I że cię opuszczę

Trzy na dziesięć małżeństw zawieranych w Polsce kończy się rozwodem. Ich ofiarą pada rocznie 50 tysięcy dzieci. Jak się rozwieść, by nie zostawić za sobą spalonej ziemi? I czy zawsze trzeba się rozwodzić?

11.11.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Małgorzata Nowak
/ il. Małgorzata Nowak

Kiedy przestał boleć go brzuch? Dokładnie nie pamięta. Wie za to, kiedy na kilka godzin uwolnił się od myśli, które zawładnęły jego głową i brzuchem jednocześnie. Było to w Irlandii, sześć lat temu. – Dwóch Albańczyków potrafi umyć samochód w cztery i pół minuty. Wydaje się, że leją sobie nawzajem wodę na głowy, a z myjni wychodzą suchutcy – opowiada.

Do Irlandii wyjechał niecałe dwa lata po ślubie. W Polsce zostawił żonę i półtoraroczną córkę. Decyzję podjął nagle. Nie wiedział, na jak długo wyjeżdża, co będzie tam robił, co dalej po powrocie do Polski. Wiedział tylko jedno: że wyjechać musi. W trakcie rozmowy z psychologiem, na którą zdecydował się po trwającym przez wiele miesięcy kryzysie w świeżo upieczonym małżeństwie, usłyszał: „Najlepiej by było, gdyby pan na jakiś czas wyprowadził się od żony”.

W Irlandii zatrudnił się w ręcznej myjni samochodowej prowadzonej przez Albańczyków. Wydawało mu się, że praca fizyczna jest najlepsza na „niemyślenie”.

Żeby wyjaśnić mechanizm działania myjni, zwija gazetę w rulon, ręce nachyla do niej pod kątem trzydziestu stopni (gazeta to samochód, dłonie to pracownicy). Tłumaczy, od czego mycie zacząć, w którym miejscu się ustawić, by nie dostać wodą w głowę, jak zgrać się z partnerem. Opanowanie techniki zajęło mu kilka dni. – Tylko wtedy głowa była zajęta. Może nawet brzuch przestał boleć – usiłuje sobie przypomnieć.

Ale kiedy zaczął już wykonywać wypracowane czynności jedna za drugą, myśli wróciły. Odezwała się najgorsza z pamięci: do pojedynczych słów, grymasów twarzy, dat.

Pisać zaczął w trakcie procesu rozwodowego.„Ten blog opowiada historię mojego małżeństwa. Historię dla mnie tragiczną, wkurzającą, zabawną, a na końcu śmieszną. W życiu ludzie doświadczają różnych sytuacji. W moim nazbierało się ich tyle, że postanowiłem je opisać. Czy warto to robić? Tak. To swego rodzaju terapia blogowa” (zycieporozwodzie.mojglos.pl).

MIŁOŚĆ WSPÓŁBIEŻNA

Polacy rozwodzą się znacznie częściej niż dwie dekady temu, ale i tak rzadziej niż przeciętny Europejczyk. O ile w 1991 r. na dziesięć związków rozpadało się u nas zaledwie półtora, w roku 2011 odsetek ten wzrósł do 30 proc. W porównaniu z 50 proc. w niektórych krajach Europy Zachodniej czy w Rosji, to być może niewiele – jednak tendencja wzrostowa daje do myślenia.

Zwłaszcza że w sferze deklaracji pozostajemy społeczeństwem dość tradycyjnym, przywiązanym do wartości rodzinnych, a także niechętnie akceptującym rozwody. Bo choć wedle niedawnego sondażu CBOS liczba „zdecydowanych zwolenników” dwukrotnie przewyższa odsetek „zagorzałych przeciwników” (26 do 13 proc.), to największą grupę (ponad 50 proc.) stanowią ci, którzy rozwodów nie popierają, dopuszczając je tylko „w pewnych sytuacjach”.

