żądań "rektor ustosunkował się negatywnie, dodając, że nie traktuje nas jako delegacji, gdyż nie przyjmuje do wiadomości faktu odbycia się wiecu. Pozytywnie przyjął jednak postulat zwołania ogólnouniwersyteckiego zebrania, wyznaczając termin ogólny - do dnia 17 marca. Zobowiązał nas nadto do poinformowania studentów, że zapowiadane przez niego zebranie na dzień 11 marca br. nie odbędzie się." Wspominając dziś tamte rozmowy Barbara Toruńczyk wskazuje na wyraźne dążenie Rybickiego, by przekonać delegację do porzucenia sprawy Michnika i Szlajfera jako "stałych rozrabiaczy" i "złych studentów", czemu towarzyszyło sugerowanie możliwości kompromisu w innych sprawach. Próbowała się przeciwstawić tej manipulacji.

Lasota również miała ujemne wrażenia i wychodząc wraz z innymi przez godziną 17 przekazała je oczekującym na dole pałacu na wyniki kilkudziesięciu studentom: "Poinformowałam studentów tych, że rozmowy przeprowadzone z prof. Rybickim nie doprowadziły do niczego konkretnego poza ustaleniem wyżej podanego terminu ponownego spotkania, na którym wszystkie sprawy wiecu będą omówione."

Wyjście z obstawionego przez milicję Uniwersytetu nie było proste. Barbara Toruńczyk wspomina, że do leżącego po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia budynku Wydziału Filozofii przeprowadzili ją i Staniszkis biegiem profesorowie Adam Podgórecki i Stefan Morawski. Tam zobaczyła zszokowanych kolegów, między innymi Julię Brun, córkę nie żyjącego od dawna działacza komunistycznego, która próbowała dzwonić do KC, by powiedzieć o tym, co się zdarzyło.

Za kulisami

Studenci uczestniczący w tych rozmowach liczyli na jakieś porozumienie z władzami uczelni i wspólne wystąpienie do władz partyjno-państwowych. Nie byli chyba jeszcze świadomi, jakie żywioły się rozpętały. Prorektor Rybicki, jako twardogłowy działacz PZPR, mocno ustosunkowany w kręgach partyjnej frakcji prącej do władzy, najwyraźniej grał na przeciąganie sprawy. Być może nie wiedział o mającej nastąpić interwencji milicji. Bardziej prawdopodobne, że czekał na rozwój wydarzeń, lecz nie na uniwersytecie, a w partii. Stąd do niczego się nie zobowiązał i niczego nie obiecywał, poza zgodą na następny wiec za kilka dni, a więc po wyjaśnieniu sytuacji.

W udzielonej w 1994 r. relacji nie żyjący już Józef Kępa, wówczas I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR, powiedział, że kierujące Uniwersytetem w okresie podróży zagranicznej prof. Turskiego Kolegium Rektorskie było zdecydowane nie dopuścić do wiecu. "Kiedy zastanawiano się, jak przeciwdziałać wiecowi, oni powiedzieli: gdybyśmy nie dali rady do wiecu nie dopuścić, dobrze byłoby mieć wspomożenie." Zauważyć trzeba, że osobą o największym potencjale politycznym był w tym gronie prorektor Rybicki. Komitet Dzielnicowy Wola przygotował więc aktyw robotniczy, KD Śródmieście aktyw z instytucji centralnych. Od rana 8 marca na UW znajdował się sekretarz KW Stanisław Puchała, który wykazywał nerwowość. W pewnym momencie zadzwonił i poprosił Kępę, by przyjechał też Zdzisław Żandarowski, jeden z sekretarzy KW. Od południa na Uniwersytecie był także on. Obaj przyglądali się przebiegowi wypadków i byli w kontakcie telefonicznym z KW, informując o zdarzeniach. To oni prosili, by aktyw wjechał na Uniwersytet, a następnie, by się wycofał. Po wkroczeniu do akcji milicji Żandarowski i Puchała "nie mają już nic do powiedzenia i wracają do KW." Kępa mówił, że decyzję o wkroczeniu milicji na Uniwersytet podjął komendant stołeczny MO płk. Słabczyk, ale nie wyjaśnił z kim ją konsultował i kto podjął decyzję polityczną o użyciu milicji. Odpowiedź na pierwsze pytanie przynosi biuletyn wewnętrzny MSW z 9 marca przesłany członkom Biura Politycznego i sekretarzom KC PZPR. Pisano tam, że ponieważ aktyw robotniczy nie potrafił doprowadzić do uspokojenia, "w tej sytuacji prorektor Rybicki zwrócił się o pomoc do MO." Decyzja o tak radykalnym użyciu milicji na Uniwersytecie musiała być jednak konsultowana przez płk. Słabczyka z kimś z kierownictwa. Można przypuszczać, że osobą tą był minister Mieczysław Moczar. Wysoce prawdopodobne, że w podejmowaniu decyzji uczestniczył sekretarz KC Ryszard Strzelecki. Ludzie ci bowiem odpowiadali za dysponowanie siłami milicyjnymi, a w sytuacjach mogących wywołać skutki polityczne trudno było ominąć najwyższe szczeble KC. Ponieważ Gomułka i Kliszko przebywali za granicą, mógł to być sekretarz KC, któremu podlegały resorty siłowe.

