Historii się nie pali

Mniej więcej rok temu spędziłam cały dzień w sądzie dla nieletnich w ­Miami-Dade.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Nadarzyła się taka niepowtarzalna okazja dzięki pomocy Richa, mojego amerykańskiego przyjaciela, który – niegdyś będąc nauczycielem – jako emeryt pracuje społecznie w roli tzw. legal guardian dla nieletnich i reprezentuje ich interesy przed sądem.

Siedzenie w ławach dla publiczności pozbawiało nadziei na to, że ktokolwiek może uczynić Amerykę great again, póki istnieją takie problemy, z jakimi mierzą się na co dzień sędziowie w tym miejscu. Ilość nieszczęścia, patologii, przestępstw seksualnych wobec dzieci, narkotyków, ciężarnych uzależnionych od heroiny, dysfunkcyjnych rodziców, którzy pozbawieni zostają praw do dzieci, dziadków, ciotek i wujków, którzy walczą o to, by tym rodzicom prawa odebrać, i innych strasznych spraw – nie pozostawiała złudzeń. Zwłaszcza że na dziesięć spraw, którym się przyglądałam tego dnia, tylko jedna dotyczyła białej rodziny. Wszyscy inni byli kolorowi, niektórzy bardzo słabo mówili po angielsku, inni wcale. – Prawie nigdy nie pracujemy z białymi rodzinami – powiedział mi Richard. – Wszyscy podopieczni pochodzą z mniejszości etnicznych. Ci ludzie są pozostawieni sami sobie od zawsze, poza systemem, chyba że dopada on ich tu, na sali sądowej, a wcześniej w policyjnej izbie zatrzymań.

Na początku lat 70. gubernator stanu Nowy Jork Nelson Rockefeller wprowadził – wspierany w tym zresztą przez liderów czarnych społeczności – prawa mające na celu surową walkę z gangami narkotykowymi, których wojny rujnowały życie zwykłym ludziom i stygmatyzowały tych pochodzących z mniejszości etnicznych. Smutny paradoks był jednak taki, że po wejściu w życie tych przepisów wszyscy ciemnoskórzy niejako automatycznie zostali przeniesieni do kategorii „podejrzani” i „potencjalni przestępcy”. Tak jest do dzisiaj.

„Nie jestem czarnuchem, jestem człowiekiem. Wymyśliliście tego czarnucha, ale czy zapytaliście kiedyś sami siebie – po co?” – pyta retorycznie w zakończeniu filmu „Nie jestem twoim murzynem” czarnoskóry amerykański pisarz i aktywista James Baldwin. Dokument Raoula Pecka, który właśnie wszedł do polskich kin, to próba przełożenia na język filmu eseju „Remember this House” Baldwina, napisanego w 1963 r., w którym autor próbuje się uporać ze śmiercią Martina Luthera Kinga, Malcolma X i Medgara Eversa. Ten oszałamiająco piękny i niezwykle stymulujący intelektualnie tekst, czytany w filmie przez Samuela L. Jacksona, Peck zestawia z wystąpieniami publicznymi pisarza oraz z nagraniami kronik filmowych z czasów, gdy wciąż obowiązywały zasady segregacji rasowej, a Ameryka była areną krwawej przemocy wobec kolorowych.

W filmie widzimy między innymi senatora Roberta Kenne­dy’ego, który przekonuje pisarza, że już za 40 lat czarnoskóry człowiek zostanie prezydentem USA. Baldwin zżyma się na to mówiąc: „Senatorze, żyjemy tu ponad 300 lat i dopiero za lat 40 będziemy mieli tę szansę?”. Ale dodaje również, że niezależnie od tego, kiedy to nastąpi, najważniejsze będzie to, jakim krajem ten człowiek będzie rządził. Raoul Peck przywołuje te słowa w wywiadach, gorzko oceniając Amerykę Obamy.

Tej zaś doskonale przyjrzeć się można, oglądając kolejny świetny dokument „Accidental Courtesy” (w wersji polskiej „Złoty człowiek”, do zobaczenia na Netfliksie), historię czarnoskórego muzyka, Daryla Davisa, który misją swojego życia uczynił rozmowę z ludźmi deklarującymi głęboką nienawiść do takich jak on. Daryl od ponad 20 lat spotyka się bowiem z członkami Ku Klux Klanu po to, by rozmawiać, wysłuchiwać ich racji, bez oceniania, bez agresji, bez kaznodziejskiego zacięcia. W domu trzyma ponad 20 szat należących niegdyś do członków KKK, którzy pod wpływem tej relacji odeszli z organizacji. Przyjaźń z czarnoskórym muzykiem okazała się dla nich ważniejsza niż przekonania o supremacji białej rasy. Kiedy ludzie pytają Davisa, czemu na Boga nie spali tych strasznych „trofeów”, odpowiada: „To jest część historii Ameryki, tak jak baseball, szarlotka i Chevrolet. Historii się nie pali”. Swoją dziwną misję prowadzi, budząc zdziwienie organizacji walczących z białymi suprematystami. „Naszym celem jest zniszczenie tych grup. Ty, Daryl, skupiasz się na szczegółach, my zajmujemy się całością” – mówi mu z dezaprobatą szef jednej z nich, Southern Poverty Law Center, zaś dwaj młodzi działacze ruchu Black Lives Matter z Baltimore oskarżają go o zdradę własnej rasy i nie chcą podać ręki. „Powinieneś się nienawidzić” – krzyczą w jego stronę.

A ja mam wielką nadzieję, że gdy kiedyś znów znajdę się w USA, jakiś inny dobry znajomy załatwi mi wejściówkę na koncert Davisa, tak bym mogła osobiście powiedzieć mu, że jak dorosnę, chcę być taka jak on. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017