Zmiany jednak są zauważalne. Według prof. Tomasza Szlendaka, socjologa z UMK w Toruniu, dotyczą głównie przedstawicieli młodszego pokolenia i ich podejścia do małżeństwa. – Jeszcze w czasach PRL-u było ono instytucją na poły finansowo-reprodukcyjną – zauważa naukowiec. – Ludzie podejmowali decyzję o małżeństwie po to, żeby żyło się łatwiej. Choćby dlatego, że w grupie lepiej przezwycięża się trudności. Tymczasem dzisiaj, w warunkach kultury konsumpcyjnej, łatwiej funkcjonować jednostce. Anthony Giddens ukuł określenia „miłości współbieżnej” oraz „czystej relacji”, charakterystycznej dla współczesnej kultury. Ludzie coraz częściej przebywają ze sobą dla czystej przyjemności, a kiedy ta przyjemność się kończy, kończy się też relacja. Młodzi coraz częściej nie widzą powodu, by naprawiać coś, co się zepsuło.

PRZYZWOLENIE

Zdaniem prof. Bogdana de Barbaro, psychiatry i terapeuty, podstawową przyczyną rozpadów małżeństw jest koncentrowanie się na własnych potrzebach i niespełnianie potrzeb partnera. – Wystarczy, że on lub ona mają inne pomysły na to, co to oznacza: być w związku, inną koncepcję bliskości, inne wyobrażenie o wolności – twierdzi.

Te zmienne są często związane z wychowaniem, z wcześniejszymi doświadczeniami partnerów, ze stylem życia. – Jeśli jeden współmałżonek wyszedł z rodziny, w której panowała równość obowiązków, a drugi ze środowiska, w którym obowiązywał patriarchat, zetknięcie tych dwóch podejść może spowodować, że każdy będzie się czuł nierozumiany albo niekochany. „Nie chcesz mnie obsługiwać, znaczy, że mnie nie kochasz” – pomyśli ten z patriarchalnej rodziny. „Zamykasz mnie w kuchni, znaczy, że mnie nie szanujesz” – odpowie drugi. Zderzenie kultur będzie owocowało poczuciem krzywdy i niezrozumienia. To może napędzać mechanizm, którego ostrze w ostatecznym rozrachunku będzie skierowane w związek – mówi de Barbaro.

Z badań wynika, że najczęstsze przyczyny rozpadów małżeństw w Polsce to niedochowanie wierności, nadużywanie alkoholu i niezgodność charakterów (niemal 80 proc. wszystkich rozwodów w 2011 r.; za raportem „Sytuacja demograficzna Polski” Rządowej Rady Ludnościowej). Badacze społeczni próbują też uchwycić korelaty rozwodów – czynniki towarzyszące rozpadom związków, choć niekoniecznie będące ich przyczynami.

I tak: ważnym czynnikiem warunkującym stabilność związku jest jego stosunkowo późne zawarcie. – Zawierając związek młodo, możemy nie mieć jeszcze sformułowanych własnych celów życiowych i oczekiwań wobec drugiej osoby – mówi Marta Styrc, która w ramach badań Instytutu Statystyki i Demografii SGH badała korelaty rozpady małżeństwu.

Ryzyko rozpadu małżeństwa uzależnione jest też od miejsca zamieszkania. – Im mniejsza miejscowość, tym mniejsze ryzyko rozwodu – dodaje badaczka. – Podobnie rzecz się ma z religijnością: osoby, które deklarują, że religia jest dla nich ważna, rozwodzą się rzadziej.

Wreszcie czwarty czynnik to ekonomia: im sytuacja finansowa pewniejsza, tym ryzyko rozwodu mniejsze.

Do rozwodowych korelatów – czynników raczej niepodatnych na zmiany w czasie – warto dodać to, co w polskiej rzeczywistości stosunkowo nowe. „Za istotny czynnik sprzyjający dezintegracji małżeństw można uznać również emigrację ludzi młodych za granicę – czytamy w raporcie „Sytuacja demograficzna Polski”. – Wskazuje na to m.in. znaczące zróżnicowanie współczynnika rozwodów i separacji w przeliczeniu na liczbę małżeństw zawartych w przekroju województw. Jego poziom jest istotnie wyższy w tych regionach, w których odpływ za granicę młodej generacji jest relatywnie większy w porównaniu z innymi”.

I jeszcze jedna zmiana, na którą zwraca uwagę prof. de Barbaro: – Dawniej rozwód rodziców oznaczał dla dziecka stygmatyzację, był hańbiący. Mieliśmy w klasie w szkole podstawowej kolegę, którego rodzice się rozwiedli. Głupio było o tym rozmawiać. Dziś panuje przyzwolenie społeczne na tego typu decyzje.

