Gwiazda Ajaksu

Simon Kuper, Futbol w cieniu Holokaustu | Futbol jako klucz do świata: do rozmowy o przeszłości i współczesności, o ukrytych śladach wojny i współczesnym antysemityzmie...

01.12.2013

Czyta się kilka minut

Najsłynniejszy piłkarz Ajaksu Johan Cruijff, tu w barwach Barcelony, po meczu obu drużyn w Amsterdamie. / Fot. Creative Commons / NATIONAAL ARCHIEF – ANEFO
Najsłynniejszy piłkarz Ajaksu Johan Cruijff, tu w barwach Barcelony, po meczu obu drużyn w Amsterdamie. / Fot. Creative Commons / NATIONAAL ARCHIEF – ANEFO

...Świetna książka stawia niewygodne pytania nie tylko Holendrom i nie tylko kibicom.


Jeśli zapytać zainteresowanych o najlepszą drużynę piłkarską w historii, prawie na pewno wymienią Ajax Amsterdam z początku lat 70. XX wieku. Klub, o którym kibice rywali wciąż ryczą z trybun, że jest żydowski, którego fani przyjmują obelgi jako tarczę honorową i którego władze odżegnują się od związków z Żydami. Za tą skomplikowaną sprawą kryją się mroczne okupacyjne tajemnice.


Podczas II wojny światowej na boiskach całej Europy grało się w piłkę. Owszem, wielu piłkarzy wspomina ten czas jako stracony, ale to dlatego, że rozgrywki, w których uczestniczyli, nie cieszyły się prestiżem porównywalnym z olimpiadami czy mistrzostwami świata. I w Anglii, i w Niemczech, i w Holandii, i także w Polsce na mecze przychodziły tłumy. W dniu niemieckiej agresji na Związek Sowiecki na berlińskim stadionie zjawiło się 90 tys. ludzi. Kiedy Brytyjczycy pospiesznie ewakuowali się spod Dunkierki, ponad 32 tys. kibiców oglądało mecz Chelsea z West Hamem. W roku niemieckiego najazdu na Holandię w kraju tym sprzedano 4 mln biletów na wydarzenia sportowe. Trzy lata później, a więc teoretycznie w samym środku wojny, liczba ta wzrosła do 8 mln – ku zadowoleniu okupanta, bo jak mawiał komisarz Rzeszy w Holandii Arthur Seyss-Inquart, „kto uprawia sport, nie grzeszy”.

W wiosce Asteriksa

Simon Kuper jest dziennikarzem sportowym, współpracującym m.in. z „Financial Timesem”, dla którego przeprowadził szereg interesujących rozmów z ikonami współczesnego futbolu. Ale jest również, co istotne, synem słynnego antropologa kultury. „Podstawowym elementem mojej pracy jest przekonanie, że piłka nożna może zdradzić zaskakująco wiele o danym państwie” – to zdanie mogłoby wyjść spod pióra jego ojca, Adama Kupera. – „To, co się działo w czasie wojny w holenderskich klubach piłkarskich, było mikrokosmosem wydarzeń w całym kraju”.

Cóż się więc działo? Na pewnym poziomie... nic. Żeby trzymać się tematu książki: z powodu alarmu bombowego przerwano tylko jeden mecz. Aż do końca 1944 r. ludzie żyli tak, jakby nie było wojny – poza tym oczywiście, że represje dotknęły ich sąsiadów Żydów. Kiedy Niemcy wywieźli tych ostatnich do obozów zagłady, Holendrzy skorzystali z tego faktu, by wejść w posiadanie pożydowskiego mienia. Jeszcze w latach 60. urzędnicy ministerstwa finansów urządzili, jak pisze Kuper, „coś w rodzaju kiermaszu” kosztowności pozostawionych przez ofiary Holokaustu.

Oficjalna holenderska narracja o wojnie długo przypominała komiksy o wiosce Asteriksa: była „fantastyczną opowiastką o małej, bohaterskiej krainie, której każdy mieszkaniec należał do ruchu oporu”. Autor, który spędził w tej krainie dzieciństwo, przeżył szok, gdy uświadomił sobie, jakie rozmiary osiągnęła kolaboracja Holendrów z Niemcami. Okupanci wprowadzili swoje zasady, do których bez szemrania się zastosowano, i zachowywali się z szacunkiem wobec podbitego narodu – np. skoszarowani na stadionie Ajaksu Amsterdam niemieccy żołnierze zawsze pytali prezesa klubu o pozwolenie na skorzystanie z murawy.

