Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypowieść, o której mowa, bywa nazywana przypowieścią o synu marnotrawnym. Tylko pozornie jednak jest prostym opowiadaniem o dziecku zagubionym w życiu i jego moralizującym bracie. Owszem, można ją interpretować historycznie, uznając, że pod postaciami głównych bohaterów ukrywają się grzesznicy, którym Jezus wychodzi naprzeciw, oraz uważający się za sprawiedliwych faryzeusze. Krytykując faryzeuszy oddajmy im jednak przynajmniej to, że znali Pisma i niełatwo mogli wymazać z pamięci słowa: "nie chcę śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i miał życie". To proste zdanie ma wartość także dla nich. Także faryzeusze są w drodze ku swojemu nawróceniu, nawet jeśli nie są tego świadomi.
Na ogół utożsamiamy się z synem marnotrawnym lub z jego starszym bratem, wyznając wiarę, że Bóg jest Bogiem miłosierdzia. Jesteśmy też oswojeni z Bogiem szukającym człowieka, tęskniącym za nim, wychodzącym mu naprzeciw, otwierającym dla niego serce. Sęk w tym, że ta świadomość wcale nie musi pociągać za sobą egzystencjalnych zmian. Dobre życie duchowe, wewnętrzne poczucie sprawiedliwości i życie w towarzystwie Boga są stosunkowo łatwe do osiągnięcia. Wystarczy przyrównać się do jednego z dwóch synów tego samego Ojca. Można uznać siebie za powracającego z manowców człowieka, który latami trwonił darowany majątek. Ten majątek to, zdaniem św. Augustyna, umysł, intelekt, pamięć, zdolności i wszystko, co Ojciec nam darował, abyśmy Go rozumieli i w ten sposób Go czcili. Wystarczy strategicznie uznać swoją winę, wyspowiadać się i wszystko wraca na swoje miejsce. Można też zobaczyć w sobie starszego brata. Wtedy należy nieco skorygować swoją postawę i dyplomatycznie nie dąsać się, widząc powrót marnotrawnego rebelianta, a jednocześnie uprzejmie, strategicznie pochwalić zabiegi miłosiernego Ojca. Gdyby mierzyć naśladowanie Chrystusa tylko taką miarą, chrześcijaństwo wydałoby się religią niewykraczającą poza granice banału lub iluzji. Pozostać w roli dziecka, a wszystko będzie dobrze.
Celowo upraszczam, bowiem sytuacja ulega zmianie, gdy prowokacyjną przypowieść poszerzyć o element ukryty między jej wierszami. Jezus rzuca swoim uczniom wyzwanie: w Kościele nie wystarczy być dzieckiem, trzeba stawać się ojcem. Sądzę, że nie będzie nadużyciem powiedzieć, że jedno ze stawianych nam pytań brzmi: czy możesz mieć w sercu taką samą radość jak Ojciec widzący, że ktoś do Jego domu powraca, nawet jeśli ten powrót podyktowany jest chwilowym koniunkturalizmem? Wiem, niełatwo jednoznacznie odpowiedzieć. Teraz czujemy, jak niełatwo być chrześcijaninem, gdy domaga się od nas przyjęcia postawy miłosiernego ojca. A właśnie to jest puentą Jezusowej przypowieści. "Synu, trzeba się radować, że ten brat twój był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się".
Wielu pamięta wszystkie grzechy Oscara Wilde'a i to, że zmarł w osamotnieniu w obskurnym, paryskim hoteliku. Niewielu mówi o tym, że ostatnim aktem jego życia było nawrócenie na katolicyzm. Zaiste, grzesznicy mają przed sobą przyszłość.