Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1.
Przed laty pierwszą część "Trzeciej połowy" Marcin Świetlicki zamykał słowami:
Piekło już dawno mam opracowane.
W domu zginęły wszystkie popielniczki.
Sam nie wiem, jak sobie radzę.
I w tym samym wierszu - mówiąc o innym żarze i innym popiele - dodawał:
Skulony na krześle
kieruję ruchem ulicznych urojeń.
Wtedy piekło poddawało się poruszonej wyobraźni. Pod jej dyktando "wieczny śnieg" otchłani kruszył się i świecił. Z miejsca "w śniegu, śmieciach, śmierci" droga wiodła na drugi brzeg nocy, w stronę przebudzenia z grudką gliny w ustach. Ale jeśli nawet, jak czytamy w liryku z "Pieśni profana",
Piekło,
piekło,
przestało,
jeśli "nerw piekła wystający / z asfaltu" udawało się niekiedy uśmierzyć, jeśli jego ćmiący ból zdawał się uchodzić uwagi, to w "Muzyce środka" piekło znów jest na powierzchni, znów zabiera głos, stawia na swoim. Słychać je mocno i wyraźnie. Jego czarny śnieg nie topnieje. Jego trzaskająca noc trzyma w swoim uścisku - życie, treść rojeń, jawę słów.
2.
Świetlicki od lat opowiada o doznaniu rzeczywistego świata. Stara się pilnować prawdy życia - niepewnej, niejasnej. Chce bronić jej przed zjawą prawdy - zarozumiałą, pewną swoich racji i praw. Z tego poczucia elementarnej powinności poezji wyrasta "Muzyka środka". W nim ma swoje źródło przejmująca, zimna czułość, z jaką poeta patrzy na nieostre kontury rzeczy, wsłuchuje się w odgłosy dobiegające z wnętrza istnienia, zza okna uchylonego w ciemność:
Okno otwarte, słucham
jak się wyraża noc.
I jeśli rzeczywistość wyjawia się jako "miazga / dźwięków bagnista, bagnista muzyka", jeśli jej głosem jest cudzoziemski język, warkot miasta, skwir jaskółek, jeśli nad wszystkim i tak niezmiennie góruje ciemna i obca kolej rzeczy, "namolna refreniczność", "upiorny mazur, kujawiak, polonez", to przecież noc istnienia jest również partyturą innej muzyki - sączącej się "zza rytmu, spoza sensu", zapisanej snami. To napięcie widać dobrze w samym centrum "Muzyki środka". Dokładnie w jej środku Świetlicki zestawia bowiem wiersze, które mówią o dwóch skrajnych biegunach wpisanego w tom światoodczucia. Z jednej strony twarda jawa "Polski", jej gorzka, czwarta wersja:
Mówiłem coś, myślałem,
że mówię wyraźnie.
Kochałem i myślałem,
że kocham wyraźnie.
Wierzyłem i myślałem,
że wierzę wyraźnie.
To dwa patyki, to kamyk.
Niech rozmawiają.
I strona druga - senna, zawierzona rojeniom, podszewka. Nagle, na moment, odzyskana ojczyzna:
Odzyskane królestwo, jedna z sekund, kiedy
idą za mną miliony widm przyjaznych, aby
wesprzeć mnie w tym, co zamierzam,
a jeżeli nawet
to urojenie, wcale
to nie przeszkadza, rzadko
się roić zdarza, a więc
i to należy przyjąć,
Panie.
3.
Osią "Muzyki środka" jest nurt czasu, nurt płynących miesięcy, pór roku, nurt ubywania, odchodzenia, nurt życia, które nieustannie graniczy ze śmiercią, sprzymierza się z nieistnieniem i zarazem toczy się w poszukiwaniu uchwytnej krawędzi zdarzeń, w poszukiwaniu czegoś, co nanizane jest na nić snutych opowieści - przenikających się, użyczających sobie wzajemnie sensu i znaczenia. To dlatego Świetlicki wraca do dawnych tematów, podejmuje je i przetwarza, rozpisuje na nowo niegdysiejsze frazy.
Oto dwa przykłady. W "Pieśniach profana" wiersz zatytułowany "Dalszy ciąg" zaczynał poeta zdaniem wyjętym z liryku Mickiewicza, kończył zaś tak:
Może już podróżnego wieczny śnieg
pochłonął,
ale ja w nocy trąbię, zbieram
rozpierzchnięte,
ale wciąż wierne wojsko.
W "Muzyce środka", w utworze "Namolna refreniczność", czytamy:
ja i moja niewierna, niepełna drużyna,
przetrzebiona i rozpierzchnięta w środku.
W tomie "Czynny do odwołania" - we właściwej sobie ironicznej dykcji - Świetlicki pisał:
Kocham cię - mówię.
Wraca świat.
Śpi ze mną.