W Sparcie Rotterdam zachowały się stenogramy z odbywanych podczas okupacji posiedzeń klubowego zarządu – na jednym z nich postawiono kwestię wprowadzonego przez nazistów zakazu wpuszczania Żydów na obiekty sportowe. Dyskusja, jaka się wówczas odbyła, dotyczyła jedynie rozmiarów informującej o tym tablicy – zbyt dużej i zbyt ostentacyjnej jak na wrażliwość większości zgromadzonych. Kilka miesięcy później z członkostwa w Sparcie musieli zrezygnować ostatni Żydzi. Wszystko odbywało się bez emocji, zgodnie z biurokratycznymi procedurami. Ci, którym udało się przeżyć wojnę, jeśli mieli ochotę wrócić do klubu, musieli jeszcze raz stanąć przed komisją rekrutacyjną.

Podobne problemy stanęły przed żydowskimi klubami, które w 1945 r. próbowały sformować się na nowo – kiedy złożyły wniosek o ponowne przyjęcie do federacji piłkarskiej, odmówiono im powrotu na ten sam szczebel rozgrywek ligowych, na którym grały do 1941 r. Jeden zresztą prosił także o anulowanie starego długu, argumentując, że nie ma pieniędzy, a ponad 200 członków nie żyje. Związek odmówił – choć (wspaniałomyślnie, nieprawdaż?) zgodził się na zmianę harmonogramu spłaty.

Karuzela i mecz tenisa

Simon Kuper stawia proste pytanie: skoro ludzie nie przestają uprawiać sportu, kiedy ich kraj znajduje się pod nazistowską okupacją, to kiedy powinni przestać? Jedna z ukazujących się w Holandii podziemnych gazet próbowała wprawdzie wezwać do bojkotu rozgrywek jesienią 1941 r., oburzona apelem dziennika sportowego, by czytelnicy zgłaszali się do sędziowania meczów w miejsce usuniętych na polecenie władz okupacyjnych Żydów, ale bez powodzenia. „Mimo że piłka nożna była wówczas bardzo młodą dyscypliną, urosła już do rangi podstawowej potrzeby osobnika rodzaju ludzkiego, niemal jak jedzenie i seks – pisze Kuper. – Holendrzy nie zamierzali z niej rezygnować z powodu bliżej nieokreślonego ludobójstwa”.

Oczywiście mamy tu do czynienia z dwoma wymiarami sprawy – bo dla uprawiających sport niemal do końca holenderskich Żydów chodziło o zachowanie godności. Dawny bramkarz Haarlemu Juda de Vries jeszcze z obozu przejściowego w Westerborku, skąd ruszały transporty do Auschwitz, pisał listy do żony, prosząc o przesłanie butów do gry w piłkę.

Ale jest też inne spojrzenie, zwłaszcza kiedy wie się, że np. w Norwegii bojkot sportu trwał niezłomnie przez całą okupację; na zawody przychodzili wyłącznie kolaboranci, a prawdziwi sportowcy rywalizowali nielegalnie w odległych rejonach wiejskich, narażając się na aresztowania i wywózki do obozów koncentracyjnych. To spojrzenie uwzględnia straszliwą samotność ofiar Zagłady. W trakcie lektury przypomina się opisana przez Miłosza karuzela, która kręciła się w pobliżu płonącego getta w Warszawie: jednym z punktów zbornych dla wywożonych z Amsterdamu Żydów był Olympiaplein, kompleks sportowy w południowej części miasta. Oczekujący na transport do obozu słyszeli okrzyki tenisistów i piłki stukające o kort.

Szkielety w szafie

Jeśli zapytać kibica o najlepszą drużynę piłkarską w historii, prawie na pewno wymieni Ajax z początku lat 70. XX wieku – z czasów, kiedy grał w nim Johan Cruijff. Mniej więcej pół wieku przed Cruijffem jego pierwszą jedenastkę tworzyło dziesięciu gojów i Żyd, Eddy Hamel, który wkrótce miał zostać zagazowany w Auschwitz. Na położonym o kilka kilometrów na wschód od dzielnicy żydowskiej stadionie Żydzi stanowili przed wojną niemałą część publiczności. Abraham Roet, który opuścił Holandię w 1946 r. i który, choć mieszka dziś pod Tel Awiwem, nadal jest posiadaczem karnetu na mecze Ajaksu, mówi, że stadion był miejscem spotkań Żydów z gojami. To, że wszyscy dopingowali ten sam zespół, okazywało się silniejsze od podziałów społecznych czy religijnych, a Roet twierdzi też, że „stanowiło to element naszej edukacji, bycia częścią narodu holenderskiego”. Jeśli wielu mieszkańców Amsterdamu zdecydowało się w czasie wojny na pomaganie Żydom, to dlatego, że znali ich z trybun – twierdzi Kuper.