Aresztowania

Tymczasem podsłuch telefoniczny u Karola Modzelewskiego rejestrował jego rozmowy. W mieszkaniu Karola przebywał także Jacek Kuroń. O 14.17 zadzwonił Jan Kieniewicz z Uniwersytetu, powiedział, że na wiecu jest 2,5 tysiąca studentów i około 500 osób "aktywu ściągniętego". Modzelewski pytał, czy uchwalili rezolucję. Kieniewicz mówił, że Bobrowski "o tyle sytuację rozwiązał, że zgodził się na pertraktacje bez stawiania warunków, na co Rybicki nie chciał się zgodzić. Ma być zebranie w Audytorium Maximum." Modzelewski pytał o wybór delegacji i o użycie siły. Kieniewicz odpowiedział, że "zanosi się na <rozróbę>. Wszystko odbywa się pod Pałacem Kazimierzowskim." Nie odnotowano, co odpowiedział na pytanie Modzelewskiego, czy wygłaszają tam przemówienia i czy milicja weszła do środka pałacu. Kilka minut później zadzwoniła Bogna Modzelewska mówiąc, że kilkadziesiąt osób zatrzymano i by Karol nie wychodził z domu. Trwają gonitwy z milicją, a zebrani czekają na wynik negocjacji. Do Karola zadzwonił także kilkakrotnie Adam Michnik. Wymieniali się informacjami o przebiegu zdarzeń, a także ich ocenami. Po informacji o użyciu ORMO Modzelewski powiedział: "No to władza sobie zafundowała duży gwóźdź. (...) Ja na pogrzeb przyjdę." Po jakimś czasie Michnik zadzwonił z wiadomością, że na mieście są rozruchy i Politechnika się ruszyła. "Uważają, iż aktualna sytuacja zakrawa na <mały październik>".

O 18. 15 Modzelewski wyszedł z domu i pojechał do Michnika, gdzie przebywała też Barbara Toruńczyk. Po chwili przyjechała Staniszkis. Rozmawiano o wydarzeniach i przebiegu rozmów z Rybickim. Po godzinie Modzelewski i Staniszkis wyszli, złapali taksówkę, a kiedy przyjechali w pobliże mieszkania Staniszkis, zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy SB. W tym czasie na Żoliborzu zatrzymano Jacka Kuronia. Tymczasem Michnik poszedł odwiedzić swego przyjaciela Andrzeja Duracza, który leżał ze złamaną nogą. W tym czasie do mieszkania Michnika przyszła Lasota z Andrzejem Zabłudowskim. Czekając na powrót Adama Barbara zadzwoniła do Modzelewskiego, którego nie było w domu. Zadzwoniła też do Staniszkis, telefon milczał. Wyciągnęła stąd wniosek, że oboje zostali zatrzymani. Postanowili zatem całą grupą pójść po Michnika, wrócili z nim i następnie rozmawiali o wydarzeniach. Kiedy Lasota wyszła, wkrótce także została zatrzymana przez SB (u siebie w domu). Tego dnia wieczorem zatrzymano również Góreckiego, a także Wiktora Nagórskiego. Jest charakterystyczne, że większość zatrzymań tego wieczora miała miejsce na ulicy. Być może dlatego funkcjonariusze nie zatrzymali tego wieczora Michnika. Nastąpiło to dopiero nazajutrz.

9 marca chory na grypę Michnik spędzał w domu z Barbarą, odwiedziła ich Julia Juryś. Po południu przyszli milicjanci, by zabrać Michnika. Mówili, ze jedzie tylko na konfrontację, niedługo wróci z powrotem. Około 17 przyszedł Stanisław Gómułka, a pół godziny później Aleksander Smolar. Barbara opowiadała o wiecu i rozmowach z rektorem. Około 20 wieczorem do mieszkania Michnika wkroczyła duża grupa funkcjonariuszy SB zatrzymując wszystkich obecnych.

Dla aresztowanych zaczynał się czas śledztw. Dla pozostałych dni demonstracji i  wieców, które były odpowiedzią na brutalny atak milicji na Uniwersytecie i aresztowania. Protest ogarnął inne uczelnie Warszawy i całego kraju.

Tekst opracowany na podstawie materiałów zgromadzonych w pomarcowych śledztwach, przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej, a także wspomnień Jakuba Karpińskiego zawartych w książce "Krótkie spięcie" (Paryż 1977) i Czesława Bobrowskiego w księdze "Czesław Bobrowski - mistrz ekonomii stosowanej" (Warszawa 2004). Za uzupełnienie obrazu autor dziękuje Barbarze Toruńczyk i Mirosławowi Sawickiemu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2008