ON I ONA

Cytowany już autor bloga podkreśla: historia jego rozstawania się z żoną jest skomplikowana. – W grę wchodziły jej sekrety z przeszłości, o których dowiedział się dopiero kilka lat po ślubie – opowiada.

Jego blogowe wpisy łączy bogactwo szczegółów. I często pojawiający się śmiech, który był reakcją na zachowanie żony. Kiedy rozbija jego maszynkę do golenia o ścianę, bo na umywalce w łazience znalazła trzy jego włosy; kiedy nie pozwala mu oglądać programów telewizyjnych, bo „telewizor jest jej”; kiedy rano budzi go biciem w miejsca intymne. – Pozwoliłem na zbyt dużo. Teraz to wiem. Ale kiedy naj­ukochańsza osoba na świecie robi coś takiego, nie zastanawiamy się nad tym, jak powinniśmy zareagować. Byłem kompletnie zdezorientowany – tłumaczy.

I po chwili dodaje: – Dzwoniłem do przyjaciela. Pytałem: „Stary, czy ze mną jest coś nie tak?”. Zacząłem się zastanawiać, pomyślałem, że może rzeczywiście to ja jestem ten zły.

Dziś dostaje maile od czytelników bloga, w których wyznają, że przeżywają coś podobnego. – Piszą mężczyźni i kobiety. Tuż po rozwodzie i od lat samotni. Dwudziestolatkowie i osoby po sześćdziesiątce – mówi.

Z podobnych opowieści wyłania się obraz niedopasowania dwojga ludzi – tym bardziej jaskrawy, że współczesna kultura przeorała tradycyjne role mężczyzny i kobiety. Jak do trwałości związków z jednej strony i rozwodów z drugiej ma się zmieniająca pozycja kobiety – coraz częściej dobrze wykształconej, wyemancypowanej, próbującej godzić karierę zawodową z domem – oraz kryzys współczesnego mężczyzny?

Co ciekawe, to kobiety są częściej inicjatorkami rozwodów: w Niemczech cztery związki małżeńskie na pięć rozpada się z inicjatywy pań, w Polsce dotyczy to 60 proc. przypadków. Zdaniem prof. Szlendaka między bajki można włożyć stereotyp męskiego „kryzysu wieku średniego” jako jednej z głównych przyczyn rozpadu małżeństw. – Po prostu mężczyzna w tym wieku osiąga szczyt społecznych możliwości: optymalną pozycję zawodową, zarobki, prestiż – mówi naukowiec. – Właśnie wtedy mężczyźni budzą największe zainteresowanie wśród kobiet.

Zdaniem toruńskiego socjologa powodem chwiejności związków jest też ich racjonalizacja. – W mediach kobiecych, w programach adresowanych do kobiet napotykamy często na propozycję chłodnego przemyślenia sensowności związku, zastanowienia się, czy partner nadaje się do wspólnego życia pod każdym względem – zauważa prof. Szlendak. – Bierzemy kartkę i piszemy: plusy oraz minusy. A że tych minusów pojawia się po stronie panów coraz więcej, odpadają w matrymonialnym wyścigu. Dzisiaj np. 70 proc. studentów to kobiety, w dodatku to kobiety podbijają rynek pracy od kilkunastu lat. Wiele z nich nie znajdzie sobie partnerów, którzy będą odpowiadali ich preferencjom. Inne się rozwiodą. Łatwiej dziś o rozczarowanie.

ONO

– Jeszcze nie potrafię. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał. Gdy zabieram córkę do siebie, jest szczęśliwa. Nigdy się nie odwraca, kiedy odwożę ją z powrotem do matki. Nawet nie spojrzy za siebie – tak cytowany już autor bloga odpowiada na pytanie, dlaczego w jego rozwodowej opowieści tak mało miejsca poświęca dziecku.

 Z Irlandii wrócił po niecałych dwóch miesiącach. Głównie dla córki. Dziewięcioletnia dziś dziewczynka, która urodziła się kilka miesięcy po ich ślubie, została z matką.

Takich dzieci przybywa w Polsce ponad 50 tys. rocznie (np. w roku 2011 rozwód dotknął 54 tys. nieletnich).