W oficjalnej historii klubu napisano, że z końcem okupacji Ajax nie miał wśród swych członków żadnych ofiar, które musiałby opłakiwać – co autor „Futbolu w cieniu Holokaustu” nazywa brednią i skandalem, zwracając uwagę na fakt, że w 1941 r. z klubu usunięto wszystkich Żydów: kiedy ginęli w komorach gazowych, formalnie nie byli już członkami Ajaksu. Dlaczego na ten temat w Ajaksie przez lata panowało podejście (jak mówił były prezes klubu Jan Melchers) „nie widzisz, nie słyszysz, nie mówisz”? Kuper przeprowadza historyczne śledztwo, o ponurych konkluzjach: wśród członków klubu byli kolaboranci, również tacy, którzy współpracowali z Niemcami w przygotowaniu i prowadzeniu deportacji Żydów. Część z nich po wojnie usunięto, ale część została, ba: współtworzyła jego powojenną potęgę.

Na przykład bracia van der Meidenowie, znani jako „budowniczowie bunkrów”, bo w czasie wojny przekształcili niewielką rodzinną firmę w wielkie przedsiębiorstwo budujące dla Niemców koszary, bunkry i stanowiska dział. To oni finansowali później transfery, pensje piłkarzy i premie meczowe, znajdowali graczom domy itd. „Pierwszą moją reakcją na to wszystko była wściekłość – pisze Kuper. – Ajax pozwolił potworom zejść z szafotu tylko dlatego, że potwory stawiały kolejki w kantynie albo śmigały po skrzydle na murawie”.

Ale historia jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze, skomplikowane są same losy ludzkie – mało który Holender był jednoznacznie goed (dobry), mało który był też kategorycznie fout (niewłaściwy – powszechne w Holandii pojęcia określające postawy w czasie II wojny). Kuper opisuje współpracującego z Niemcami strażnika, który ostrzegał znajomych Żydów o łapankach, pyta o kolejarzy, którzy upewniali się, czy drzwi wagonów z Żydami są dobrze zamknięte, albo wspomina jedynego w amsterdamskiej policji funkcjonariusza, który odmówił asystowania przy wywózkach, za co po wojnie spotkał go ostracyzm ze strony kolegów.

Po drugie, mówimy o emocjach, jakie wywołuje w nas piłka nożna, i o lojalnościach, jakie jej towarzyszą. Sojusznikami van der Meidenów w budowaniu wielkiego Ajaksu byli prezes Jaap van Praag – Żyd, który przeżył wojnę, ukrywany przez przyjaciół z klubu – oraz żydowski biznesmen Maup Caransa. Jakkolwiek to zabrzmi, podstawową tożsamością tych wszystkich ludzi był Ajax Amsterdam. Kuper opisuje swoistą „rodzinność” tej instytucji – szczególnie odczuwaną przez ludzi, którzy sami rodzin nie mają (a więc także ocalałych z Zagłady). „Każdy się zgadzał, że zdrada własnego narodu to coś złego, ale – by sparafrazować E.M. Forstera – wielu ludzi sądziło, że to lepsze niż zdrada swojego klubu piłkarskiego” – pisze. Jeśli członek „rodziny” zdradził kraj, zawiódł jako człowiek, instynkt podpowiadał, żeby zamieść to pod dywan.

Festung Rotterdam

Prezes i jeden z głównych sponsorów nie byli jedynymi żydowskimi twórcami potęgi Ajaksu: z drużyną pracował żydowski masażysta, kilku Żydów grało w pierwszym składzie. Łącząc te fakty z przedwojenną historią, położeniem stadionu itd., kibice innych drużyn zaczęli określać klub mianem żydowskiego i używać tej etykiety jako sposobu na upokorzenie, kibice Ajaksu zaś uznali to za powód do dumy – zaczęli machać izraelskimi flagami i nosić gwiazdy Dawida, nazywane tu po prostu gwiazdami Ajaksu.

To trochę osobny wątek – słyszanych z trybun straszliwych antysemickich przyśpiewek, imitowania przez kibiców odgłosów ulatniającego się gazu i (znanej także z Polski) debaty, czy ludzie zachowujący się w ten sposób nienawidzą Żydów, czy darzą niechęcią konkretny klub. Efekt jest jednak ponury: obecne władze Ajaksu tak bardzo nie chcą zachęcać kibiców drużyn przeciwnych do powtarzania antysemickich przyśpiewek, że... zaprzeczają jakimkolwiek powiązaniom z Żydami. Odrzucając w ten sposób ludzi, których zamordowano.