Po latach, w wierszu "Dom", powie:
Świat nie ma ramion, nie ma ciepłego
oddechu,
świat nie śpi, nie śni. Cokolwiek snem było,
było domem.
Te odwrócenia, przesunięcia, wariacyjne repetycje podsycają intensywność poetyckiego doświadczenia. Ale mówią też o nieoczywistej, niepochwytnej osnowie istnienia, które jest nieprzerwaną jawą, wiecznie czuwa, nie śni. Jeśli niekiedy sprzeniewierza się sobie, idzie w rozsypkę, układa się w martwe, jałowe pasma, to przecież nigdy nie przestaje ranić. Bywa, że rozpala się w jaśniejsze momenty, w dni kanikuły, ale i wtedy nie pozwala zapomnieć, że otwierające się "w połowie drogi", zanurzone w leniwych upałach sierpnia "Dwa dni wakacji" to tylko "przepustka z piekła", przepustka z uprzykrzonego chłodu niekończącej się zimy.
W wierszu, do którego się odwołuję, ta szczelina pęknięcia widoczna jest wyjątkowo dobrze. Tutaj, w łupinach rozespanych dni - "płyty, butelki Jacka Danielsa" i "seks po Danielsie" ("o niebo lepszy // niż po haszyszu - i to bez dyskusji"). Po drugiej stronie, tam, skąd przychodzi elektroniczna poczta - "pogróżki, czarno". Tutaj - "zarozumiałe sierpniowe burżujstwo". Tam, na zewnątrz tej "cudnie przemądrzałej / muzyki", poza partyturą dwudniowych wakacji - ale i w samym jej środku - rozciąga się noc, rośnie ciemność zakorzeniona w "miesiącach biedy, samotności, chłodu". Noc - ziarno piekła. Noc nieprzespana, oswajana snami. Powiada Świetlicki:
Lato się kończy. Dyskretnie wychodzi.
Zasłania się jesienią. Już opalenizny
niebawem zbledną. Och, ile pogrzebów
ostatnio było! Ilu ludzi przyszło!
Ile mówili!
I jeszcze tak: "Nigdy nie będzie takiego lata". Oddzielająca te rozpoznania rysa jest granicą piekła. To ono rozciąga się w głębi pęknięcia, w głębi świata, na obu jego brzegach. Rośnie w "rozerwanym", w sekundowym delirium, które "Nigdy się nie zszyje". W doznaniu utraty i zagubienia. W wielokrotnym zaprzeczeniu. Wyjawia się w "rozklejeniu", które jest niczym przebudzenie w pustym łóżku:
dwie poduszki, gwarancja stałości,
istota rzeczy,
rzeczy, co się zjawiają, nikną,
swoja pasta do zębów, swój klej
- rozklejenie,
co przeczy.
4.
Historia opowiadana przez poetę w "Muzyce środka" biegnie w stronę zamykającego książkę poematu. Zmierza tam, gdzie otwiera się "Limbus". To łacińskie słowo oznacza skraj, zrąb, krawędź, ale wykłada się je również jako przedpiekle. Tradycja chrześcijańska znała Limbus patrum - raj ojców, łono Abrahama; Limbus infantium - otchłań nieochrzczonych dzieci; i Limbus fatuorum - raj głupców. Innymi słowy, Limbus postrzegany był jako niebo nieświadomych i zarazem jako miejsce odrzucenia, granica, poza którą nie sięga zbawienie.
Finalny utwór "Muzyki środka" czytać można jako trzynasty - dopisany, nieistniejący - rozdział powieści "Dwanaście". A że opisywane w "Limbusie" zdarzenia dzieją się w marcu, wolno też przypuszczać, że jest to fragment (lub może całość) trzeciego rozdziału nowej powieści - zapowiadanego przez poetę "Trzynaście". Wspominam o tym, ponieważ to właśnie w trzeciej księdze "Raju utraconego" Milton obszernie opisuje Limbus, budzące grozę miejsce, gdzie trwa w zapomnieniu, na krawędzi istnienia, to wszystko, co chybione i daremne:
Wszystkie nieudane
Dzieła natury, pokraczne, potworne
Lub pogmatwane okrutnie na Ziemi,
Tutaj unoszą się i rozpadają,
A nim rozpadną się całkiem, tu błądzą.
Tutaj mają swój kres płonne nadzieje, próżny trud. Tutaj kłębią się w "burzliwym przestworzu" i opadają
Na tyły świata w otchłań zapomnienia
Rozległą, zwaną odtąd Rajem Głupców.
(tłum. Maciej Słomczyński)
Takie ujęcie spokrewnia Miltonowski Limbus z Limbusem Księżycowym, z krainą rzeczy i spraw niespełnionych, pragnień i możliwości, które zostały zmarnowane, roztrwonione, poniechane. W tamtych regionach rozciąga się również królestwo snów, ojczyzna rojeń, państwo poezji. I właśnie w ich stronę - "ku pośmiewisku" - dryfuje "bryła ciała / wypchnięta w przestworza". Świetlicki broni tej ostatniej stacji. Obstaje przy sile czegoś, co jest jasne i proste, istnieje mocno i serio, choć zwykle, na co dzień, zbywane jest wzruszeniem ramion, budzi niechęć, śmiech, politowanie. Poeta, o którym opowiada się w "Muzyce środka",
Stara się o wiersze,
żeby mu nie wymarzły. Poświęca się dla nich.