 – To państwo zdecydowaliście się na rozstanie, dziecko tego nie zaakceptowało – takimi słowami Grażyna Helszer, mediatorka rodzinna i biegła sądowa w sprawach rodzinnych, zwraca się często do przyszłych rozwodników, kiedy rozmowa nieuchronnie schodzi na temat dzieci. – One zawsze, niezależnie od tego, czy mają 4, 5, czy 14 lat, chciałyby mieć pełną rodzinę – mówi Helszer. – Rozwód dla dziecka nigdy nie będzie bezbolesny. Ale można próbować mu pomóc. Ono musi usłyszeć: „Jesteś dla nas najważniejszy. Nie udało nam się małżeństwo, nie kochamy się z tatą, doświadczałeś tego na co dzień, ale możemy się razem sprawdzić jako rodzice”. Ważne, by w takich sytuacjach nie mówić o swoich potrzebach, ale o potrzebach dziecka.

– Rozwód nie musi być traumą. Ale dla dziecka oznacza obiektywną stratę, również w sensie ekonomicznym – dodaje prof. Szlendak. – Statystycznie sytuacja dziecka po rozwodzie rodziców się pogarsza. Choćby dlatego, że wielu dorosłych unika płacenia alimentów, które i tak są niewielkie.

Jak zauważa Bogdan de Barbaro, w gabinetach terapeutów często pada pytanie, kiedy najlepiej się rozwieść, by nie skrzywdzić dzieci. – Nie możemy na to pytanie odpowiedzieć, bo terapeuci mają pomagać w dochodzeniu do rozwiązania i podjęcia decyzji – mówi.

Rozwód, dodaje prof. de Barbaro, może być dla dziecka korzystny w dwóch przypadkach. Pierwszy to przemoc, której ofiarami lub świadkami są nieletni: ta druga sytuacja może być nawet gorsza, bo rola biernego świadka przemocy jest poważną traumą i powoduje poczucie bezsilności. Drugi przypadek: jedno z rodziców jest głęboko uzależnione od alkoholu lub narkotyków. – Bycie świadkiem degradacji biologicznej i psychologicznej matki lub ojca jest dla dziecka dewastujące – mówi terapeuta.

ROZMOWA JEST DOBRA

Zdarzają się cuda.

– Bywa tak, jak na jednej z sesji mediacyjnych z małżeństwem, które przyszło z dwójką dzieci: ze szkoły podstawowej i gimnazjum – opowiada Grażyna Helszer. – W trakcie tej rozmowy dzieci powiedziały, że nie chcą opowiadać się po żadnej ze stron. Dzięki rozmowom wyszło na jaw, jak wielkie poczucie winy ma młodsze z dzieci z powodu rozwodu rodziców. I że to poczucie winy doprowadziło do poważnych konsekwencji emocjonalnych. To wywołało u tych rodziców taki szok, że wyszli informując, że potrzebują czas na zastanowienie. Co jest rzadkie. Zwykle rodzice, zajęci sobą, niczego nie widzą i nic nie słyszą. Tym razem zobaczyli i usłyszeli. I doszli do wniosku, że trzeba spróbować, umawiając się na pewne zasady dalszego funkcjonowania: terapię rodzinną, rozmowy, słuchanie dzieci, pracę nad sobą, dostrzeganie potrzeb innych. Udało się – przysyłają mi życzenia na święta.

Ale cuda zdarzają się rzadko. Nie temu zresztą służą mediacje – zyskująca na popularności forma komunikacji w sytuacjach konfliktowych. Czym więc są? – Dotyczą konkretnego problemu, trudnej sytuacji i jej rozwiązania. W odróżnieniu od terapii, która ma zmienić człowieka – tłumaczy Helszer, prowadząca sesje mediacyjne od lat, zarówno te zlecone przez sąd, jak i zainicjowane z własnej woli rozwodzących się.

Mediatorka nie ma wątpliwości: dobra rozmowa zostawia dobre ślady. – Od sędziów wiem, że jeśli para podpisze porozumienie mediacyjne, do sądu wracają już jakby inni ludzie – zapewnia. – Sesje mediacyjne bywają w przypadku niektórych par jedynym miejscem, w którym mogą ze sobą rozmawiać spokojnie. Mediator stwarza takie warunki, w których każda ze stron ma możliwość wypowiedzenia swojego stanowiska.