W tym również władze Ajaksu nie odstają od holenderskiej normy. Owszem, w Amsterdamie nie brakuje „disneyowskich”, idyllicznych pamiątek po Żydach, ale np. w Rotterdamie trudno zauważyć pomnik, stojący na miejscu pierwszego punktu zbiorczego dla Żydów – dziś równie niepozornego, jak w lipcu 1942 r., kiedy zgromadzono tam 12 tys. osób i praktycznie nikt z Holendrów tego nie zauważył. „Rotterdam snuje opowieść o mieście, które nigdy nie miało nic wspólnego z Żydami”, pisze Kuper, a nam przypominają się np. awantury o „Festung Warschau” Elżbiety Janickiej.

W książce mamy zresztą całkiem współczesny kontekst dawnych historii: Holandii zamieszkanej przez coraz większą liczbę imigrantów i coraz bardziej tym imigrantom niechętnej. „Na stadionie Ajaksu zawsze rzucają mi się w oczy ludzie, których nie ma: martwi Żydzi, rzecz jasna, ale także Turcy, Marokańczycy i Surinamczycy” – mówi Kuper. Obiekt leży w samym środku podmiejskiego getta Bijmer, zamieszkanego właśnie przez niezasymilowanych przybyszów z tych krajów. Biali przyjeżdżają tu tylko po to, żeby obejrzeć mecz.

Czy wojna się skończyła

„Futbol w cieniu Holokaustu” porusza oczywiście o wiele więcej kwestii – o części z nich (np. o nieudanych staraniach nazistów wykorzystania futbolu w swojej machinie propagandowej, o legendarnym polskim napastniku Erneście Wilimowskim, który grał dla hitlerowców, albo o słynnym meczu Niemcy–Anglia z 1938 r., podczas którego reprezentacja gości wzniosła ręce w hitlerowskim pozdrowieniu) piszę na swoim blogu „Futbol jest okrutny”. Jest także w tej historii coś, co musi dawać do myślenia kibicowi-inteligentowi: ślady wojny i wojennej propagandy w piłce nożnej, którą dziś zna. Jakie znaczenie ma wytworzony wówczas kult żołnierza – dzielnego, zdeterminowanego mężczyzny, który poświęca swe ciało dla dobra ogółu – w pogardzie, jaką powszechnie obdarza się zawodników unikających walki o piłkę, uciekających z nogami przed ostrym wejściem rywala, albo udających sfaulowanego? Metaforyka wojenno-militarna dominuje w języku opisujących mecze trenerów, dziennikarzy i kibiców, ich absolutny zachwyt wywołał mecz z 1989 r., który obrońca Terry Butcher dograł do końca z głęboko rozciętą głową, brocząc krwią i zmieniając jedynie co jakiś czas bandaże i koszulki (prowizorycznie założone szwy nie wytrzymały, bo walczący o górne piłki Anglik nieustannie główkował).

W przypadku Niemców, których reprezentacja przed dojściem Hitlera do władzy grała miękko i finezyjnie – 12 lat retoryki, w której dominowały wojna, męstwo oraz Kampf (walka), zmieniło styl drużyny narodowej na długie dziesięciolecia. Właściwie dopiero w ostatnich latach, wraz z otwarciem reprezentacji na urodzonych w Niemczech imigrantów, przestała się ona kojarzyć z agresją i siłą. „Konstytucja Republiki Federalnej nie zawiera ani jednego artykułu, który by mówił, że należy grać jak Brazylia” – ironizuje Kuper, ale wcześniej zauważa: całe pokolenia niemieckich piłkarzy wychowano w stylu stworzonym pod władzą Hitlera.

Czy naprawdę mamy to już za sobą? Zaledwie pięć lat temu jeden z polskich tabloidów przed meczem z Niemcami krzyczał z okładki tytułem „Wojna polsko--niemiecka”, podtytułem „Dobry Niemiec to...”, i fotomontażem przedstawiającym polskiego trenera trzymającego obcięte głowy trenera i kapitana drużyny przeciwników. Po zakończeniu lektury mam niepokojące wrażenie, że wiele z holenderskich mitów o wojnie i okupacji, które obala w swojej książce Simon Kuper, także w Polsce ufundowanych jest na niezbyt mocnych podstawach.


Simon Kuper, Futbol w cieniu Holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna, Wydawnictwo Wiatr od morza, Gdańsk 2013

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013