Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zobaczyło go ponad milion widzów. Mówi się, że takiego sukcesu nie mieliśmy w kinematografii od czasu Krzysztofa Kieślowskiego, czyli od dwudziestu lat. W USA frekwencja na filmie Pawła Pawlikowskiego przekroczyła już 300 tysięcy, a biorąc pod uwagę fakt, że jest to film mówiony wyłącznie po polsku (w przeciwieństwie do „Trzech kolorów” Kieślowskiego czy dzieł Agnieszki Holland), możemy mówić o niemającym dotąd miejsca fenomenie.
Co w opowieści o nowicjuszce odkrywającej swe żydowskie korzenie tak bardzo urzeka kinomanów od Buenos Aires po Tajpej? Krytycy i dziennikarze stanowią osobny gatunek widza i tworzą swoistą międzynarodówkę, więc ich podobne w tonie zachwyty raczej nie dziwią. Wśród znacznej części publiczności działa pewnie kinofilski snobizm – wszak „Ida” to film bardzo mocno naznaczony stemplem kina artystycznego: czarno-biały, nakręcony w staroświeckim formacie, estetycznie dopieszczony, zanurzony w klimatach retro... Jednak to byłoby za mało.
U Pawła Pawlikowskiego uderza przede wszystkim prostota opowieści, która choć tak bardzo uwikłana w przeklętą polską historię, okazuje się ze wszech miar uniwersalna. Krzyżujące się losy bohaterek: jeden tragiczny i przegrany, drugi otwarty na zmianę, mają siłę mitu. Dlatego „Ida” potrafi przyciągać widzów bez względu na szerokość geograficzną i kulturowe zaplecze.
Tymczasem w Polsce, mimo zgarnięcia najważniejszych nagród na festiwalu w Gdyni i entuzjastycznych z początku recenzji, „Ida” nie miała imponujących wyników frekwencyjnych. Liczba 114 tysięcy widzów nie robi wrażenia (firma Solopan dystrybuująca u nas film spodziewała się przynajmniej trzykrotnie większej widowni), zwłaszcza w zestawieniu z półmilionową widownią francuską. Do filmu przylgnęła u nas łatka „znowu o Żydach”, niezdrowa atmosfera wokół „Pokłosia” Pasikowskiego również zrobiła swoje. Zachwyty światowej prasy szybko ostudzone zostały przez rodzimych publicystów, zarzucających „Idzie” utrwalanie – świadome lub nie – stereotypu żydokomuny czy „chrystianizację” tematu Zagłady.
Zapewne dopiero dziś, po tych wszystkich zagranicznych splendorach, w obliczu coraz bardziej realnych szans na Europejską Nagrodę Filmową czy nominację do Oscara, „Ida” mogłaby zostać przez polską widownię należycie doceniona.