Z jakimi problemami przychodzą? Podczas mediacji zlecanych przez sąd chodzi zwykle o dogadanie się w kwestii widzenia czy opieki nad dziećmi. – Co do wizyt prywatnych, najczęściej małżonkowie zgłaszają się, ponieważ chcą się godnie, normalnie, bez niepotrzebnych ran rozstać, a do tej pory im się to nie udało – mówi Helszer. – Chcą tak przeprowadzić rozmowę, żeby dzieci niepotrzebnie nie ucierpiały. Często do mediacji, które prowadzę, włączam właśnie dzieci. To są ważne i dobre momenty: podczas mediacji dziecko – często po raz pierwszy – może powiedzieć głośno, co dla niego najważniejsze: „chciałbym, żebyście się nie kłócili”; „chciałabym wam powiedzieć, że oboje was bardzo kocham”. Proszę mi wierzyć: po takich słowach rodzic zupełnie inaczej się zachowuje, podejmuje zupełnie inne decyzje.

ROZWÓD PO POLSKU

Bez złudzeń jednak: wizja społeczeństwa, w którym powszechne stają się terapie, mediacje i inne formy wsparcia w sytuacjach kryzysowych, a wraz z nimi godne rozstanie jako część kanonu dobrych obyczajów – jest daleka od rzeczywistości.

– Widzę poprawę, jest lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu – uważa Grażyna Helszer. – Ale też niestety często obowiązuje zasada: im większe pieniądze, tym większa walka. Sfera materialna przesłania wszystko inne, włącznie z dziećmi. Zmiany na plus dotyczą zwłaszcza pokolenia 30-, 40-latków, którzy zadają sobie pytanie: „Co mamy zrobić, by przeprowadzić przez to nasze dzieci?”. Ale do Skandynawii, która słynie z kultury rozwodzenia się, bardzo nam daleko.

– Nie ma się do czego odwołać w konfliktowej sytuacji – mówi prof. Szlendak. – Coraz słabsze są tradycyjne punkty odniesienia, takie jak kontakt z księdzem czy spowiedź. Wbrew serialom telewizyjnym polska klasa średnia nie korzysta też z psychoterapii: to nadal zabawa głównie dla elity. Pozostają inne narzędzia, takie jak mediacje, które stają się coraz popularniejsze. Zaczynamy widzieć, że to się po prostu opłaca: zanim zaczniemy kosztowną rozprawę sądową, szukamy porozumienia. Ja sam postarałem się, by na uniwersytecie otworzyć studia podyplomowe z mediacji rodzinnych – mają niezłe wzięcie, bo ludzie widzą siebie w tym zawodzie.

Według prof. Szlendaka przeciętny Polak ma problem z rozwiązywaniem konfliktów. – Kiedy dochodzi do rozwodu, mamy już zazwyczaj sytuację mocno zaognioną – mówi. – Kiedy porównamy rozwody w Polsce z tymi w krajach lepiej kapitalistycznie rozwiniętych, zobaczymy, że rozstaniu towarzyszy tam zwykle spokojniejsza atmosfera, a tzw. rodziny patchworkowe są łatwiejsze „w obsłudze”. U nas rozwód to nadal zwykle cięcie, konflikt, wojna.

***

Tak jak w tej scenie, która rozegrała się na oczach całej Polski.

Koniec października, studio jednego z talent shows (programów, w których wyławia się spośród anonimowych wykonawców tych artystycznie uzdolnionych) popularnej komercyjnej stacji. Przed publikę i jurorów wychodzi dwudziestokilkulatek w czapeczce z daszkiem: wyśpiewa hiphopowy manifest ojca, który – po rozstaniu z żoną – został pozbawiony możliwości kontaktów z synem.

Ze sceny niesie się opowieść na swój sposób wzruszająca – wyznanie miłości do dziecka („Mówią będzie dobrze, człowieku, jest gorzej / Tęsknię za moim synem, chcę go przytulić, Boże”) – tyle że równolegle do niej kilka milionów Polaków słyszy zupełnie inną. Oto młody artysta wykrzykuje, jakby mimochodem, hymn nienawiści do swojej byłej żony. „Dajcie mi tarczę, bym wygrał tę walkę / Zrozum, człowieku: ja naprawdę nią gardzę” – śpiewa, by chwilę później doczekać się standing ovation, a od znanych i popularnych jurorów – cztery razy TAK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2013