Dba o to nieformalne, nieforemne państwo.
Dla niego kłamie.
To kłamstwo jest nieporadne. Milczy jak kamień, roi się w "burzliwym przestworzu" prawdy, drży z zimna w jej śnie. W pięknym wierszu "Księżyc" pisze Świetlicki:
I kiedy śpię. I kiedy kamień o mnie śni.
I kiedy w śnie kamienia śpię jak kamień.
Kiedy
kamienny księżyc ciężko patrzy na mnie,
to piszę właśnie. Projektuję sny,
poprzez sny kłamię.
5.
Milton sytuuje Limbus "na krawędzi blasku":
W pobliżu murów niebieskich od strony
Nocy, w wysokim i mrocznym przestworzu.
Świetlicki wskaże równie precyzyjną lokalizację. Pod ten adres nie sposób nie trafić, niepodobna go przeoczyć: "Duży, świecący napis: HOTEL LIMBUS. Numer 12\13". Tutaj przebiega granica. Tędy biegnie droga na drugą stronę. Gdzie? W tradycji chrześcijańskiej, w jednym z jej paschalnych wątków, to właśnie Limbus jest tym obszarem piekła, do którego Chrystus zstąpił przed swoim zmartwychwstaniem. Mówiąc inaczej, Limbus jest sobotą, "jest lotem / w jeszcze większy dół, przepaść", jest grobem, przestrzenią nieobecności. W wierszu "Sobota nie" - w trzynastym utworze tomu - czytamy:
Sobota nie. W sobotę
mnie nie będzie. Ni tu,
ni tam nie będzie mnie, nie.
W niedzielę pewnie też
nie będzie mnie, nie.
Potrójne zaprzeczenie.
Po drugiej stronie biegnącej przez środek tomu osi symetrii, w wierszu "Sobota" - również trzynastym, jeśli liczyć od końca - powiada poeta:
sobota nie jest śmiercią, sobota jest tylko
pustym i rozkopanym przez sen grobem.
O czym mówi odwrócona symetria tych tekstów? Czego śladem chce być łącząca je nić? Nie wiem, czy można mieć w tej kwestii jakąkolwiek jasność, ale sądzę, że to przejście od miejsca, którym jest "Potrójne zaprzeczenie", od - nigdzie, nie ma, nie, do - snu, przejście od pustej soboty do pustego grobu, przejście niepewne i nieoczywiste, każe myśleć o drodze, która wiedzie przez Limbus, biegnie w sam środek ciemności i wyprowadza na drugi jej brzeg, tam, gdzie sen dotyka podszewki świata, staje się jego osnową i sensem. To sen słów. Powie o nim poeta:
jest to ten rodzaj snu, z którego wychodzi
się ze śladami w rzeczywistość, ślady
płoną, zostają, oświetlają drogę
powrotną, mówią do mnie, jestem odwrócony,
odwrotny.
W takim śnie - odwrócona, wywrócona na nice - wyraża się noc. Mówi swoje - nie. Sama sobie przeczy. W takim śnie można oprzytomnieć z jawy - "Ujść sobie, ubyć z grobu". Modlić się w trzeciej osobie. Przyjść do siebie.
Jak przyszedłem? Po linii.
Niewidocznej linii.
Czego chciałbym? Och, chciałbym
jeszcze przyjść.
To pragnienie zmierza w głąb ciemności, wychyla się za jej krawędź. Nuci "upiorne kołysanki", śpiewa piosenki umarłego, wie bowiem, że
ten, który śpiewa, jest tym, który kocha
i to, że smutno śpiewa, wcale nie jest ważne,
ten, który śpiewa, ciągle zmartwychwstaje.
6.
"Muzyka środka" mówi głosem nocy, dotyka jej piekła. Nie kryje się z dwuznacznością tej tonacji. Tworzą ją zdania gorzkie i zimne, jak to: "poczuj ten lodowaty żużel wewnątrz; ode mnie dla ciebie". Zdania rysujące się na granicy gniewu, tam, gdzie rozpacz odpowiada miłości. Ale są to też zdania wierne sobie, oddane sprawom snów, sprawom wierszy; budowane ze słów jasnych i czystych, czułych:
Śni się córeczka, ucieczka, ma imię
i wróży z garnka zupy, staje na paluszkach
patyczkowatych nóżek, zdrobnione jest
wszystko,
a potem śnią się tylko utraty, ubytki.
Marcin Świetlicki, "Muzyka środka", Kraków 2006, Wydawnictwo a5.